czwartek, 13 lipca 2023

Wyższy wymiar

 

Wyższy wymiar

                Kobieta miała niewiele ponad pięćdziesiąt lat ale wyglądała na więcej. Smutek i rozpacz zrobiły swoje. Do fundacji zazwyczaj zgłaszały się osoby wypalone emocjonalnie, od dłuższego czasu żyjące na huśtawce nastrojów rozbujanych pomiędzy nadzieją i zwątpieniem. Nie przychodziły tu od razu. Z początku liczyły na pomoc policji, mediów i służb socjalnych. Dopiero gdy te instytucje okazywały się bezradne w poszukiwaniu zaginionych bliskich  zwracały się do fundacji jako do ostatniej deski ratunku mogącej podtrzymać gasnącą wiarę w to, że koszmar minie i ukochani powrócą cali i zdrowi.

                Tadeusz dobrze wiedział czego przedwcześnie postarzała kobieta potrzebuje, gdyż sam nie tak dawno przeżywał podobny koszmar. Jego kilkunastoletnia córka pewnego dnia nie wróciła do domu. Policja nie przyjmowała zgłoszenia przed upływem czterdziestu ośmiu godzin. Później Tadeusz też miał wrażenie, że poszukiwania nie są traktowane poważnie. Siedemnaście lat? – słyszał – Proszę się nie przejmować. Na pewno wybrała się gdzieś z jakimś chłopakiem. Niedługo się odezwie i wróci do domu. Kiedy popadając w coraz większą rozpacz dzwonił na komisariat aby zapytać czy nie ma jakichś wiadomości  odnosił wrażenie, że traktowany jest jak histeryk, który tylko przeszkadza w pracy. Usłyszał gdzieś o fundacji, która pomaga w poszukiwaniu zaginionych osób. Dopiero tam spotkał ludzi, których naprawdę obchodził jego problem. Wolontariusze rozlepiali na mieście ogłoszenia o zaginięciu dziewczyny, organizowali akcje w internecie. Niestety, poszukiwania dały smutny efekt. Ciało zamordowanej córki znaleziono w zaroślach na przedmieściu. Dopiero wtedy policja zabrała się na serio do pracy. Po kilku tygodniach aresztowano jakiegoś zboczeńca, który, jak ustalono, porwał z ulicy do furgonetki córkę Tadeusza wracającą wieczorem ze spotkania ze znajomymi. Facet miał już poprzednio na koncie wyroki za gwałty i zanosiło się na to, że tym razem nie uniknie kary dożywocia. Dla Tadeusza nie stanowiło to wielkiej pociechy. Słyszał, że najstraszniejsza prawda jest lepsza od  ciągnącej się w nieskończoność niepewności, ale nie zgadzał się z takim stwierdzeniem.  W tym tragicznym okresie zrozumiał jakie znacznie ma to, że ktoś po prostu jest gotów okazać współczucie, wysłuchać i pozwolić się wyżalić.  Takie wsparcie znalazł w fundacji. Jego małżeństwo nie przetrwało tragedii. Kiedy żona odeszła Tadeusz zrozumiał, że praca w fundacji i pomoc osobom, które znalazły się w podobnej sytuacji jak on, jest odtąd sensem jego życia.

                - W czym możemy pomóc? – spytał.

                Nie spodziewał się logicznej, klarownej odpowiedzi. Zrozpaczone osoby, które przychodziły do fundacji po pomoc zazwyczaj mówiły nieskładnie i chaotycznie. Gotów był cierpliwie wysłuchać opowieści kobiety. Po jej załzawionych oczach i drżących dłoniach poznał, że przeżywa dramat.

                - Mój syn jest bardzo zdolny. – zaczęła mówić niepewnym głosem. – Zawsze miał świetne oceny. Zwłaszcza z przedmiotów ścisłych. Niektórzy mówili, że ma autyzm, czy jakiś tam zespół Aspergera, ale to głupie gadanie. On po prostu zawsze był znacznie mądrzejszy od swoich rówieśników i nie miał o czym z nimi rozmawiać.  Ze mną też niewiele rozmawiał. Nie lubił kiedy go przytulałam. Nie żeby zaraz odpychał, co to to nie, ale widać było że mu to nie sprawia przyjemności. Tylko tego ostatniego wieczoru  było inaczej. Wie pan, miałam tylko jego. To znaczy, mam tylko jego. Mój mąż nie żyje od wielu lat. Wypadek, to się zdarza. Nic na to nie można poradzić. Ale żeby  Kaziu odszedł tak bez słowa, w to nigdy nie uwierzę. Porwali go, proszę pana.  Policja w to nie wierzy. Usłyszałam wiele dobrego o waszej fundacji. Proszę, pomóżcie mi go znaleźć. Mam tylko jego.

                Tadeusz nie przerywał zrozpaczonej matce, mimo że mówiła niezbyt składnie. Wiedział, że jeśli pozwoli jej się wyżalić to wcześniej czy później dowie się co dokładnie zaszło.

                - Był bardzo szczęśliwy kiedy po studiach został zatrudniony na uniwersytecie. – podjęła opowieść kobieta. – Kochał pracę naukową, chociaż tam też nie znalazł przyjaciół. Wie pan, jak to jest. Kiedy ktoś jest tak zdolny jak Kaziu to zaraz mu zazdroszczą. Nie doceniali go. Normalnie bali się konkurencji, proszę pana. Nawet ci profesorowie, chociaż on na razie jest tylko magistrem.  Doszło do tego, że nie pozwolili mu prowadzić badań na uczelni. Nie doceniali go, a może po prostu tak, z czystej zawiści. On zorganizował takie małe laboratorium w swoim pokoju w naszym mieszkaniu. I chyba osiągnął jakieś wyniki, skoro zdecydowali się go porwać.    Pewnie jakaś zagraniczna firma albo obcy wywiad zorientował się jakie znaczenie mają jego badania. Przełomowe, proszę pana.

