Nadzieja
W szatni, po
przegranym meczu, nastrój z reguły jest ciężki. Tym razem chodziło jednak o coś
więcej. Pomiędzy trenerem Karolem Leśniewskim a zespołem „Victorii” stanął niewidzialny mur zbudowany z wzajemnych pretensji. W powietrzu wyczuwało
się napięcie i wszyscy czuli, że musi
dojść do zasadniczej rozmowy. Zawodnicy w większości patrzyli pod nogi. Trener
wodził po nich wzrokiem, ale nikt z drużyny nie spojrzał mu w oczy.
-
Raz się wygrywa, a raz się przegrywa. Taka jest piłka. – powiedział trener. –
Nie miałbym żalu gdybyśmy przegrali po walce. Ale wy przeszliście obok tego
meczu. Grałem w piłkę kilkanaście lat, później przez trzydzieści lat trenowałem
różne drużyny, od okręgówki do reprezentacji, więc potrafię odróżnić mecz
przegrany po walce od meczu odpuszczonego.
Ja nie miałbym żalu, gdybyśmy przegrali, ale gdybym widział, że daliście
z siebie wszystko. Ale wy się dzisiaj podłożyliście na własne życzenie. Bez
ambicji, bez woli walki, bez honoru. To koniec. Rezygnuję z prowadzenia takiej
drużyny. Prosto stąd idę do prezesa klubu aby mu o tym powiedzieć. Wciąż macie
szanse aby zagrać w europejskich pucharach, ale nie ze mną. Może ktoś inny potrafi
znaleźć w was chociaż odrobinę ambicji. Bo ja przestałem wierzyć, że ją macie.
Odwrócił
się na pięcie, wyszedł z szatni i zamknął za sobą drzwi. Idąc długim korytarzem
usłyszał za sobą szybkie kroki. Z szatni wybiegł za nim napastnik, Paweł
Stankiewicz.
-
Trenerze, pan mówi poważnie? – zapytał.
-
Czy to brzmiało jak żarty? – odpowiedział Leśniewski. – Ja nie pozwolę robić z
siebie idioty. Widzę kiedy drużyna wypowiada mi posłuszeństwo i odpuszcza mecz.
-
Przede wszystkim chciałbym panu podziękować. – powiedział Stankiewicz. – Za to,
że dał mi pan szansę po kontuzji i za zaufanie. I chciałbym powiedzieć, że ma
pan rację. Oni celowo odpuścili ten mecz. Kilku starszych zawodników doszło do
wniosku, że za dużo pan wymaga.
Powiedzieli, że nie będą się wysilać za te pieniądze i że jeśli drużyna przegra
kilka meczów to prezes będzie musiał zmienić trenera i obiecać wyższe premie.
Reszta w to weszła. Ale chciałbym, żeby pan wiedział, że ja nie. Ja dzisiaj
zrobiłem co mogłem. Jednak oni nie dawali mi piłek. Albo jak już dali to celowo
niecelnie, na zapalenie płuc. Kilka razy pobiegłem za takim podaniem, bez szans
na przejęcie piłki i tylko straciłem siły.
-
Wiem, Paweł. Widziałem. Ja naprawdę znam się na piłce. Nie mogłeś sam wygrać
tego meczu bez wsparcia drużyny. Ja też chciałbym ci podziękować. Praca z
takimi zawodnikami jak ty powoduje, że to wszystko ma jakiś sens. Życzę ci
jeszcze wielu sukcesów.
-
Trenerze, co pan teraz będzie robił?
-
Odpocznę. Kasy mam dość do końca życia. W tym zawodzie na pewnym poziomie
zarabia się dobrze. Tyle, że to nie jest stała praca. Po prostu trzeba się
liczyć z tym, że wystarczą trzy
przegrane mecze i do widzenia. Ja o tym wiem i miałem dość rozsądku żeby
wszystkiego nie przepuścić tylko odłożyć co nieco. Dzięki temu jestem
niezależny. Pewnie wsiądę w samochód i przejdę się po kraju. Może wcześniej czy
później znowu ktoś zadzwoni z jakąś propozycją. Ale zanim ją przyjmę, musze
zrobić sobie przerwę i uwierzyć, że to wszystko ma jakiś sens. Że nie chodzi
tylko o kasę, że w tym całym sporcie jest jeszcze jakaś uczciwość i ambicja.
Uścisnęli
sobie dłonie. Prosto po tej rozmowie Leśniewski udał się do prezesa klubu.
-
Panie prezesie, składam rezygnację. Straciłem kontakt z drużyną. Chciałem ich
zmotywować do walki o puchary, ale mi się nie udało. Doszli do wniosku, że za
dużo od nich wymagam i celowo odpuścili dzisiejszy mecz, żeby pan musiał mnie
zwolnić. Postanowiłem panu tego oszczędzić.
Odchodzę sam. Drużyna wciąż ma szanse na pierwszą trójkę w lidze, ale
nie ze mną. Może komuś innemu uda się ich
zmotywować. Obawiam się jednak, że nic z tego nie będzie jeśli nie dorzuci pan
jakichś premii. I jeszcze jedno. Sądzę, że Frączak i Podgórny wzięli kasę za
dzisiejszą przegraną. Oczywiście nie mam dowodów ale mam oczy. Żaden z nich to
nie Ronaldo ale te błędy po jakich
straciliśmy bramki były według mnie zbyt grube nawet jak na ich mierne
umiejętności techniczne.
Kilka
dni później Leśniewski jechał swoim autem przez okolicę, którą określa się
zwykle jako zapyziałą prowincję. Nie miał żadnego planu, podróżował kierując
się w strony, których nigdy nie odwiedził. Właśnie minął tablicę z napisem
„Gniewkowice”. Była to wieś jakich wiele, składająca się z domów w zadbanych na
ogół ogródkach, ale niczym specjalnym nie różniąca się od wielu innych
miejscowości, przez które przejechał
tego dnia. Minął kościół, pawilon
handlowy z okresu PRL i już miał opuścić miejscowość, gdy dostrzegł budynek z
napisem „Motel”. Zbliżał się wieczór i
pora było szukać noclegu. Leśniewski postanowił zjeść tu kolację i przy okazji
ocenić ten przybytek. Gdyby wrażenie było korzystne zdecydował, że spędzi tu
noc. Chwilę później siedział przy nakrytym kratkowanym obrusem stoliku czekając
na zamówionego pstrąga z frytkami. Jako
że motel od środka wyglądał przyzwoicie postanowił zakończyć tu dzisiejszy etap
podróży i z tego powody mógł popijać piwo w oczekiwaniu na główne danie.
