środa, 14 września 2022

Koniec lata

 

Koniec lata

                Promienie popołudniowego słońca przenikały przez liście winorośli pnącej się pomiędzy  drewnianymi słupami wspierającymi dach nad werandą.  Niczym pęk równoległych, złotych nitek  padały na ustawione tam wyplatane z wikliny ogrodowe meble.  Poduszki ułożone na fotelikach zachęcały by na nich spocząć i niespiesznie wypić leniwą, urlopową kawę. Było ciepło, cicho i spokojnie jak gdyby cały świat miał wakacje. Jedynymi istotami, które nie poddały się  tej sennej atmosferze  były świerszcze. Ich cykanie, dobiegające z otaczającego dom ogrodu, w harmonijny sposób łączyło się z promykami słońca w letni spektakl światła i dźwięku.

                Pan Leon siedział na werandzie popijając chłodne piwo i kontemplując urok letniego popołudnia. W zasadzie niczego nie brakowało mu do szczęścia.  Błogostan psuło mu jedynie poczucie przemijania.  Sierpniowe popołudnie, przy całym swym uroku, zawierało w sobie nutkę nostalgii. Leon mimo woli zadawał sobie pytanie, ile to jeszcze takich pogodnych, ciepłych dni pozostało do nadejścia jesieni. Wydawało się, że tak niedawno wynosił na werandę meble ze składziku i czuł, że nieuchronnie zbliża się chwila gdy będzie musiał na powrót schować je tam przed zimą. Zazwyczaj piwo nastrajało go pozytywnie do świata, ale tym razem stało się inaczej. Narodził się w nim bunt. Pan Leon zadał sobie pytanie czy musi tak biernie ponosić konsekwencje karygodnego partactwa jakie miało miejsce w trakcie powstawania naszego układu planetarnego. Na skutek niedbalstwa i braku precyzji oś obrotu ziemi  została ustawiona pod kątem w stosunku do płaszczyzny, po której planeta krąży wokół Słońca.  W rezultacie obie półkule dostawały na przemian raz więcej, a raz mniej energii od naszej gwiazdy i zaczął się bezustanny korowód pór roku. Gdyby zabrać się do rzeczy solidnie i ustawić oś obrotu prostopadle do płaszczyzny ruchu to w każdym miejscu Ziemi słońce zawsze świeciłoby na tej samej wysokości. W tropikach byłoby gorąco jak dotychczas, na biegunach byłoby nadal zimno, ale przynajmniej jasno, bo słońce przez cały czas wędrowałoby po linii horyzontu. Nie byłoby tych depresyjnych nocy polarnych. Natomiast w strefach umiarkowanych byłyby same korzyści. Panowałaby tam stale ta sama pora roku. Drzewa nie musiałyby się wysilać wypuszczając i zrzucając na przemian liście. Dzień miałby zawsze tę samą długość. Nie byłoby zimy więc nie byłoby potrzeby ogrzewania domów i nie byłoby też upalnego lata więc można byłoby zrezygnować z klimatyzacji. Ludzie mogliby wybierać w jakim klimacie chcą zamieszkać. Ktoś kto lubi ciepło osiedlałby się bliżej równika, a ktoś kto woli chłodniejszą aurę mógłby zamieszkać bliżej biegunów i miałby gwarancję stałej pogody bez nieprzyjemnie zaskakujących anomalii. Niestety, pozycja naszej planety na wokółsłonecznej orbicie została spartolona. Pan Leon właśnie tego popołudnia doszedł do wniosku, że nie zamierza nadal tolerować wynikających z tego konsekwencji i postanowił podjąć walkę z odwiecznym rytmem pór roku.

