Szatański plan
Sala
była wypełniona po brzegi. Ludzie
trzymali nad głowami banery z napisem „Roberts na prezydenta” lub
wymachiwali granatowo – białymi
chorągiewkami, które to kolory kandydat wybrał na barwy swojej kampanii
wyborczej. Na ścianach zawieszone były
girlandy, a pod sufitem unosiły się baloniki w tej samej kolorystyce. Orkiestra grała skoczne melodie wprawiające
zebranych w radosny i bojowy nastrój. Entuzjazm tłumu sięgnął zenitu gdy na
trybunę wszedł Larry Roberts.
-
Ile to już razy kandydaci tej czy innej partii obiecywali wam, że gdy zostaną
wybrani zadbają o wasz dobrobyt? – rozpoczął przemowę. – I co? Za każdym razem okazywało się, że dbają wyłącznie o dobrobyt
swoich kolesiów. Nie ma znaczenia z jakiej partii się wywodzą, bo cechą wspólną
wszystkich polityków jest to, że ubiegają się o urząd nie po to aby służyć
ludziom, lecz po to aby ustawić siebie, swoich krewnych i znajomych. Jest okazja aby to zmienić. Ja jestem tą
szansą. Zdecydowałem się kandydować nie po to aby się wzbogacić. Nie muszę, bo
już jestem dostatecznie bogaty. Moja rodzina od kilku pokoleń należy do
najzamożniejszych w tym kraju. Doszliśmy do tego ciężką pracą. Ja mógłbym się
zająć mnożeniem swoich miliardów, ale zadałem sobie pytanie jaki to ma sens? W
ciągu tych lat jakie mi pozostały nie byłbym w stanie wydać nawet jednego
procenta odziedziczonego majątku. Bo ile człowiekowi potrzeba jachtów,
rezydencji czy prywatnych odrzutowców? Ile w życiu można wydać na jedzenie i
ubranie? Po co mi kolejne miliardy? Czy moim celem ma być pomnażanie majątku
już i tak wielokrotnie większego niż człowiekowi jest potrzebny? Nie! Dlatego
znalazłem inny cel, któremu chcę
poświęcić resztę życia. Tym celem jest wasz dobrobyt. Nie obiecuje wam
miliardów, ale mogę wam obiecać to, że każdy uczciwie pracujący człowiek będzie
mógł żyć godnie i dostatnio. Czas już powiedzieć dość! Dość temu, że majątki
zbijają tylko cwaniacy, spekulanci i ustosunkowani kombinatorzy. Dość, temu, że
nieuczciwi finansiści zarabiają na kryzysach, które sami wywołali, a ich koszty
ponoszą zwykli, ciężko pracujący ludzie tracący
dorobek życia na skutek malwersacji skorumpowanych elit. Dość temu, że politycy
przepłacają różnych nierobów nadmiernymi wydatkami socjalnymi tylko po to aby
na nich głosowali. A finansują to z podatków nakładanych na tych, którym chce
się ciężko pracować.
Tłum
reagował na słowa kandydata oklaskami i spontanicznymi okrzykami. Nagle,
poprzez najbliższe trybuny rzędy w jej kierunku zaczął się przedzierać wysoki,
szczupły, szpakowaty mężczyzna. Krzyczał
na cały głos:
-
Jesteś narzędziem szatana! Należy cię powstrzymać, bo inaczej nad światem
zapanują siły ciemności. Precz ty
diabelskie nasienie!
Wymachiwał
przy tym pięściami starając się zbliżyć do kandydata. Ochrona zareagowała błyskawicznie. Kilku
mężczyzn w ciemnych garniturach opinających szerokie bary obezwładniło intruza
i wyprowadziło go z sali.
***
Rozprawę
wstępną prowadził sędzia Mitchell.
-
Johnie Campbell, czy przyznaje się pan do tego, że w trakcie wiecu wyborczego zaatakował pan
kandydata na prezydenta Larry’ego Robertsa rzucając pod jego adresem groźby?
