Wampir
Wszystko
zaczęło się dziesiątego października wczesnym rankiem. Mężczyzna wyprowadzając psa na spacer
natrafił w parku na ciało leżące w krzakach obok alejki. Już na pierwszy rzut oka widać było, że
kobieta nie żyje. Miała otwarte, wytrzeszczone i nieruchome oczy. Pomimo tego,
pokonując strach, właściciel psa ujął ją za rękę i lekko nią potrząsnął.
- Proszę pani!
– powiedział głośno.
Reakcji nie
było, a dłoń była zimna. Wyglądało to na morderstwo, jako że kobieta miała sine
pręgi na szyi. Mężczyzna uznał, że próby reanimacji nie mają sensu, a ponadto,
ponieważ czytywał kryminały, obawiał się, że podejmując je mógłby zatrzeć
ślady. Sięgnął po komórkę i zadzwonił na numer alarmowy.
Do prowadzenia
sprawy wyznaczony został inspektor Jankowski. Z identyfikacją nie było problemu. Przy ciele
ofiary znaleziono torebkę, w której była legitymacja studencka i dowód
osobisty. W ten sposób ustalono, że dziewczyna nazywała się Dorota S., miała 20
lat i studiowała biologię. Oględziny miejsca znalezienia zwłok nic nie dały.
Wszystko wskazywało na to, że studentka została napadnięta na wyasfaltowanej
alejce, na której próżno było szukać śladów butów.
Zarządzono
sekcję zwłok. Lekarz ocenił, że dziewczyna zginęła między północą a pierwszą
nad ranem. Została uderzona w tył głowy jakimś twardym, podłużnym przedmiotem i
w ten sposób ogłuszona, a następnie uduszona gołymi rękami. Na szyi znajdowały
się ślady palców, a tchawica była zmiażdżona. Patomorfolog stwierdził w
raporcie, że sprawcą najprawdopodobniej był mężczyzna. Nie chodziło o aspekty psychologiczne, które
pozwalały wątpić czy kobieta mogłaby wykazać się taką brutalnością. Lekarz w
raporcie napisał, że spowodowanie tego rodzaju obrażeń gardła gołymi rękami
wymaga wielkiej siły w palcach i jest bardzo mało prawdopodobne aby mogły tego
dokonać jakiekolwiek kobiece dłonie. Ofiara była kompletnie ubrana, a sekcja
zwłok nie wykazała żadnych śladów napaści seksualnej. W ten sposób wykluczono
motyw, jaki narzucał się w przypadku morderstwa dziewczyny dokonanego nocą w
pustym parku.
Na palcu
zamordowanej znajdował się pierścionek, na jej szyi złoty łańcuszek, a w torebce
był telefon komórkowy, karta płatnicza i trochę gotówki. Trudno było przypuszczać, że mogła mieć przy
sobie jeszcze coś bardziej cennego, więc
nic nie wskazywało na rabunek, czyli drugi z najbardziej oczywistych motywów.
Inspektor
Jankowski zajął się badaniem ostatnich godzin życia ofiary. Udało się ustalić,
że spędziła je na spotkaniu z kilkoma koleżankami w mieszkaniu jednej z
nich. Z zeznań uczestniczek spotkania
wynikało, że nie działo się nic szczególnego. Rozmawiały o niedawnych
wakacjach, trochę poplotkowały, wypiły po kieliszku wina i się rozstały. Ofiara
morderstwa wyszła tuż przed północą. Gospodyni pytała czy nie wezwać dla niej
taksówki ale Dorota odmówiła. Wieczór był dość ciepły, a do domu miała niezbyt
daleko. Nikt nie przypuszczał czym się to skończy. Jankowski, aby ostatecznie
wykluczyć motyw rabunkowy, zapytał czy zamordowana nie miała ze sobą czegoś
cennego na widoku, co mogłoby skłonić kogoś do napadu. Koleżanki zgodnie
zaprzeczyły. Wobec tego inspektor zaczął zadawać pytania o życie osobiste
Doroty. Czy miała jakichś wrogów? Czy była z kimś związana? Może był jakiś
odrzucony ex, który żywił urazę? To również nie pomogło w wyjaśnieniu sprawy.
Koleżanki twierdziły, że Dorota była pogodna oraz bezkonfliktowa i nie słyszały
aby ktokolwiek jej źle życzył. Od ponad
roku była związana z tym samym chłopakiem i był to udany związek. Jankowski
odszukał chłopaka zamordowanej. Ten w całej rozciągłości potwierdził zeznania
koleżanek. Od wielu miesięcy był szczęśliwy z Dorotą i nic mu nie wiadomo o
żadnym zazdrosnym rywalu, ani o nikim innym, kto mógłby żywić urazę do jego
dziewczyny. Chłopak był autentycznie zrozpaczony, a ponadto miał mocne alibi na
czas morderstwa, który spędził w akademiku z kolegami.
