wtorek, 14 czerwca 2022

Kolory

 

Kolory

                Marta i Bartek szli głównym traktem przez halę wielkiego marketu budowlanego. Mijali kolejne poprzeczne alejki oznaczone numerami oraz tablicami opisującymi prezentowany w nich asortyment. Nie zainteresowały ich elektronarzędzia, płytki ceramiczne, wyposażenie łazienek ani kuchni. Skręcili dopiero w kierunku działu farb i lakierów. Zatrzymali się przy regale, na którym w szerokim wyborze stały puszki oraz plastikowe wiaderka  zawierające, jak głosił napis, „emulsję do wymalowań wewnętrznych”. Przez dłuższy czas z uwagą oglądali poszczególne pojemniki.

                - Przepraszam pana! – Marta zwróciła się do pracownika sklepu ubranego w kolorowy kombinezon. – Czy może nam pan pomóc?

                - Chodzi państwu o dobór koloru?

                - Tak.

                - Proszę chwilę zaczekać. Tym zajmuje się konsultant, przedstawiciel producenta farb. Zaraz go tutaj ściągnę.

                Po chwili zjawił się trzydziestolatek w koszulce polo z logo fabryki.  Promieniowała od niego pewność siebie i duma z reprezentowania lidera rynku.

                - W czym mogę pomoc?- zapytał z szerokim, służbowym uśmiechem.

                - Chcielibyśmy wybrać farbę do malowania ścian w mieszkaniu, ale nie możemy ustalić jakie kolory są w poszczególnych puszkach. – odpowiedziała Marta.

                - Jak to?  - zdziwił się konsultant. – Przecież na każdym pojemniku jest to napisane „esencja sadzy” na „arktycznej symfonii”.

                Marta i Bartek przez chwilę patrzyli na niego ze zdziwieniem.

                - Pan chciał powiedzieć, że jest napisane czarno na białym? – spytał niepewnie Bartek.

                - Dokładnie tak. Każda puszka jest opisana.

                - Ale czy nie można napisać po prostu biała, żółta albo niebieska? Bo dla nas te opisy nie są całkiem jasne.

                - Proszę państwa, czasy PRL-u dawno minęły. – oznajmił przedstawiciel firmy. – Wtedy wystarczyło napisać na przykład „czerwona” bo dostępny był tylko jeden rodzaj farby. Obecnie dla każdego koloru oferujemy całą paletę odcieni. Nasz przodujący w świecie dział badawczo-rozwojowy dba o to aby znajdująca się w ofercie firmy  gama barw była nieporównywalnie szersza od tego co oferuje konkurencja. Prostych przymiotników takich jak czerwony, zielony czy niebieski nie starcza dla określenia wszystkich niuansów naszego profilu produkcji. Dlatego nasz dział marketingu ustala nazwy dla każdego z odcieni, dzięki czemu nasi klienci mają poczucie, że otrzymują produkt ekskluzywny, na miarę ich marzeń i aspiracji.

                - No dobrze, - powiedział Bartek pokazując palcem jedną z puszek – ale co w takim razie oznacza „pustynne imperium”?

                - Oczywiście, że jest to jeden z odcieni koloru dawniej nazywanego żółtym. – powiedział konsultant nieco urażonym głosem. – Bo, proszę pana, na pustyni jest piasek, a piasek jest żółty.

                - Niekoniecznie. – upierał się Bartek. – Weźmy taką Saharę. Może i są na niej fragmenty żółtego piasku, ale jest tam też sporo szarawego pyłu, brunatnych, kamiennych wzgórz i tak dalej.

                - Nie można tego brać dosłownie. Nazwy naszych produktów zawierają element poezji. Sprawiają tym samym, że nasi klienci czują się wyjątkowo.

                - Dobrze, zostawmy to. – powiedziała pojednawczo Marta powstrzymując ruchem ręki Bartka, który miał ochotę dalej dyskutować. – Przejdźmy do konkretów. Chcemy pomalować  ściany w dużym pokoju. Pani architekt doradziła nam aby jedna ze ścian była kremowa, a druga szarozielona. To będzie pasowało do mebli i zasłon.

                - Ta pani architekt jest albo bardzo starej daty, albo przeciwnie, jest zupełnie jak „magia sałaty”, to znaczy zielona. Teraz tak się barw nie określa.

                - No to jak się teraz określa szarozieloną farbę?

                - Mamy bardzo szeroki wybór. Polecam „miętową impresję”.

                - A jak ta impresja wygląda?

                Konsultant rozwinął wzornik kolorów i wskazał odpowiedni pasek.

                - No, nie wiem. – zastanawiała się na głos Marta. – Ta miętowa impresja wydaje mi się za bardzo szara, a za mało zielona. A co to za kolor? – wskazała inną barwę we wzorniku.

                - To jest „królestwo szałwii”. Zdecydowanie polecam. Ale radziłbym też wziąć pod uwagę „erupcję opuncji”.

                - Tylko jak to się będzie komponowało z tym kremowym? – zapytała Marta. – Zakładam, że macie jakaś kremową farbę?