-
Nie rzucałem gróźb. – odparł oskarżony. – Moim zamiarem było danie świadectwa
prawdzie. Muszę powstrzymać tego
kandydata, którego szanse na zwycięstwo wzrastają, jak wynika z ostatnich
sondaży. Albowiem Larry Roberts jest
dziełem szatana. Jego zamiarem jest opanowanie ziemi i oddanie jej pod władzę
Lucyfera.
Sędzia
Mitchell ciężko westchnął.
-
Na jakiej podstawie doszedł pan do takich wniosków?
-
Zbadałem historię rodziny Robertsów. – Campbell nie zauważył ironii w tonie
sędziego lub ją zupełnie zignorował. -
Od pięciu pokoleń gromadzą niewyobrażalny majątek. Ich sukcesy nie byłyby
możliwe bez pomocy piekła. Wszystkie interesy, nawet najbardziej ryzykowne
zawsze im wychodzą. To element szatańskiego planu. Lucyfer pomagał pięciu
pokoleniom Robertsów po to aby ostatni z nich, Larry wykorzystując rodzinny
majątek zdobył urząd prezydenta i oddał władzę nad światem w ręce diabła.
Dowodem na to są imiona kolejnych członków rodu od prapradziadka, poprzez
pradziadka, dziadka i ojca aż do samego kandydata na prezydenta. Te imiona
brzmią: David, Edward, Victor, Ivan,
Larry. Ich inicjały D, E, V, I, L tworzą słowo DEVIL czyli diabeł.
-
Wystarczy, panie Campbell. – rzekł sędzia ze zdegustowaną miną. – Co na to
oskarżenie?
Ze
swojego miejsca podniósł się Robert Carter, przedstawiciel urzędu prokuratora.
-
Oskarżenie wnosi o areszt dla oskarżonego na okres kampanii wyborczej gdyż
groźby karalne rzucane przez niego dają podstawy do obaw, że może on próbować
zamachu na życie kandydata. Warunki w jakich odbywa się kampania utrudniają
ochronę, gdyż kandydat musi spotykać się z tłumami nie mogąc zachować
bezpiecznego dystansu.
-
Co ma do powiedzenia obrona? – zapytał sędzia.
-
Wysoki Sądzie, - powiedział adwokat – Zwracam uwagę, że pan Cambell nie
formułował żadnych gróźb. Wyraził on jedynie swój pogląd sprowadzający się do
tego, że kandydat Roberts nie powinien objąć urzędu prezydenta, gdyż cieszy się
poparciem piekła. Pan Campbell stwierdził, że pana Robertsa należy powstrzymać,
i że ma zamiar działać w tym kierunku lecz w żaden sposób nie sugerował, że
zamierza tego dokonać drogą zamachu na życie lub zdrowie kandydata.
W
rozprawie uczestniczył też pełnomocnik Larry’ego Robertsa. Zapytany o
stanowisko swojego zleceniodawcy stwierdził:
-
Wysoki Sądzie, jest chyba dla wszystkich oczywiste, że opinie oskarżonego na
temat pana Robertsa są absurdalne. Mój klient uważa, że pan Campbell nie
powinien ich publicznie wyrażać, nawet jeśli na własny użytek jest co do nich przekonany. Jednak pan Roberts znajduje się w niezręcznej
sytuacji, gdyż gdyby wnosił o areszt dla pana Campbella to jego konkurenci mogliby wykorzystywać to w kampanii,
sugerując, że pan Roberts usiłuje tłumić krytykę pod swoim adresem
wykorzystując wpływy jakie posiada. Z tego powodu, i wyłącznie z tego, mój klient nie formułuje żadnych wniosków
pozostawiając rozstrzygnięcie sprawy Wysokiemu Sądowi.