Do sali
restauracyjnej weszło trzech młodych mężczyzn. Złożyli zamówienie i czekając na
jego realizację zaczęli rozmowę. Leśniewski siedział przodem do okna , tyłem do
nich i mimo woli słyszał o czym mówią.
- Kurde, wciąż
nie mogę się pogodzić z tym co się stało. Dwie minuty przed końcem
prowadziliśmy jedną bramką. Gdyby tak zostało to wciąż byłyby szanse na awans
do okręgówki, ale przed samym gwizdkiem daliśmy sobie strzelić. Chyba za bardzo
chcieliśmy im dokopać. Zamiast atakować jak głupi trzeba było bronić wyniku.
Teraz do końca ligi zostały dwa mecze i nie ma już szans na awans.
- No to przynajmniej
wygrajmy te dwa spotkania. Pokażemy co potrafimy. Ale masz rację, przydałoby
nam się więcej cwaniactwa na boisku, trochę kalkulacji.
- W ogóle to
fajnie byłoby mieć trenera. Powiedziałby co i jak w odpowiednim momencie.
- Co racja to
racja. Dobrze byłoby jakby ktoś nas ustawił. Mam już dość meczów, w których
mamy więcej z gry, ciśniemy, atakujemy, niby jesteśmy lepsi, a na koniec przegrywamy
jak frajerzy.
Na chwilę
zamilkli przeżywając na nowo doznane na boisku porażki. W tym momencie pod
motel zajechało czarne Porsche, z którego wysiadły dwie elegancko ubrane
dziewczyny. Weszły do restauracji i zamówiły kawę. Mężczyźni z podziwem wodzili
za nimi wzrokiem.
- Nie macie co
się gapić. – stwierdził z goryczą jeden z nich. – Takie laski nawet nie spojrzą
na takich jak my. Nie ta liga. Gdybyśmy tak grali w ekstraklasie, pokazywałaby
nas telewizja to kto wie… Może poprosiłyby o autografy.
- Już to
widzę. „Nadzieja” Gniewkowice w ekstraklasie. Może wtedy nie musiałbyś sobie
sam kupować korków. Miałbyś trenera, specjalistów od odnowy biologicznej,
psychologów i doradców od PR.
- Czasem się
zastanawiam w czym my jesteśmy gorsi. Choćbyśmy gryźli trawę i zapieprzali na
boisku jak mrówki, to powyżej A-klasy nie podskoczymy. Trzeba było się urodzić
nie w Gniewkowicach tylko gdzieś w wielkim świecie.
- Dobra, dość
już tego użalania się nad sobą. Pokażmy w tych dwu meczach co zostały do końca
sezonu, że nie jesteśmy do reszty frajerami. Awans poszedł się pieprzyć, ale
zagrajmy wreszcie tak jak nas naprawdę stać.
Dwie
eleganckie dziewczyny zapłaciły za kawę, wyszły z lokalu, wsiadły do auta i
odjechały. Nie poświęciły gościom restauracji ani jednego spojrzenia.
Leśniewski
wstał od swojego stolika, odwrócił się i
podszedł do lokalnych piłkarzy, których rozmowę mimo woli podsłuchał. Oni
natychmiast go poznali. Zaniemówili i wstali z krzeseł w geście szacunku.
- Pan trener
Leśniewski? Co pan tutaj robi?
- Popijam
piwko. I niechcący słyszałem waszą rozmowę. Jak zrozumiałem gracie w „Nadziei”
Gniewkowice i właśnie zapieprzyliście szanse na awans do okręgówki. I zdaje
się, potrzebujecie trenera.
- Dokładnie.
Tylko że klub nie ma na to funduszy. Trenował nas przez jakiś czas nauczyciel
WF z miejscowej szkoły, ale on się słabo znał na futbolu, a zresztą pół roku
temu się stąd wyprowadził. Od tego czasu nie mamy trenera. Wybraliśmy kapitana
drużyny i on ustala skład. Pan nie wie jak tu jest. To nie ekstraklasa.
- Tak się
składa, że właśnie mam dość ekstraklasy. Odszedłem z klubu, w którym panom
piłkarzom nie chciało się walczyć o awans do europejskich pucharów, bo uważali,
że to za dużo wysiłku za pieniądze jakie zarabiają. A wierzcie mi, że zarabiają
duże pieniądze. Powiem wam, że spodobało mi się to co mówiliście. A zwłaszcza
to, że chcielibyście zagrać tak, jak naprawdę was stać. Powiedzcie mi coś
więcej o waszym klubie. Macie jakiegoś sponsora, bazę treningową?
- Klub nazywa
się „Nadzieja” tak jak firma, która go sponsoruje. To jest miejscowa
przetwórnia owoców. Skupują je od sadowników i produkują różne napoje, kompoty,
dżemy i takie tam. Właścicielem jest najbogatszy gość w okolicy. Ten motel też
do niego należy. Niby nas sponsoruje, ale rozrzutny to on nie jest. Kasy
starczy ledwo na wpisowe, żeby grać w A-klasie. Na mecze wyjazdowe jeździmy
własnymi samochodami. Na szczęście niedaleko, bo gramy z okolicznymi klubami.
Boisko jest gminne, sami dbamy o murawę. Zimą trenujemy w szkolnej sali
gimnastycznej jak się dyrektor szkoły zgodzi. Ale to jest sala, w której nawet
boisko do siatkówki ledwo się mieści, więc w piłkę nie za bardzo da się pograć.
Ale panie trenerze, niech pan nie myśli, że my tylko narzekać potrafimy.
Cieszymy się, że ten klub w ogóle jest, bo dzięki temu chłopaki mają co robić.
Gdyby nie „Nadzieja” to chyba wszyscy byśmy tylko piwo w knajpie popijali, bo
żadnych innych atrakcji w Gniewkowicach nie ma.
- Słyszałem,
że macie do rozegrania jeszcze dwa mecze w tym sezonie. Kiedy gracie następny?
- Już jutro, u
siebie. A ten ostatni na wyjeździe.
- Pozwolicie,
że przyjdę i popatrzę?
- Panie
trenerze, to dla nas zaszczyt. Tylko trochę będzie wstyd przed panem, że gramy
jak gramy. Ale damy z siebie wszystko.
Leśniewski
pożegnał się z piłkarzami i poszedł
poprosić o pokój. Kiedy recepcjonistka zapytała jak długo zostanie
odpowiedział, że nie wie, ale możliwe że na dłużej. Nazajutrz pospacerował
nieco po okolicy, zrobił drobne zakupy w miejscowym sklepie, a po południu wybrał się na gminny stadion. Wieść, że były
selekcjoner reprezentacji będzie oglądał mecz „Nadziei” rozeszła się już po Gniewkowicach. W
rezultacie na stadionie zebrała się spora liczba kibiców, którzy patrzyli na
`Leśniewskiego z większym zainteresowaniem niż na mecz. Co do meczu, to był
mniej więcej taki, jakiego można się spodziewać w prowincjonalnej A-klasie.