                - Proszę pani, w naszej polichromatycznej gamie mamy wszystko. – powiedział z godnością konsultant. – Tylko niekoniecznie pod nazwą „kremowa”.

                - Wobec tego pod jaką?

                - Na przykład mogę polecić „morelową suitę”.

                - Czy to na pewno będzie kremowa? Bo morela wydaje mi się bardziej różowa lub pomarańczowa.

                - Nie, proszę pani. Różowe to są farby z linii „czar jutrzenki”, a pomarańczowe są „egzotyczne zmierzchy”.  No, ale skoro pani nalega na mniej wyrazistą barwę to polecam „bananową fantazję”. Oczywiście nazwa nawiązuje do wnętrza banana, a nie do skórki.

                - Jasne, rozumiem. Bo kolor skórki banana to byłby chyba bliższy „cytrusowej sonacie”?

                - Dokładnie – potwierdził konsultant. – Możemy jeszcze rozważyć „sułtański majestat”. W tym wypadku  nasz dział marketingu dobrał przymiotnik „sułtański” inspirując się kremem sułtańskim. W każdym razie „sułtański majestat” to coś pośredniego pomiędzy  „bananową fantazją” a „tajemnicą perły” .

                - To my się jeszcze zastanowimy. – oświadczyła Marta odchodząc.

                Na twarzy konsultanta najpierw pojawiła się „trupia ballada”, którą wkrótce zastąpiła „eksplozja raka”.

  

sobota, 14 maja 2022

Dobre wiadomości

 

Dobre wiadomości

                Pan Lucjan czytał i oglądał tylko dobre wiadomości.  Jakiś jajogłowy intelektualista miałby pewnie problem ze zdefiniowaniem czym właściwie jest dobra wiadomość. Bo czyż istnieje dobro obiektywne? W idealnym świecie można postulować istnienie dobra uniwersalnego, powszechnego i ponadczasowego lecz w praktyce sprawa się komplikuje. Wiadomość dobra dla jednych może być zła dla drugich.  Nakłada się na to aspekt wielości kultur wyznających zróżnicowane systemy wartości. Paradygmat dobra obowiązujący w różnych społeczeństwach może być odmienny, a poprawność polityczna nakazuje traktować wszelkie poglądy równoprawnie i z szacunkiem. I tak dalej, takie tam intelektualne, relatywistyczne chrzanienie w bambus. Na szczęście pan Lucjan nie był intelektualistą i nie komplikował prostych spraw. Potrafił odróżnić dobro od zła. Dla niego dobra wiadomość to była taka wiadomość, która potwierdzała jego poglądy na świat.  Na przykład, wiadomość o tym, że na Bliskim Wschodzie miał miejsce zamach, który pochłonął sporo ofiar była dla pana Lucjana dobrą wiadomością bo pan Lucjan wiedział swoje, a konkretnie to, że  Bliski Wschód  zamieszkują podejrzane typy, którym tylko zamachy w głowie.  Dlatego jeśli przez pewien czas nie było wiadomości o zamachach lub przynajmniej zamieszkach na Bliskim Wschodzie, to pana Lucjana ogarniał niepokój wynikający z braku potwierdzenia dla jego wizji świata. Zupełną katastrofą byłaby wiadomość, że na Bliskim Wschodzie podpisano jakieś porozumienie i zapanował tam  pokój bo wtedy pan Lucjan musiałby zrewidować swój światopogląd, a na taki wysiłek umysłowy nie miał ochoty. Dlatego  wiadomości tego rodzaju unikał.

                W starych dobrych czasach wybieranie jedynie dobrych wiadomości było stosunkowo proste. Wystarczyło czytać tylko odpowiednie gazety oraz oglądać tylko właściwe stacje telewizyjne.  Po prostu kiedyś panował ład medialny. Istniały  gazety, co do których człowiek mógł mieć zaufanie i pewność, że znajdzie w nich tylko dobre wiadomości. To samo dotyczyło telewizji. Można było wybrać odpowiedni kanał i liczyć na to, że nikt nam nie namiesza w głowie.

                Problemy zaczęły się wraz z rozpowszechnieniem się internetu. Pan Lucjan był co do zasady konserwatystą i nie przepadał za nowinkami. Dlatego trudnym do wytłumaczenia paradoksem był fakt, że stopniowo coraz więcej czasy spędzał czytając wiadomości na portalach internetowych.  Umysł konserwatysty okazuje się bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać. Jedne innowacje przyjmuje z entuzjazmem, a inne kategorycznie odrzuca. Niestety, szukanie w internecie jedynie dobrych informacji nie było takie proste. Co prawda istniały rzetelne portale zamieszczające jedynie wiadomości, jakie pan Lucjan uznawał za dobre ale niestety miały one charakter niszowy. W sieci dominowały wielkie korporacje tworzące algorytmy, których ukrytym, niecnym celem było wciśnięcie panu Lucjanowi wiadomości złych.

