czwartek, 14 lipca 2022

Obrońcy ludu

 

Obrońcy ludu

                Na zamku księcia Radosława, jak co dzień, trwała uczta.  Stoły uginały się pod półmiskami pełnymi jadła. Jelenie combry, wieprzowe  szynki  i gęsie udka piętrzyły się ociekając tłuszczem.  Miód lał się  strumieniami.  Minstrele przygrywali na lutniach i gęślach, a damy dworu wdzięcznie pląsały w rytm melodii. Rycerze z książęcej drużyny wspominali dawne bitwy i potyczki. Wraz z kolejnymi dzbanami miodu opowieści te najpierw stawały się coraz bardziej barwne, a później coraz trudniejsze do zrozumienia gdyż języki zaczynały się plątać. W pewnej chwili Powała herbu Krogulec zsunął się z ławy i ku uciesze współtowarzyszy zaczął na czworakach udawać niedźwiedzia.  Rycząc jak zwierz rzucił się ku dwórkom, które z piskiem uciekały na krużganki.

                Huczna zabawa trwała w najlepsze. Dobry nastrój księcia zepsuł  jednak Smętko z Czarnowidza, który pełnił funkcję kanclerza Rady Książęcej. Z sali rycerskiej wyprowadził Radosława do przyległego alkierza i tam oznajmił:

                - Miłościwy panie! Mam niedobre wieści. Kmiecie się buntują.

                - A jakiż to mają powód? – zapytał książę.

                - Narzekają na drożyznę. – wyjaśnił Smętko. -  Jeszcze zeszłego roku worek mąki dało się kupić za brakeata, a teraz kosztuje co najmniej dwa. Za wołu trzeba dać talara.  Wielu kmieci głoduje. Jedzą chleb wypiekany z mielonych żołędzi i kory brzozowej. A przy tym wszystkim lud widzi, że tu, na zamku księcia, jego drużyna dzień w dzień ucztuje niczego sobie nie żałując.

                - Przecież nie mogę oszczędzać na moich wojach, dzięki którym zdołałem pokonać niecnego stryjca Zbigniewa, który po śmierci ojca chciał mnie pozbawić prawowitego książęcego tronu. A kmieciom trzeba przypomnieć, że mamy taki układ – my tu ucztujemy i zabawiamy się z damami dworu podczas gdy oni głoduję, ale za to w razie czego obronimy ich przed wrogiem.

                - Problem w tym, mości książę, że lud od dawna nie odczuwa zagrożenia ze strony żadnego wroga.

                - No to musimy im wroga wskazać. – oświadczył Radosław. – Wybór jest oczywisty. Roześlemy heroldów po kraju z wieścią, że murgrabia Hermann szykuje się do kolejnej napaści na nasz kraj.  Ja zaś od siebie dodam, że  nie tylko wraz z drużyną obronię kmieciów przed Hermannem ale jeszcze zażądam od niego odszkodowania za spustoszenie grodów wolańskich.

                - A gdzież to owe grody wolańskie leżą? – zapytał Smętko.

                - Gdzieś za puszczami i rzekami. – odpowiedział książę. – Kto by tam dokładnie wiedział. Jakiś czas temu przybyły z odległej Galii mnich zaoferował mi sporządzenie mapy moich ziem ale podał zaporową cenę. Nie będę wyrzucał tylu dukatów  na jakieś bazgroły na pergaminie.

                - A kiedyż to Herman spustoszył owe grody? – pytał dalej Smętko.

                - Oj dawno, wiele wiosen temu. Sam już dokładnie nie pamiętam.

                - A nie ma jakichś zapisów w kronikach?

                - Ja płacę kronikarzowi za to aby opisywał moje chwalebne czyny i zwycięstwa. – oświadczył Radosław. – A między nami mówiąc, nie ma się czym chwalić skoro ja i moja drużyna pozwoliliśmy Hermannowi spustoszyć te przygraniczne grody. Więc w kronikach nie ma o tym wzmianki.

                - No to trudno. – rzekł Smętko. – Heroldowie będą musieli coś wymyślić jeśli kmiecie zaczną zadawać pytania.  Ale, mości książę, jest jeszcze taka sprawa, że musimy sfinansować tę kampanię informacyjną.  Objazd heroldów po kraju będzie kosztował przynajmniej półtrzecia kopy dukatów.