Pomimo tego trener oglądał go z przyjemnością.
Fajerwerków technicznych ani głębszej myśli taktycznej się nie
dopatrzył, ale imponowało mu zaangażowanie zawodników „Nadziei”. Widać było, że dają z siebie wszystko,
biegają do upadłego i walczą o każdą, nawet beznadziejnie straconą, piłkę. W
rezultacie wydusili zwycięstwo 2 : 1, mimo że początkowo przegrywali po głupio
straconej w pierwszej połowie bramce. Po meczu Leśniewski poszedł do
niewielkiego baraku położonego w pobliżu boiska, gdzie mieściły się
prowizoryczne szatnie. Stan tego przybytku był raczej przygnębiający. Kiedy
trener wszedł do pomieszczenia, w którym zabrała się po meczu drużyna
gospodarzy, napotkał wzrok wszystkich zawodników. W ich oczach widział
niewypowiedziane pytanie: „I jak? Co pan o nas myśli?”
- Powiem
szczerze. Na razie do składu na mecz w ekstraklasie żadnego z was bym nie
wstawił. Ale gdyby zawodnicy z mojej
ostatniej drużyny grali z taką ambicja jak wy, to mieliby zapewnione
mistrzostwo na wiele kolejek przed końcem. Macie potencjał. Wielu z was mogłoby zagrać w
wyższych ligach, nawet w ekstraklasie. Ale to wymaga ciężkiej pracy. Chcielibyście
żebym was trenował?
Zawodnicy
zaniemówili z wrażenia. Dopiero po chwili któryś się odezwał:
- Panie
trenerze, jaja pan sobie z nas robi? Pewne że byśmy chcieli. Ale kto panu za to
zapłaci?
- A wam ktoś
płaci? Pomimo tego gracie. Więc ja też mogę was potrenować za darmo.
Z zapyziałego
przystadionowego baraku na całe Gniewkowice rozległ się chóralny wrzask
radości.
Następnego
dnia Leśniewski wybrał się do właściciela firmy „Nadzieja”. Od piłkarzy
dowiedział się, że nazywa się on Janusz Bekas i jest kuty na cztery nogi. Jeszcze
za socjalizmu był tak zwanym badylarzem, hodował goździki i starał się rozwijać
biznes na tyle ile się dało w tamtych realiach. W nowy system wszedł ze
znaczącym kapitałem i potrafił go pomnażać.
W rezultacie zatrudniał obecnie ponad dwieście osób w firmie
posiadającej filie i zakłady w kilku okolicznych miejscowościach. Kwatera
główna mieściła się w Gniewkowicach, w budynku ukrytym za wysokim żywopłotem z
tui. Dostępu do gabinetu prezesa Bekasa broniła asystentka umalowana,
ufryzowana i wystrojona z ostentacyjną przesadą. Nie wyglądała na kibica
piłkarskiego, ale nawet dla niej
Leśniewski był osobą z kategorii VIP, o których zwykli ludzie
czytają zazwyczaj jedynie w kolorowych
pismach. Podekscytowana jego wizytą
podniosła słuchawkę telefonu i powiadomiła prezesa o obecności niespodziewanego
gościa. Prezes Bekas nie był zaskoczony,
gdyż słyszał już o pobycie Leśniewskiego w Gniewkowicach. Przywitał go w progu
gabinetu, zaprosił do środka i zamówił u asystentki dwie kawy.
- Co pana do
mnie sprowadza, panie trenerze? – spytał. – Niezbyt często mamy zaszczyt gościć
u nas tak znane osobistości.
- Chciałem
pana prosić o pracę. – wypalił Leśniewski prosto z mostu. – Interesuje mnie
posada trenera klubu „Nadzieja” Gniewkowice.
Janusz Bekas
na chwilę zaniemówił z wrażenia ale po chwili wybuchnął głośnym śmiechem.
- Ma pan
poczucie humoru, panie trenerze. Niech pan sobie z nas nie żartuje. Może
chciałby pan żebym jeszcze ściągnął do „Nadziei” Messiego? Ja jestem tylko
właścicielem średniej firmy i przy okazji prezesem prowincjonalnego A-klasowego
klubu, ale w realiach rynkowych jako tako się orientuję. „Nadziei” na pana nie stać.
- Mówię serio.
Nie chcę od pana kasy. Zarabiałem dość w ekstraklasie, ale zniesmaczyły mnie
układy jakie tam panują. Postanowiłem zrobić sobie rok przerwy. W tym czasie
zachciało mi się popracować z miejscowymi, ambitnymi chłopakami i zrobić z nimi
wynik. Przez rok możemy awansować
najdalej do okręgówki, bo wyżej od razu się nie da, ale chciałbym z „Nadzieją”
wystartować w pucharze i doprowadzić drużynę jak najwyżej. Jeśli chodzi o pana,
to wystarczy jeśli udostępni mi pan pokój w motelu.
- Z tym nie ma
problemu, i tak nie ma pełnego obłożenia. – stwierdził Bekas. – Ale wciąż nie
mogę uwierzyć w pana propozycję. Pewnie są jakieś dodatkowe warunki?
- No cóż, -
rzekł Leśniewski. – Tak całkiem bez kosztów wyników się uzyskać nie da. Drużyna
musi mieć warunki do treningów. Po pierwsze, trzeba wyremontować ten barak przy
stadionie. Muszą być porządne szatnie z prysznicami. Po drugie, na obecnym
boisku nie da się grać porządnej piłki.
Murawa jest nierówna i miejscami wyschnięta. Proponuję potraktować
obecne boisko jako treningowe, a obok zbudować nową płytę stadionu. Terenu jest
dość. Myślę, że miejscowi ludzie większość prac zrobią społecznie ale trzeba co
najmniej kupić trawę w rolkach.
- Hm,
-zastanowił się prezes. – To może wynieść dobrze ponad sto tysięcy. „Nadzieja”
to niezbyt wielka firma. Staramy się wspierać lokalną społeczność ale nasze
możliwości są ograniczone.
- Kiedy klub
„Nadzieja” uzyska wyniki, firma będzie miała reklamę. Sprzedaż, obroty i zyski
wzrosną.
Widząc, że
Bekas wciąż się waha Leśniewski powiedział:
- Niech pan
zaczeka parę dni. Zobaczy pan przykład takiej reklamy.