                W tym miejscu wypada dodać, że pan Lucjan był zdeklarowanym zwolennikiem Partii Patriotyczno-Konserwatywnej (PPK).  Uważał, że jedynie działacze tej partii mają na celu dobro narodu, a o prywatne korzyści zupełnie nie dbają. Natomiast wszyscy politycy innych partii, według pana Lucjana, mieli dokładnie odwrotne priorytety. Problem polegał na tym, że w naszym do głębi skorumpowanym świecie, ci nieuczciwi politycy usiłowali odwrócić kota ogonem, to znaczy wmówić społeczeństwu, że to PPK jest zamieszana w różne afery. Wykorzystywali w tym celu media, które mieli pod kontrolą. Na skutek tego internet był pełen wiadomości szkalujących PPK.  Ale nie z panem Lucjanem takie numery. Dla niego każda wiadomość przedstawiająca jego ulubioną partię w złym świetle nie była dobrą wiadomością. Wobec tego pan Lucjan jej nie czytał. Takie podejście co do zasady wydawało się proste, lecz w praktyce wcale takie nie było. Żeby przeczytać jakąś wiadomość w portalu internetowym należy kliknąć na jej tytuł.  Uczciwe postawienie sprawy polegałoby na tym żeby tytuł wiadomości stanowił jej rzetelne streszczenie, albo aby przynajmniej sugerował czego się można spodziewać po wejściu na daną stronę. Takie rzetelne tytuły czasem się zdarzały. Na przykład jeśli tytuł wiadomości brzmiał: „Najnowszy sondaż. Wzrost poparcia dla PPK” to pan Lucjan na niego klikał. Natomiast jeśli wiadomość była zatytułowana: „Nowy sondaż poparcia partii politycznych. PPK traci w porównaniu z poprzednim badaniem” to pan Lucjan takiego newsa omijał szerokim łukiem.    Niestety, tego rodzaju jednoznaczne tytuły nie były standardem. Najczęściej spotykało się nagłówki  w rodzaju: „Ostatnie badanie preferencji politycznych. Pięć partii wchodzi do parlamentu”. No i bądź tu mądry i zgadnij co tam piszą o PPK. Pan Lucjan nigdy nie podejmował ryzyka. Klikał tylko w tytuły, które gwarantowały, że wiadomość jest dobra. Dzięki takiej konsekwentnie ostrożnej polityce pan Lucjan nie był narażony na konieczność weryfikacji swoich poglądów na świat.   Nic nie wskazywało na nadchodzącą katastrofę. Spadła ona na pana Lucjana jak grom z jasnego nieba. Jak w przypadku wielu innych tragedii, jej przyczyna była banalna. Wystarczyła chwila nieuwagi. Pan Lucjan przeglądał portal internetowy pomału przewijając stronę z góry na dół. Uważnie czytał tytuły analizując co się pod nimi może kryć. Tytuły niezgodne z jego światopoglądem komentował w myślach: „No nie, takiego kitu mi wciśniecie”. Pod adresem tytułów niejednoznacznych złorzeczył: „Co za bełkot! Jak ktoś nie potrafi jasno napisać o co chodzi, to nie powinien redagować portali internetowych”.  Wreszcie natrafił na tytuł zapowiadający informację o nowym, rewelacyjnym programie socjalnym PPK. Kliknął na niego. Niestety, nie zauważył, że tego dnia internet chodził jakoś mułowato. Strona odnawiała się z pewnym opóźnieniem. I właśnie w momencie, w którym pan Lucjan kliknął na wybrany tytuł strona przesunęła się i w rezultacie otwarła się zupełnie inna wiadomość. Tragedia polegała na tym, że był to artykuł omawiający aferę z udziałem działaczy PPK, obnażający ich cynizm i zakłamanie. Na domiar złego pan Lucjan nie od razy zorientował się co się stało. Przeczytał sporą część tekstu i dotarło do niego o czym był. Nagle pokój się zatrząsnął. Ze ścian posypał się tynk, a na suficie pokazało się szerokie pęknięcie, przez które widać było nocne niebo. Pan Lucjan w pierwszej chwili pomyślał, że to trzęsienie ziemi. Ale mylił się. Zobaczył, że z nieba spadają gwiazdy. Walił się cały jego świat.

czwartek, 14 kwietnia 2022

Trendy

 

Trendy

                Dwaj mężczyźni około czterdziestki siedzieli przy stoliku w niedawno otwartym, letnim ogródku modnej kawiarni.  Kwietniowe słońce mocno przygrzewało od góry ale od spodu, po plecach, przemykały jeszcze  podmuchy chłodnego wiatru.  

- Kurde, ja już nie nadążam za tymi trendami.- odezwał się jeden z mężczyzn patrząc ponuro na swoją szklaneczkę kawy latte.

                -  A musisz? – zapytał jego przyjaciel.

