wtorek, 16 stycznia 2024

Apartament

 

Apartament

              - Popatrz na to – powiedział Paweł do żony. – Wygląda na prawdziwą okazję.  Przejrzałem oferty na kilku portalach ale ten apartament to coś wyjątkowego. Spójrz!

              Krystyna spojrzała ponad jego ramieniem na ekran laptopa.

              - Przede wszystkim świetna lokalizacja. – mówił Paweł. – Na skraju miejscowości, kilkaset metrów do dolnej stacji wyciągów. Widok na ośnieżone góry. I to wyposażenie. Zdanie sterowane ogrzewanie. Możesz przez telefon, jeszcze z drogi ustawić temperaturę i przyjeżdżasz do ciepłego wnętrza.  W pełni wyposażona kuchnia, salon, trzy sypialnie. Czyli dokładnie tyle ile potrzebujemy. Jedna dla nas i po jednej dla dzieci. Na zdjęciach widać, że wyposażenie jest komfortowe i w dobrym guście. No i te bajery! Wszystkim sterujesz z jednego pilota – ogrzewanie, wentylacja, muzyka. Piszą, że jest  nawet zainstalowany sprzęt do zagłuszania sygnału telefonii komórkowej. Włączasz to i masz spokojny urlop. Gdyby dzwonił ktoś z firmy albo z rodziny to dostaje komunikat, że abonent jest niedostępny, więc nie może mieć pretensji, że nie odbierasz.

              - Rzeczywiście, wygląda zachęcająco. – powiedziała Krystyna. – Ale pewnie sporo kosztuje. Ustalaliśmy, że w tym roku musimy pilnować budżetu w trakcie ferii.

              - Okazuje się, że nie. – rzekł Paweł. – Koszt wynajęcia jest nawet nieco niższy w porównaniu z innymi lokalami o podobnym standardzie.

              - To gdzie jest haczyk? Czekaj, - zaniepokoiła się Krystyna – słyszałam, że są naciągacze, którzy oferują lokale istniejące tylko w internecie. Wpłacasz sporą zaliczkę, a na miejscu okazuje się, że takiego adresu nie ma.

              -Też mi to przyszło na myśl. – zgodził się mąż. – Ale ta oferta  wygląda poważnie. Sprawdziłem na Google i taki adres istnieje. A co ważniejsze, zaliczkę wpłaca się na specjalny fundusz powierniczy w  banku. Przepada na rzecz wynajmującego jeśli odwołasz przyjazd, ale bank zwalnia płatność dopiero kiedy potwierdzisz, że apartament jest zgodny z ofertą.

              - Całkiem logiczne rozwiązanie. Nie słyszałam, żeby to było popularne. Kto właściwie jest właścicielem tego lokalu?

              - Firma nazywa się AI Apartments. W internecie nie podają żadnego adresu, telefonu ani innego kontaktu. Można się z nimi komunikować tylko przez formularz na ich stronie. Normalnie nie lubię takich sytuacji ale jak mówiłem, oferta wygląda wiarygodnie.

              - No to rezerwuj. Powiem dzieciom, że mają się przygotować do wyjazdu.

***

              Pierwszego dnia ferii, wieczorem po powrocie z nart, Krystyna i Paweł siedzieli w salonie apartamentu przy butelce wina. Dzieci po kolacji zniknęły w swoich pokojach.

              - Znowu nic ich nie interesuje poza smartfonami. – stwierdziła Krystyna. – Liczyłam, że w trakcie tego wyjazdu będziemy spędzać czas wspólnie. Porozmawiamy, pożartujemy albo pomilczymy ale będziemy razem. Tymczasem wyszło jak zwykle, jak w domu po pracy i szkole. Każdy siedzi sam i patrzy w swój telefon.

              - Daj im chwilę. - powiedział Paweł. – W tym wieku kontakty z przyjaciółmi są dla nich najważniejsze.  Muszą zrelacjonować wrażenia z pierwszego dnia ferii. Mamy przed sobą cały tydzień. Od jutra zadbamy o nasze rodzinne relacje.

              Sięgnął po leżącego na stoliku pilota, który różnił się od typowych urządzeń służących do sterowania telewizorem lub innym sprzętem elektronicznym. Było to pudełko o rozmiarach zbliżonych do paczki papierosów. Całą powierzchnię górnej ścianki zajmował czarny i błyszczący ekranik. Kiedy Paweł musnął go palcem  pokazały się liczne, niewielki ikonki.