                - Sięgnij zatem do skarbca, zacny Smętko. Nie będziemy żałować pieniędzy na to aby kmiecie pamiętali o tym co nam zawdzięczają.

                Nim miesiąc przeszedł z nowiu w pełnię Smętko ponownie zjawił się u księcia Radosława.

                - Miłościwy panie! Mam niedobre wieści. Kmiecie nie za bardzo wierzą w zagrożenie ze strony murgrabiego  Hermanna. Po kraju podróżują kupcy odwiedzający ościenne kraje, którzy rozpowiadają, że na własne oczy widzieli iż Hermann stał się pacyfistą. Od czasu tej akcji przeciw owym grodom nic jeno ucztuje ze swymi wojami na zamku. Jedzą, piją i obłapiają dwórki.

                - To całkiem jak my. – stwierdził Radosław. – Trudno. Skoro kmiecie zawierzyli kupcom, a nie naszym heroldom to musimy wskazać innego wroga.

                Książę przez chwilę intensywnie myślał pocierając czoło.

                - Nasz pogański sąsiad kniaź Dowgiłło będzie dobry. – orzekł po chwili. – Niech heroldowie objadą kraj i oznajmią że szykuje on najazd na nasze ziemie. Ale ja i moja drużyna wojów obronimy wiarę przodków przed hordami pogan.

                - Racz zważyć, mości książę, że z tą wiarą przodków to lekka przesada. Dopiero ojciec waszej dostojności przyjął chrzest, a wielu kmieci wciąż ma sentyment do dawnych czasów. Taka, na przykład,  noc Kupały, to była całkiem niezła impreza.

                - Fakt, że te dziewczyny tańczące wokół ognisk wyglądały  sexy. – przyznał Radosław. – Ale czasy się zmieniły. Nie pozwolimy barbarzyńcom splugawić naszych nowych obyczajów. Niech heroldowie oznajmią zagrożenie i niech zapewnią kmieci, że ja i moja drużyna damy radę ich przed nim obronić.

                - A koszty? – zapytał Smętko. –Można znów sięgnąć do skarbca?

                Książę, z kwaśną miną skinął głową na znak przyzwolenia. 

                Nie minęły dwie niedziele, a Smętko ponownie pojawił się u Radosława.

                - Mości książę, mieliśmy wyjątkowego pecha. – poinformował. – Ledwo nasi heroldowie wyruszyli w teren aby rozgłaszać wieści o pogańskim zagrożeniu to w kościołach odczytano list pasterski, w którym prymas informuje wiernych, że biskup Gaudenty wyruszył z misją do kraju Dowgiłły i zdołał nawrócić go na naszą wiarę. Dowgiłło przyjął chrzest i kazał zrobić to samo wszystkim poddanych. Opornych kazał skrócić o głowę.

                - No to nam biskup Gaudenty wyciął numer. – stwierdził Radosław. – W zasadzie to chwalebne aby nieść dobrą nowinę w sąsiednie kraje, ale wypadałoby skonsultować taka akcję ze mną. W końcu ja tu rządzę, czyż nie?

                - Oczywiście, wasza dostojność. – powiedział Smętko. – Ale mleko już się wylało.  Dowgiłło jako kandydat na wroga jest spalony. Musimy szukać innego.

                Książę przez chwilę się zastanawiał.

                - W tej sytuacji pozostają nam już tylko  czarownice. – oświadczył na koniec.

                - Rozumiem. – rzekł Smętko. – Robimy stary numer z czarownicami.

                - Jasne. – rzekł Radosław. – Niech heroldowie ogłoszą, że za drożyznę odpowiadają czarownice, bo przez nie krowy tracą mleko, a zbiory zbóż się nie udają. Poradzić coś na to możemy tylko ja i moja drużyna. Wyłapiemy czarownice i popalimy je na stosie. Można już typować kandydatki. Najlepiej wybierać brunetki ze zrośniętymi na czole brwiami. Ciemny lud  to kupi. A przy okazji można się pozbyć tych kobiet, którym się nie podobają moje rządy. 