                - Ależ oczywiście. Jeśli nie nadążasz za trendami to jesteś out, jesteś nieudacznikiem, looserem. Żadna szanująca się dziewczyna na ciebie nie spojrzy. Uzna cię za boomersa, dziadersa. My, ludzie w naszym wieku, jesteśmy na pograniczu pokoleń. Jeśli się nie postaramy to zostaniemy tymi dziadersami. Ale jeśli się trochę postarać to można jeszcze od biedy robić za milenialsa. Więc się staram. Tyle, że mam z tym problem, bo  chyba za wolno się decyduję.  Zaczęło się od tego, że trendy było mieć łysą pałę. Trochę się wahałem, a kiedy wreszcie ogoliłem głowę to akurat trend się zmienił. Później hipsterzy wylansowali długie, wypielęgnowane brody. Znowu się trochę zagapiłem i zacząłem zapuszczać swoją za późno. Taka broda to co innego niż kilkudniowy zarost a la Indiana Jones w terenie. To musi kilka miesięcy rosnąć. No i zanim mi wyrosła to trend się zmienił. To wszystko jeszcze nic. Włosy na głowie odrosną w kilka tygodni, brodę można zgolić natychmiast. Gorzej z sylwetką. Po jakimś czasie się zorientowałem, że trendy jest być napakowanym. Od razu się wziąłem do roboty. Przez pół roku zasuwałem na siłowni. Za tę kasę co ją wydałem na różne odzywki to mógłbym mieć niezłą furę. No i widzisz, są efekty. – facet napiął biceps. – Przybyło mi piętnaście centymetrów obwodu w klacie. I co? Właśnie się dowiedziałem, że trend na samców alfa minął. Teraz trendy są samce beta, czyli tacy bardziej zniewieściali i wrażliwi. I co ja mam z tą swoją klatą teraz zrobić? Od pakowania są trenerzy personalni ale w ogóle nie ma specjalistów od odpakowania. Będę musiał chyba się przegłodzić i za wiele nie ruszać, to może te mięśnie jakoś zanikną. Oczywiście, zrobiłem też sobie tatuaż. Ten trend na razie się na szczęście trzyma, ale obawiam się, że to tylko kwestia czasu. Wcześniej czy później mieć tatuaż to będzie obciach. Będę musiał jakoś usunąć czy jak, a to nie takie proste.

                Mężczyzna pociągnął łyk kawy i skrzywił się.

                - Wiesz, że ta kurde latte na sojowym w  ogóle mi nie smakuje? Ale co poradzę kiedy taki mamy trend. Przecież nie będę pił parzochy jak dziaders. Najgorsze jest jednak to, że nie nadążam za trendami w życiu zawodowym i boje się, że wylecę z rynku. Kilka lat ciężko pracowałem żeby stworzyć swoje biuro architektoniczne. Oczywiście, aby być na topie trzeba projektować zgodnie z trendami. Budynki muszą być cool.  I z tym mam problem bo słabo nadążam. Kilka lat temu wrócił trend na brutalizm. Wiesz o co chodzi, betonowe elementy ze śladami szalunku na wierzchu, te sprawy. Zaprojektowałem taki biurowiec, ale przecież nasz rynek budowlany to nie jest Chicago w latach dwudziestych. Budowlańcy pracują w swoim tempie. Zanim wybudowali ten dom to trend się zmienił i brutalizm był już passe. Renoma mojego biura ucierpiała, bo kto zleci projekt firmie, która nie nadąża za trendami? Żeby ratować reputację zrobiłem solidny research. Pojeździłem po konferencjach, targach designu, poczytałem aktualne pisma fachowe i tym razem nawet wyczułem trend w porę. Zorientowałem się, że idzie moda na budynki ekologiczne, takie z zielonymi fasadami i rozświetlonymi wnętrzami, w których rosną drzewa i krzewy. Tylko, że znowu popełniłem błąd bo podszedłem do sprawy zbyt profesjonalnie.  No bo przecież taka zielona fasada to nie jest prosta rzecz. Jeśli rośliny mają rosnąć na ścianie budynku to muszą być specjalnie dobrane. Przecież nie można zasadzić byle samosiejek brzozy, które potrafią  przetrwać w rynnie albo w szczelinie w tynku. Wymagane są rośliny zdolne do życia w ekstremalnych warunkach, na przykład gatunki wysokogórskie. A to wymaga wiedzy. Więc się zapisałem na uzupełniające studia podyplomowe z botaniki. Zorientowałem się też, że z tymi drzewami we wnętrzach to nie jest prosta sprawa. Pierwsza rzecz, to należy zaprojektować odpowiednie nawodnienie, bo przecież w środku deszcz nie pada. Oczywiście, nie mam na myśli jakiegoś patio, bo to banał, tylko nasadzenia pod dachem. Do tego potrzeba dużo światła. Można dać przeszklone ściany, ale wtedy będą takie straty ciepła, że wyjdzie gówno, a nie budynek ekologiczny. Więc musiałem uzupełnić wiedzę w zakresie instalacji nawadniających oraz energooszczędnych materiałów na okna. Dokształciłem się i tak to wyliczyłem, żeby emisja CO2 z tego budynku była minimalna, oczywiście z uwzględnieniem pochłaniania przez tę roślinność.   Niestety konkurencja nie spała, nie dokształcała się tylko projektowała byle szybko. Co z tego, że na ich budynkach te rośliny szybko uschną w cholerę, skoro mnie wyprzedzili? Zamiast być prekursorem i trendsetterem znowu zostałem epigonem.