Prosto po
wyjściu od prezesa trener sięgnął po telefon i wybrał numer znajomego dziennikarza
z redakcji sportowej.
- Edek? Mam
dla ciebie propozycję. Dostaniesz na wyłączność newsa na mój temat ale w zamian
przemycisz w tekście kryptoreklamę pewnej niewielkiej firmy.
Szybko doszli
do porozumienia. Następnego dnia w dziale sportowym ogólnopolskiej gazety
ukazał się artykuł, powielony następnie na kilku internetowych portalach. Nosił
tytuł: „Były selekcjoner reprezentacji powraca do źródeł sportu” i zaczynał się od słów:
„Z dobrze
poinformowanych źródeł dowiadujemy się, że Karol Leśniewski zrezygnował z
prowadzenia zespołu ekstraklasy rozczarowany brakiem ambicji oraz targami o
pieniądze, na których koncentrowała się uwaga drużyny. Słynny trener podjął się pracy z A-klasowym
zespołem sponsorowanym przez firmę „Nadzieja” z Gniewkowic. Jak stwierdził w
rozmowie z naszym reporterem w tej drużynie odnalazł wartości, na których
powinien opierać się sport, a o które trudno
w obecnym sporcie zawodowym. Te wartości to ambicja i szacunek dla fair
play. Karol Leśniewski liczy z „Nadzieją” Gniewkowice na sukces w rozgrywkach
pucharowych. Nasz redakcja z uwagą będzie śledziła wyniki popularnego trenera
oraz jego nowego zespołu.”
Prezes Bekas
był zachwycony.
- Panie
trenerze, od wczoraj odbieram telefony od różnych dziennikarzy, ale co
najważniejsze od kontrahentów. Ta reklama faktycznie działa. Zgadzam się na
pana warunki. Rozmawiałem już z wójtem, gmina dorzuci trochę pieniędzy i
wyszykujemy wspólnie stadion jak się patrzy.
- Dziękuję,
panie prezesie. Ale nie zapominajmy o najważniejszym, czyli o sporcie. Czy
„Nadzieja” jest zgłoszona do pucharu?
- Tak,
oczywiście. Właśnie miałem panu powiedzieć, że za cztery tygodnie odbędą się
eliminacje wojewódzkie, w których można wywalczyć prawo startu w drabince
pucharowej. Życzę sukcesu.
Do pracy przy
budowie nowego boiska stawiła się niemal cała wieś. Urząd Gminy zorganizował
spychacz, który zgrubnie przygotował teren, a ludzie przy pomocy łopat i
grabi uformowali podłoże pod murawę.
Przy okazji, wzdłuż bocznej linii uformowano
nasyp, który mógł służyć za trybunę dla widzów. Inspektor budowlany z urzędu
poszukał w internecie informacji jak należy przygotować podkład pod trawę i
dopilnował aby wszystko zostało zrobione jak należy. Rozłożono rolki i pozostało tylko poczekać
odpowiedni czas aby murawa się zakorzeniła.
Leśniewski na starym stadionie poprowadził pierwszy trening z drużyną, która w większości wciąż
nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
- Chciałbym
spotykać się z wami na treningu codziennie po południu na trzy-cztery godziny.
Wszyscy mogą?
Zawodnicy
skinęli głowami.
- To dobrze. –
stwierdził trener. – Bo inaczej szybko nie dojdziemy do wyników. I jeszcze jedno. Nie jestem abstynentem i nie
robię problemów jeśli ktoś wypije piwo po wygranym meczu. Ale nie akceptuję
tego, żeby ktoś przyszedł na trening, a tym bardziej na mecz osłabiony przez alkohol. Zero tolerancji.
Pierwszy taki przypadek i wypad z baru. Czy to jasne? A palenia nie toleruję w ogóle. Nie pozwolę,
żeby mojemu zawodnikowi odcięło tlen w siedemdziesiątej piątej minucie, bo
kurzy.
Oczy całej
drużyny skierowały się na jednego z piłkarzy.
- Jak
rozumiem, popalasz sobie – stwierdził Leśniewski. – Więc musisz podjąć decyzję.
Albo rzucasz od razu albo żegnasz się z drużyną.
- Jasne, że
rzucam.
- No to zasady
mamy ustalone. Możemy brać się do roboty. Zaczniemy od sprawdzenia waszej
wydolności fizycznej. – powiedział trener. – W ekstraklasie miałem od tego
sztab medyczny i laboratorium, ale tu musimy sobie poradzić po staremu.
Polecił
każdemu z piłkarzy przebiec od jeden
bramki do drugiej i z powrotem. Mierzył
uzyskane czasy ręcznym stoperem. Każdemu
z zawodników mierzył puls przed startem i po zakończeniu biegu sprawdzając na
ile wysiłek pobudza akcję serca.
- Nie jest z
wami najgorzej, - stwierdził po przeanalizowaniu wyników. – Mógłbym powiedzieć,
że jest całkiem nieźle. Jesteście nie najgorzej wybiegani i nie grozi wam zawał po przebiegnięciu
dwustu metrów. Ale w piłce nożnej nie
chodzi o to żeby biegać po prostej. Zobaczymy jak wam idzie w slalomie.
Powbijał w
trawę dziesięć tyczek wyznaczając slalom w poprzek boiska. Ponownie kazał
przebiec trasę każdemu z zawodników mierząc i notując czasy.
- Też nie
najgorzej. – podsumował wyniki – Ale w futbolu nie chodzi o bieganie bez
piłki. Teraz każdy z was pokona ten
slalom prowadząc piłkę.
- To nam daje
pogląd na waszą technikę. Powiedzmy
sobie szczerze, do ideału trochę na razie brakuje, z pliką biegacie znacznie
wolniej niż bez. Będziemy to ćwiczyć na treningach. Mam zanotowane wyniki
każdego z was z pierwszego biegu i uznam, że jest OK kiedy czas z piłką
będzie dłuższy niż bez niej o nie
więcej niż dwie sekundy. Ale to wciąż
nie wszystko. W futbolu chodzi nie tylko
o to aby szybko biegać z piłką ale jeszcze trzeba w tym czasie widzieć co się
dzieje na boisku. Krótko mówiąc, trzeba
prowadzić piłkę niemal na nią nie patrząc.
Leśniewski
wyciągnął z plecaka cztery czerwone i cztery białe tabliczki.