                Zaczął od tego, że przestał przesuwać plastikowy prostokąt wskazujący dzień na trzymiesięcznym kalendarzu zawieszonym w jego letnim domu.  Nie zerwał też kartek pokazujących dni poprzedniego, bieżącego i kolejnego miesiąca.  Mimo, że były już pierwsze dni września, kalendarz wciąż pokazywał 31 sierpnia, poprzednim miesiącem był lipiec, a wrzesień wskazywany był dopiero jako miesiąc nadchodzący. W następnej kolejności pan Leon wysłał ze smartfona maila do firmy prosząc o urlop bezpłatny, po czym odłożył telefon głęboko do szuflady.  Chwilę po tym wybrał się do pobliskiego sklepu i zaopatrzył się w zapas piwa oraz napojów chłodzących. Od tej chwili każdego dnia wysypiał się do woli, a następnie ubrany w szorty i lekką, bawełnianą koszulkę zasiadał ze szklaneczką w dłoni na werandzie. Przez cały dzień patrzył na promienie słońca przesączające się przez winorośl i na pierzaste chmury przesuwające się po niebie. Nasłuchiwał świerszczy i obserwował przelatujące motyle.

                Ta strategia biernego ignorowania upływu czasu, o dziwo, przynosiła efekty. Układ pogodowy nad Europą się ustabilizował.  Solidny wyż azorski kierował nad kontynent masy ciepłego powietrza znad Sahary. Kolejne dni niczym się od siebie nie różniły. Słońce, aczkolwiek nieco przybladłe, codziennie świeciło tak samo. Wciąż było ciepło i bezwietrznie. Lato trwało w najlepsze. Może pomiary wykazałyby, że dni się skracają, ale pan Leon nie mierzył czasu. Nawet nie spoglądał na zegarek.   Każdego kolejnego dni siedział na werandzie ubrany w lekkie, letnie ciuchy i sącząc drinki leniwie cieszył się trwającą letnią aurą. Mijały kolejne dni i nic się nie zmieniało. Wiklinowe meble na werandzie oświetlone promykami słońca wpadającymi poprzez liście wciąż zapraszały do wypoczynku. Świerszcze wciąż grały, a motyle krążyły w ciepłym, nieruchomym powietrzu.  

                Jako pierwsza zastrzeżenia zgłosiła żona pana Leona.

                - Co ty sobie wyobrażasz? – marudziła. – Jak długo zamierzasz tak siedzieć i leniuchować? Człowieku, zbliża się koniec września. Nie możesz w nieskończoność chodzić w krótkich majtkach. Co ludzie powiedzą?

                Pretensje małżonki pan Leon ignorował. Niezmiennie odpoczywał na werandzie ciesząc się trwającym latem. Dzięki stabilnej, cieplej pogodzie nie trzeba było nawet mówić o babim lecie. Trwało prawdziwe lato.

                Nie wiadomo jak skończyłaby się walka pana Leona z rytmem pór roku gdyby jego bierny opór nie został brutalnie przerwany. Pewnego dnia usłyszał z szuflady dźwięk telefonu i nieopatrzenie odebrał połączenie. Dzwonił szef.

                - Panie Leonie, ja rozumiem, mieliśmy intensywny początek roku i pan potrzebuje wypoczynku. Dlatego zgodziłem się na ten bezpłatny urlop. Ale wszystko ma swoje granice.  Zaczynamy nowy projekt, terminy gonią.   Chcę pana najpóźniej pojutrze widzieć w pracy.

                W dniu, w którym pan Leon się poddał i ubrany w garnitur, niosąc teczkę z laptopem udał się do biura, przyszło załamanie pogody. Front atmosferyczny przyniósł polarnomorskie, zimne powietrze. Temperatura spadła do kilku stopni, lało jak z cebra, a wiatr urywał głowy.  Nadeszła jesień. Natura powróciła do swojego odwiecznego rytmu.

poniedziałek, 15 sierpnia 2022

Rejs

 

Rejs

                - No, powiedz już co takiego wymyśliłeś dla nas  na wakacje. – poprosiła Klaudia.

                - Jeśli powiem to nie będzie niespodzianki. – odpowiedział jej mąż Paweł.

                - Bez przesady. Niespodzianka to fajna rzecz ale skoro za trzy dni mamy wyjechać to chyba pora żebym się dowiedziała. Muszę przecież wiedzieć jak się spakować, co zabrać i na co być przygotowana.