                - Czy ty nie myślałeś czasem żeby rzucić w cholerę te wszystkie trendy i wyjechać w Bieszczady?

                - Oczywiście, że myślałem. Tylko, że znowu się spóźniłem. Teraz całe Bieszczady są pełne byłych korpoludków, którzy rzucili robotę i hodują owce. 

               

poniedziałek, 14 marca 2022

Szatański plan

 

Szatański plan

                Sala była wypełniona po brzegi.  Ludzie trzymali nad głowami banery z napisem „Roberts na prezydenta” lub wymachiwali  granatowo – białymi chorągiewkami, które to kolory kandydat wybrał na barwy swojej kampanii wyborczej.  Na ścianach zawieszone były girlandy, a pod sufitem unosiły się baloniki w tej samej kolorystyce.  Orkiestra grała skoczne melodie wprawiające zebranych w radosny i bojowy nastrój. Entuzjazm tłumu sięgnął zenitu gdy na trybunę wszedł Larry Roberts.

                - Ile to już razy kandydaci tej czy innej partii obiecywali wam, że gdy zostaną wybrani zadbają o wasz dobrobyt? – rozpoczął przemowę. – I co? Za każdym razem  okazywało się, że dbają wyłącznie o dobrobyt swoich kolesiów. Nie ma znaczenia z jakiej partii się wywodzą, bo cechą wspólną wszystkich polityków jest to, że ubiegają się o urząd nie po to aby służyć ludziom, lecz po to aby ustawić siebie, swoich krewnych i znajomych.  Jest okazja aby to zmienić. Ja jestem tą szansą. Zdecydowałem się kandydować nie po to aby się wzbogacić. Nie muszę, bo już jestem dostatecznie bogaty. Moja rodzina od kilku pokoleń należy do najzamożniejszych w tym kraju. Doszliśmy do tego ciężką pracą. Ja mógłbym się zająć mnożeniem swoich miliardów, ale zadałem sobie pytanie jaki to ma sens? W ciągu tych lat jakie mi pozostały nie byłbym w stanie wydać nawet jednego procenta odziedziczonego majątku. Bo ile człowiekowi potrzeba jachtów, rezydencji czy prywatnych odrzutowców? Ile w życiu można wydać na jedzenie i ubranie? Po co mi kolejne miliardy? Czy moim celem ma być pomnażanie majątku już i tak wielokrotnie większego niż człowiekowi jest potrzebny? Nie! Dlatego znalazłem inny cel, któremu  chcę poświęcić resztę życia. Tym celem jest wasz dobrobyt. Nie obiecuje wam miliardów, ale mogę wam obiecać to, że każdy uczciwie pracujący człowiek będzie mógł żyć godnie i dostatnio. Czas już powiedzieć dość! Dość temu, że majątki zbijają tylko cwaniacy, spekulanci i ustosunkowani kombinatorzy. Dość, temu, że nieuczciwi finansiści zarabiają na kryzysach, które sami wywołali, a ich koszty ponoszą zwykli, ciężko pracujący ludzie  tracący dorobek życia na skutek malwersacji skorumpowanych elit. Dość temu, że politycy przepłacają różnych nierobów nadmiernymi wydatkami socjalnymi tylko po to aby na nich głosowali. A finansują to z podatków nakładanych na tych, którym chce się ciężko pracować. 

                Tłum reagował na słowa kandydata oklaskami i spontanicznymi okrzykami. Nagle, poprzez najbliższe trybuny rzędy w jej kierunku zaczął się przedzierać wysoki, szczupły, szpakowaty mężczyzna.  Krzyczał na cały głos:

                - Jesteś narzędziem szatana! Należy cię powstrzymać, bo inaczej nad światem zapanują siły ciemności.  Precz ty diabelskie nasienie!

                Wymachiwał przy tym pięściami starając się zbliżyć do kandydata.  Ochrona zareagowała błyskawicznie. Kilku mężczyzn w ciemnych garniturach opinających szerokie bary obezwładniło intruza i wyprowadziło go z sali.

                                                                                             ***

                Rozprawę wstępną prowadził sędzia Mitchell.

                - Johnie Campbell, czy przyznaje się pan do tego, że  w trakcie wiecu wyborczego zaatakował pan kandydata na prezydenta Larry’ego Robertsa rzucając pod jego adresem groźby?

                - Nie rzucałem gróźb. – odparł oskarżony. – Moim zamiarem było danie świadectwa prawdzie.  Muszę powstrzymać tego kandydata, którego szanse na zwycięstwo wzrastają, jak wynika z ostatnich sondaży.  Albowiem Larry Roberts jest dziełem szatana. Jego zamiarem jest opanowanie ziemi i oddanie jej pod władzę Lucyfera.