                Zanim akcja przeciw czarownicom nabrała rozpędu do księcia ponownie przybył Smętko z Czarnowidza, tym razem autentycznie blady i wystraszony.

                - Miłościwy panie! Mam fatalne wieści. Od wschodu nadchodzi najazd Mongołów. Idą i plądrują wszystko co leży na ich drodze.  Są ich tysiące.

                - No to przynajmniej nie musimy szukać na siłę wroga bo znalazł się autentyczny. – stwierdził Radosław. – Moja drużyna pokaże co potrafi. Obronimy nasz lud.

                - Obawiam się, że będzie kłopot. Mongołowie posiadają znaczną przewagę liczebną.

                - Za to my ich przewyższamy wyszkoleniem i wyposażeniem.

                - Ośmielam się wątpić. – rzekł Smętko. – Co do wyszkolenia to pozwolę sobie zwrócić uwagę, że książęca drużyna od czasów owej, skądinąd nieudanej, obrony grodów wolańskich nie ćwiczyła się w wojennym rzemiośle, jeno ucztowała. Z wyposażeniem też nie jest najlepiej.  Nadzorca stadniny dostarczającej  koni okazał się stronnikiem owego niecnego stryjca Zbigniewa. Musieliśmy go ściąć i zastąpić lojalnym wobec nas człowiekiem, który jednak nie zna się na koniach. W rezultacie    połowa naszych koni okulała, a druga połowa się spasła i ledwo chodzi stępa. O kłusie czy galopie można zapomnieć, o cwale nawet nie ma co  wspominać. Ponadto zakupy uzbrojenia realizowaliśmy u płatnerzy, którzy sponsorowali nasze uczty. W takiej sytuacji niezręcznie było prowadzić drobiazgową kontrolę jakości dostaw. Teraz się okazuje, że miecze skorodowały i łamią się przy byle okazji, a puklerze dają się łatwo przebijać  mongolskim strzałom.

                - Dalibóg! – zakrzyknął książę. – Musimy szukać sojuszników.   Wysyłajmy umyślnych do Hermanna i Dowgilły. To nasz wspólny interes aby odeprzeć barbarzyńców.

                - Mości `książę, - rzekł Smętek. – pozwoliłem sobie już poczynić starania w tym kierunku. Wysłałem umyślnych do murgrabiego Hermanna i do kniazia Dowgiłły. Obaj chętnie weszliby z nami w sojusz bo tak jak i my obawiają się Mongołów.

                - To świetnie. – rzekł Radosław.

                Tak, ale nasi wysłannicy mówią, że z takich sojuszników nie będzie wielkiego pożytku. Murgrabia Hermann od dawna nie inwestował w uzbrojenie. Wszystkie pieniądze ze skarbca wydawał na karoce i stroje dam dworu oraz na wystrój wnętrz zamkowych. Z kolei kniaź Dowgiłło od kiedy się nawrócił obciął do zera budżet na zbrojenia i wszystkie środki finansowe przeznaczył na wznoszenie kościołów i kaplic.

                - Zacne to i godne chrześcijańskiego władcy. – powiedział książę.

                - Tak, lecz w efekcie nasi potencjalni sojusznicy są bezbronni, podobnie jak i my.

                - Dalibóg, jesteśmy zgubieni! – podsumował Radosław. 

                Na zamku zapanował grobowy nastrój. Książę zasiadł na dębowej ławie, objął dłońmi głowę i zamyślił się głęboko. Jeno wiatr ponuro świstał na blankach donżonu. Na szczęści wraz z nadejściem poranka z dobrymi wieściami przybiegł Smętko, rozradowany jak nigdy.

                - Mości książę, na wieść o zbliżaniu się Mongołów kmiecie sami się zorganizowali. Osadzają  kosy na sztorc, wycinają w lasach dębowe piki, a kowale kują do nich groty. Wszystkim zawiaduje syn jakiegoś kołodzieja, który ma posłuch u ludu. Kmiecie zbierają się na nadrzecznych błoniach. Gdybyś panie, wysłał swojego sokoła, to nawet on swoim okiem nie ogarnąłby tej ciżby.  Wkrótce zamierzają wyruszyć naprzeciw Mongołom. A co więcej, lud z krain murgrabiego Hermanna i kniazia Dowgiłły również spontanicznie gotuje się do boju. Wkrótce połączą się z naszymi kmieciami.