                - Dobra. Pamiętasz jak się poznaliśmy?

                - Oczywiście. Na studenckim rejsie po Mazurach.

                - A pamiętasz kiedy to było?

                - Dwadzieścia pięć lat temu.

                - Zgadza się. Wobec tego z okazji takiej rocznicy zarezerwowałem dla nas miejsca na jachcie na dwutygodniowy rejs. Tyle, że nie po Mazurach, a po Adriatyku.

                - Wiemy z kim mamy popłynąć? – spytała Klaudia. – Jeśli mamy spędzić z kimś dwa tygodnie na małej przestrzeni to dobrze byłoby wiedzieć co to za ludzie. Inaczej może wyjść z tego koszmar zamiast wakacji.

                - A pamiętasz tamten rejs sprzed dwudziestu pięciu lat? – odpowiedział Paweł? – Skład załogi był zupełnie przypadkowy. No, może z jednym wyjątkiem.  Weszłaś na pokład jako dziewczyna kapitana. Sam do tej pory nie mogę zrozumieć skąd miałem tyle szczęścia, że zeszłaś z tego pokładu jako moja przyszła żona.

                - Widać byliśmy sobie przeznaczeni. – powiedziała Klaudia. – Chociaż muszę przyznać, że wciąż mi trochę żal Sebastiana, tego kapitana. Bardzo się cieszył na ten rejs. A ja na koniec powiedziałam mu, że z nim zrywam.

                - Takie jest życie. – stwierdził Paweł. – Jego pech, moje szczęście. W każdym razie z tamtego spotkania kilku nieznajomych osób na łódce wynikło nasze wspólne życie. Dlatego na rocznicę postanowiłem to powtórzyć. Nie wiem z kim popłyniemy. Zdajemy się na los szczęścia. Bez obaw. – uspokoił żonę gestem dłoni. – Wyjaśniłem sytuację facetowi z biura podróży.    Powiedziałem, że to ma być nasz sentymentalny rejs w rocznicę innego rejsu, w który wyruszyliśmy z nieznajomymi członkami załogi.  Obiecał, że dopilnuje abyśmy popłynęli w dobrym towarzystwie. Oni mają bazę danych klientów, który już z nimi pływali lub interesowali się pływaniem. Postara się dobrać dla nas odpowiednich ludzi i namówić ich aby popłynęli w naszej załodze.

                -  Miejmy nadzieję, że faktycznie znajdzie się fajna ekipa. – powiedziała Klaudia. – Powiedz mi jeszcze jak to wszystko wygląda od strony organizacyjnej.

                - Wsiadamy na jacht na wyspie Murter w środkowej Dalmacji za cztery dni. Wyruszamy za trzy. Zarezerwowałem po drodze nocleg w Słowenii żeby się nie katować jazdą jednym cięgiem. Od tego hotelu mamy jeszcze coś koło czterech godzin jazdy, więc powinniśmy być na miejscu koło południa. W pobliżu portu mamy zarezerwowane miejsce parkingowe, a na jachcie czeka skipper.

                - Wygląda na to, że pomyślałeś o wszystkim.  Dzięki. Zapowiada się wspaniały rejs.

***

Klaudia i Paweł szli wzdłuż kei, do której przycumowane były dziesiątki łodzi  stojących burta w burtę.

- Ten jest nasz. – Paweł wskazał  na biały  jacht ze zwiniętymi  żaglami schowanymi w granatowych pokrowcach.    

Ostrożnie zeszli po trapie na pokład. Z kokpitu wyszedł opalony czterdziestolatek.

- Państwo na rejs? – zapytał.

- Tak.

- Jestem waszym kapitanem. Witam na pokładzie. Jak tam droga?

- Bez problemu. Nocowaliśmy w Słowenii więc dzisiaj to już był tylko krótki skok. Jesteśmy pierwsi?

- Nie. Przed godziną przybyła pierwsza para. – powiedział kapitan.