                Sędzia Mitchell ciężko westchnął.

                - Na jakiej podstawie doszedł pan do takich wniosków?

                - Zbadałem historię rodziny Robertsów. – Campbell nie zauważył ironii w tonie sędziego lub  ją zupełnie zignorował. - Od pięciu pokoleń gromadzą niewyobrażalny majątek. Ich sukcesy nie byłyby możliwe bez pomocy piekła. Wszystkie interesy, nawet najbardziej ryzykowne zawsze im wychodzą. To element szatańskiego planu. Lucyfer pomagał pięciu pokoleniom Robertsów po to aby ostatni z nich, Larry wykorzystując rodzinny majątek zdobył urząd prezydenta i oddał władzę nad światem w ręce diabła. Dowodem na to są imiona kolejnych członków rodu od prapradziadka, poprzez pradziadka, dziadka i ojca aż do samego kandydata na prezydenta. Te imiona brzmią: David,  Edward, Victor, Ivan, Larry. Ich inicjały D, E, V, I, L tworzą słowo DEVIL czyli diabeł.

                - Wystarczy, panie Campbell. – rzekł sędzia ze zdegustowaną miną. – Co na to oskarżenie?

                Ze swojego miejsca podniósł się Robert Carter, przedstawiciel urzędu prokuratora.

                - Oskarżenie wnosi o areszt dla oskarżonego na okres kampanii wyborczej gdyż groźby karalne rzucane przez niego dają podstawy do obaw, że może on próbować zamachu na życie kandydata. Warunki w jakich odbywa się kampania utrudniają ochronę, gdyż kandydat musi spotykać się z tłumami nie mogąc zachować bezpiecznego dystansu.

                - Co ma do powiedzenia obrona? – zapytał sędzia.

                - Wysoki Sądzie, - powiedział adwokat – Zwracam uwagę, że pan Cambell nie formułował żadnych gróźb. Wyraził on jedynie swój pogląd sprowadzający się do tego, że kandydat Roberts nie powinien objąć urzędu prezydenta, gdyż cieszy się poparciem piekła. Pan Campbell stwierdził, że pana Robertsa należy powstrzymać, i że ma zamiar działać w tym kierunku lecz w żaden sposób nie sugerował, że zamierza tego dokonać drogą zamachu na życie lub zdrowie kandydata.

                W rozprawie uczestniczył też pełnomocnik Larry’ego Robertsa. Zapytany o stanowisko swojego zleceniodawcy stwierdził:

                - Wysoki Sądzie, jest chyba dla wszystkich oczywiste, że opinie oskarżonego na temat pana Robertsa są absurdalne. Mój klient uważa, że pan Campbell nie powinien ich publicznie wyrażać, nawet jeśli na własny użytek jest  co do nich przekonany.  Jednak pan Roberts znajduje się w niezręcznej sytuacji, gdyż gdyby wnosił o areszt dla pana Campbella to jego konkurenci  mogliby wykorzystywać to w kampanii, sugerując, że pan Roberts usiłuje tłumić krytykę pod swoim adresem wykorzystując wpływy jakie posiada. Z tego powodu, i wyłącznie z tego,  mój klient nie formułuje żadnych wniosków pozostawiając rozstrzygnięcie sprawy Wysokiemu Sądowi.

                Sędzia Mitchell po krótkim namyśle oznajmił wyrok:

                - Nie wymaga chyba uzasadnienia to, że sąd nie podziela poglądów oskarżonego na temat pana Robertsa. Jednak muszę zgodzić się z obroną, że nie przedstawiono  żadnych dowodów na rzecz tego iż oskarżony podjął aktywne działania w kierunku dokonania zamachu na kandydata. Już w prawie rzymskim obowiązywała zasada Cogitationis poenam nemo patitur – nie kara się nikogo za jego myśli. Oskarżony przyznał, że myśli o panu Robertsie jak najgorzej, lecz brak dowodów na to że przystąpił do zamiany tych myśli w czyn. Tylko w krajach autorytarnych dyktatorzy wtrącają do więzień ludzi, którzy ich krytykują. W naszym kraju mamy demokrację. Gdybym miał skazywać na więzienie, każdego kto uważa, że jakiś polityk jest szkodnikiem, to musiałbym zamknąć wszystkich.  Postanawiam, że oskarżony pozostanie w areszcie lecz tylko przez dwa dni do terminu końcowej  rozprawy. Prokuratura powinna do tego czasu przedstawić dowody na to, że pan Campbell aktywnie spiskował na życie pana Robertsa. W przeciwnym razie będę musiał odrzucić oskarżenie.

                - Wysoki Sądzie, - odezwał się Brian Smith, inspektor policji towarzyszący prokuratorowi. – W takim razie wnoszę o nakaz rewizji w domu oskarżonego oraz o zezwolenie na wgląd w jego billingi telefoniczne oraz na sprawdzenie jego komputera.

                - Ma pan moją zgodę. I przypominam, ma pan 48 godzin. Zamykam rozprawę. 