Sprawa wobec
braku jasnego motywu i braku innych poszlak utknęła w martwym punkcie.
Inspektor Jankowski miał złe przeczucia. W większości śledztw w sprawach o
morderstwo, jakie dotychczas prowadził były jakieś punkty zaczepienia, motywy
czy dowody materialne. W tym przypadku trudno było zgadnąć dlaczego to
zabójstwo popełniono. Mogło po prostu chodzić o pomyłkę. Ktoś miał powód aby
zabić kobietę podobną do Doroty i po ciemku zaatakował niewłaściwą osobę. W
takim przypadku trudno będzie dotrzeć do mordercy. Jeszcze gorsza możliwość
polegała na tym, że mordercą był jakiś maniak, który zabił bez powodu, tylko po
to aby zaspokoić swoją chorą żądzę mordu.
Z braku innych
możliwości inspektor zarządził przeglądanie zapisów monitoringu z okolicy. Niestety, monitoring nie obejmował parku,
gdzie morderstwa dokonano. Można było oglądać nagrania z ulic wiodących w tym
kierunku z nadzieją na zauważenie kogoś podejrzanego. Wyznaczono czas pomiędzy
zmierzchem a pierwszą nad ranem licząc na to, że uda się dostrzec kogoś zmierzającego
do parku i rozglądającego się za potencjalną ofiarą. Niestety, nie ma żadnej
zasady, z której by wynikało, że facet planujący morderstwo ma się zachowywać
podejrzanie. Mimo wszystko inspektor
Jankowski liczył, że uda się dostrzec kogoś kto się czai, przygląda przechodzącym
kobietom czy też robi coś w tym rodzaju. Niestety, nic z tego nie wynikło.
Sprawa
przybrała nowy obrót 15 października, kiedy przypadkowy przechodzień wczesnym
rankiem znalazł kolejne zwłoki. Tym razem była to Elżbieta W., kobieta około
czterdziestki. Jak ustalono, wyszła na tramwaj aby dotrzeć do pracy na szóstą.
W tym czasie jej mąż, który rozpoczynał pracę później był jeszcze w domu z
dwójką nastoletnich dzieci. Kobieta nie miała ze sobą niczego cennego, a z tego
co miała nic nie zginęło. Przesłuchania bliskich nie wskazywały na to aby
zamordowana miała jakichś wrogów. Sekcja zwłok wykazała, że Elżbieta została
uderzona w głowę, a następnie uduszona.
Nie była wykorzystana seksualnie. W porównaniu ze sprawą Doroty była jednak
istotna różnica. Pod paznokciami Elżbiety znaleziono fragmenty skóry, z której
dało się uzyskać DNA. Wczesnym rankiem 15 października było chłodno i
zamordowana miała na głowie wełnianą czapkę. Zdaniem patomorfologa sprawiło to,
że ofiara po uderzeniu w tył głowy nie
straciła całkowicie przytomności. Próbowała oderwać dłonie zaciskające się na
jej szyi i przy tym je podrapała.
Zaszła też
kolejna okoliczność sprzyjająca śledztwu. Jedna z funkcjonariuszek
przeglądająca zapisy monitoringu z okolicy poprosiła o ponowne dostarczenie
taśm ze sprawy Doroty. Kiedy je przejrzała wezwała inspektora Jankowskiego.
- Niech pan
spojrzy, inspektorze – z podekscytowaniem wskazała na ekran. – Ten mężczyzna
przed północą 9 października szedł ulicą w kierunku parku, w którym zginęła
Dorota. A tu jest nagranie z poranka 15 października z ulicy prowadzącej do
miejsca, gdzie znaleziono zwłoki Elżbiety. To ten sam człowiek.
- Faktycznie,
jest mało prawdopodobne aby niewinny facet przypadkiem został nagrany w pobliżu
miejsca dwu zabójstw - przyznał Jankowski.
- To jeszcze
nie wszystko – powiedziała policjantka. – Kiedy widziałam jego pierwsze
nagranie nie zwróciłam na to uwagi bo nie miałam podstaw aby uznać go za
podejrzanego. Ale kiedy zobaczyłam go na drugim nagraniu przyjrzałam się
lepiej. Niech pan spojrzy na prawy rękaw jego kurtki. Ma nienaturalny kształt,
odstaje od ręki. Według mnie on ma w tym rękawie schowaną pałkę.
- Dobra
robota. – pochwalił funkcjonariuszkę Jankowski. – Mamy gościa. Szkoda, że na
tych nagraniach nie widać jego twarzy. Ale mamy jego DNA i wiemy, że jest
podrapany. Został tylko drobiazg. Trzeba go jeszcze znaleźć.