Jakby na potwierdzenie jego słów w przejściu prowadzącym na pokład z położonych pod nim kajut pojawiła się kobieta, a za nią mężczyzna. Kiedy ich wzrok padł na Pawła twarze obojga  na chwilę zastygły w  dziwnym grymasie. Również Paweł lekko się zmieszał. Kapitan, jak się wydaje, niczego nie zauważył bo powiedział:

- Spędzimy razem sporo czasu więc trzeba się poznać.

- Mam na imię Klaudia.

Jej głos brzmiał normalnie. Natomiast jej mąż wykrztusił z pewnym trudem:

- Ja jestem Paweł.

Druga para pasażerów przedstawiła się jako Ewa i Kamil. Wymienili swoje imiona zdawkowo unikając wzroku Pawła.

W tym momencie na trap weszła trzecia para uczestników rejsu. Klaudia zamarła na ich widok. Również nowoprzybyli, kiedy dostrzegli ją w grupie osób zgromadzonych na pokładzie jachtu, zrobili dziwne miny. Skipper ponownie nie dostrzegł w sytuacji niczego dziwnego i poprosił o podanie imion. Przybysze przedstawili się jako Natalia i Ryszard.

- Trudno zapamiętać tyle imion na raz. – stwierdził kapitan. – W każdym razie ja mam z tym czasem problem. Więc niech się nikt nie krępuje zapytać jeśli czyjeś imię mu umknie. To normalne w takich sytuacjach. Poznamy się lepiej w trakcie rejsu, a na razie przedstawię wam plan na dziś.  Za chwilę pokażę wszystkim wasze kajuty i schowki na bagaże. Nie ma tam luksusów. W sam raz tyle miejsca aby się przespać ale większość czasu będziemy spędzać wspólnie w kokpicie i na pokładzie. Później zapoznam was z jachtem. Ja jestem odpowiedzialny za sterowanie ale będę potrzebował waszej pomocy i współpracy. Zakładam, że macie jakieś doświadczenie żeglarskie?

Większość załogi skinęła głowami na potwierdzenie.

- Ok. To ułatwia sprawę. – stwierdził kapitan. – Po przeszkoleniu, wieczorem, pójdziemy na kolację do miejscowej tawerny. Spróbujemy owoców morza i innych lokalnych przysmaków. Będzie przygrywała orkiestra. Można potańczyć jeśli ktoś będzie miał ochotę. A jutro z samego rana wypływamy w morze.

***

Cała załoga wraz ze skipperem siedziała przy jednym stole zastawionym talerzami z miejscowymi specjałami. Orkiestra grała bałkańskie rytmy. Prym wiodły dwie trąbki, a wtórował im akordeon. W pewnej chwili Kamil poprosił Klaudię do tańca. Kawałek, który  grała orkiestra  był akurat niezbyt szybki, więc dało się w tańcu rozmawiać, chociaż trzeba było przekrzykiwać panujący w lokalu gwar. Kamil początkowo powiedział kilka konwencjonalnych zdań, jakie wypowiada się podobnych okolicznościach. Że fajny wieczór, piękna pogoda,  smaczna kolacja, i w ogóle nie ma jak wakacje w Dalmacji. Po zakończeniu tych banałów spoważniał i powiedział :

- Wydaje mi się, że nie zdajesz sobie sprawy, że znaleźliśmy się w głupiej sytuacji.

- Dlaczego? – zdziwiła się Klaudia.

-Tak  myślałem. Czyli nic nie wiesz.

- Czego nie wiem?

- Od dawna jesteście po ślubie?

- Od dwudziestu pięciu lat. Poznaliśmy się na studenckim rejsie. Jesteśmy tu aby uczcić rocznicę. Ale co to ma do rzeczy? Czego nie wiem?

- Moja żona Ewa to była twojego męża. Byli razem zanim poznał ciebie.

- Żartujesz sobie?

- Nie mam wcale ochoty na żarty. Miał być fajny rejs, a wyszła taka sprawa. Niby minęło tyle lat, ale mimo wszystko trudno będzie udawać, że nie ma sprawy. Raczej nie będą to beztroskie wakacje.