                                                                                              ***

                Jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem, inspektor Smith odwiedził prokuratora Cartera w jego biurze.

                - I co? – zapytał prokurator. – Znaleźliście jakieś dowody?

                - Zupełnie nic. – odpowiedział inspektor. – W domu Campbella nie było niczego co by go mogło obciążać. Żadnej broni, materiałów chemicznych, trucizn. Miał natomiast Biblię i sporo książek o zagrożeniu ze strony antychrysta. W internecie szukał informacji o rodzinie Robertsa, do czego się przyznał na rozprawie. Ale nic poza tym. Nie zadawał w wyszukiwarce pytań z gatunku „jak przeprowadzić zamach?”, nie czytał opisów  dokonanych w przeszłości zamachów, nie szukał informacji jak zbudować bombę, czy też czegoś w tym rodzaju.  Analiza billingów również niczego nie dała. W ogóle gadał niewiele przez telefon, a jeśli już to rozmawiał z numerami, które nie budzą podejrzeń. Żadnych kontaktów z kryminalistami, terrorystami czy innymi ekstremistami.

                - Więc może się mylimy? – zasugerował Carter. – Może to po prostu nieszkodliwy maniak religijny?

                - Oby tak było. – powiedział Smith. – Ale pomimo braku dowodów czuję, że ten facet jest niebezpieczny. Z zawodu jest inżynierem. Jest inteligentny, w pracy działa racjonalnie i efektywnie. Potrafi zarządzać skomplikowanymi projektami, jest dobrym organizatorem i uchodzi za kreatywnego. To nie jest prymitywny fanatyk, który zostawia na prawo i lewo obciążające go ślady.  Campbell nie będzie szukał w internecie zakazanych treści ze swojego komputera skoro może anonimowo skorzystać kawiarenki internetowej. Jeśli z kimś spiskuje to nie przez łatwy do sprawdzenia telefon.   Działa co do zasady racjonalnie, ma tylko manię na punkcie Robertsa. A przy tym wszystkim ja mam przeczucie graniczące z pewnością, że on nie odpuści i może się zdecydować na czynny zamach.

                - No to mamy problem.  – stwierdził prokurator. – Krytyczny będzie okres kampanii. Gdy już kogoś wybiorą na prezydenta to jego ochrona jest o wiele bardziej skuteczna. Na spotkania zaprasza się sprawdzone osoby, trzyma się ludzi na bezpieczny dystans. Niestety, w trakcie kampanii to niemożliwe. Kandydat musi spotykać się z tłumami, ściskać wszystkim dłonie. Zapewnienie bezpieczeństwa w takich warunkach jest problematyczne. Czy policja może objąć Campbella obserwacją? Wiedzielibyśmy przynajmniej kiedy wybiera się na jakiś wiec.

                - Brakuje nam ludzi. – poskarżył się inspektor. – Możemy spróbować, ale nie jestem w stanie zagwarantować  stuprocentowej pewności. Jak mówiłem, ten Campbell jest sprytny, inteligentny i kreatywny. Nie wiadomo co wymyśli aby się urwać spod dozoru. Musielibyśmy nałożyć mu jakąś bransoletkę z chipem dla lokalizacji ale na to nie dostaniemy zgody.

                Przez chwilę zapanowało pełne rezygnacji milczenie. Pierwszy przerwał je Smith.

                - Tak sobie myślę, - powiedział – że skoro nie mamy dowodów na jego udział w spisku, to może dałoby się go zamknąć do jakiegoś zakładu jako niebezpiecznego psychola. Musielibyśmy  mieć opinię jakiegoś psychiatry.

                - No nie wiem, - zastanawiał się na głos prokurator Carter – zasadniczo to by było słuszne bo facet ewidentnie ma zryty beret.  Tylko, że z taką opinią może być problem. Psychiatrzy z każdego potrafią zrobić wariata i właśnie dlatego przed sądem trudno taką opinię obronić.  Adwokat zacznie dopytywać na jakiej podstawie dokonano takiej oceny, czy istnieje stuprocentowa pewność, inaczej mówiąc łatwo będzie mu wskazać na uzasadnioną wątpliwość. A sąd w takim  przypadku nie będzie mógł uznać, że facet wymaga zamknięcia w psychiatryku. Żeby taka opinia ostała się przed sądem musiałby ją sporządzić jakiś niekwestionowany autorytet. Jakiś słynny profesor z jednego z czołowych uniwersytetów. A raczej nie ma szans aby ktoś taki zbadał faceta i przygotował opinię na pojutrze.

                - Faktycznie,- zgodził się inspektor Smith – raczej marnie to wygląda.

                - Popytam kogo się da pośród biegłych z jakimi współpracowałem, - obiecał Carter. – Ale niczego nie obiecuję.

                                                                                              ***

                Następnego popołudnia inspektor Smith zadzwonił do prokuratora Cartera w zupełnie innym nastroju.