- Wytłumaczę,
na czym polega następne ćwiczenie. – powiedział. – Czterech z was stanie z boku
trasy slalomu, dwu po lewej i dwu po prawej. Każdy będzie miał po jednej białej
i jednej czerwonej tabliczce. Będziecie pokonywać z piłką slalom ale
jednocześnie musicie obserwować kolegów z tabliczkami. Każdy z nich w trakcie
biegu pokaże na dwie-trzy sekundy jedną z tabliczek. Biegnący zawodnik po
ukończeniu slalomu ma powiedzieć jakie to były kolory.
Pierwszy
zawodnik wyruszył na trasę. Biegnąc starał się obserwować kolegów z tabliczkami
stojącymi po bokach i w rezultacie piłka kilka razy uciekła mu na bok. Po
ukończeniu biegu powiedział:
- Z lewej dwie
białe z prawej czerwona i biała.
- Kolory w
porządku – stwierdził trener. – ale czas uzyskałeś gorszy o prawie dziesięć
sekund bo musiałeś szukać piłki.
Drugi zawodnik
pokonał trasę szybciej.
- Trenerze, z
lewej widziałem jedną czerwoną, ale
słowo daję, innych nie widziałem.
- Bo za dużo
patrzysz pod nogi.
Następny
zawodnik pokonał slalom w niezłym tempie.
- Po jednej
białej i jednej czerwonej z każdej strony – ogłosił.
- Zgadujesz,
cwaniaku. Kolory były inne. – stwierdził trener. – Jeszcze jeden taki numer i
wylatujesz z drużyny.
Po ukończeniu
próby przez całą drużynę Leśniewski podsumował:
- Niestety, z
techniku u was znacznie gorzej niż z formą fizyczną. Będziemy to ćwiczyć przez najbliższy czas.
Każdy kto chce zostać w drużynie za dwa tygodnie na przebiec slalom w wymaganym
czasie i prawidłowo podać kolory. Zrozumiano? Zaczynamy od zaraz.
Ustawiono
drugą trasę slalomu. Zawodnicy podzielili się na grupy i kolejno zamieniali się
rolami. Bądź stawali wzdłuż trasy z tabliczkami, bądź pokonywali slalom. Po
godzinie przyszli do trenera zadyszani lecz zadowoleni.
- Trenerze,
fajne ćwiczenie. Już idzie nam o wiele lepiej niż na początku. Chce pan
sprawdzić?
- Nie teraz.
Jak powiedziałem sprawdzimy po dwu tygodniach. Teraz popracujemy nad techniką.
Zawodnicy
spojrzeli na niego nieco zaskoczeni.
- Co się
gapicie? Wiem, że jesteście już zmęczeni. I o to właśnie chodzi. Nie sztuka
popisywać się techniką na świeżo. Sztuka zachować technikę kiedy brakuje
oddechu i nogi drżą ze zmęczenia. Na początek staniecie w parach po dwu
stronach boiska. Zadaniem jednego będzie
podać pikę drugiemu w poprzek murawy. Podający musi trafić do kolegi
najdokładniej jak potrafi, a ten musi piłkę przyjąć tak, żeby mu nie
odskoczyła. Kiedy ją opanuje podaje z powrotem.
Zawodnicy
zaczęli ćwiczenia, a Leśniewski chodził wzdłuż boisk obserwując jak im idzie,
udzielając uwag i doradzając jak skorygować błędy. Po trzydziestu minutach
zarządził przerwę.
- Teraz
porozmawiamy o taktyce.
Zabrał drużynę
do salki w baraku przy boisku.
- Wszyscy
lubią futbol ofensywny. – rozpoczął. – W tej grze chodzi o to, żeby atakować i
strzelać bramki. Kibice najbardziej lubią drużyny o takim stylu gry. Są jednak
zespoły które grają defensywnie, murują bramkę i atakują z kontry. Nie lubię
tego, bo uważam, że to jest cwaniactwo boiskowe i sposób na wygrywanie bez przemęczania się. Z reguły taka taktykę
stosują zespoły słabsze technicznie.
Kibice tego nie lubią, ale często jest to skuteczne. Chciałbym żeby nasz styl był ofensywny ale
nie chcę żebyśmy dawali się ogrywać jak frajerzy. Wobec tego trzeba się trzymać
pewnych zasad. Będziemy atakować ale nie chaotycznie. Jeśli nacieramy całą
drużyną to musimy zabezpieczyć się przed kontrą. Po pierwsze, musicie pamiętać
o asekuracji. Na przykład, jeśli boczny obrońca idzie do przodu, to boczny
pomocnik musi być gotowy na zastąpienie go w obronie gdybyśmy stracili piłkę.
Po drugie, jeśli atakujemy całym zespołem, to w ogóle nie można pozwolić sobie
na straty piłki, szczególnie na głupie straty. A jeśli już się zdarzy to
natychmiast trzeba przejść do pressingu żeby przeciwnik, który odebrał nam
piłkę nie miał swobody dla wykonania dokładnego podania rozpoczynającego
kontratak. Po trzecie, jeśli atakujemy całą drużyną to wszyscy, nawet ostatni
obrońca muszą podejść do linii
środkowej. Wtedy przeciwnik chcąc
rozpocząć kontratak bez spalonego musi go rozpoczynać od środka, a wtedy w razie
czego mamy pół boiska aby dogonić ich atakującego napastnika. Żeby atak pozycyjny przyniósł efekty to przede wszystkim trzeba zdobyć przewagę
liczebną w którymś sektorze boiska. Często w telewizji można zobaczyć drużyny
atakujące bez pomysłu. Gość prowadzi piłkę i rozkłada ręce, bo nie ma do kogo
zagrać gdyż wszyscy koledzy z drużyny są obstawieni. Żeby uniknąć takiej sytuacji mamy dwa
wyjścia. Po pierwsze, można kiwnąć przeciwnika stojącego nam na drodze. To jest
jednak niebezpieczne bo jeśli kiwka się nie uda i stracimy piłkę to od razu
wychodzi kontratak. Dlatego na próbę indywidualnego przejścia może decydować
się tylko ktoś umie to robić, a ponadto można podejmować takie ryzyko tylko z
przodu. Nie powinien ryzykować kiwania
nasz zawodnik w ostatniej linii obrony bo jeśli mu się nie uda to od razu tamci
mają sytuację sam na sam z bramkarzem.
Bezpieczniejszy sposób na zdobycie przewagi sytuacyjnej to gra bez
piłki. Jeśli kolega prowadzi piłkę i nie ma do kogo zagrać to pozostali muszą uwolnić się od obstawy i wyjść
na wolne pole. Pamiętajcie, że piłki nie podaje się do kolegi tylko w miejsce
gdzie kolega za chwilę dobiegnie.