                - Jesteśmy uratowani! – zakrzyknął książę Radosław.

                - Uratowani może tak, - rzekł Smętko,- ale czy my jesteśmy jeszcze potrzebni? 

               

 

wtorek, 14 czerwca 2022

Kolory

 

Kolory

                Marta i Bartek szli głównym traktem przez halę wielkiego marketu budowlanego. Mijali kolejne poprzeczne alejki oznaczone numerami oraz tablicami opisującymi prezentowany w nich asortyment. Nie zainteresowały ich elektronarzędzia, płytki ceramiczne, wyposażenie łazienek ani kuchni. Skręcili dopiero w kierunku działu farb i lakierów. Zatrzymali się przy regale, na którym w szerokim wyborze stały puszki oraz plastikowe wiaderka  zawierające, jak głosił napis, „emulsję do wymalowań wewnętrznych”. Przez dłuższy czas z uwagą oglądali poszczególne pojemniki.

                - Przepraszam pana! – Marta zwróciła się do pracownika sklepu ubranego w kolorowy kombinezon. – Czy może nam pan pomóc?

                - Chodzi państwu o dobór koloru?

                - Tak.

                - Proszę chwilę zaczekać. Tym zajmuje się konsultant, przedstawiciel producenta farb. Zaraz go tutaj ściągnę.

                Po chwili zjawił się trzydziestolatek w koszulce polo z logo fabryki.  Promieniowała od niego pewność siebie i duma z reprezentowania lidera rynku.

                - W czym mogę pomoc?- zapytał z szerokim, służbowym uśmiechem.

                - Chcielibyśmy wybrać farbę do malowania ścian w mieszkaniu, ale nie możemy ustalić jakie kolory są w poszczególnych puszkach. – odpowiedziała Marta.

                - Jak to?  - zdziwił się konsultant. – Przecież na każdym pojemniku jest to napisane „esencja sadzy” na „arktycznej symfonii”.

                Marta i Bartek przez chwilę patrzyli na niego ze zdziwieniem.

                - Pan chciał powiedzieć, że jest napisane czarno na białym? – spytał niepewnie Bartek.

                - Dokładnie tak. Każda puszka jest opisana.

                - Ale czy nie można napisać po prostu biała, żółta albo niebieska? Bo dla nas te opisy nie są całkiem jasne.

                - Proszę państwa, czasy PRL-u dawno minęły. – oznajmił przedstawiciel firmy. – Wtedy wystarczyło napisać na przykład „czerwona” bo dostępny był tylko jeden rodzaj farby. Obecnie dla każdego koloru oferujemy całą paletę odcieni. Nasz przodujący w świecie dział badawczo-rozwojowy dba o to aby znajdująca się w ofercie firmy  gama barw była nieporównywalnie szersza od tego co oferuje konkurencja. Prostych przymiotników takich jak czerwony, zielony czy niebieski nie starcza dla określenia wszystkich niuansów naszego profilu produkcji. Dlatego nasz dział marketingu ustala nazwy dla każdego z odcieni, dzięki czemu nasi klienci mają poczucie, że otrzymują produkt ekskluzywny, na miarę ich marzeń i aspiracji.

                - No dobrze, - powiedział Bartek pokazując palcem jedną z puszek – ale co w takim razie oznacza „pustynne imperium”?

                - Oczywiście, że jest to jeden z odcieni koloru dawniej nazywanego żółtym. – powiedział konsultant nieco urażonym głosem. – Bo, proszę pana, na pustyni jest piasek, a piasek jest żółty.

                - Niekoniecznie. – upierał się Bartek. – Weźmy taką Saharę. Może i są na niej fragmenty żółtego piasku, ale jest tam też sporo szarawego pyłu, brunatnych, kamiennych wzgórz i tak dalej.

                - Nie można tego brać dosłownie. Nazwy naszych produktów zawierają element poezji. Sprawiają tym samym, że nasi klienci czują się wyjątkowo.

