Zakręt
Deska rozdzielcza auta przywodziła na myśl kokpit nowoczesnego odrzutowca. Komputer pokładowy na bieżąco sprawdzał wszystkie systemy oraz niezwłocznie informował o problemach. Czy chodziło o niedomknięte drzwi, niezapięty pas bezpieczeństwa, zbyt niskie ciśnienie w jednej z opon, za niski poziom oleju, za wysoką temperaturę w chłodnicy, brak płynu do spryskiwaczy, przepaloną żarówkę czy też o inny możliwy defekt odpowiedni komunikat ukazywał się na wyświetlaczu. Jednak w tej chwili wszystko było w porządku. Nie paliło się żadne żółte ani czerwone światełko, wszystkie wskaźniki jaśniały w niebiesko-fioletowej tonacji. Silnik był dobrze wyciszony, lecz wewnątrz auta wciąż słychać było jego pomruk, dający poczucie mocy i niezawodności.
Na zewnątrz zapadała listopadowa ciemność. Było dopiero popołudnie ale słońce zdążyło już zniknąć za horyzontem. Droga była pusta, więc dało się bez przerwy jechać przy silnych światłach drogowych, które mogły oświetlać pokryty opadłymi liśćmi asfalt na ponad sto metrów. Szosa była jednak kręta, więc strumienie światła często natrafiały na ciemne pnie drzew nakazując wejście w kolejny zakręt. Na szczęście nie było mgły ani mżawki tak często występujących o tej porze roku. Czujnik temperatury wskazywał dwa stopnie powyżej zera. Komputer pokładowy już jakiś czas temu, gdy temperatura spadła poniżej czterech stopni, wyświetlił ostrzeżenie o możliwym oblodzeniu drogi. Było to jednak raczej dmuchanie na zimne bo, póki co, przyczepność była dobra.
Jechał tą trasą już nie wiadomo który raz. Sam nie wiedział po co. I jakoś tak się składało, że zawsze przejeżdżał tędy w tych samych, listopadowych warunkach. Jak gdyby na tym odcinku drogi zawsze panowała listopadowa ciemność. Ponieważ przejeżdżał tędy po raz kolejny świetnie pamiętał drogę. Po minięciu wioski, niedaleko za tablicą oznaczającą koniec terenu zabudowanego, zaczynał się sosnowy las. Na jego skraju stał znak ostrzegający przed leśnymi zwierzętami. Za lasem droga biegła kilkaset metrów prosto przez puste, już zaorane pole. Światłą samochodu obejmowały jedynie słupki stojące na skraju jezdni i porośnięte chwastami rowy. Dalej po obu stronach była już tylko szara pustka. Wiedział, że na skraju pola stoi znak ostrzegający przed kilkoma zakrętami, z których pierwszy był w prawo. Umieszczona poniżej tabliczka informowała, że zakręty ciągną się przez dwa kilometry. Na tym odcinku wzdłuż drogi stały stare drzewa pojawiające się w świetle reflektorów przed każdym łukiem drogi. Te zakręty nie były zbyt ostre i pamiętał, że da się je pokonać bez konieczności znacznego redukowania prędkości. Po krętym odcinku trasy następowała krótka prosta. Na jej końcu stał znak ostrzegający przed niebezpiecznym zakrętem w lewo. Kawałek dalej był tabliczka podająca nazwę strumyka ponad którym szosa przebiegała po niewielkim mostku. Ciekawe, że o ile cała trasa aż do tego miejsca przewijała mu się w pamięci jak taśma video i pamiętał każdy szczegół, to nie mógł sobie przypomnieć co czeka za tym kolejnym zakrętem. Tak jakby nigdy dalej nie pojechał.
***
Chłopak z dziewczyną wybrali się na jesienny spacer. Okolica była wiejska i nie było tu żadnych parków. Polne dróżki o tej porze roku były już błotniste i grząskie. Spacerować dało się zatem jedynie poboczem drogi. Nie wiązało się to z uciążliwością, gdyż była to mało uczęszczana gminna szosa, po której samochody jeździły bardzo rzadko. Mieli się ku sobie i dobrze im się rozmawiało więc ani się spostrzegli gdy odeszli daleko od wioski. W trakcie powrotu zastała ich ciemność. Szli poboczem drogi, pomiędzy ciemnymi, bezlistnymi drzewami wypatrując w mroku drogi. Wokół panowała cisza tak głęboka, jakiej nie mogli nigdy zaznać mieszkańcy miast. Nagle wzdłuż szosy przeleciał gwałtowny podmuch wiatru podnosząc z ziemi opadłe liście, które wolno wirując na powrót opadały na asfalt.
- O rany, co to było? – zapytała przestraszona dziewczyna.
- Nie wiesz? – zdziwił się chłopak. – To ten samochód widmo.
- Jakie widmo? Co ty gadasz?
- No co ty, nietutejsza jesteś czy co? Każdy tu o tym słyszał. Parę lat temu, o tej porze rok, jechał tą drogą samochód. Zapadała ciemność, a temperatura się obniżała ale auto gnało szybko bo wszystko wskazywało, że asfalt jest suchy. Kierowca nie przewidział jednak, że za kolejnym zakrętem, tam, za tym prostym odcinkiem, – chłopak wskazał w przód. – warunki się pogarszają. Tam droga przebiega ponad strumykiem, z którego unosi się o tym czasie mgiełka, a od pól idzie zimny powiew. W rezultacie zakręt był oblodzony takim zdradzieckim, ciemnym i niewidocznym lodem. Auto wypadło z zakrętu, uderzyło w drzewo i kierowca zginął na miejscu. Od tego czasu zawsze w listopadzie, w porze gdy zapada ciemność przejeżdża tędy ponownie. Nie widać go, powoduje tylko taki zimny podmuch.
Dziewczyna pobladła a podbródek zaczął jej drżeć.
- No co ty? – uspokoił ją chłopak. – Nie bój się. To tylko taka listopadowa opowieść. Straszę tak wszystkie dziewczyny, z którymi wybieram się tędy na jesienny spacer.
- Wszystkie dziewczyny? A dużo ich było?
- Całe mnóstwo. Ale żadna nie wygląda tak pięknie jak ty, kiedy się boisz.
Nagle z przodu, od strony widniejącego za strumykiem zakrętu dobiegł głośny huk.
- Co to było? – zapytała z przestrachem dziewczyna.
- Nie wiem. – odpowiedział chłopak głosem mniej pewnym niż chwilę temu. – Myślę, że ten podmuch wiatru złamał jakąś starą gałąź. Spadła i narobiła huku.
- Pewnie masz rację. – zgodziła się dziewczyna. – Ale wiesz co? Lepiej nie idźmy dalej drogą przez ten zakręt. Pójdziemy skrótem przez pola. Najwyżej się trochę ubłocimy.