Wypracujemy w tym celu pewne schematy. -
Leśniewski zaczął szkicować na arkuszu papieru przypiętym do ściany. –
Pierwszy zawodnik prowadzi piłkę. Obok
ma kolegę krytego przez obrońcę. Kolega musi zrobić ruch w tę stronę, idzie do
niego podanie, a on bez przyjęcia od razu odgrywa w tym kierunku….
Trener przez
dłuższy czas rysował strzałki i schematy zagrań.
- Tyle teorii
na dziś. – powiedział na koniec. – Teraz wracamy na boisko i poćwiczymy te
zagrania na żywo. W następnych dniach omówimy schematy w grze obronnej oraz
przy stałych fragmentach.
Każdego dnia w
trakcie czterogodzinnego, popołudniowego treningu powtarzał się ten sam układ.
Drużyna zaczynała od ćwiczeń budujących kondycję fizyczną i doskonalących
technikę, w połowie, dla złapania oddechu, trener brał ich na wykład z taktyki,
a na koniec ćwiczyli omawiane w jego trakcie zagrywki. Dla urozmaicenia,
każdego dnia trenowane były inne elementy, atak pozycyjny, atak z kontry,
obronę strefową, krycie każdy swego, rzuty rożne, wolne i karne. Leśniewski z
satysfakcją obserwował zapał do pracy swoich zawodników oraz postępy jakie
robią dzięki ciężkiej pracy.
W niedzielę
przyszła kolej na ostatni mecz w A-klasie w tym sezonie. „Nadzieja” rozgrywała
go na wyjeździe, w mieście powiatowym,
na boisku drużyny, która wcześniej zapewniła sobie awans. Leśniewski
potraktował to spotkanie, nie mające już znaczenia dla układu tabeli, jako
okazję do sprawdzenia ćwiczonych na treningach rozwiązań. Przyniosło to efekt lepszy od oczekiwanego,
gdyż „Nadzieja” wygrała 4:0 mając
dodatkowo jeszcze wiele szans na podwyższenie wyniku. Drużyna
przeciwników nie poznawała graczy z Gniewkowic, z którymi spotykały się
przecież nie po raz pierwszy. Po meczu, podając ręce oponenci patrzyli na graczy
„Nadziei” z szacunkiem lub wręcz podziwem.
Po meczu
Leśniewski wziął na rozmowę Staszka, napastnika, który zdobył dwie bramki. Na
wstępie podziękował mu za wkład w zwycięstwo, ale dodał:
- Strzeliłeś
dwie bramki ale miałeś jeszcze co najmniej trzy stuprocentowe okazje, których
nie wykorzystałeś. To nie jest dobra statystyka. Ci goście mieli dziś dziurawą
obronę ale kiedy zagramy z lepszymi drużynami, to będziesz miał w meczy jedną,
może dwie takie okazje. Dobry napastnik nie może ich marnować. Nie każdy może
być dobrym napastnikiem Żeby tak było trzeba mieć to coś. Intuicję w którą
stronę pobiec, gdzie się ustawić, refleks i koncentrację przez cały mecz. Ty
masz zadatki, być może nawet talent, ale żeby to wykorzystać musisz więcej popracować. Od jutra będziesz po każdym treningu
dodatkowo ćwiczył indywidualnie. Koledzy
będą ci podawać różne piłki w pole karne, płaskie, półgórne, a ty za każdym
razem stojąc w różnych pozycjach w stosunku do bramki, przodem, bokiem, tyłem,
będziesz starał się strzelić z woleja w róg bramki. W czasie meczu napastnik
nie ma czasu na zastanawianie się, a dobra obrona nie pozwoli na przyjęcie i
opanowanie piłki. Musisz wyrobić sobie automatyczne nawyki. Piłka musi się znaleźć w siatce zanim się and
tym zastanowisz.
Podobne
indywidualne zajęcia trener organizował z innymi zawodnikami grającymi na
poszczególnych pozycjach: z bramkarzami, ze stoperami, rozgrywającymi i
skrzydłowymi.
Nadszedł czas
na wojewódzki turniej kwalifikacyjny do pucharu, w którym grano systemem
przegrywający odpada. Aby pójść dalej należało wygrać kolejne trzy mecze, a
dopiero to dawało prawo wejścia do ogólnopolskiej drabinki pucharowej, gdzie
czekały już drużyny z wyższych lig. W
pierwszych meczach poszło nieźle. Pierwszy został wygrany 3:1, a drugi 1:0. Z
każdą wygraną w zawodnikach „Nadziei” rosła pewność siebie i wiara we własne
możliwości. Pojawiło się też
zainteresowanie mediów. Zgodnie z zapowiedzią z pierwszego artykułu
dziennikarze śledzili rezultaty drużyny trenera Leśniewskiego. Mimo, że był to bardzo wczesny
etap rozgrywek wzmianki o wynikach „Nadziei”
pojawiły się na portalach internetowych.
Krótką notkę zamieścił nawet „Przegląd Sportowy” . Sprawiło to, że
zawodnicy z Gniewkowic poczuli się niemal jak profesjonaliści. Leśniewski
dostrzegł w tym zagrożenie i na odprawie przed ostatnim meczem w kwalifikacjach
w ostrych słowach przypominał, że jeszcze turnieju nie wygrali, że nie można
czuć się zwycięzcą przed ostatnim gwizdkiem.
Do przerwy wszystko szło zgodnie z planem. „Nadzieja” zdobyła gola i nie
dawała przeciwnikom wielu szans na wyrównanie. Niestety, pod koniec drugiej
połowy gracze z Gniewkowic poczuli się zwycięzcami zbyt wcześnie. Utracili
koncentrację i w wyniku nonszalanckiej straty piłki na dwie minuty przed końcem
pozwolili sobie wbić wyrównującą bramkę. Trener dokonał zmian w składzie i
usiłował pozbierać drużynę przed dogrywką.
Jednak powrót do rytmu gry po szoku wywołanym utratą głupiej bramki
okazał się trudny. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia i doszło do rzutów
karnych. Na szczęście „Nadzieja” wygrała
ten loteryjny konkurs.
Po meczy
Leśniewski miał wiele do powiedzenia drużynie na temat tego jak niewiele
brakowało aby przegrać wygrany mecz i zakończyć na rok przygodę z pucharem.
- Tym razem
wam się udało. – powiedział na zakończenie. – Jesteśmy w 1/32 finału. Ale
pamiętajcie, że żarty się skończyły. Od tej pory spotykamy się już tylko z
profesjonalistami z wyższych lig. Nie ma miejsca na lekceważenie przeciwnika,
błędy i brak koncentracji.