Sędzia
Mitchell po krótkim namyśle oznajmił wyrok:
-
Nie wymaga chyba uzasadnienia to, że sąd nie podziela poglądów oskarżonego na
temat pana Robertsa. Jednak muszę zgodzić się z obroną, że nie przedstawiono żadnych dowodów na rzecz tego iż oskarżony
podjął aktywne działania w kierunku dokonania zamachu na kandydata. Już w
prawie rzymskim obowiązywała zasada Cogitationis
poenam nemo patitur – nie kara się nikogo za jego myśli. Oskarżony
przyznał, że myśli o panu Robertsie jak najgorzej, lecz brak dowodów na to że
przystąpił do zamiany tych myśli w czyn. Tylko w krajach autorytarnych
dyktatorzy wtrącają do więzień ludzi, którzy ich krytykują. W naszym kraju mamy
demokrację. Gdybym miał skazywać na więzienie, każdego kto uważa, że jakiś
polityk jest szkodnikiem, to musiałbym zamknąć wszystkich. Postanawiam, że oskarżony pozostanie w
areszcie lecz tylko przez dwa dni do terminu końcowej rozprawy. Prokuratura powinna do tego czasu
przedstawić dowody na to, że pan Campbell aktywnie spiskował na życie pana
Robertsa. W przeciwnym razie będę musiał odrzucić oskarżenie.
-
Wysoki Sądzie, - odezwał się Brian Smith, inspektor policji towarzyszący
prokuratorowi. – W takim razie wnoszę o nakaz rewizji w domu oskarżonego oraz o
zezwolenie na wgląd w jego billingi telefoniczne oraz na sprawdzenie jego komputera.
-
Ma pan moją zgodę. I przypominam, ma pan 48 godzin. Zamykam rozprawę.
***
Jeszcze
tego samego dnia, późnym popołudniem, inspektor Smith odwiedził prokuratora
Cartera w jego biurze.
-
I co? – zapytał prokurator. – Znaleźliście jakieś dowody?
-
Zupełnie nic. – odpowiedział inspektor. – W domu Campbella nie było niczego co
by go mogło obciążać. Żadnej broni, materiałów chemicznych, trucizn. Miał
natomiast Biblię i sporo książek o zagrożeniu ze strony antychrysta. W
internecie szukał informacji o rodzinie Robertsa, do czego się przyznał na
rozprawie. Ale nic poza tym. Nie zadawał w wyszukiwarce pytań z gatunku „jak
przeprowadzić zamach?”, nie czytał opisów
dokonanych w przeszłości zamachów, nie szukał informacji jak zbudować bombę,
czy też czegoś w tym rodzaju. Analiza
billingów również niczego nie dała. W ogóle gadał niewiele przez telefon, a
jeśli już to rozmawiał z numerami, które nie budzą podejrzeń. Żadnych kontaktów
z kryminalistami, terrorystami czy innymi ekstremistami.
-
Więc może się mylimy? – zasugerował Carter. – Może to po prostu nieszkodliwy
maniak religijny?
-
Oby tak było. – powiedział Smith. – Ale pomimo braku dowodów czuję, że ten
facet jest niebezpieczny. Z zawodu jest inżynierem. Jest inteligentny, w pracy
działa racjonalnie i efektywnie. Potrafi zarządzać skomplikowanymi projektami,
jest dobrym organizatorem i uchodzi za kreatywnego. To nie jest prymitywny
fanatyk, który zostawia na prawo i lewo obciążające go ślady. Campbell nie będzie szukał w internecie
zakazanych treści ze swojego komputera skoro może anonimowo skorzystać
kawiarenki internetowej. Jeśli z kimś spiskuje to nie przez łatwy do
sprawdzenia telefon. Działa co do
zasady racjonalnie, ma tylko manię na punkcie Robertsa. A przy tym wszystkim ja
mam przeczucie graniczące z pewnością, że on nie odpuści i może się zdecydować
na czynny zamach.