Orkiestra skończyła grać. Rozległy się krótkie brawa i tańczący zeszli z parkietu w kierunku swoich stolików. Klaudia odciągnęła Pawła na bok.

- W co ty pogrywasz? – zapytała lodowatym głosem. – Organizujesz sentymentalny rejs w naszą rocznicę i zapraszasz na niego swoją byłą?     

- Nic podobnego. – odpowiedział Paweł. – Nie miałem pojęcia, że ona tu będzie. Zresztą nie widziałem jej od ponad dwudziestu pięciu lat. Nie masz mnie chyba za kretyna.  Gdybym miał zamiar odgrzewać starą, minioną historię to czy bym umawiał się z nią na rejs, w którym ty bierzesz udział? Przecież wiadomo, że na jachcie nie miałbym okazji nawet pogadać z nią tak abyś tego nie zauważyła. Ale skoro już rozmawiamy o towarzyszach podróży to ja też mam z tobą do pogadania. Kiedy tańczyłaś z tym Kamilem na rozmowę wzięła mnie Natalia. I prosto z mostu spytała mnie czy wiem, że ty miałaś romans z jej mężem Ryszardem. Masz mi coś do powiedzenia w tej sprawie? 

Kamila zmieszała się.

- To nie był żaden romans. – powiedziała. – To było dawno i nieprawda. Jakoś się wtedy nie układało między nami. Pamiętasz, mieliśmy taki przejściowy kryzys. I akurat wtedy gdzieś go poznałam. Flirtowaliśmy trochę i tyle. Do niczego nie doszło. Na szczęście, bo zrozumiałam, że zależy mi tylko na tobie. Uwierz mi, to bez znaczenia.

- Powiedzmy, że ci wierzę. – rzekł Paweł. – I proszę uwierz mi, że nie chciałem tu widzieć Ewy.  Cholera jasna, co za przypadek, żeby wybrać się w rejs z sześcioosobową załogą, i żeby pośród tych pozostałych czterech osób znalazły się dwie, których akurat nie chcielibyśmy tu widzieć w żadnym wypadku.

- To chyba nie może być przypadek. To zbyt nieprawdopodobne. – powiedziała Klaudia z zamyśloną miną. – Zaraz, w jakim biurze ty właściwie rezerwowałeś ten rejs? 

- Adriatic Sails.

- No to wszystko jasne. Sebastian, ten kapitan z naszego pierwszego rejsu tam pracuje. On nigdy o mnie i o tobie nie zapomniał. Wiem, że śledził nasze życie w mediach społecznościowych, dopytywał się o nas u znajomych. Nic dziwnego, że wiedział o Ewie i Ryszardzie i kiedy dowiedział się od ciebie, że organizujesz sentymentalny rejs zdołał ich namówić aby też wykupili rezerwacje wraz ze współmałżonkami. Czy ty go nie poznałeś?

- To już tyle lat. A faktycznie, wydawało mi się, że skądś go znam. Trzeba przyznać, że dotrzymał słowa. Dobrał nam odpowiednich ludzi do załogi.

 

czwartek, 14 lipca 2022

Obrońcy ludu

 

Obrońcy ludu

                Na zamku księcia Radosława, jak co dzień, trwała uczta.  Stoły uginały się pod półmiskami pełnymi jadła. Jelenie combry, wieprzowe  szynki  i gęsie udka piętrzyły się ociekając tłuszczem.  Miód lał się  strumieniami.  Minstrele przygrywali na lutniach i gęślach, a damy dworu wdzięcznie pląsały w rytm melodii. Rycerze z książęcej drużyny wspominali dawne bitwy i potyczki. Wraz z kolejnymi dzbanami miodu opowieści te najpierw stawały się coraz bardziej barwne, a później coraz trudniejsze do zrozumienia gdyż języki zaczynały się plątać. W pewnej chwili Powała herbu Krogulec zsunął się z ławy i ku uciesze współtowarzyszy zaczął na czworakach udawać niedźwiedzia.  Rycząc jak zwierz rzucił się ku dwórkom, które z piskiem uciekały na krużganki.