                - Dobrze, zostawmy to. – powiedziała pojednawczo Marta powstrzymując ruchem ręki Bartka, który miał ochotę dalej dyskutować. – Przejdźmy do konkretów. Chcemy pomalować  ściany w dużym pokoju. Pani architekt doradziła nam aby jedna ze ścian była kremowa, a druga szarozielona. To będzie pasowało do mebli i zasłon.

                - Ta pani architekt jest albo bardzo starej daty, albo przeciwnie, jest zupełnie jak „magia sałaty”, to znaczy zielona. Teraz tak się barw nie określa.

                - No to jak się teraz określa szarozieloną farbę?

                - Mamy bardzo szeroki wybór. Polecam „miętową impresję”.

                - A jak ta impresja wygląda?

                Konsultant rozwinął wzornik kolorów i wskazał odpowiedni pasek.

                - No, nie wiem. – zastanawiała się na głos Marta. – Ta miętowa impresja wydaje mi się za bardzo szara, a za mało zielona. A co to za kolor? – wskazała inną barwę we wzorniku.

                - To jest „królestwo szałwii”. Zdecydowanie polecam. Ale radziłbym też wziąć pod uwagę „erupcję opuncji”.

                - Tylko jak to się będzie komponowało z tym kremowym? – zapytała Marta. – Zakładam, że macie jakaś kremową farbę?

                - Proszę pani, w naszej polichromatycznej gamie mamy wszystko. – powiedział z godnością konsultant. – Tylko niekoniecznie pod nazwą „kremowa”.

                - Wobec tego pod jaką?

                - Na przykład mogę polecić „morelową suitę”.

                - Czy to na pewno będzie kremowa? Bo morela wydaje mi się bardziej różowa lub pomarańczowa.

                - Nie, proszę pani. Różowe to są farby z linii „czar jutrzenki”, a pomarańczowe są „egzotyczne zmierzchy”.  No, ale skoro pani nalega na mniej wyrazistą barwę to polecam „bananową fantazję”. Oczywiście nazwa nawiązuje do wnętrza banana, a nie do skórki.

                - Jasne, rozumiem. Bo kolor skórki banana to byłby chyba bliższy „cytrusowej sonacie”?

                - Dokładnie – potwierdził konsultant. – Możemy jeszcze rozważyć „sułtański majestat”. W tym wypadku  nasz dział marketingu dobrał przymiotnik „sułtański” inspirując się kremem sułtańskim. W każdym razie „sułtański majestat” to coś pośredniego pomiędzy  „bananową fantazją” a „tajemnicą perły” .

                - To my się jeszcze zastanowimy. – oświadczyła Marta odchodząc.

                Na twarzy konsultanta najpierw pojawiła się „trupia ballada”, którą wkrótce zastąpiła „eksplozja raka”.

  

sobota, 14 maja 2022

Dobre wiadomości

 

Dobre wiadomości

                Pan Lucjan czytał i oglądał tylko dobre wiadomości.  Jakiś jajogłowy intelektualista miałby pewnie problem ze zdefiniowaniem czym właściwie jest dobra wiadomość. Bo czyż istnieje dobro obiektywne? W idealnym świecie można postulować istnienie dobra uniwersalnego, powszechnego i ponadczasowego lecz w praktyce sprawa się komplikuje. Wiadomość dobra dla jednych może być zła dla drugich.  Nakłada się na to aspekt wielości kultur wyznających zróżnicowane systemy wartości. Paradygmat dobra obowiązujący w różnych społeczeństwach może być odmienny, a poprawność polityczna nakazuje traktować wszelkie poglądy równoprawnie i z szacunkiem. I tak dalej, takie tam intelektualne, relatywistyczne chrzanienie w bambus. Na szczęście pan Lucjan nie był intelektualistą i nie komplikował prostych spraw. Potrafił odróżnić dobro od zła. Dla niego dobra wiadomość to była taka wiadomość, która potwierdzała jego poglądy na świat.  Na przykład, wiadomość o tym, że na Bliskim Wschodzie miał miejsce zamach, który pochłonął sporo ofiar była dla pana Lucjana dobrą wiadomością bo pan Lucjan wiedział swoje, a konkretnie to, że  Bliski Wschód  zamieszkują podejrzane typy, którym tylko zamachy w głowie.  Dlatego jeśli przez pewien czas nie było wiadomości o zamachach lub przynajmniej zamieszkach na Bliskim Wschodzie, to pana Lucjana ogarniał niepokój wynikający z braku potwierdzenia dla jego wizji świata. Zupełną katastrofą byłaby wiadomość, że na Bliskim Wschodzie podpisano jakieś porozumienie i zapanował tam  pokój bo wtedy pan Lucjan musiałby zrewidować swój światopogląd, a na taki wysiłek umysłowy nie miał ochoty. Dlatego  wiadomości tego rodzaju unikał.