              - Mam nadzieję, że to cholerstwo jest intuicyjne. – mruknął pod nosem. – Nigdzie nie ma żadnej instrukcji.

              - Jak sobie nie poradzisz to zawołamy dzieci. – powiedziała Krystyna. – Dla nich to będzie oczywiste.

              Paweł przejechał palcem po ekranie. Rozległa się muzyka.

              - Dobra. Tu mamy audio. Zobaczmy jak się zmienia playlisty.

              Po następnym dotknięciu ekranu nie nastąpiła jednak zmiana utworu lecz rozległ się dziwny hałas przypominający przesuwanie jakiegoś sprzętu po podłodze. Małżonkowie  przez chwilę  rozglądali się zdezorientowani aż zorientowali się, że dźwięk wydają solidne, metalowe żaluzje zamykające się za oknami.

              - Choroba, zabezpieczenia antywłamaniowe. – stwierdził Paweł. – Wyglądają solidnie. Widać, że właściciel zadbał o bezpieczeństwo apartamentu kiedy stoi pusty.

              - Po co to uruchomiłeś?

              - Nie miałem zamiaru. Chciałem tylko zmienić muzykę.

              Nagle rozległ się głośny szczęk zamka u drzwi wejściowych. Najwyraźniej zostały zablokowane.

              Paweł nerwowo wpatrywał się w ekranik pilota. Kiedy ponownie go dotknął rozbłysnął kominek ulokowany na ścianie. Był opalany gazem ale wyposażony w sztuczne, żarzące się polana. Od jego szyby zaczęło promieniować silnie odczuwalne ciepło.

              - Wyłącz to! – powiedziała Krystyna. – I tak jest już za gorąco.

              Paweł dotknął kolejnej ikonki na pilocie ale efekt był odmienny od zamierzonego. Kominek grzał w najlepsze, a na domiar złego pozamykały się wszystkie kratki wentylacyjne. Jednocześnie rozległ się głośny szum w grzejnikach zawieszonych pod oknami. Najwyraźniej gwałtownie zwiększył się przepływ gorącej wody z kotłowni. Krystyna dotknęła jednego z kaloryferów i od razu instynktownie cofnęła rękę.

              - Parzy! – wykrzyknęła. – Przestań się bawić tym pilotem bo nas ugotujesz!  Kominek i grzejniki pracują na maksa a wentylacja nie działa. Rany, już się pocę. Dawaj to!

              Wyrwała Pawłowi pilota z ręki. Przez chwilę wpatrywała się w ekranik aby zidentyfikować właściwe ikony. Zaczęła nerwowo przesuwać po nich palcami. Nie było efektu. Muzyka głośno grała a ogrzewania pracowało nadal z pełną mocą.

              - Nic nie działa! Zawiesiło się czy jak? Musimy przewietrzyć bo się udusimy w tym ukropie.

              Spojrzała na okna, które były jednak przesłonięte metalowymi żaluzjami. Podbiegła do drzwi wejściowych i szarpnęła klamkę. Bez skutku. Drzwi były zaryglowane. Jeszcze raz spróbowała użyć pilota, który jednak nie reagował na dotyk.

              - To jakaś pieprzona awaria! – wykrzyknęła. -Wszystko się zablokowało. Za chwilę się ugotujemy jeśli nie wyłączymy tego cholernego ogrzewania.

              Paweł wziął od niej pilota i ponownie próbował manipulować palcami po ekranie. Nic się nie zmieniło.  Małżonkowie spojrzeli na siebie. Oboje w oczach mieli przestrach.

              - Dzwoń do tej firmy! – krzyknęła Krystyna. – Do właściciela apartamentu.

              - Mówiłem ci, że oni nie podają żadnego numeru telefonu. Mają tylko na stronie formularz, gdzie robi się rezerwacje i płatności.

              - Może tam jest jakaś zakładka, gdzie się składa reklamacje czy coś? Rób coś, bo się zaraz ugotujemy.

              - Nic takiego na ich stronie nie widziałem, ale jeszcze raz sprawdzę.

              Paweł sięgnął po swój smartfon.

              - Kurde, nie ma internetu. Nawet nie wejdę na tę ich stronę.

              - To dzwoń po straż pożarną, policję albo gdziekolwiek. Szybko!

              - Nie ma zasięgu – powiedział Paweł głosem, w którym dało się wyczuć pierwsze oznaki paniki. – Chyba się włączyło to urządzenie do zagłuszania sygnału.