                Huczna zabawa trwała w najlepsze. Dobry nastrój księcia zepsuł  jednak Smętko z Czarnowidza, który pełnił funkcję kanclerza Rady Książęcej. Z sali rycerskiej wyprowadził Radosława do przyległego alkierza i tam oznajmił:

                - Miłościwy panie! Mam niedobre wieści. Kmiecie się buntują.

                - A jakiż to mają powód? – zapytał książę.

                - Narzekają na drożyznę. – wyjaśnił Smętko. -  Jeszcze zeszłego roku worek mąki dało się kupić za brakeata, a teraz kosztuje co najmniej dwa. Za wołu trzeba dać talara.  Wielu kmieci głoduje. Jedzą chleb wypiekany z mielonych żołędzi i kory brzozowej. A przy tym wszystkim lud widzi, że tu, na zamku księcia, jego drużyna dzień w dzień ucztuje niczego sobie nie żałując.

                - Przecież nie mogę oszczędzać na moich wojach, dzięki którym zdołałem pokonać niecnego stryjca Zbigniewa, który po śmierci ojca chciał mnie pozbawić prawowitego książęcego tronu. A kmieciom trzeba przypomnieć, że mamy taki układ – my tu ucztujemy i zabawiamy się z damami dworu podczas gdy oni głoduję, ale za to w razie czego obronimy ich przed wrogiem.

                - Problem w tym, mości książę, że lud od dawna nie odczuwa zagrożenia ze strony żadnego wroga.

                - No to musimy im wroga wskazać. – oświadczył Radosław. – Wybór jest oczywisty. Roześlemy heroldów po kraju z wieścią, że murgrabia Hermann szykuje się do kolejnej napaści na nasz kraj.  Ja zaś od siebie dodam, że  nie tylko wraz z drużyną obronię kmieciów przed Hermannem ale jeszcze zażądam od niego odszkodowania za spustoszenie grodów wolańskich.

                - A gdzież to owe grody wolańskie leżą? – zapytał Smętko.

                - Gdzieś za puszczami i rzekami. – odpowiedział książę. – Kto by tam dokładnie wiedział. Jakiś czas temu przybyły z odległej Galii mnich zaoferował mi sporządzenie mapy moich ziem ale podał zaporową cenę. Nie będę wyrzucał tylu dukatów  na jakieś bazgroły na pergaminie.

                - A kiedyż to Herman spustoszył owe grody? – pytał dalej Smętko.

                - Oj dawno, wiele wiosen temu. Sam już dokładnie nie pamiętam.

                - A nie ma jakichś zapisów w kronikach?

                - Ja płacę kronikarzowi za to aby opisywał moje chwalebne czyny i zwycięstwa. – oświadczył Radosław. – A między nami mówiąc, nie ma się czym chwalić skoro ja i moja drużyna pozwoliliśmy Hermannowi spustoszyć te przygraniczne grody. Więc w kronikach nie ma o tym wzmianki.

                - No to trudno. – rzekł Smętko. – Heroldowie będą musieli coś wymyślić jeśli kmiecie zaczną zadawać pytania.  Ale, mości książę, jest jeszcze taka sprawa, że musimy sfinansować tę kampanię informacyjną.  Objazd heroldów po kraju będzie kosztował przynajmniej półtrzecia kopy dukatów.

                - Sięgnij zatem do skarbca, zacny Smętko. Nie będziemy żałować pieniędzy na to aby kmiecie pamiętali o tym co nam zawdzięczają.

                Nim miesiąc przeszedł z nowiu w pełnię Smętko ponownie zjawił się u księcia Radosława.

                - Miłościwy panie! Mam niedobre wieści. Kmiecie nie za bardzo wierzą w zagrożenie ze strony murgrabiego  Hermanna. Po kraju podróżują kupcy odwiedzający ościenne kraje, którzy rozpowiadają, że na własne oczy widzieli iż Hermann stał się pacyfistą. Od czasu tej akcji przeciw owym grodom nic jeno ucztuje ze swymi wojami na zamku. Jedzą, piją i obłapiają dwórki.