Spełniły się
złe przeczucia inspektora Jankowskiego. W mieście działał seryjny, maniakalny
morderca, który zabijał kobiety bez wyraźnego powodu. Obie sprawy połączono i
niezwłocznie powołano zespół do wykrycia sprawcy, kierowanie którym powierzono
Jankowskiemu. W komendzie policji zwołano naradę. Należało działać szybko, bo
skoro morderca zaatakował po raz drugi po pięciu dniach, to należało się
obawiać, że wkrótce może zaatakować po raz trzeci. Jak zwykle w takich sprawach
rozpoczęto od stworzenia listy mężczyzn notowanych za agresję wobec kobiet, zwłaszcza
bez podtekstu seksualnego. Zaczęło się żmudne sprawdzanie, czy ktoś z tej listy
mógł się znajdować w okolicy i co porabiał w dwie krytyczne noce.
Zlecono
opracowanie portretu psychologicznego mordercy.
Policyjni profilerzy orzekli, że jest to prawdopodobnie mężczyzna w
średnim wieku, który żywi urazę do kobiet, gdyż doznał od jednej z nich jakiejś
krzywdy lub upokorzenia. To dopiero
sensacja – pomyślał Jankowski. - W życiu
bym nie wpadł na to, że sprawcą nie jest ktoś kto uwielbia kobiety.
Rozważano
wysłanie na ulicę przebranych policjantek w charakterze przynęty ale odrzucono
tę możliwość ze względu na wysokie ryzyko. Dwie funkcjonariuszki zgłosiły się
jednak na ochotnika. Opracowano dla nich plan działania. Przede wszystkim
przygotowano lekkie, korkowe osłony na głowę dające się ukryć pod czapką, który
miały chronić gdyby doszło do ataku. Zakładano jednak, że do tego nie dojdzie.
Za przebranymi policjantkami, na tyle daleko aby nie płoszyć napastnika, mieli
się poruszać policjanci, których zadaniem było ostrzec koleżanki przez telefon
komórkowy gdyby ukradkiem ktoś zbliżał się do nich od tyłu. W takim wypadku
policjantki miały od razy sięgnąć po służbową broń. Nie było potrzeby łapać
mordercy na gorącym uczynku. Wystarczyło go zatrzymać i porównać DNA.
Najtrudniejsza
decyzja, jaką musiał podjąć policyjny zespół dotyczyła tego czy należy
upublicznić całą sprawę. Ogłoszenie, że w mieście grasuje seryny morderca mogło
wywołać panikę. Z drugiej strony utrzymywanie tego w sekrecie mogło prowadzić
do tego, że kolejną ofiarą padnie jakaś kobieta, która nie będąc świadoma
zagrożenia wybierze się nocą na samotną przechadzkę. Postanowiono wydać ostrzeżenie. Opublikowano
wizerunek mordercy pochodzący z monitoringu, poinformowano, że ma on ślady
zadrapania na rękach i zwrócono się z prośbą o informacje na jego temat, jeśli
ktokolwiek je posiada. Do kobiet
skierowano apel aby nie wychodziły samotnie z domu, zwłaszcza nocą.
Tabloidy
pojęły temat. Mordercę określono mianem wampira terroryzującego miasto. Policja
znalazła się pod presją gdyż media żądały szybkiego ujęcia sprawcy. Trwała żmudna policyjna robota. Sprawdzano
potencjalnych podejrzanych wytypowanych na podstawie akt. Policjantki w
przebraniu wyruszały wieczorami na miasto asekurowane dyskretnie przez kolegów.
Czekano na kogoś kto rozpozna mordercę na opublikowanych zdjęciach, mimo że nie
ukazywały one twarzy. Liczono się z tym,
że nagłośnienie sprawy przestraszy mordercę i powstrzyma go od kolejnych
ataków. W takim przypadku sprawa mogła pozostać nierozwiązana. Inspektor
Jankowski sam nie wiedział co gorsze: nie wykryć sprawcy dwu morderstw czy ująć
go po popełnieniu trzeciego.
Przez kolejne
dni nic się nie działo. Morderca, nawet jeśli nie przestraszył się policyjnej
akcji, miałby problem ze znalezieniem kolejnej ofiary, gdyż apele poskutkowały
i kobiety nie wychodziły po zmroku z domów. Jednak nie wszystkie mogły sobie
pozwolić na taką ostrożność.