                W starych dobrych czasach wybieranie jedynie dobrych wiadomości było stosunkowo proste. Wystarczyło czytać tylko odpowiednie gazety oraz oglądać tylko właściwe stacje telewizyjne.  Po prostu kiedyś panował ład medialny. Istniały  gazety, co do których człowiek mógł mieć zaufanie i pewność, że znajdzie w nich tylko dobre wiadomości. To samo dotyczyło telewizji. Można było wybrać odpowiedni kanał i liczyć na to, że nikt nam nie namiesza w głowie.

                Problemy zaczęły się wraz z rozpowszechnieniem się internetu. Pan Lucjan był co do zasady konserwatystą i nie przepadał za nowinkami. Dlatego trudnym do wytłumaczenia paradoksem był fakt, że stopniowo coraz więcej czasy spędzał czytając wiadomości na portalach internetowych.  Umysł konserwatysty okazuje się bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać. Jedne innowacje przyjmuje z entuzjazmem, a inne kategorycznie odrzuca. Niestety, szukanie w internecie jedynie dobrych informacji nie było takie proste. Co prawda istniały rzetelne portale zamieszczające jedynie wiadomości, jakie pan Lucjan uznawał za dobre ale niestety miały one charakter niszowy. W sieci dominowały wielkie korporacje tworzące algorytmy, których ukrytym, niecnym celem było wciśnięcie panu Lucjanowi wiadomości złych.

                W tym miejscu wypada dodać, że pan Lucjan był zdeklarowanym zwolennikiem Partii Patriotyczno-Konserwatywnej (PPK).  Uważał, że jedynie działacze tej partii mają na celu dobro narodu, a o prywatne korzyści zupełnie nie dbają. Natomiast wszyscy politycy innych partii, według pana Lucjana, mieli dokładnie odwrotne priorytety. Problem polegał na tym, że w naszym do głębi skorumpowanym świecie, ci nieuczciwi politycy usiłowali odwrócić kota ogonem, to znaczy wmówić społeczeństwu, że to PPK jest zamieszana w różne afery. Wykorzystywali w tym celu media, które mieli pod kontrolą. Na skutek tego internet był pełen wiadomości szkalujących PPK.  Ale nie z panem Lucjanem takie numery. Dla niego każda wiadomość przedstawiająca jego ulubioną partię w złym świetle nie była dobrą wiadomością. Wobec tego pan Lucjan jej nie czytał. Takie podejście co do zasady wydawało się proste, lecz w praktyce wcale takie nie było. Żeby przeczytać jakąś wiadomość w portalu internetowym należy kliknąć na jej tytuł.  Uczciwe postawienie sprawy polegałoby na tym żeby tytuł wiadomości stanowił jej rzetelne streszczenie, albo aby przynajmniej sugerował czego się można spodziewać po wejściu na daną stronę. Takie rzetelne tytuły czasem się zdarzały. Na przykład jeśli tytuł wiadomości brzmiał: „Najnowszy sondaż. Wzrost poparcia dla PPK” to pan Lucjan na niego klikał. Natomiast jeśli wiadomość była zatytułowana: „Nowy sondaż poparcia partii politycznych. PPK traci w porównaniu z poprzednim badaniem” to pan Lucjan takiego newsa omijał szerokim łukiem.    Niestety, tego rodzaju jednoznaczne tytuły nie były standardem. Najczęściej spotykało się nagłówki  w rodzaju: „Ostatnie badanie preferencji politycznych. Pięć partii wchodzi do parlamentu”. No i bądź tu mądry i zgadnij co tam piszą o PPK. Pan Lucjan nigdy nie podejmował ryzyka. Klikał tylko w tytuły, które gwarantowały, że wiadomość jest dobra. Dzięki takiej konsekwentnie ostrożnej polityce pan Lucjan nie był narażony na konieczność weryfikacji swoich poglądów na świat.   Nic nie wskazywało na nadchodzącą katastrofę. Spadła ona na pana Lucjana jak grom z jasnego nieba. Jak w przypadku wielu innych tragedii, jej przyczyna była banalna. Wystarczyła chwila nieuwagi. Pan Lucjan przeglądał portal internetowy pomału przewijając stronę z góry na dół. Uważnie czytał tytuły analizując co się pod nimi może kryć. Tytuły niezgodne z jego światopoglądem komentował w myślach: „No nie, takiego kitu mi wciśniecie”. Pod adresem tytułów niejednoznacznych złorzeczył: „Co za bełkot! Jak ktoś nie potrafi jasno napisać o co chodzi, to nie powinien redagować portali internetowych”.  Wreszcie natrafił na tytuł zapowiadający informację o nowym, rewelacyjnym programie socjalnym PPK. Kliknął na niego. Niestety, nie zauważył, że tego dnia internet chodził jakoś mułowato. Strona odnawiała się z pewnym opóźnieniem. I właśnie w momencie, w którym pan Lucjan kliknął na wybrany tytuł strona przesunęła się i w rezultacie otwarła się zupełnie inna wiadomość. Tragedia polegała na tym, że był to artykuł omawiający aferę z udziałem działaczy PPK, obnażający ich cynizm i zakłamanie. Na domiar złego pan Lucjan nie od razy zorientował się co się stało. Przeczytał sporą część tekstu i dotarło do niego o czym był. Nagle pokój się zatrząsnął. Ze ścian posypał się tynk, a na suficie pokazało się szerokie pęknięcie, przez które widać było nocne niebo. Pan Lucjan w pierwszej chwili pomyślał, że to trzęsienie ziemi. Ale mylił się. Zobaczył, że z nieba spadają gwiazdy. Walił się cały jego świat.