-
No to mamy problem. – stwierdził
prokurator. – Krytyczny będzie okres kampanii. Gdy już kogoś wybiorą na
prezydenta to jego ochrona jest o wiele bardziej skuteczna. Na spotkania
zaprasza się sprawdzone osoby, trzyma się ludzi na bezpieczny dystans.
Niestety, w trakcie kampanii to niemożliwe. Kandydat musi spotykać się z
tłumami, ściskać wszystkim dłonie. Zapewnienie bezpieczeństwa w takich
warunkach jest problematyczne. Czy policja może objąć Campbella obserwacją?
Wiedzielibyśmy przynajmniej kiedy wybiera się na jakiś wiec.
-
Brakuje nam ludzi. – poskarżył się inspektor. – Możemy spróbować, ale nie
jestem w stanie zagwarantować
stuprocentowej pewności. Jak mówiłem, ten Campbell jest sprytny,
inteligentny i kreatywny. Nie wiadomo co wymyśli aby się urwać spod dozoru.
Musielibyśmy nałożyć mu jakąś bransoletkę z chipem dla lokalizacji ale na to
nie dostaniemy zgody.
Przez
chwilę zapanowało pełne rezygnacji milczenie. Pierwszy przerwał je Smith.
-
Tak sobie myślę, - powiedział – że skoro nie mamy dowodów na jego udział w
spisku, to może dałoby się go zamknąć do jakiegoś zakładu jako niebezpiecznego
psychola. Musielibyśmy mieć opinię
jakiegoś psychiatry.
-
No nie wiem, - zastanawiał się na głos prokurator Carter – zasadniczo to by
było słuszne bo facet ewidentnie ma zryty beret. Tylko, że z taką opinią może być problem.
Psychiatrzy z każdego potrafią zrobić wariata i właśnie dlatego przed sądem
trudno taką opinię obronić. Adwokat
zacznie dopytywać na jakiej podstawie dokonano takiej oceny, czy istnieje
stuprocentowa pewność, inaczej mówiąc łatwo będzie mu wskazać na uzasadnioną
wątpliwość. A sąd w takim przypadku nie
będzie mógł uznać, że facet wymaga zamknięcia w psychiatryku. Żeby taka opinia
ostała się przed sądem musiałby ją sporządzić jakiś niekwestionowany autorytet.
Jakiś słynny profesor z jednego z czołowych uniwersytetów. A raczej nie ma
szans aby ktoś taki zbadał faceta i przygotował opinię na pojutrze.
-
Faktycznie,- zgodził się inspektor Smith – raczej marnie to wygląda.
-
Popytam kogo się da pośród biegłych z jakimi współpracowałem, - obiecał Carter.
– Ale niczego nie obiecuję.
***
Następnego
popołudnia inspektor Smith zadzwonił do prokuratora Cartera w zupełnie innym
nastroju.
-
Chciałem ci podziękować. – powiedział. – Skontaktował się ze mną profesor Louis
Whiteburn. Powiedział, że słyszał od ciebie, że pilnie potrzebujemy opinii i
podjął się jej sporządzenia. Jeszcze
dziś koło południa zbadał Campbella i obiecał przygotować opinie na jutro rano,
tak byśmy mieli ją na rozprawę.
-
Whiteburn? – zdziwił się Carter . – Taka sława zgodziła się zająć naszą
gównianą sprawą? Dziwne, że twierdzi, że słyszał o tym ode mnie. Wczoraj, jak
obiecałem, rozmawiałem z kilkoma biegłymi ale do niego bym się nie ośmielił
zwrócić.
-
Pewnie źle go zrozumiałem. – powiedział Smith. – Może nie miał na myśli tego,
że słyszał o sprawie wprost od ciebie. Zapewne chodziło mu o to, że dowiedział
się o naszym problemie od ciebie ale za pośrednictwem tych ludzi, z którymi
rozmawiałeś. Nieważne. Grunt, że nam pomoże. Facet jest prezesem narodowego
stowarzyszenia psychiatrycznego. Kiedy zapytasz w Googlach o jego publikacje na
temat groźnych psychopatów cierpiących na schizofrenię czy na inne manie to
lista zajmuje wiele ekranów. Trudno
znaleźć artykuł z tej dziedziny, w którym Whiteburn nie byłby cytowany.