                Kobieta na chwilę zamilkła. Tadeusz wykorzystał okazję aby podjąć delikatną próbę uporządkowania jej opowieści.

                - Chętnie pani pomożemy. Fundacja po to jest. Ale żeby pomóc musimy wiedzieć co dokładnie zaszło. Jak rozumiem, pani syn zaginął. Proszę powiedzieć jak to się stało.

                - Tego ostatniego wieczora niespodziewanie przyszedł do mnie, objął mnie i przytulił. Tak sam od siebie. Nigdy wcześniej tego nie robił. Widać coś przeczuwał. Potem poszedł do swojego pokoju, a rano już go nie było w mieszkaniu.

                - Czy nie odniosła pani wrażenia, że on się chce w ten sposób pożegnać? Może postanowił  gdzieś wyjechać? Wspomniała pani, że nie był rozmowny.

                -   To prawda, był zamknięty w sobie – przyznała matka. – Ale nie do tego stopnia. Powiedziałby mi gdyby planował wyjazd. Porwali go. Najlepszy dowód, że jego klucze zostały w domu. Gdyby wyjechał to miałby je ze sobą. Rano wszystkie okna były zamknięte, drzwi też i to nie na żaden zatrzask tylko na zamek. Gdyby wyszedł i zamknął za sobą drzwi, to klucze nie zostałyby w mieszkaniu.

                - Ale skoro drzwi i okna były pozamykane, a klucze w środku to jak można było go porwać? – Tadeusz ośmielił się wyrazić wątpliwość.

                - No wie pan! Właśnie dlatego mówię, że porwał go jakiś wywiad. To jedynie wytłumaczenie. Dla takich ludzi otwarcie zamka wytrychem to żaden problem. My mamy w drzwiach zwykłe Yale, a nie żadne specjalne zamki jak do bankowego skarbca.

                - Kiedy dokładnie pan Kazimierz zniknął? – zapytał Tadeusz.

                - W zeszłym miesiącu. Piętnastego. Akurat była pełnia.

                - Zawiadomiła pani policję?

                - Oczywiście. Ale oni nie wierzą, że został porwany. Mówią, że pewnie postanowił gdzieś wyjechać i niedługo wróci. Oficjalnie prowadzą poszukiwania, ale w praktyce nic nie robią. Musicie mi pomóc. W waszej fundacji cała nadzieja.

                - Zrobimy co w naszej mocy.

***

                Procedury obowiązujące w fundacji nakazywały uzgadnianie wszelkich działań z policją. Należało wspomagać jej działania ale nie wchodzić w jej kompetencje. Z tego powodu Tadeusz zaczął od wizyty na komisariacie. Spotkał się z prowadzącą sprawę młodą panią podkomisarz, która zreferowała mu status sprawy.

                - Niestety, wiele  wskazuje na samobójstwo. To wrażliwy młody człowiek. Nie był nigdy formalnie zdiagnozowany ale z relacji ludzi, którzy go znali wynika, że cierpiał na pewną formę autyzmu. Nie miał przyjaciół, w ogóle unikał kontaktów z ludźmi. Był bardzo zdolny, żył pracą naukową. Ostatnio spotkało go wielkie rozczarowanie bo recenzenci odrzucili jego pracę doktorską. Podobno jego tezy były za bardzo odjechane. Przepraszam, że nie używam naukowego języka ale do tego się to sprowadza. Mówiąc potocznie, luminarze nauki uznali, że mu do reszty odbiło i że ten doktorat grozi ośmieszeniem uczelni.   Nie mnie to oceniać, jestem policjantką, a nie naukowcem.  Wygląda na to, że pan Kazimierz się załamał bo zawalił mu się jedyny świat, jaki miał. Są dwie możliwości. Albo uciekł gdzieś daleko, albo postanowił skończyć ze sobą. Mając na uwadze, że unikał kontaktów z ludźmi i nie miał do kogo uciekać, niestety bardziej prawdopodobna wydaje się ta druga możliwość.

                - Jego matka twierdzi, że został porwany, bo jego klucze zostały w mieszkaniu. Gdyby je opuścił z własnej woli, miałby  je ze sobą.

                - Bliscy zaginionych osób zawsze wypierają prawdę. – pokręciła głową policjantka. – Tworzą różne dziwne teorie żeby nie pogodzić się z najgorszym. Skąd wiadomo, że nie było jeszcze jednego kompletu kluczy, oprócz tego który został w mieszkaniu? Matka woli nie przyjmować tego do wiadomości i zaprzeczać, że był dodatkowy komplet.

                - Ale co z ciałem? – spytał Tadeusz. – Gdyby się zabił to ktoś by go znalazł.