                - To całkiem jak my. – stwierdził Radosław. – Trudno. Skoro kmiecie zawierzyli kupcom, a nie naszym heroldom to musimy wskazać innego wroga.

                Książę przez chwilę intensywnie myślał pocierając czoło.

                - Nasz pogański sąsiad kniaź Dowgiłło będzie dobry. – orzekł po chwili. – Niech heroldowie objadą kraj i oznajmią że szykuje on najazd na nasze ziemie. Ale ja i moja drużyna wojów obronimy wiarę przodków przed hordami pogan.

                - Racz zważyć, mości książę, że z tą wiarą przodków to lekka przesada. Dopiero ojciec waszej dostojności przyjął chrzest, a wielu kmieci wciąż ma sentyment do dawnych czasów. Taka, na przykład,  noc Kupały, to była całkiem niezła impreza.

                - Fakt, że te dziewczyny tańczące wokół ognisk wyglądały  sexy. – przyznał Radosław. – Ale czasy się zmieniły. Nie pozwolimy barbarzyńcom splugawić naszych nowych obyczajów. Niech heroldowie oznajmią zagrożenie i niech zapewnią kmieci, że ja i moja drużyna damy radę ich przed nim obronić.

                - A koszty? – zapytał Smętko. –Można znów sięgnąć do skarbca?

                Książę, z kwaśną miną skinął głową na znak przyzwolenia. 

                Nie minęły dwie niedziele, a Smętko ponownie pojawił się u Radosława.

                - Mości książę, mieliśmy wyjątkowego pecha. – poinformował. – Ledwo nasi heroldowie wyruszyli w teren aby rozgłaszać wieści o pogańskim zagrożeniu to w kościołach odczytano list pasterski, w którym prymas informuje wiernych, że biskup Gaudenty wyruszył z misją do kraju Dowgiłły i zdołał nawrócić go na naszą wiarę. Dowgiłło przyjął chrzest i kazał zrobić to samo wszystkim poddanych. Opornych kazał skrócić o głowę.

                - No to nam biskup Gaudenty wyciął numer. – stwierdził Radosław. – W zasadzie to chwalebne aby nieść dobrą nowinę w sąsiednie kraje, ale wypadałoby skonsultować taka akcję ze mną. W końcu ja tu rządzę, czyż nie?

                - Oczywiście, wasza dostojność. – powiedział Smętko. – Ale mleko już się wylało.  Dowgiłło jako kandydat na wroga jest spalony. Musimy szukać innego.

                Książę przez chwilę się zastanawiał.

                - W tej sytuacji pozostają nam już tylko  czarownice. – oświadczył na koniec.

                - Rozumiem. – rzekł Smętko. – Robimy stary numer z czarownicami.

                - Jasne. – rzekł Radosław. – Niech heroldowie ogłoszą, że za drożyznę odpowiadają czarownice, bo przez nie krowy tracą mleko, a zbiory zbóż się nie udają. Poradzić coś na to możemy tylko ja i moja drużyna. Wyłapiemy czarownice i popalimy je na stosie. Można już typować kandydatki. Najlepiej wybierać brunetki ze zrośniętymi na czole brwiami. Ciemny lud  to kupi. A przy okazji można się pozbyć tych kobiet, którym się nie podobają moje rządy. 

                Zanim akcja przeciw czarownicom nabrała rozpędu do księcia ponownie przybył Smętko z Czarnowidza, tym razem autentycznie blady i wystraszony.

                - Miłościwy panie! Mam fatalne wieści. Od wschodu nadchodzi najazd Mongołów. Idą i plądrują wszystko co leży na ich drodze.  Są ich tysiące.

                - No to przynajmniej nie musimy szukać na siłę wroga bo znalazł się autentyczny. – stwierdził Radosław. – Moja drużyna pokaże co potrafi. Obronimy nasz lud.