Na kolejny
mecz w pucharze do Gniewkowic przyjechała drużyna drugoligowa z przeciwnego
krańca kraju. Przed meczem w szatni „Nadziei” jeden z obrońców powiedział, że
słyszał, co goście mówili między sobą wysiadając z autobusu.
- Powiedzieli,
że pokażą tym wieśniakom jak się gra w
piłkę.
- I co wy na
to, wieśniacy? – zapytał Leśniewski.
W oczach
swoich zawodników dostrzegł, że te przechwałki przyjezdnych dały im dodatkową
motywację.
Obiektywnie
trzeba przyznać, że drużynie z Gniewkowic pomógł w pewnym stopniu przypadek,
czy też może brak profesjonalnej organizacji u przeciwnika. Tamci, jadąc
autokarem na mecz, zatrzymali się na obiad w przypadkowym przydrożnym
zajeździe. Zawodnicy zamówili dania nie przejmując się przesadnie zasadami
dietetyki. Przypadek sprawił, że kuchnia w tym lokalu używała tego dnia co
nieco przeterminowanego tłuszczu do smażenia. W rezultacie niektórzy gracze
przyjezdnych czuli się przyciężkawo na
żołądku co spowodowało, że w drugiej połowie meczu siły ich częściowo odeszły.
Tym niemniej drużyna z Gniewkowic w pełni zasłużyła na wygraną w stosunku 1:0.
„Nadzieja” znalazła się w 1/16 finału.
Wkrótce
nadszedł czas na kolejny mecz pucharowy. Tym razem przeciwnikiem miała być kolejna drugoligowa drużyna.
-
Znam ich. – powiedział na przedmeczowej odprawie Leśniewski. – To stare repy i
wyjadacze. Umieją grać w piłkę ale najlepsze lata mają już za sobą. Chcieliby
wygrywać bez przemęczania się. Wykorzystamy to. Tym razem zaczniemy ostrożnie.
Przez pierwsze dwadzieścia minut zagramy cofnięci ale skoncentrowani tak aby
nie dać sobie nic strzelić. Po tym czasie nagle zaatakujemy. Myślę, że uda się
ich zaskoczyć.
Mecz
ułożył się zgodnie z planem trenera. Drużyna z Gniewkowic w początkowej fazie meczu trzymała się swojej
połowy boiska ograniczając się do agresywnej obrony. U przeciwnika stworzyło to
wrażenie, że mają przewagę i wcześniej czy później, bez większego wysiłku
zdobędą gola. Po dwudziestu kilku minutach Leśniewski wstał z ławki i dał znak
drużynie do zmiany taktyki. Jego zawodnicy przesunęli się do przodu i zagrali
pressingiem. Na efekty nie trzeba było długo czekać . Udało się przejąć piłkę
po błędzie przeciwnika i strzelić bramkę. Zanim tamci zorientowali się co się
dzieje było już dwa do zera. Dopiero wtedy drugoligowcy zrozumieli, że ten mecz
to nie będzie taki spacerek jak im się wydawało. Przez całą drugą połowę atakowali goniąc
wynik ale Gniewkowice pozwoliły sobie wbić tylko jedną bramkę i mecz zakończył
się wynikiem 2:1. „Nadzieja” była w 1/8
finału.
W
tym czasie zainteresowanie mediów było już olbrzymie. W prasie ukazywały się
artykuły o sążnistych tytułach: „Futbol wraca do źródeł. Trener Leśniewski
odnalazł sens piki nożnej w Gniewkowicach”, „’Nadzieja’ postrachem
ligowców”. Migawki z meczu pokazała
nawet telewizja uzupełniając to wywiadem z Leśniewskim. Równolegle trwały
rozgrywki A-klasy, w których drużyna z Gniewkowic nie miała równorzędnego
przeciwnika. Zremisowała tylko jeden
mecz i to dość pechowo, a w pozostałych zwyciężyła. Pod koniec rundy jesiennej
miała taką przewagę w tabeli, że awans do ligi okręgowej wydawał się
praktycznie przesądzony.
Był
okres jesiennych prac polowych. Po jednym z treningów Leśniewski zapytał
zawodników czy któryś z nich ma pole. Okazało się, że większość ma. Trener
poprosił jednego z nich czy mógłby poczekać z orką na jednym poletku, mniej
więcej półhektarowym, do listopada. Uzyskał zgodę, ale na pytanie po co
odpowiedział krótko:
-Zobaczycie
po sezonie.
Przed
meczem 1/8 finału, w którym Gniewkowice miały się spotkać z jedną z drużyn
pierwszej ligi, do Leśniewskiego doszły nieoficjalnymi kanałami informacje, że
w drużynie przeciwnika panuje podobna atmosfera jak ta w „Victorii”, która
skłoniła go do rezygnacji z pracy. Zawodnicy pierwszoligowca doszli do wniosku,
że trener za dużo od nich wymaga. Uważali, że premie za mecze pucharowe są za
niskie, a szans na jego zdobycie i tak nie mają. Leśniewski nie przekazał tych
wieści swoim piłkarzom, aby nie nabrali przekonania, że wygrana przyjdzie
łatwo. Na odprawie przed meczem powiedział piłkarzom, że tym razem mają
zabiegać przeciwnika, to znaczy od samego początku rzucić się do ataku i
trzymać ich pod pressingiem, nie pozwalając ani przez chwilę rozgrywać im piłki
swobodnie. Wiedział, że po kilku miesiącach solidnej pracy wytrzymają
kondycyjnie taką taktykę.
Drużyna
nie zawiodła go. Od początku naparła na przeciwnika i pozwoliła mu na
rozwinięcie skrzydeł. Pod koniec drugiej połowy Staszek zdobył bramkę. Tamci
dość niemrawo zabierali się do odrabiania strat i wynik utrzymał się do końca.
Chłopaki z Gniewkowic po meczu byli wyczerpani ale szczęśliwi. „Nadzieja” była
już w 1/4 finału. O drużynie było głośno wśród kibiców w całym
kraju.
Nadeszła
zimowa przerwa w rozgrywkach. Prezes Bekas zorganizował w restauracji swojego
motelu spotkanie na podsumowanie sezonu. Podziękował za wyniki piłkarzy, które
przełożyły się na wyniki jego firmy, której marka stała się rozpoznawalna.
Obiecał premie, tym bardziej, że wiosenne mecze pucharowe będą transmitowane
przez telewizję i klub uzyska z tego
tytułu wpływy, o jakich poprzednio nawet
nie mógł marzyć. Trener Leśniewski ogłosił plan przygotowań do nowego sezonu.