-
No to mieliśmy szczęście. – stwierdził prokurator Carter. – Jego opinii obrona
nie da rady zakwestionować. Na pewno zdążymy z dostarczeniem jej na rozprawę?
-
Pan profesor był tak uprzejmy, że zaprosił mnie jutro po odbiór opinii na ósmą
rano do swojego domu. Zdążę do sądu na bank.
***
Słowo
„dom” na określenie miejsca zamieszkania profesora Louisa Whiteburna było
znacznym niedopowiedzeniem. Była to stojąca pośród starannie utrzymanego parku
dostojna, dziewiętnastowieczna rezydencja zbudowana z cegły, z kamiennymi
obramowaniami okien i drzwi, nakryta dachem z łupka i porośnięta bluszczem.
Pomimo wczesnej pory, profesor ubrany był w szare spodnie i białą koszulę a pod
szyją miał zawiązaną muszkę. Zaprosił inspektora Smitha do położonej na
parterze biblioteki i zaproponował kawę.
-
Bardzo dziękuję, panie profesorze. Obawiam się, że nie mogę skorzystać z pana
uprzejmości. Muszę dostarczyć opinię na czas do sądu. Wolę mieć jakiś zapas na
wypadek korków lub innych nieprzewidzianych przeszkód.
-
Rozumiem. – powiedział Whiteburn. – Oto ona.
Podał
inspektorowi plik kartek zapakowanych w elegancją kartonową teczkę z inicjałami profesora.
-
Bardzo dziękuję za pomoc. – rzekł inspektor. – Gdyby nie pan, potencjalnie
groźny maniak wyszedłby za kilka godzin na wolność. Jestem przekonany, że ta
opinia temu zapobiegnie. Może się jednak zdarzyć, że na wniosek obrony sąd
będzie chciał na kolejnej rozprawie wysłuchać opinii pana profesora osobiście.
-
Jestem na to gotowy. – powiedział Whiteburn. – Całą karierę poświęciłem
badaniom nad takimi typami jak ten Campbell i wiem, że należy zrobić co można
aby chronić przed nimi społeczeństwo. Pomimo tego, za zajmuje się tym całe
życie wciąż nie mogę się nadziwić jak funkcjonują takie umysły. Człowiek niby
jest pod każdym względem rozsądny i
inteligentny, poza jednym wyjątkiem, którym jest mania skłaniająca go ku
zbrodni. Żadna opinia, żadne racjonalne argumenty nie są w stanie do niego
trafić. Wie pan co inspektorze? Jestem w stanie przewidzieć co on powie po
usłyszeniu mojej opinii. Na pewno stwierdzi, że ja i moja rodzina też jesteśmy
elementami tego szatańskiego planu. Lucyfer nie tylko pomagał Robertsom w
zdobyciu majątku. Musiał im również zapewnić ochronę. Dlatego od kilku pokoleń
pomagał mojej rodzinie w robieniu kariery naukowej. Dzięki pomocy diabła mój
pradziadek, dziadek ojciec i ja zostaliśmy uznanymi profesorami psychiatrii. A
wszystko to tylko po to aby w razie potrzeby pomoc uznać wrogów Robertsa za
chorych psychicznie. To naprawdę fascynujące jak tacy maniacy potrafią każdy
fakt wkomponować w swoje chore teorie spiskowe.
Inspektor
Brian Smith jeszcze raz podziękował i udał się ku wyjściu. Droga wiodła przez
galerię, w której na ścianie wisiały portrety profesorów z rodu Whiteburnów:
pradziadka, dziadka ojca oraz samego autora opinii. Pod obrazami dało się
odczytać podpisy z imionami : Henry, Eric, Leopold i Louis. Pierwsze litery układały się w słowo HELL –
piekło.