Trzecią ofiarę
znaleziono rankiem 22 października. Modus operandi mordercy był taki
sam. Cios w głowę od tyłu i uduszenie gołymi rękami. Tym razem ofiarą okazała
się prostytutka, którą prawdopodobnie sutenerzy zmusili do wyjścia nocą na
ulicę pomimo zagrożenia i nie potrafili zapewnić jej ochrony. Tak jak
poprzednio, nie znaleziono żadnych śladów pozwalających na
zidentyfikowanie zabójcy. Policja
poinformowała o zdarzeniu pomijając zawód uprawiany przez zabitą kobietę. Tabloidy nie pozostawiły na śledczych suchej
nitki. Tytuł na pierwszej stronie „Wampir kpi z policji” należał do najbardziej
wyważonych. Policja będąc pod presją
zdecydowała o wysłaniu na ulice licznych radiowozów, które na sygnale
patrolowały nocami miasto. Było to
działanie o charakterze raczej propagandowym, które mogło powstrzymać mordercę
przed kolejnymi napadami lecz w żaden sposób nie przyczyniało się do jego
wykrycia. Zabójca, nawet jeśli nie wystraszył się niebieskich świateł i ryku
syren, to i tak nie miałby na kogo napadać, gdyż po trzecim morderstwie nocne ulice
na dobre opustoszały.
Zaczęły się
tworzyć patrole obywatelskie. Sąsiedzi organizowali się i trójkami patrolowali
nocą ulice. Policja apelowała aby ograniczyć się do przekazywania informacji i
nie podejmować żadnych samosądów. Łatwo o pomyłkę. Samozwańczy szeryfowie mogli
na przykład wziąć małżeńską sprzeczkę na ulicy za próbę napadu i próbować
wymierzyć sprawiedliwość nie temu komu trzeba.
Policyjni informatorzy donieśli na komendę, że gang sutenerów rozpoczął
poszukiwania mordercy na własną rękę. Chodziło im nie tyle o pomszczenie
pracującej dla nich zabitej kobiety, co o straty jakie ponosili, gdyż w
warunkach zagrożenia biznes erotyczny przygasł.
Sytuacja nie
uległa zmianie aż do pierwszego listopada. Tego dnia i poprzedniego wieczoru
ludzie, w tym nawet niektóre samotne kobiety,
zdecydowali się na odwiedzenie cmentarzy. Zmrok o tej porze roku zapada
szybko. Cała policję postawiono na nogi. Po mieście krążyły radiowozy, zwłaszcza
w rejonie nekropolii, gdzie panował spory ruch. Inspektor Jankowski przez
czterdzieści osiem godzin był na nogach i nie opuszczał komendy. Rano drugiego listopada zgłosił się do niego
funkcjonariusz z meldunkiem.
- Mamy kolejną
ofiarę. – poinformował.
- Jasna
cholera! – zaklął inspektor.
- Szefie, to
nie tak. – sprostował policjant. – Tym razem to nie kobieta tylko facet w
średnim wieku. Znaleziono go w pobliżu cmentarza.
Uwagę
patomorfologa w trakcie sekcji zwróciły świeże blizny po zadrapaniach na
nadgarstku denata. Porównano DNA i stwierdzono bez żadnych wątpliwości, że jest
ono identyczne jak w materiale znalezionym pod paznokciami zabitej
Elżbiety. Zatem morderca sam padł tym
razem ofiarą zabójstwa. Okoliczności były nietypowe. W raporcie z sekcji
stwierdzono, że na szyi mężczyzny znaleziono ślady jak po ukąszeniu. Ich układ
odpowiadał ludzkim zębom lecz z kłami o nietypowej wielkości. Rozerwaniu uległa
tętnica szyjna i przyczyną śmierci było wykrwawienie. Raport stwierdzał, że
ofiara została całkowicie pozbawiona krwi, jakby ją ktoś wyssał.
Jankowski
spojrzał na zdjęcia z miejsca odnalezienia zwłok. Jeśli ofiara utraciła tam
kilka litrów krwi, to wokół powinny być widoczne jej całe kałuże. Jednak na
zdjęciach niczego takiego nie było widać. Stąd wniosek, że zabójstwa
dokonano gdzie indziej, a już po śmierci
przeniesiono pozbawione krwi zwłoki. Inspektor zarządził przegląd okolicy w
poszukiwaniu krwawych śladów ale niczego takiego nie znaleziono.
Morderca
trzech kobiet został wykryty. Teraz inspektor Jankowski musiał z kolei wykryć
jego zabójcę. Miał dwie robocze hipotezy. Pierwsza zakładała, że gang sutenerów
dopadł mordercę, przy pomocy narzędzia przypominającego ludzkie zęby z
powiększonymi kłami rozszarpał mu szyję, doprowadził do wykrwawienia, a
następnie przeniósł zwłoki w inne miejsce.
Według drugiej hipotezy morderca tym razem wybrał w pobliżu cmentarza na
ofiarę bardzo niewłaściwą osobę i sam stał się ofiarą. Inspektor wolał aby
potwierdziła się pierwsza hipoteza. Bo jeśli prawdziwa miałaby być druga to
sprawca będzie nieuchwytny w ciągu dnia, a gdyby doszło do jego zatrzymania
nocą to należało wątpić czy poradzi sobie
z tym nawet brygada policyjnych antyterrorystów.