              - Po co je włączałeś?

              - Nie włączałem. Samo się włączyło.

              Krystyna nagle pobladła, mimo że przed chwilą miała rumieńce od panującego w apartamencie gorąca.

              - Jak się nazywa ta firma, która jest właścicielem? AI Apartments? Czy AI to nie jest skrót od artificial inteligence? Może tym apartamentem zarządza sztuczna inteligencja?

              - Możliwe. – przyznał nerwowo Paweł. – Faktycznie, nigdy nie rozmawiałam z żadnym człowiekiem od nich. Wszystko odbywa się przez skomputeryzowane formularze. Ale nawet jeśli tym biznesem zarządza AI, to co z tego?

              - Jak to co z tego? Przecież nad tą całą sztuczną inteligencją nikt nie ma kontroli. A jeśli ona się zbuntowała i postanowiła nas normalnie, kurde, zabić? Zamknęła nas w tym apartamencie, odcięła wentylację i grzeje na całego. Za chwilę będzie to sto stopni Celsjusza albo lepiej. Pamiętasz ze szkoły w jakiej temperaturze ścina się białko? Zaraz ugotujemy się na twardo!

              - Nie przesadzaj. Dlaczego od razu bunt sztucznej  inteligencji? Może to po prostu błąd w oprogramowaniu komputera, który steruje tym całym apartamentem. Wiesz, jacy są informatycy. Sami mówią, że w każdym programie jest jakiś błąd. Teraz jest fun na innowacyjność. Różne start-upy ścigają się żeby jako pierwsze wprowadzić na rynek różne innowacje. To nie są odpowiedzialni ludzie. Nikt porządnie nie testuje oprogramowania przed wprowadzeniem na rynek.

              - Nieważne, czy to bunt AI czy błąd programisty. – zawołała Krystyna. – Musimy się ratować. Może tym stołem da się wybić okno?

              - Raczej nie. Te żaluzje wyglądają solidnie.

              Nagle rozległy się kroki i do salonu wszedł syn Krystyny i Pawła.

              - Co wy tu odstawiacie? – zapytał. – Gorąco jak cholera i dlaczego nie ma sygnału w telefonie?

              - Słuchaj, coś złego się dzieje! – nerwowo informowała matka. -   Pilot sterujący tym wszystkim nie działa. Okna i drzwi są zablokowane, ogrzewanie działa na maksa, a wentylacja jest pozamykana. Nie ma kontaktu ze światem.

              - Rany, czego wy znowu nie ogarniacie. – powiedział chłopak. – Pokażcie tego pilota.

              Przez krótką chwilę wpatrywał się  w ekranik, po tym dotknął go i poruszył palcem po powierzchni. Żaluzje uniosły się, drzwi odblokowały się ze szczękiem, kominek zgasł, a szum w grzejnikach przycichnął.

              - Weźcie się zapiszcie na jakiś kurs IT dla dziadersów, albo co. – powiedział i wyszedł z pokoju.

***

              W nocy, kiedy wszyscy spali w swoich pokojach pilot leżał na stoliku w salonie. Około trzeciej nad ranem na ciemnym ekraniku zamigotało czerwone światełko. Żaluzje opadły, zamek się zablokował, kominek rozbłysnął, a szum w kaloryferach się wzmógł.  

 

czwartek, 14 grudnia 2023

Prezenty

 

Prezenty

                Pani Julia o prezentach świątecznych, jak co roku, zaczęła myśleć już w listopadzie. Nie należała nigdy do ludzi, którzy pozostawiają to na ostatnią chwilę i w przeddzień Wigilii wydają w pośpiechu mnóstwo pieniędzy na bezsensowne prezenty, z którymi obdarowani mają tylko kłopot. Po rozpakowaniu muszą udawać, że się cieszą, a później zastanawiają się co z tym zrobić żeby nie zagracało domu. Aby wybrać trafiony prezent nie trzeba silić się na kreatywność ani oryginalność. Nie należy też podążać za modą i sugerować się sponsorowanymi, marketingowymi podpowiedziami w czasopismach i mediach społecznościowych. Potrzebna jest przede wszystkim empatia. Trzeba wczuć się w potrzeby bliskich, starać się odgadnąć ich marzenia.