                - Chciałem ci podziękować. – powiedział. – Skontaktował się ze mną profesor Louis Whiteburn. Powiedział, że słyszał od ciebie, że pilnie potrzebujemy opinii i podjął się jej sporządzenia.  Jeszcze dziś koło południa zbadał Campbella i obiecał przygotować opinie na jutro rano, tak byśmy mieli ją na rozprawę.

                - Whiteburn? – zdziwił się Carter . – Taka sława zgodziła się zająć naszą gównianą sprawą? Dziwne, że twierdzi, że słyszał o tym ode mnie. Wczoraj, jak obiecałem, rozmawiałem z kilkoma biegłymi ale do niego bym się nie ośmielił zwrócić.

                - Pewnie źle go zrozumiałem. – powiedział Smith. – Może nie miał na myśli tego, że słyszał o sprawie wprost od ciebie. Zapewne chodziło mu o to, że dowiedział się o naszym problemie od ciebie ale za pośrednictwem tych ludzi, z którymi rozmawiałeś. Nieważne. Grunt, że nam pomoże. Facet jest prezesem narodowego stowarzyszenia psychiatrycznego. Kiedy zapytasz w Googlach o jego publikacje na temat groźnych psychopatów cierpiących na schizofrenię czy na inne manie to lista zajmuje wiele ekranów.  Trudno znaleźć artykuł z tej dziedziny, w którym Whiteburn nie byłby cytowany.

                - No to mieliśmy szczęście. – stwierdził prokurator Carter. – Jego opinii obrona nie da rady zakwestionować. Na pewno zdążymy z dostarczeniem jej na rozprawę?

                - Pan profesor był tak uprzejmy, że zaprosił mnie jutro po odbiór opinii na ósmą rano do swojego domu. Zdążę do sądu na bank.  

                                                                                              ***

                Słowo „dom” na określenie miejsca zamieszkania profesora Louisa Whiteburna było znacznym niedopowiedzeniem. Była to stojąca pośród starannie utrzymanego parku dostojna, dziewiętnastowieczna rezydencja zbudowana z cegły, z kamiennymi obramowaniami okien i drzwi, nakryta dachem z łupka i porośnięta bluszczem. Pomimo wczesnej pory, profesor ubrany był w szare spodnie i białą koszulę a pod szyją miał zawiązaną muszkę. Zaprosił inspektora Smitha do położonej na parterze biblioteki i zaproponował kawę.

                - Bardzo dziękuję, panie profesorze. Obawiam się, że nie mogę skorzystać z pana uprzejmości. Muszę dostarczyć opinię na czas do sądu. Wolę mieć jakiś zapas na wypadek korków lub innych nieprzewidzianych przeszkód.

                - Rozumiem. – powiedział Whiteburn. – Oto ona.

                Podał inspektorowi plik kartek zapakowanych w elegancją  kartonową teczkę z inicjałami profesora.

                - Bardzo dziękuję za pomoc. – rzekł inspektor. – Gdyby nie pan, potencjalnie groźny maniak wyszedłby za kilka godzin na wolność. Jestem przekonany, że ta opinia temu zapobiegnie. Może się jednak zdarzyć, że na wniosek obrony sąd będzie chciał na kolejnej rozprawie wysłuchać opinii pana profesora osobiście.

                - Jestem na to gotowy. – powiedział Whiteburn. – Całą karierę poświęciłem badaniom nad takimi typami jak ten Campbell i wiem, że należy zrobić co można aby chronić przed nimi społeczeństwo. Pomimo tego, za zajmuje się tym całe życie wciąż nie mogę się nadziwić jak funkcjonują takie umysły. Człowiek niby jest pod każdym względem rozsądny i  inteligentny, poza jednym wyjątkiem, którym jest mania skłaniająca go ku zbrodni. Żadna opinia, żadne racjonalne argumenty nie są w stanie do niego trafić. Wie pan co inspektorze? Jestem w stanie przewidzieć co on powie po usłyszeniu mojej opinii. Na pewno stwierdzi, że ja i moja rodzina też jesteśmy elementami tego szatańskiego planu. Lucyfer nie tylko pomagał Robertsom w zdobyciu majątku. Musiał im również zapewnić ochronę. Dlatego od kilku pokoleń pomagał mojej rodzinie w robieniu kariery naukowej. Dzięki pomocy diabła mój pradziadek, dziadek ojciec i ja zostaliśmy uznanymi profesorami psychiatrii. A wszystko to tylko po to aby w razie potrzeby pomoc uznać wrogów Robertsa za chorych psychicznie. To naprawdę fascynujące jak tacy maniacy potrafią każdy fakt wkomponować w swoje chore teorie spiskowe.

                Inspektor Brian Smith jeszcze raz podziękował i udał się ku wyjściu. Droga wiodła przez galerię, w której na ścianie wisiały portrety profesorów z rodu Whiteburnów: pradziadka, dziadka ojca oraz samego autora opinii. Pod obrazami dało się odczytać podpisy z imionami : Henry, Eric, Leopold i Louis.    Pierwsze litery układały się w słowo HELL – piekło.