                - Obawiam się, że będzie kłopot. Mongołowie posiadają znaczną przewagę liczebną.

                - Za to my ich przewyższamy wyszkoleniem i wyposażeniem.

                - Ośmielam się wątpić. – rzekł Smętko. – Co do wyszkolenia to pozwolę sobie zwrócić uwagę, że książęca drużyna od czasów owej, skądinąd nieudanej, obrony grodów wolańskich nie ćwiczyła się w wojennym rzemiośle, jeno ucztowała. Z wyposażeniem też nie jest najlepiej.  Nadzorca stadniny dostarczającej  koni okazał się stronnikiem owego niecnego stryjca Zbigniewa. Musieliśmy go ściąć i zastąpić lojalnym wobec nas człowiekiem, który jednak nie zna się na koniach. W rezultacie    połowa naszych koni okulała, a druga połowa się spasła i ledwo chodzi stępa. O kłusie czy galopie można zapomnieć, o cwale nawet nie ma co  wspominać. Ponadto zakupy uzbrojenia realizowaliśmy u płatnerzy, którzy sponsorowali nasze uczty. W takiej sytuacji niezręcznie było prowadzić drobiazgową kontrolę jakości dostaw. Teraz się okazuje, że miecze skorodowały i łamią się przy byle okazji, a puklerze dają się łatwo przebijać  mongolskim strzałom.

                - Dalibóg! – zakrzyknął książę. – Musimy szukać sojuszników.   Wysyłajmy umyślnych do Hermanna i Dowgilły. To nasz wspólny interes aby odeprzeć barbarzyńców.

                - Mości `książę, - rzekł Smętek. – pozwoliłem sobie już poczynić starania w tym kierunku. Wysłałem umyślnych do murgrabiego Hermanna i do kniazia Dowgiłły. Obaj chętnie weszliby z nami w sojusz bo tak jak i my obawiają się Mongołów.

                - To świetnie. – rzekł Radosław.

                Tak, ale nasi wysłannicy mówią, że z takich sojuszników nie będzie wielkiego pożytku. Murgrabia Hermann od dawna nie inwestował w uzbrojenie. Wszystkie pieniądze ze skarbca wydawał na karoce i stroje dam dworu oraz na wystrój wnętrz zamkowych. Z kolei kniaź Dowgiłło od kiedy się nawrócił obciął do zera budżet na zbrojenia i wszystkie środki finansowe przeznaczył na wznoszenie kościołów i kaplic.

                - Zacne to i godne chrześcijańskiego władcy. – powiedział książę.

                - Tak, lecz w efekcie nasi potencjalni sojusznicy są bezbronni, podobnie jak i my.

                - Dalibóg, jesteśmy zgubieni! – podsumował Radosław. 

                Na zamku zapanował grobowy nastrój. Książę zasiadł na dębowej ławie, objął dłońmi głowę i zamyślił się głęboko. Jeno wiatr ponuro świstał na blankach donżonu. Na szczęści wraz z nadejściem poranka z dobrymi wieściami przybiegł Smętko, rozradowany jak nigdy.

                - Mości książę, na wieść o zbliżaniu się Mongołów kmiecie sami się zorganizowali. Osadzają  kosy na sztorc, wycinają w lasach dębowe piki, a kowale kują do nich groty. Wszystkim zawiaduje syn jakiegoś kołodzieja, który ma posłuch u ludu. Kmiecie zbierają się na nadrzecznych błoniach. Gdybyś panie, wysłał swojego sokoła, to nawet on swoim okiem nie ogarnąłby tej ciżby.  Wkrótce zamierzają wyruszyć naprzeciw Mongołom. A co więcej, lud z krain murgrabiego Hermanna i kniazia Dowgiłły również spontanicznie gotuje się do boju. Wkrótce połączą się z naszymi kmieciami.

                - Jesteśmy uratowani! – zakrzyknął książę Radosław.

                - Uratowani może tak, - rzekł Smętko,- ale czy my jesteśmy jeszcze potrzebni?