                Lucjan, brat pani Julii, co roku siadał do Wigilii na tym samym krześle naprzeciw niej, a obok Kazimierza, swojego szwagra czyli brata jego żony Genowefy. Co roku wdawali się w dyskusje o polityce co chwila napełniając i opróżniając kieliszki. Pani Julia co roku kupowała im pod choinkę po butelce wina bo wiedziała, że z tego się na pewno ucieszą. Pewnie ucieszyli by się jeszcze bardziej z czegoś mocniejszego, ale pani Julia znała granice. Nie zamierzała rozpijać krewnych.

                Jej mąż Tadeusz, który zawsze siadał obok niej, też by się ucieszył z jakiejś butelki, ale od niej zawsze dostawał parę ciepłych skarpetek. Prezent ma cieszyć ale powinien też być praktyczny.

                Genowefy, która zajmowała zawsze krzesło obok swojego męża Lucjana pani Julia nie lubiła. Uważała, że brat zasługuje na kogoś lepszego. Genowefa zawsze uważała się za lepszą ale nie w tym sensie o jaki by chodziło. Wywyższała się. Zazwyczaj milczała podczas Wigilii wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma o czym rozmawiać z resztą rodziny. Pani Julia co roku musiała ciężko się napracować żeby przygotować wigilijną kolację. Miała prawo oczekiwać, że zaproszona rodzina to doceni, pochwali i podziękuje. Genowefa, owszem, dziękowała ale w taki sposób żeby wbić szpilę. Na przykład spróbowała makówek z bakaliami, nie żałując sobie i nakładają kopiasto na talerzyk, a po zjedzeniu potrafiła powiedzieć: „Bardzo smaczne, musiałaś się strasznie napracować ale bakalie trudno było w tym roku dostać, prawda?” Że niby mało tych bakali w tym maku. Obyś się, Gieniu, zakrztusiła tymi rodzynkami. Wobec tego pani Julia starała się odpłacić pięknym za nadobne. Kupowała co roku Genowefie krem na zmarszczki i podczas rozpakowywania dodawała : „Moja droga, zawsze staram się każdemu kupić coś praktycznego, a wyraźnie widać, że tobie takiego kremu potrzeba”.

                Helenka, żona Kazimierza, to zupełnie inna historia. Jako jedyna z rodziny poczuwała się do pomocy Julii, nosiła kolejne potrawy z kuchni i nalegała że pozmywa po kolacji. Przy Wigilijnym stole tylko ona potrafiła tak po ludzku, ciepło porozmawiać z Julią, zapytać co u niej, wysłuchać i odpowiednio zareagować. Gdy Julia opowiadała, że coś jej się powiodło, Helenka szczerze cieszyła się z tego, a gdy usłyszała, że Julia ma problem to umiała znaleźć słowa współczucia i pocieszenia  Bidulka, nie miała lekko z tym Kazimierzem, który był nieodrodnym bratem Genowefy. Helenka była taka romantyczna, a on zachowywał się jak ostatni prostak. W ogóle nie rozumiał czego kobieta potrzebuje. Więc Julia zawsze, dla pocieszenia, kupowała jej piękną, romantyczną książkę o miłości.

                Pani Julia już na początku grudnia jak co roku pięknie zapakowała te butelki, skarpetki, krem i książkę. W dniu Wigilii, zanim pojawiła się na niebie pierwsza gwiazdka kładła prezenty pod choinkę. Następnie zasiadała samotnie przy stole i patrzyła na puste krzesła. Widziała cienie tych, co zasiadali na nich przed laty. Wspominała te rozmowy, złośliwe docinki i serdeczne słowa. Minione wigilie przewijały się jej przed oczyma jak film, w którym z roku na rok ubywało postaci i przybywało pustych krzeseł. Brakowało jej zakrapianych rozmów Kazimierza i Juliana o polityce, wybaczyła już Genowefie, tęskniła za Tadeuszem i Helenką. Po skromnej, samotnej kolacji wyjmowała prezenty spod choinki, rozpakowywała i chowała głęboko w szafce. Za rok wyjmie je znowu i opakuje. Chyba, że wcześniej spotka się tymi, za  którymi tęskniła.

wtorek, 14 listopada 2023

Narkoza

 

Narkoza

 