czwartek, 14 kwietnia 2022

Trendy

 

Trendy

                Dwaj mężczyźni około czterdziestki siedzieli przy stoliku w niedawno otwartym, letnim ogródku modnej kawiarni.  Kwietniowe słońce mocno przygrzewało od góry ale od spodu, po plecach, przemykały jeszcze  podmuchy chłodnego wiatru.  

- Kurde, ja już nie nadążam za tymi trendami.- odezwał się jeden z mężczyzn patrząc ponuro na swoją szklaneczkę kawy latte.

                -  A musisz? – zapytał jego przyjaciel.

                - Ależ oczywiście. Jeśli nie nadążasz za trendami to jesteś out, jesteś nieudacznikiem, looserem. Żadna szanująca się dziewczyna na ciebie nie spojrzy. Uzna cię za boomersa, dziadersa. My, ludzie w naszym wieku, jesteśmy na pograniczu pokoleń. Jeśli się nie postaramy to zostaniemy tymi dziadersami. Ale jeśli się trochę postarać to można jeszcze od biedy robić za milenialsa. Więc się staram. Tyle, że mam z tym problem, bo  chyba za wolno się decyduję.  Zaczęło się od tego, że trendy było mieć łysą pałę. Trochę się wahałem, a kiedy wreszcie ogoliłem głowę to akurat trend się zmienił. Później hipsterzy wylansowali długie, wypielęgnowane brody. Znowu się trochę zagapiłem i zacząłem zapuszczać swoją za późno. Taka broda to co innego niż kilkudniowy zarost a la Indiana Jones w terenie. To musi kilka miesięcy rosnąć. No i zanim mi wyrosła to trend się zmienił. To wszystko jeszcze nic. Włosy na głowie odrosną w kilka tygodni, brodę można zgolić natychmiast. Gorzej z sylwetką. Po jakimś czasie się zorientowałem, że trendy jest być napakowanym. Od razu się wziąłem do roboty. Przez pół roku zasuwałem na siłowni. Za tę kasę co ją wydałem na różne odzywki to mógłbym mieć niezłą furę. No i widzisz, są efekty. – facet napiął biceps. – Przybyło mi piętnaście centymetrów obwodu w klacie. I co? Właśnie się dowiedziałem, że trend na samców alfa minął. Teraz trendy są samce beta, czyli tacy bardziej zniewieściali i wrażliwi. I co ja mam z tą swoją klatą teraz zrobić? Od pakowania są trenerzy personalni ale w ogóle nie ma specjalistów od odpakowania. Będę musiał chyba się przegłodzić i za wiele nie ruszać, to może te mięśnie jakoś zanikną. Oczywiście, zrobiłem też sobie tatuaż. Ten trend na razie się na szczęście trzyma, ale obawiam się, że to tylko kwestia czasu. Wcześniej czy później mieć tatuaż to będzie obciach. Będę musiał jakoś usunąć czy jak, a to nie takie proste.