Wyjaśnił, że dotychczas w trakcie rozgrywek nie można było stosować zbyt
intensywnego treningu siłowego. Teraz przyjdzie na to pora. Szczegóły ogłosi na
najbliższym treningu. W miesiącach zimowych drużyna trenować będzie w szkolnej
sali gimnastycznej, którą gmina z chęcią
udostępni. Były propozycje postawienia do dyspozycji piłkarzom „Nadziei”
większej hali sportowej w powiecie, ale trener uznał to za zbędne. Na ćwiczenia siłowe miejsca w szkolnej sali
wystarczy, a jeśli chodzi o technikę, to na zimę zaplanowano ćwiczenia w
operowaniu piłką w bliskim kontakcie z przeciwnikiem, czemu tłok w małej salce
bardziej sprzyjał niż przeszkadzał. Natomiast przed rozpoczęciem sezonu
wiosennego sponsor ufundował
trzytygodniowy obóz przygotowawczy w Turcji, gdzie będzie już można prowadzić
normalne piłkarskie zajęcia na boisku.
Po
przemowach podano poczęstunek. W jego trakcie pod motel podjechała droga
limuzyna BMW. Wysiadły z niej dwie
eleganckie dziewczyny i weszły do restauracji. Nieco zaskoczone spojrzały na
zgromadzonych przy stołach piłkarzy. Coś tam pomiędzy sobą poszeptały, a na
koniec jedna z nich zapytała:
-
To wy jesteście to słynną drużyną z Gniewkowic, o której wszyscy mówią? Możemy
sobie z wami strzelić selfie?
Na
kolejnym treningu Leśniewski ujawnił swoje plany związane z niezaoranym polem.
Powiedział, że na boisku najważniejszy jest start do piłki. Nie tyle liczy się szybkość na pięćdziesięciu
metrach, ile na pierwszych pięciu. Gdy na samym starcie uzyska się pół metra
przewagi, to przeciwnik już tego nie nadrobi. Trening będzie polegał na tym, że
do starego pługa, który odcina jedną skibę, zamiast konia zostaną zaprzęgnięci
kolejni zawodnicy. Każdy będzie miał za zadanie szarpnąć pług i przeorać pięć
metrów. I tak kolejno po wiele razy. Po takim treningu start do piłki bez pługa
będzie błyskawiczny. W ciągu
najbliższych dni niezaorane poprzednio pół hektara pokryło się skibami, a ślad
tego pozostał w mięśniach piłkarzy.
Przed
samym rozpoczęciem sezonu wiosennego do trenera zgłosił się z niewyraźną miną
Staszek. Przez chwilę kluczył naokoło tematu, ale na koniec wydusił z siebie to z czym przyszedł.
-
Trenerze, chcę przejść do jednego z pierwszoligowych zespołów. Dostałem taką
propozycję. Głupio mi o tym mówić, ale chciałem prosić żeby mnie pan zrozumiał.
To być może moja ostatnia szansa. Ja się zbliżam do trzydziestki, mam żonę i
dziecko. Takiej okazji więcej może nie być.
Mogę zarobić trochę kasy.
-
Nie ma sensu żebym cię na siłę zatrzymywał. Grałbyś z musu i bez zaangażowania.
Dziękuję ci za to co zrobiłeś dla drużyny i życzę sukcesów w pierwszej lidze.
Wkrótce
po tym odbył spotkanie z zespołem.
-
Wiele razem osiągnęliśmy i mamy szansę jeszcze więcej osiągnąć dzięki waszej
ambicji i ciężkiej pracy. Macie potencjał na grę w wyższych ligach i niektórzy
z was pewnie dostaną takie propozycje.
Ale mam do was prośbę. Zostańcie w „Nadziei” do końca naszej gry w pucharze. Postaram się pogadać ze znajomymi agentami o
jakichś kontraktach reklamowych, na których możecie trochę zarobić. Drużyna ma
już rozpoznawalność i można to wykorzystać.
Piłkarze
spojrzeli po sobie i jeden z nich wyraził ich wspólne zdanie.
-
Trenerze, bez pana bylibyśmy niczym. Wiadomo, parę złotych zawsze się przyda,
ale zostaniemy z panem nawet bez grosza.
Leśniewski
był pewien, że dotrzymają słowa ale nie rozwiązywało to problemy braku
napastnika w decydujących rundach pucharowych. Trener zastanawiał się którego z
piłkarzy przestawić na tę pozycję, kiedy nadeszło nieoczekiwane rozwiązanie.
Przed motel zajechał sportowy Mercedes i wysiadł z niego Paweł Stankiewicz. Po
chwili zapukał do drzwi pokoju Leśniewskiego.
-
Trenerze, powiedzieli mi, że tu pana znajdę. – rzekł na przywitanie. – Chciałem
panu powiedzieć, że nie gram już w „Victorii”
. Po pana odejściu nic się nie zmieniło. Dalej różne kombinacje, żadnej
ambicji. Akurat skończył mi się kontrakt i postanowiłem go nie przedłużać.
-
Co będziesz robić? – spytał trener.
-
Mam wolną kartę i mogę grać gdzie chcę. Agent szuka mi jakiejś fuchy w Arabii
albo gdzieś żebym coś zarobił na stare lata. Ale to są plany raczej na jesień.
Teraz chciałem pana spytać czy nie wstawiłby mnie pan do składu w „Nadziei”.
-
Poważnie mówisz? – spytał Leśniewski. – Wiesz, że poważnej kasy tu nie dostaniesz.
-
Wiem, ale „Nadzieja” to teraz najgorętsza drużyna w kraju. Wszyscy jej
kibicują. Grać dla nich to znaczy być na topie. Zresztą, skoro doszliście tak daleko, to jakaś
kasa z telewizji i związku już będzie. Może zarobię na wyżywienie i pobyt w tym
motelu.
Tytuły
relacji prasowych:
„Piękny
sen trwa. ‘Nadzieja’ w półfinale pucharu”
„
Zespół trenera Leśniewskiego kontynuuje zwycięską passę. Bramka Stankiewicza
daje ‘Nadziei’ awans do finału”.
Do
tej pory wszystkie mecze pucharowe odbywały się na stadionie w Gniewkowicach,
gdyż z zasady drużyna z niższej klasy rozgrywek pełniła rolę gospodarza. Finał
miał zostać rozegrany na Stadionie Narodowym. Przed meczem obie drużyny zgromadziły się w
tunelu prowadzącym na płytę boiska. Naprzeciw wylotu z tunelu widniała tablica
świetlna z wypisanymi nazwami drużyn, Na znak dany przez sędziego oba zespoły
ruszyły w kierunku murawy. Chłopaki z Gniewkowic wychodząc na mecz patrzyli przed
siebie, gdzie na końcu tunelu widniał święcący napis „NADZIEJA”.