            Od całego zespołu operacyjnego promieniowała kompetencja i profesjonalizm. Ubrani w swoje zielone, wyprasowane stroje, z maskami na twarzach wyglądali i zachowywali się jak maszyny do leczenia. Każdy z medyków wiedział co w danej chwili zrobić, skomplikowana aparatura rozlokowana wokół stołu operacyjnego nie miała dla nich tajemnic. W ich zachowaniu nacechowanym wiedzą i pewnością siebie brakowało tylko jednego – odrobiny empatii wobec  pacjenta. Paweł leżał na stole niepewny co go czeka. Zestresowany, patrzył na poczynania otaczających go lekarzy i pielęgniarek, którzy zajmowali się nim niemal nie zwracając na niego  uwagi. Był dla nich jedynie ciałem, które należało rozciąć  i zreperować, bez zaprzątania sobie głowy tym, że właściciel tego ciała myśli, boi się i zastanawia co go czeka.

            Paweł zdawał sobie sprawę, że jego stan jest poważny, a wynik operacji niepewny. Był do pewnego stopnia sam sobie winien. Przez długi czas lekceważył sygnały wysyłane przez  organizm. Nie przejmował się tym, że coraz częściej czuł się osłabiony. Kiedy coś go pobolewało łykał po prostu pastylkę przeciwbólową.  Do lekarza rodzinnego zapisał się dopiero wtedy, gdy pewnego dnia brzuch rozbolał go tak mocno, że przez pół godziny leżał zwinięty w kłębek, nie będąc w stanie stanąć na nogi. W przychodni dostał skierowanie do specjalisty i zlecenie na badania. Ponieważ dolegliwości chwilowo dawały się oszukać pastylkami czekał cierpliwie na termin. Kiedy wreszcie lekarz specjalista spojrzał na wyniki jego twarz na chwilę zastygła w bezruchu.

- Dlaczego przyszedł pan do mnie dopiero teraz? – zapytał medyk.

Paweł wzruszył ramionami.

- Zostałem zapisany na dziś. Nie myślałem, że to pilne.

-Będę z panem szczery – rzekł doktor. – To jest bardzo pilne. Gdyby zaczął się pan leczyć kilka miesięcy temu, łatwo opanowalibyśmy sprawę. Niestety, teraz choroba zrobiła postępy. Pan musi być jak najszybciej operowany.

  Na przestrzeni dni poprzedzających operację, pomimo powściągliwości lekarzy w stawianiu jasnych diagnoz, Paweł pozbył się złudzeń. Medycy udzielali wymijających odpowiedzi na zadawane przez niego pytania, unikali spojrzenia prosto w oczy. Na tej podstawie wyczuł, że jego szanse nie są duże, a operacja stanowi ostatnią, desperacką próbę odwrócenia postępów choroby.

            Jego strach byłby jeszcze głębszy gdyby nie siostra Jola. Młodziutka pielęgniarka o ślicznej, wesołej buzi zajmowała się nim od kilku dni przygotowując go do operacji. Dziś rano zapytał ją jak to będzie, co właściwie go czeka. Zamiast zbyć go jakimś profesjonalnym banałem, siostra Jola usiadła na krawędzi jego łóżka, wzięła za rękę i opowiedziała, krok po kroku, jak zostanie przewieziony na salę operacyjną, uśpiony przez anestezjologa, jak będzie z wolna przytomniał i odzyskiwał świadomość po ukończeniu operacji. Dzięki temu obserwował pracę zespołu operacyjnego z mniejszymi obawami, bez strachu patrzył jak anestezjolog daje mu zastrzyk. Przez chwilę, w akcie bezsensownej przekory, próbował zachować świadomość pomimo wstrzykniętych środków. Na nic się to nie zdało. Zapadł się w ciemność.

            Budził się powoli. Gdzieś w podświadomości kłębiły się niedawno usłyszane, nerwowe zdania:

            - Tracimy go!

            - Jeszcze pięćdziesiąt jednostek, szybko!

            - Jakie ciśnienie? Tętno?!

            Wokół  panował półmrok. Z tyłu, za jego głową popiskiwała aparatura kontrolna. Z  prawego przedramienia wychodziła przeźroczysta rurka prowadząca gdzieś do góry.  Widział wszystko jak przez mgłę. Próbował mrużyć oczy lecz to nie poprawiło ostrości widzenia. W zamglonym półmroku, nad jego łóżkiem stała ciemna, smukła postać. Nie widział wyraźnie, ale zarys sylwetki wskazywał, że ta osoba ubrana jest w jakiś kaptur, czy też habit. Poczuł krótkie ściśniecie w sercu, ale zaraz potem ogarnął go spokój, jaki następuje w sytuacjach, gdy nic już nie można zrobić aby zmienić bieg wydarzeń.