                - Faktycznie, na razie ciała nie ma. – przyznała podkomisarz. – Dlatego sprawa ma status zaginięcia. Gdyby ciało się znalazło to przed stwierdzeniem samobójstwa musielibyśmy wykluczyć udział osób trzecich. Znalezienie ciała jednak nie zawsze jest takie proste. Nie ma z tym problemu jeśli ktoś skończy ze sobą w mieszkaniu. Być może jednak pan Kazimierz chciał  oszczędzić matce szoku i postanowił popełnić samobójstwo gdzie indziej. Gdyby wyskoczył z jakiegoś okna albo rzucił się pod pociąg to mielibyśmy ciało od razu.   Gorzej jeśli powiesił się gdzieś głęboko w jakimś lesie.  W takim przypadku też go pewnie znajdzie jakiś grzybiarz albo leśnik, ale to może potrwać. Natomiast całkiem źle to wygląda   jeśli ktoś przywiąże do siebie jakiś ciężar i skoczy do głębokiej wody. Wtedy ciało może nigdy nie wypłynąć. A przecież nie możemy przeszukać wszystkich głębokich akwenów w całym kraju.

                -Jak pani wspomniała sprawa na razie ma status zaginięcia. – rzekł Tadeusz. – Czyli, jak rozumiem, prowadzicie poszukiwania?

                - Oczywiście, prowadzimy. Pan Kazimierz figuruje na liście zaginionych, po komisariatach poszedł komunikat z rysopisem. Ale wie pan jak to jest z rysopisami. Średniego wzrostu, twarz owalna, włosy ciemne, brak znaków szczególnych. Pasuje do połowy mężczyzn. Jest też oczywiście zdjęcie, ale trudno oczekiwać, że patrol pozna na ulicy kogoś z fotografii. Tym bardziej, że takich komunikatów mamy w diabły i trochę. W praktyce najłatwiej znaleźć kogoś kto się pojawi w jakimś systemie informatycznym. Wystarczy, że kupi bilet lotniczy, podejmie legalną pracę objętą ubezpieczeniem albo po prostu użyje karty płatniczej i już jest zlokalizowany. Jednak jeśli ktoś chce zmienić swoje życie i zatrzeć za sobą ślady to nie jest łatwo go namierzyć. W Europie nie mamy granic, a mieszka tu pół miliarda ludzi. To nie Chiny, gdzie jest pełno kamer rozpoznających twarze. Może i dobrze, chociaż nam w policji pracy to nie ułatwia. Jeśli ktoś na przykład wyjedzie do Włoch i najmie się do pracy na czarno, wiosną przy zbiorze truskawek, później szparagów, a jesienią przy winobraniu i oliwkach to naprawdę trudno go odszukać, zwłaszcza gdy otrzymuje pieniądze z ręki do ręki  i posługuje się tylko gotówką.

                - Właśnie, - zapytał Tadeusz, - czy sprawdziliście stan jego konta? Podjął jakąś gotówkę, przy użyciu której mógłby się gdzieś ukrywać?   Było go na to stać?

                - Oczywiście, że sprawdziliśmy. Nie uniwersytecie nie zarabiał dużo. Ale z drugiej strony wiele nie wydawał, bo mieszkał z matką, nie miał samochodu, nie balował i nie stroił się do przesady. Miał oszczędności ale sporo z tego podjął z banku, tyle że nie bezpośrednio przed zniknięciem, tylko jakiś czas temu. Pytaliśmy o to jego matkę. Powiedziała, ze urządzał  w swoim pokoju jakieś laboratorium, bo nie pozwolono mu prowadzić badań na uczelni. Wydał sporo pieniędzy na  sprzęt.

***

                W następnej kolejności Tadeusz chciał porozmawiać z kimś na uniwersytecie, gdzie pracował zaginiony. Próbował umówić się  telefonicznie. Okazało się to nie takie proste. Każdy z profesorów, kiedy tylko usłyszał, że chodzi o Kazimierza oświadczał, że nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie i odkładał słuchawkę. Robiło to dziwne wrażenie. Dopiero gdy Tadeusz osobiście wybrał się na uczelnię sekretarka w jednym z instytutów poradziła mu aby porozmawiał z pewnym młodym asystentem, który był najbliżej z zaginionym. Tadeusz odszukał młodego naukowca, który zgodził się na rozmowę.

                - Był pan przyjacielem Kazimierza? – zapytał na wstępie.

                - To za dużo powiedziane. – odpowiedział asystent. – Kazimierz nie miał przyjaciół. On w ogóle unikał normalnych kontaktów z ludźmi. Mówiono, że jest autystyczny. Coś było na rzeczy. Ja go ceniłem, bo był bardzo zdolny ale nie udało mi się z nim zaprzyjaźnić, chociaż jakiś czas temu próbowałem.  

                - Słyszałem, że miał problemy z doktoratem? Podobno recenzje były negatywne?

                - To prawda, ale to nie takie proste. Kazimierz był bardzo uzdolnionym matematykiem. Powiedziałbym nawet geniuszem. Zajmował się rozwiązywaniem równań Maxwella, które opisują między innymi pola elektromagnetyczne. Mimo, że był młody, pracował starymi, klasycznymi metodami, to znaczy stosował czystą matematykę, szukał rozwiązań teoretycznych. Obecnie prawie nikt się w to nie bawi, bo to wymaga wielkiej wiedzy i talentu. Każdy teraz kupuje gotowe oprogramowanie komputerowe, które daje rozwiązania numeryczne. Ludzie zamieszczają w swoich pracach kolorowe wykresy generowane przez komputer i tyle. Natomiast Kazimierz podszedł to tego w sposób analityczny. Szukał rozwiązań teoretycznych przy określonych warunkach brzegowych i w przestrzeniach wielowymiarowych. My żyjemy w trójwymiarowym świecie. Lewo, prawo, przód, tył, góra, dół i tyle. A Kazimierz szukał rozwiązań dla kolejnych wymiarów i doszedł do interesujących wniosków. Udowodnił mianowicie, że w pewnych okolicznościach na rozwiązanie dotyczące rozkładu pola elektromagnetycznego ma wpływ układ współrzędnych, w którym zapisane są równania. Najczęściej stosowany układ współrzędnych to po prostu trzy prostopadłe osie, x, y, z. I okazało się, że w takim układzie niektóre rozwiązania równań Maxwella są niestabilne. Jeśli jednak zapisać je w innym układzie współrzędnych o wykrzywionych osiach to da się znaleźć stabilne rozwiązania. Kazimierz postawił bardzo śmiałą tezę. Skoro zakrzywienie układu współrzędnych opisującego przestrzeń wpływa na stabilność pola elektromagnetycznego, to może też obowiązywać zależność odwrotna, czyli że określone pole elektromagnetyczne  może wykrzywić przestrzeń i ułatwić wejście w wyższy wymiar. Taki, którego na co dzień nie znamy.