                Mężczyzna pociągnął łyk kawy i skrzywił się.

                - Wiesz, że ta kurde latte na sojowym w  ogóle mi nie smakuje? Ale co poradzę kiedy taki mamy trend. Przecież nie będę pił parzochy jak dziaders. Najgorsze jest jednak to, że nie nadążam za trendami w życiu zawodowym i boje się, że wylecę z rynku. Kilka lat ciężko pracowałem żeby stworzyć swoje biuro architektoniczne. Oczywiście, aby być na topie trzeba projektować zgodnie z trendami. Budynki muszą być cool.  I z tym mam problem bo słabo nadążam. Kilka lat temu wrócił trend na brutalizm. Wiesz o co chodzi, betonowe elementy ze śladami szalunku na wierzchu, te sprawy. Zaprojektowałem taki biurowiec, ale przecież nasz rynek budowlany to nie jest Chicago w latach dwudziestych. Budowlańcy pracują w swoim tempie. Zanim wybudowali ten dom to trend się zmienił i brutalizm był już passe. Renoma mojego biura ucierpiała, bo kto zleci projekt firmie, która nie nadąża za trendami? Żeby ratować reputację zrobiłem solidny research. Pojeździłem po konferencjach, targach designu, poczytałem aktualne pisma fachowe i tym razem nawet wyczułem trend w porę. Zorientowałem się, że idzie moda na budynki ekologiczne, takie z zielonymi fasadami i rozświetlonymi wnętrzami, w których rosną drzewa i krzewy. Tylko, że znowu popełniłem błąd bo podszedłem do sprawy zbyt profesjonalnie.  No bo przecież taka zielona fasada to nie jest prosta rzecz. Jeśli rośliny mają rosnąć na ścianie budynku to muszą być specjalnie dobrane. Przecież nie można zasadzić byle samosiejek brzozy, które potrafią  przetrwać w rynnie albo w szczelinie w tynku. Wymagane są rośliny zdolne do życia w ekstremalnych warunkach, na przykład gatunki wysokogórskie. A to wymaga wiedzy. Więc się zapisałem na uzupełniające studia podyplomowe z botaniki. Zorientowałem się też, że z tymi drzewami we wnętrzach to nie jest prosta sprawa. Pierwsza rzecz, to należy zaprojektować odpowiednie nawodnienie, bo przecież w środku deszcz nie pada. Oczywiście, nie mam na myśli jakiegoś patio, bo to banał, tylko nasadzenia pod dachem. Do tego potrzeba dużo światła. Można dać przeszklone ściany, ale wtedy będą takie straty ciepła, że wyjdzie gówno, a nie budynek ekologiczny. Więc musiałem uzupełnić wiedzę w zakresie instalacji nawadniających oraz energooszczędnych materiałów na okna. Dokształciłem się i tak to wyliczyłem, żeby emisja CO2 z tego budynku była minimalna, oczywiście z uwzględnieniem pochłaniania przez tę roślinność.   Niestety konkurencja nie spała, nie dokształcała się tylko projektowała byle szybko. Co z tego, że na ich budynkach te rośliny szybko uschną w cholerę, skoro mnie wyprzedzili? Zamiast być prekursorem i trendsetterem znowu zostałem epigonem.

                - Czy ty nie myślałeś czasem żeby rzucić w cholerę te wszystkie trendy i wyjechać w Bieszczady?

                - Oczywiście, że myślałem. Tylko, że znowu się spóźniłem. Teraz całe Bieszczady są pełne byłych korpoludków, którzy rzucili robotę i hodują owce.