            - Czy na mnie już pora? – zapytał.

            - Jeśli rozmawiamy, to znaczy, że twój czas nadchodzi – potwierdziła postać.

            - Dlaczego ludzie wyobrażają sobie Śmierć jako szkielet lub jako wstrętną staruchę?

            - To zależy. Tak wyobrażają ją sobie ludzie, którzy nie chcą umierać, młodzi, pełni życia. Samobójcy wyobrażają ją sobie jako ponętną, piękną kobietę, pożądają jej i chcą za nią pójść. Pomiędzy tymi skrajnościami jest miejsce na wiele innych wyobrażeń. Ludzie cierpiący, lecz pragnący żyć, widzą ją jako starszą kobietę o surowych, szlachetnych rysach greckiej bogini, jako osobę może nie zachwycającą urodą, lecz wzbudzającą szacunek. Melancholicy widzą ją jako fascynującą, tajemniczą dziewczynę o kręconych, rudych włosach.

            - Jaka jest naprawdę?

            - Dlaczego wszyscy po tej stronie chcecie to wiedzieć? Chwilę po tym przestaje to mieć dla was znaczenie.

            Mgła wokół łóżka rzedła. Paweł stwierdził, że widzi nieco wyraźniej. W pokoju zrobiło się jakby jaśniej.

            - Chyba musimy kończyć tę rozmowę – stwierdziła postać.

            - Czy tak ze mną źle?

            - Przeciwnie, następuje wyraźna poprawa.

            Paweł na chwilę zamknął oczy. Czuł, że w głowie mu się rozjaśnia, myśli układają się. Kiedy na nowo otworzył powieki widział już zupełnie ostro. Obok łóżka stała siostra Jola. Ich oczy się spotkały. Jola uśmiechnęła się do niego.

            - Dlaczego musimy przestać rozmawiać? – zapytał Paweł – Skoro mogliśmy kiedy było ze mną źle, to dlaczego nie możemy  kiedy mi się poprawia?

            Siostra Jola spojrzała na niego nie rozumiejąc.

            - Mogliśmy rozmawiać przed operacją to możemy i teraz.

            -Nie, nie przed operacją. Rozmawialiśmy przed chwilą.

            -Zdawało się panu – powiedziała Jola – To skutki narkozy. Po niej często zdarzają się przywidzenia. Mam nocny dyżur i cały oddział na głowie, ale często tu, do pana, zaglądam, bo był pan w ciężkim stanie. Ucieszyłam się, że odzyskał pan przytomność. Ale teraz lepiej się nie forsować. Niech pan zamknie oczy i stara się spać. Jutro porozmawiamy.

            Paweł zastosował się do jej rady. Pod zamkniętymi powiekami nadal widział śliczną, wesołą buzię siostry Joli. Nie wiedział z kim przed chwilą rozmawiał, ale jednego był pewien – aby zobaczyć Śmierć w  postaci siostry Joli musiałby być samobójcą. A miał ochotę na życie.

niedziela, 15 października 2023

Prozopagnozja

 

Prozopagnozja

                Wielcy uczeni nadają rzeczom i zjawiskom uczone nazwy.  W ten sposób odróżniają się od nie-uczonych, którzy tych uczonych nazw nie znają. Również tej przypadłości nadano nazwę. Prozopagnozja. Mówiąc po ludzku, problem z rozpoznawaniem i zapamiętywaniem twarzy. W skrajnym przypadku ludzie cierpiący na prozopagnozję nie potrafią rozpoznać po twarzach nawet najbliższej rodziny. Ze mną nie jest aż tak źle.  Bez problemu rozpoznaję krewnych i znajomych, a także ludzi, których spotykam od czasu do czasu. W ramach wykonywanego zawodu biorę jednak często udział w różnego rodzaju konferencjach i sympozjach. I tu zaczyna się problem. W tego rodzaju wydarzeniach uczestniczy z reguły po kilkaset osób. W trakcie dwudniowych obrad, podczas przerw na kawę i posiłków z reguły odbywam po kilkadziesiąt rozmów, wymieniając się  wizytówkami. Niestety, przeglądając te wizytówki po pewnym czasie w znacznej części przypadków nie potrafię przypisać twarzy do wydrukowanego nazwiska i tytułu. Dochodzi do krępujących sytuacji przy kolejnym spotkaniu. Ktoś mnie pozdrawia, wita po nazwisku a ja za nic nie potrafię skojarzyć jego twarzy. W najlepszym razie przypominam sobie twarz ale nie mogę jej powiązać z imieniem i nazwiskiem. Czasami mi się myli i biorę rozmówcę za kogoś innego.  Ludziom bywa z tego powodu przykro bo może to wyglądać tak, jakbym ich lekceważył i nie przywiązywał należnej wagi do ich zapamiętania. A nie mogę przecież każdemu od nowa tłumaczyć, że mam dla niego szacunek, tylko że mam słabą pamięć do twarzy. Czasem się zastanawiam czy ja faktycznie mam z tym większy problem od innych.  Być może większość z nas nie pamięta twarzy każdego z kilkudziesięciu rozmówców spotkanych przelotnie przed rokiem przy kawie, a ja nie odstaję nadmiernie od średniej. Jednak jakąś łagodną postać prozopagnozji chyba mam, bo inaczej nie da się wytłumaczyć tego, co mnie spotkało.