                - Jak rozumiem taka teza była zbyt śmiała i praca została odrzucona przez recenzentów?

                - Nie do końca o to chodziło. Taka teza była kontrowersyjna ale mieściła się granicach hipotez akceptowanych przez naukę. Natomiast Kazimierz posunął się dalej. Twierdził, że człowieka można przenieść w wyższy wymiar jeśli poddać go działaniu pola elektromagnetycznego o określonym natężeniu oraz przy spełnieniu kilku dodatkowych warunków. Mianowicie musi się to odbyć podczas pełni księżyca, który jego zdaniem odbija wtedy odpowiednią część widma promieniowania kosmicznego, a ponadto wszystkie komórki ciała osoby, która zamierza wejść w wyższy wymiar muszą ulec polaryzacji  czyli posiadać jednoznacznie określony kierunek pola emitowanego przez ich ładunki elektryczne.  I tu się zaczął problem, bo Kazimierz zaczął szukać sposobu jak spolaryzować komórki ciała. Gdy się o tym dowiedział szef instytutu to zabronił tych badań uważając, że jest to na granicy szarlatanerii i może narazić instytut na śmieszność. Kazimierz zaczął wtedy prowadzić badanie w swoim domu.  Mam w posiadaniu jego notatki. Poddawał kawałki mięsa działaniu różnych substancji i próbował je wysłać w wyższy wymiar. Twierdził, że skuteczne okazało się nasączenie mięsa olejem z wiesiołka. Tak spreparowana próbka znikła podczas pełni księżyca poddana polu elektromagnetycznemu wywołanemu przez prąd przepuszczony przez kable owinięte spiralnie wokół pokoju w jego mieszkaniu.  Napisał to w doktoracie. Wszyscy zaczęli go wyśmiewać . Pytali czy przypadkiem w trakcie eksperymentu nie było w pokoju psa, które zeżarł tę próbkę mięsa, i takie tam  żarty. W rezultacie doktorat został odrzucony. Nie ma go nawet w bibliotece bo panowie profesorowie uznali, że może ośmieszać uczelnie. Kazimierz w ogóle zaczął być traktowany w instytucie jak trędowaty.

                - Czy pana zdaniem mieli rację? - zapytał Tadeusz.

                - Nie całkiem. W tych końcowe rozdziały z pełnią księżyca i olejem z wiesiołka Kazimierz faktycznie posunął się za daleko. To brzmi jak opis pracy jakiegoś średniowiecznego alchemika. Ale początkowa część pracy poświęcona teorii pola jest błyskotliwa, niemal genialna. Podejrzewam, że to przerosło panów profesorów piszących recenzję. Nie chciało im się wgryzać w teorię cząstkowych równań różniczkowych i analizę przeprowadzoną przez autora. Zamiast tego woleli wyśmiać końcowe wnioski.      

                - Czy sądzi pan, że Kazimierz mógł zostać porwany? Tak twierdzi jego matka. Uważa, że porwał go jakiś obcy wywiad żeby wykorzystać wyniki jego pracy.

                - Gdyby ktoś chciał wykorzystać jego dorobek naukowy , to nie musiałby posuwać się do porwania. Kazimierz chętnie by kontynuował pracę gdyby ktoś chciał mu stworzyć do tego warunki, a instytut chętnie by się go pozbył.

                - Co w taki razie pana zdaniem stało się z Kazimierzem?

                - Nie wiem. Mam pewne podejrzenia, ale niech mnie pan nie cytuje. Nie chcę zostać uznany za wariata jak on.

                - Proszę się nie obawiać. To co pan powie zostanie miedzy nami.

                - Myślę, że on postanowił dowieść słuszności swoich wniosków wykonując eksperyment na sobie. Tego dnia kiedy zaginął przyszedł do mnie, dał mi egzemplarz tej swojej pracy doktorskiej oraz notatki ze swoich badań. Podziękował mi za wszystko, chociaż prawdę mówiąc, nie wiem za co. Może za to, że jako jedyny się z niego nie wyśmiewałem. Na pożegnanie podał mi rękę, czego nigdy wcześniej nie robił.

                - Jego matka mówi, że później tego dnia przyszedł do niej i ją przytulił, czego też nie miał w zwyczaju. – rzekł Tadeusz. – Wygląda to  jakby żegnał się z jedynymi osobami, jakie były mu przychylne. O w takim razie zamierzał?

                - Tego dnia była pełnia. Przypuszczam, że wypił tyle oleju z wiesiołka ile się dało i poddał się działaniu pola elektromagnetycznego.

                - I co z tego wynikło?

                - Są dwie możliwości. Albo miał rację i w takim przypadku jest teraz w wyższym wymiarze. Albo się mylił, a kiedy się o tym przekonał postanowił ze sobą skończyć. Nie wiem czym ten eksperyment się skończył.

                - Jest tylko jeden sposób aby się przekonać. Może mi pan pożyczyć ten doktorat i te notatki? – poprosił Tadeusz.

                Po powrocie do domu zadzwonił do matki Tadeusza z prośbą aby nie zmieniała niczego w laboratorium zbudowanym przez jej syna. Zaznaczył, że będzie chciał je obejrzeć, bo to może pomóc w ustaleniu co się stało z Kazimierzem.

                Następnie sprawdził w internecie kiedy będzie kolejna pełnia księżyca oraz gdzie można dostać olej z wiesiołka w większych ilościach.

 

środa, 14 czerwca 2023

Siła przyciągania

 

Siła przyciągania

                Samolot zniknął z radarów nagle. Piloci nie zdążyli nadać żadnego komunikatu o niebezpieczeństwie.  Zginęli wszyscy obecni na pokładzie – stu pięćdziesięciu czterech pasażerów oraz siedmiu członków załogi.    Tragedia wstrząsnęła społeczeństwem. Premier udał się na miejsce upadku samolotu a prezydent ogłosił trzydniową żałobę narodową. Do wyjaśniania przyczyn katastrofy przystąpiła Komisja Badania Wypadków Lotniczych. W skład Komisji wchodzili jednak  głównie technokraci nie rozumiejący  nastrojów społecznych.     Wiadomo było, że zaczną badać rejestratory parametrów lotu, nagrania z kokpitu, będą studiować raporty serwisowe samolotu, dane meteorologiczne z dnia katastrofy, akta osobowe załogi, procedury obowiązujące w linii lotniczej i takie tam. Raport w najlepszym razie ogłoszą za kilka miesięcy, a znajdą się w nim napisane w fachowym żargonie stwierdzenia, których niemal nikt nie zrozumie. Natomiast opinii publiczna domagała się szybkich i prostych wyjaśnień w sprawie przyczyn katastrofy.

                W tej sytuacji partia rządząca postanowiła powołać podkomisję parlamentarną do zbadania tej kwestii. Podkomisja powstała szybko pomimo marudzenia opozycji, że tego rodzaju sprawami powinni zajmować się fachowcy, a nie politycy i sprawnie zabrała się do pracy. Swoje wnioski ogłosiła już dwu tygodniach. Raport stwierdzał, że  przyczyną upadku samolotu z dużej wysokości była siła grawitacji. Jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, to rozwiał je przewodniczący podkomisji podczas konferencji prasowej. Zaprezentował plastikowy modelik samolotu, ujął go w dwa palce, podniósł do góry i upuścił na podłogę. Samolocik rozbił się, co stanowiło niepodważalny dowód na słuszność tezy zawartej w raporcie podkomisji.

                Skoro stwierdzono, że za katastrofę odpowiada grawitacja, to partia rządząca podjęła rozważania czy winą nie dałoby się obciążyć opozycji, bo przecież grawitacja działała jeszcze przed powołaniem obecnego rządu. Jednak spin doktorzy odrzucili tę koncepcję stwierdzając, że tego nawet najciemniejszy lud nie kupi, gdyż powszechnie wiadomo, iż grawitacja działała od zawsze. Na sugerowane przez Ministerstwo Edukacji usunięcie nauczania o grawitacji z programu fizyki w szkole podstawowej było już za późno.

                Wobec tego rządzący postanowili zademonstrować swoją troskę o ludzi i zgłosili poselski projekt Ustawy o Zapobieganiu Negatywnym Skutkom Grawitacji. Ustawa stwierdzała, że niekorzystne skutki grawitacji są zakazane. Za propagowanie grawitacji przewidywała karę więzienia do lat trzech.  Powołano Narodowy Instytut Zapobiegania Niekorzystnym Skutkom Grawitacji (NIZNSG) i przyznano mu roczny budżet w wysokości czterystu milionów. Opozycja argumentowała, że są to działania pozorne i marnowanie środków pochodzących z podatków, gdyż grawitacji zapobiegać się nie da. Na paskach w kanale informacyjnym rządowej telewizji pokazały się napisy „Opozycja chce aby samoloty z ludźmi nadal spadały” . W rezultacie opozycja wstrzymała się od głosu, ustawa przeszła i trafiła do Senatu, który po miesiącu odrzucił ją w całości. Projekt wrócił do izby niższej parlamentu. W międzyczasie, po analizie ostatnich sondaży poparcia, partia rządowa postanowiła zmobilizować swój twardy elektorat i znienacka wprowadziła do ustawy zapis całkowicie delegalizujący grawitację.  W niezależnych mediach zawrzało. Zaproszeni eksperci oburzali się, ze to jest ośmieszanie nauki. Rządzącym, ze cenę posad w NIZNSG, udało się przekonań kilku posłów niezrzeszonych i senackie weto zostało odrzucone, a ustawa przeszła.  Teraz czekała już tylko na podpis prezydenta. Z pałacu prezydenckiego przez kilka dni dobiegały sprzeczne komunikaty. Doradcy głowy państwa nieoficjalnie informowali media, że prezydent rozważa skierowanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Na koniec prezydent jednak zdecydował podpisać ustawę, argumentując na konferencji prasowej, że wysyłanie jej do Trybunału nie jest celowe, gdyż konstytucja nie mówi nic o grawitacji. Od tego momentu Ustawa czekała już tylko na publikację w Monitorze aby wejść w życie.

                Publikacja nastąpiła w momencie gdy na sali parlamentu trwało posiedzenie komisji etyki poselskiej. Pewien poseł właśnie argumentował z mównicy, ze zachowanie innego posła zasługuje na ukaranie w formie nagany. Mówca był raczej niskiego wzrostu i początkowo ponad mównicę wystawał jedynie jego tors do połowy krawata. Nagle poseł sprawozdawca zaczął się unosić. Ponad mikrofonami zainstalowanymi na mównicy ukazał się jego cały krawat, a następnie spodnie i buty. Początkowo myślano, że mówca uniósł się po prostu oburzeniem na niecne postępowania oskarżonego posła. Jednak wkrótce okazało się, że delegalizacja grawitacji weszła w życie. Wszyscy obecni na Sali posłowie zaczęli się unosić ponad ławami, a na koniec cały parlament odleciał w kosmos.   

niedziela, 14 maja 2023

Urlopowe rady

 

Urlopowe rady

                Żeby urlop stał się wymarzonym wypoczynkiem a nie koszmarem należy przestrzegać kilku podstawowych zasad. Przede wszystkim należy wybrać starannie miejsce i czas. Jeżeli chodzi o miejsce to trzeba być precyzyjnym, bo o pomyłkę nietrudno. W latach 80-tych XX wieku jeden facet planował podczas urlopu spływ Czarną Hańczą, ale pomylił ją z Czarną Przemszą. Nie spostrzegł tej   pomyłki do końca i popłynął kajakiem nurtem Czarnej Przemszy, która w tamtych latach była zawiesiną mułu węglowego w fenolu rozcieńczonym benzopirenem. Zostało to uznane za performance ekologiczny. Facet miał problemy z bezpieką ale uznano go za ikonę ruchu ekologicznego, a po zmianie ustroju został wiceministrem ochrony środowiska. Czyli w sumie, przypadkiem, nie wyszedł na tym źle. Problem w tym, że był, prawdę mówiąc, słabo kumaty i po wejściu do rządu znowu pomylił Czarną Hańczę z Czarną Przemszą. Pracował mianowicie nad  wnioskiem o wpisanie Czarnej Hańczy na listę przyrodniczego dziedzictwa UNESCO ale przygotował wniosek dla Czarnej Przemszy. Pewnie by to przeszło bo z punktu widzenia ekspertów z ONZ co to za różnica. Ani jednej ani drugiej nazwy wymówić się nie da. Na szczęście w międzyczasie upadł rząd i wniosek do UNESCO nie trafił.

                Może akurat ten niewydarzony ekolog z przypadku to skrajny przykład, ale czujność zachować trzeba zawsze. Jeśli, dajmy na to, ktoś wybiera się na urlop nad morze do Mielna, to musi pamiętać, że jest jeszcze Mielno koło Słupska i Mielno koło Zielonej Góry. Nie żeby tym Mielnom czegoś brakowało. Miejscowości są na urlop w sam raz, ale niestety, nie na urlop nad morzem.   

Należy krytycznie podchodzić  do rekomendacji zawartych w przewodnikach turystycznych. Na przykład jeden z przewodników informuje, że w kronikach Długosza znajduje się zapis o tym, że król Władysław Łokietek po bitwie pod Płowcami zasadził dąb w miejscowości Sławokurki. Ta informacja jest w stu procentach prawdziwa, ale jeśli ktoś uda się na urlop do Sławokurek aby zobaczyć dąb zasadzony przez Władysława Łokietka to spotka go rozczarowanie bo w żadnej kronice nie zapisano, że ten dąb usechł kilka lat po zasadzeniu. Widać król zapomniał wydać edykt o podlewaniu.

Oprócz miejsca liczy się też czas. Wybór jest w zasadzie prosty. Albo wybieramy urlop w sezonie kiedy jest ciepło i drogo albo poza sezonem kiedy jest zimno i tanio. To tyle jeśli chodzi o urlop w kraju. Bo wybierając się za granicę mamy wybór pomiędzy Europą południową gdzie jest za ciepło i za drogo oraz Europą północną gdzie jest za zimno i za drogo. Do Rosji na urlop, z oczywistych względów nie jeździmy bez względu na temperaturę i koszty.   

Fajnie jest lecieć na urlop samolotem, ale po kraju podróżujemy raczej samochodem. Dawniejsze poradniki dla automobilistów zalecały staranne sprawdzenie auta przed wyjazdem na urlop: działanie świateł, ciśnienie w oponach, poziom oleju, napięcie paska klinowego i te sprawy. Obecne samochody sprawdzają się same. Niech tylko któremuś czegoś brakuje, oleju, powietrza w kole albo  żarówki to nie odpuści.  Będzie wyświetlał ponaglenia na komputerze pokładowym a na koniec sam zawiezie nas do autoryzowanego serwisu, a później nie odpali dopóki nie zapłacimy faktury. Na szczęście jeszcze nie wszyscy jeździmy takimi upierdliwymi komputerami na kołach.  Niektórzy z nas udają się na urlop piętnastoletnim nieśmiganym autem po kilku wypadkach, więc nie zawadzi sprawdzić tego co zalecają poradniki. No, może odpuśćmy sobie ten pasek klinowy, bo nie wiadomo gdzie to cholerstwo jest.  Z ciśnieniem w oponach sprawa też jest lekko kontrowersyjna, bo znane są przypadki spuszczenia powietrza w trakcie pomiaru ciśnienia. No, ale bez przesady, czy światła świecą to każdy widzi.  Z jednym wyjątkiem. Tylne światła stop, jak sama nazwa wskazuje świecą z tyłu i tylko wtedy  kiedy naciskamy hamulec. Powiedzmy sobie szczerze, większość z nas nie do końca wie o co   chodziło Einsteinowi z tą teorią względności. Ale jedno każdy wie – nie da się poruszać szybciej od światła. Więc nie ma co liczyć, że kiedy puścimy hamulec i szybko pobiegniemy na tył auta to światło stop będzie jeszcze świecić. Niektórzy zalecają położyć cegłę na pedale hamulca. To się może wydawać dobrym pomysłem ale tylko komuś kto nigdy nie próbował położyć cegły na pedale hamulca. Wierzcie mi, za cholerę się nie da. Za to jest bardzo prosta rada. Należy tyłem podjechać do jasnej ściany i nacisnąć hamulec. Na ścianie będzie widać czerwony poblask. Jest tylko drobny ale istotny szczegół. Cofając w kierunku ściany należy nacisnąć hamulec jeszcze  przed nią, bo inaczej światła stop na pewno nie zadziałają.  

Po sprawdzeniu stanu technicznego samochodu należy do niego zapakować bagaż.  Ustalmy z góry, że wszczynanie dyskusji na temat tego, czy to wszystko jest nam potrzebne w trakcie dwutygodniowego urlopu  nie ma sensu. Tak, facet, to ciebie dotyczy. Kobieta ma zdecydować czego potrzebuje na urlopie, a ty masz to załadować do auta. I nie pytaj gdzie się to ma zmieścić. Kiedy wybierałeś samochód trzeba było nie tylko patrzeć w ile sekund rozpędza się do setki, ale zapytać tez o pojemność bagażnika.

Po załadowaniu samochodu wyruszamy w trasę. Obecnie trasę ustala za nas nawigacja. Jest to bardzo pożyteczne urządzenie, ale wymaga minimum staranności.  Jeśli na przykład wyruszasz z Krakowa na wakacje nad morzem w Kuźnicy, a nawigacja pokazuje, że dojedziesz do celu w półtorej godziny to się nie ciesz, że tak szybko znajdziesz się na Półwyspie Helskim. To oznacza, że nastawiłeś GPS na Kuźnicę koło Radomia.

Faktem jest, że przybyło w kraju dróg szybkiego ruchu ale to nie oznacza, że każdy ma pół kilometra od garażu do autostrady.  Na ogół trzeba się kilkadziesiąt kilometrów przemęczyć zwykłą drogą, A kiedy tylko wyjedziesz na urlop swoim załadowanym autem to  natychmiast na drodze przed tobą znajduje się Ta Ciężarówka.  Nie wiadomo czy ona stale czyha przy drodze, czy może zawiadamiają ją sąsiedzi  zazdrośni o wyjazd na urlop. W każdym razie masz ją  przed sobą na bank, ubłoconą i dymiącą niedopalonym dieslem. Droga jest ruchliwa i kręta, a chłopaki z zarządu dróg skrupulatnie zadbali aby na każdym w miarę prostym odcinku była podwójna linia ciągła.  Więc wleczesz się za Tą Ciężarówką wdychając spaliny bez szans na wyprzedzenie. Aż wreszcie jakimś cudem przez niedopatrzenie zarządu dróg znajduje się prosty odcinek bez zakazu wyprzedzania, a z przeciwka nic nie jedzie.  Redukujesz bieg, adrenalina ci skacze, strzałka obrotomierza  błyskawicznie znajduje się na czerwonym polu i masz to! Widzisz Tę Ciężarówkę w lusterku wstecznym. Od razu zaczynasz odczuwać przyjemność z jazdy. Silnik przyjemnie mruczy, auto połyka kilometry. Masz ochotę uchylić szybę i położyć rękę na dachu. I właśnie w tym momencie żona pyta:

- Czy ty zabrałeś kartę?

- Jaką kartę?

Głupie pytanie. Wiadomo, że kredytową. Reakcja typowa dla każdego faceta. Wie, że ma problem ale zadając kretyńskie pytania  usiłuje opóźnić konieczność zmierzenia się z nim chociaż o kilkanaście sekund.

- Kredytową.

- Zawsze mam ją w portfelu.

- Bo ja ci ją wczoraj wyjęłam żeby kupić kostium kąpielowy. Później odłożyłam ją na ten mały stolik w sypialni.

Zatem wracamy po kartę, a następnie wracamy z kartą na trasę.  Czeka na nas Ciężarówka Niemal Identyczna Jak Ta Ciężarówka.  Wyprzedzamy ją wreszcie, i nic nas już nie może powstrzymać przed cieszeniem się udanym urlopem. Ale tak dla zasady, zawsze warto sprawdzić czy mamy ze sobą kartę kredytową.

Aha, jeszcze jedno.  Po wakacjach należy unikać odwiedzin u znajomych ze względu na zagrożenie pokazywaniem zdjęć.   Kiedyś, kiedy jeszcze były aparaty na filmy, to na takim filmie mieściła się ograniczona liczba klatek. Poza tym, wywołanie odbitki z każdej klatki kosztowało złoty pięćdziesiąt czy coś, więc były powody aby robić zdjęcia z sensem. Obecnie takie ograniczenia zniknęły i fotografuje się wszystko korzystając z postępów w zakresie pojemności pamięci smartfonów. Niestety, wbrew nauce marksistowskiej, ilość nie przechodzi w jakość. Skoro już nieostrożnie przyjmiemy po wakacjach zaproszenie od znajomych to nie oczekujmy wystawy laureatów World Press Photo. Trzeba wziąć na klatę skutki swojej nieostrożności i cierpliwie obejrzeć pokaz.

- To jest nasz pokój hotelowy.

- A to też jest nasz pokój hotelowy.

- A to jest łazienka naszego pokoju hotelowego.

- A to jest widok z okna naszego pokoju hotelowego.

- A to jest stragan przy drodze na plażę.

- Co ty opowiadasz! To nie było przy drodze na plażę.

- A niby gdzie?

Prawdę powiedziawszy, wszystko jedno gdzie, bo na zdjęciach robionych telefonem wszystko wygląda tak samo.  W trakcie oglądania należy przestrzegać podstawowej zasady, która nakazuje zaczekać aż gospodarze ustalą pomiędzy sobą co jest na zdjęciu oraz  powstrzymywać się od pochopnych, przedwczesnych  komentarzy w rodzaju:

- O rany, a co to za kaszalot?

Bo się może okazać, że to jest to nieco nieostre zdjęcie gospodyni pluskającej się w wodach otaczających przylądek Rozewie.

Życzę wszystkim udanego urlopu! I jeszcze najważniejsza rada –  rad zawartych w tym tekście nie należy brać na poważnie.  

piątek, 14 kwietnia 2023

Musimy się spotkać

 

                                                                              Musimy się spotkać

                W sporze na temat wyższości jednych świąt nad drugimi stoję raczej po stronie Bożego Narodzenia. Wielkanoc jakoś nie ma dla mnie tamtej magii, która jest wynikiem połączenia radości z narodzin i satysfakcji z podsumowania uczciwie przepracowanego roku.  Oferowana przez Wielkanoc nadzieja na pokonanie śmierci i wiosenne odrodzenie życia to też bardzo wiele, ale jednak nie to samo, przynajmniej dla mnie.

                Niezależnie od wyników mojego rankingu popularności świąt staram się co roku złożyć życzenia wielkanocne najbliższym pośród rodziny i przyjaciół.  Jestem człowiekiem raczej starej daty i uważam, że życzenia przez SMS albo jakiś komunikator internetowy to nie do końca właściwa forma. Łapię wobec tego za telefon i staram się dodzwonić do wybranych osób. Nie jest to proste bo lista numerów w moim telefonie jest zdominowana przez kontakty  służbowe. Idę zatem od góry do dołu, po kolei, od A do Z przez cały spis wyszukując tych, których znam prywatnie. W okresie przedświątecznym wszyscy do siebie dzwonią, więc bardzo często wybrane przeze mnie numery są zajęte. W takim przypadku idę dalej wzdłuż listy aż ktoś odbierze. Rozmowy są do siebie podobne i wyglądają mniej więcej tak:

                - Wszystkiego najlepszego, zdrowych, wesołych świat, no i spokojnych. Ale przede wszystkim zdrowych, no bo naszym wieku to najważniejsze.

                - A co tam u ciebie?

                - No wiesz, nic nowego. Jakość się żyje, chociaż z PESELEM nie wygrasz.

                - Ważne, że się jakoś trzymamy .

                -Oby tak dalej. Bo w sumie to jest nie najgorzej.

                - Jesteście w domu na święta czy gdzieś wyjechaliście?

                - W domu. Jakoś się tym razem nie zebraliśmy do żadnego wyjazdu. 

                - Trzeba by się spotkać.

                - Koniecznie. Musimy się spotkać.  Ale to samo mówiliśmy na Boże Narodzenie.

                - Właśnie. Ten czas leci jak szalony. Ale tym razem to naprawdę trzeba się zobaczyć.

                - Zdzwonimy się. Przekaż życzenia wszystkim w rodzinie.  

                - Ty też. No to do zobaczenia.

                Po kilkunastu takich, podobnych do siebie, rozmowach zazwyczaj zaczynam się gubić z kim już rozmawiałem, a z kim jeszcze nie.  Sprawdzałem wtedy listę ostatnich połączeń rozróżniając odebrane od nieodebranych i ponownie wybierałem te numery, na które nie udało mi się dodzwonić za pierwszym razem.  W tym roku udało mi się złożyć życzenia wszystkim tym, którym planowałem w ciągu mniej więcej dwu godzin. Na koniec jeszcze raz   sprawdziłem listę połączeń aby się upewnić, że o nikim nie zapomniałem. Nagle na liście zauważyłem numer Pawła. Wynikało z tego, że z nim też rozmawiałem. Byłem tak skołowany, że nie wiedziałem co o tym myśleć. Połączenie figurowało w spisie jako zrealizowane, a przecież to było niemożliwe. Paweł zginął w wypadku kilka miesięcy temu, a ja nie zdobyłem się na to aby usunąć jego numer z pamięci telefonu. Prawdopodobnie  w tym gorączkowym wyszukiwaniu prywatnych znajomych pośród służbowych kontaktów musiałem bez zastanowienia wybrać jego numer, a system omyłkowo zarejestrował połączenie jako zrealizowane. Bo przecież Paweł nie mógł odebrać. No, chyba że zadziałała ta magia świąt dająca nadzieję na pokonanie śmierci. Jeśli tak, to zacząłem się zastanawiać czy z nim też się umawiałem, że wkrótce się zobaczymy.