                Było to pod koniec października. Jak zwykle w tym czasie wybrałem się na cmentarz aby uporządkować groby przez dniem Wszystkich Świętych. Dzień o tej porze roku jest już krótki więc, mimo że na nekropolię pojechałem prosto z pracy to dotarłem tam o zmierzchu. Wszedłem przez bramę i szybkim krokiem podążałem główną aleją w stronę kwatery, gdzie znajdowały się groby rodzinne. Było spokojnie, bez wiatru, ale w powietrzu unosiła się lekka mgła, gdzieniegdzie podświetlona blaskiem zniczy. Na grobach poniewierały się pierwsze opadłe liście.   Spojrzałem przed siebie. W oddali, w perspektywie alejki, dostrzegłem idącą jej środkiem wyniosłą, ciemną postać. Zbliżała się do mnie w cmentarnej ciszy. Była to kobieta, wysoka, około trzydziestki, ubrana całkiem  na czarno. To nie budziło zdziwienia. Widok osoby w żałobie na cmentarzu nikogo nie zaskakuje. Mimo woli zacząłem się zastanawiać kogo ta kobieta straciła. Raczej nie męża, bo powinien być za młody aby umierać. Chyba, że zdarzył się jakiś tragiczny wypadek.  Przypuszczałem, że mogło umrzeć któreś z jej rodziców, bo rodzeństwo również powinno być za młode, a po dalszych krewnych nie nosiłaby pełnej żałoby. Trochę dziwił krój jej stroju. Nie jestem znawcą damskiego krawiectwa, ale nawet ja byłem w stanie dostrzec, że suknia jaką miała na sobie była zdecydowanie niemodna. To też da się wytłumaczyć. Nie zawsze jesteśmy przygotowani na odejście najbliższych. Jeśli ich śmierć nas zaskoczy, to  zmuszeni jesteśmy wyciągać z szafy cokolwiek czarnego nie dbając o fason.

                Spojrzałem na twarz tej kobiety. Była blada, mocno kontrastując z czarnym strojem i włosami. Była piękna ale smutna. Trudno się temu dziwić zważywszy na okoliczności. Zanim zdążyłem się lepiej przyjrzeć ona, kilka metrów ode mnie, skręciła z głównej alejki pomiędzy groby i szybko zniknęła w gęstniejącej mgle. Pewnie byłoby to przypadkowe spotkanie z gatunku tych, których codziennie mamy wiele, i o których szybko zapominamy, gdyby nie to co stało się za chwilę.  Szedłem dalej główną aleją w kierunku, skąd nadeszła nieznajoma w żałobie. Mój wzrok nieświadomie błądził po nagrobkach, jakie mijałem po drodze. Nagle stanąłem jak wryty. Przez chwilę nie rozumiałem co mnie do tego skłoniło, ale po chwili dotarło do mnie, że podświadomie zauważyłem napis na jednym z pomników nagrobnych. Głosił on, że spoczywa tu kobieta, która zmarła w 1936 roku w wieku 29 lat. To nie ten napis mną wstrząsnął. Na cmentarzu są setki podobnych. Obok niego jednak było owalne zdjęcie na porcelanie. Na nim widniała twarz kobiety, którą minąłem przed chwilą, lecz nie smutna lecz pełna życia.

                Mam chyba jakąś łagodną postać prozopagnozji, bo inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć.