wtorek, 14 lutego 2023

Stalker

 

Stalker

                -Dziękuję ci za piękną walentynkę. – powiedziała Zuzanna odwracając się od blatu, na którym przygotowywała kanapki na śniadanie.

                Marek, który właśnie wyszedł spod prysznica, zdziwiony, zatrzymał się w drzwiach kuchni.

                - O czym ty mówisz? – zapytał.

                - Jak to o czym? O tym. – Zuzanna podała mu niewielki kartonik.

                Marek przeczytał wydrukowany komputerową czcionką tekst:

                „Sprawiasz, że ten mroźny i pochmurny lutowy poranek promienieje światłem i ciepłem.  Dzięki temu, że jesteś chce mi się wstawać rano, a zasypiając wieczorem czekam na kolejny dzień z nadzieją, że  znów cię zobaczę.  Zamieniasz zimę w wiosnę. Dzięki tobie świat jest piękniejszy.  Dla ciebie warto żyć.”

                - Miłe. – przyznał Marek. – Skąd to masz?

                - Jak to skąd? Znalazłam to na podłodze pod drzwiami w przedpokoju. Myślałam, że to ty dla mnie zostawiłeś tę walentynkę.

                - Przed chwilą zostawiłem dla ciebie walentynkową karteczkę za oprawą lustra w łazience. – powiedział Marek z niewyraźną miną. – Liczyłem, że znajdziesz ją kiedy będziesz robiła makijaż przed wyjściem.

                - Skąd w takim razie to się wzięło?

                - Skoro znalazłaś to w przedpokoju to pewnie ktoś wsunął tę kartkę pod drzwiami z klatki schodowej. Na to wygląda.

                - Ale kto miałby to zrobić? – zapytała Zuzanna z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia.

                - Skąd mam wiedzieć. – rzekł Marek biorąc ją w ramiona, - To mógł być każdy facet z tego miasta. Jesteś tak cudowna, że wszyscy się w tobie podkochują.    

                Sprawa tajemniczej walentynki pewnie poszłaby szybko w zapomnienie, wyparta z pamięci przez kolejne wydarzenia gdyby nie to, że kilkanaście dni później Zuzanna wychodząc rano do pracy znalazła na wycieraczce przed drzwiami czerwoną różę.

                - Ty to tam położyłeś? -  spytała Marka.

                - Nie. – odpowiedział nie kryjąc tym razem zdenerwowania. – Wygląda na to, że masz stałego wielbiciela.  

                - Naprawdę nie wiem kto to robi – powiedziała Zuzanna. – O nic takiego nie prosiłam, nie sprawia mi to satysfakcji i jestem zła, że muszę się tłumaczyć z czegoś z czym nie mam nic wspólnego.

                - Przecież nie mam do ciebie o to pretensji. Ale oczywiście nie podoba mi się to, że jakiś facet ci się bezczelnie narzua.

                - Może po prostu ktoś z wyższego piętra niósł do góry po schodach bukiet róż i zgubił jedną  przed naszymi drzwiami?

                - Akurat tu? Wątpię. Nikt nie nosi róż luzem. Bukiet jest na ogół jakoś związany i opakowany.

                Jeśli były jeszcze jakieś wątpliwości, to zniknęły po kolejnym tygodniu. W przedpokoju, na podłodze w pobliżu drzwi wejściowych leżało serce wycięte z czerwonego papieru. Na nim wydrukowano: „Moje serce bije dla ciebie”. 

                - To zaczyna być wkurzające. – stwierdził Marek. – Musimy coś z tym zrobić. Mogę zrozumieć, że jakiś facet się w tobie zabujał bo jesteś piękną kobietą. Ale to go nie upoważnia do tego, żeby się do ciebie tak na chama dowalać. Skoro on wie, że tutaj mieszkasz, to powinien też wiedziec, że jesteś mężatką. Co on sobie wyobraża?

                Marek na moment się zastanowił.

                - Ten ktoś cię zna. – powiedział ze skupioną miną. – I prawdopodobnie ty też go znasz. Czy niczego ostatnio nie dostrzegłaś? Może ktoś ci się narzucał, gapił się natarczywie czy robił jakieś aluzje zwracając się do ciebie?

                Zuzanna przez chwilę się namyślała.

                - Nie, raczej nie. Niczego takiego nie zauważyłam. Zdarza się, że jakiś kolega w pracy powie w żartach coś miłego, ale to nie są jakieś namolne ani obleśne teksty. Ja myślę, że to musi być ktoś z naszego domu.  Osoba z zewnątrz nie ma dostępu do klatki schodowej.

                - Czasem ktoś naciśnie przypadkowo wybrany numer na domofonie i powie, że jest kurierem. Albo naciśnie kilka. Zawsze się znajdzie ktoś, kto otworzy bez pytania.

                - Coś takiego może się udać raz, może dwa. A ten ktoś dostał się pod nasze drzwi już trzy razy. I to za każdym razem rano, przed naszym wyjściem do pracy. Gdyby obudził domofonem sąsiadów to o tej porze raczej by pytali kto to taki

                - Chyba masz rację. – przyznał Marek. – Zwracaj uwagę na sąsiadów. Jeśli ten facet ma na twoim punkcie chorą obsesję, to powinnaś to poznać po jego oczach gdy cię będzie mijał na schodach.

                Przez kolejne tygodnie sytuacja się powtarzała. Z rana na wycieraczce co jakiś czas pojawiały się czerwone róże, a do przedpokoju ktoś wsuwał wycięte z papieru serca.

                - Podejrzewasz kogoś? – pytał Marek. – Zauważyłaś, że ktoś na ciebie dziwnie patrzy?

                - Nie – odpowiadała Zuzanna, - Nie rozumiem tego. Jeśli ktoś jest tak namolny, to nie wierzę aby był w stanie się maskować kiedy mnie spotyka. Od czasu kiedy się to zaczęło minęłam się na schodach już chyba ze wszystkimi sąsiadami, z większością po wiele razy. I naprawdę nie zauważyłam żeby ktoś na mnie dziwnie spoglądał.

                Z czasem przywykli do niechcianych dowodów miłości. Papierowe serca lądowały w koszu, podobnie jak róże. Zuzannie było trochę żal kwiatów, bo to przecież nie była ich wina, że przynosił je jakiś maniak. Jednak czułaby, że robi coś niewłaściwego gdyby wstawiła je do wazonu.

                Sytuacja uległa zmianie późną jesienią. Pewnego ranka pod drzwiami przedpokoju znaleźli kartkę formatu A4. Z jednej strony było na niej wydrukowane zdjęcie. Widać na nim było Zuzannę i Marka przytulających się do siebie w kuchni i wymieniających pocałunek na pożegnanie przed wyjściem do pracy. Z drugiej strony wydrukowany był tekst: „To ja chciałbym się budzić rano obok ciebie. To ja chciałbym wypijać z tobą poranną kawę, To ja chciałbym całować cię przed wyjściem z domu. To ja na to zasługuję”.

                - Cholera jasna! – zaklął Marek. – To zdjęcie ktoś nam zrobił przez okno w kuchni. Podglądał nas. Musiał się wspiąć na tamto drzewo – wskazał przez szybę. – Żarty się skończyły. Idziemy na policję.

                Udali się na komendę dzielnicową i powiedzieli dyżurnemu, że chcą zgłosić stalking. Policjant w pierwszej chwili nie za bardzo kojarzył o co im chodzi ale skonsultował się z kimś telefonicznie i oświadczył, że mają specjalistkę od takich spraw. Zuzanna i Marek czekali przez jakiś czas w salce przyjęć aż zeszła do nich pani aspirant w średnim wieku. Spisała ich zeznania i dołączyła do akt zrobione ukradkiem zdjęcie.

                - To dość nietypowa sytuacja. – oświadczyła na koniec. – Typowy stalker raczej się nie ukrywa. Wręcz przeciwnie.  Narzuca się kobiecie, jaką sobie upatrzy. Trudno się go pozbyć, ale przynajmniej wiadomo z kim mamy do czynienia. A tutaj ten ktoś się ukrywa. I wygląda na to, że jest ostrożny i dba aby nie pozostawiać śladów.  Na przykład nie wysyła SMS-ów ze swojego telefonu, a tego zdjęcia nie wysłał mailem, bo wie, że w takich przypadkach dałoby się go namierzyć.  Zamiast tego przesyła wiadomości na papierze.

                - A może to po prostu jest jakiś stary dziad, który w ogóle nie ogarnia komputerów?

                - Wątpię czy w ogóle są jeszcze tacy ludzie. – stwierdziła policjantka. – To zdjęcie zrobiono aparatem cyfrowym i wydrukowano na drukarce komputerowej. Więc nie mógł to być ktoś z komputerów wcale nie korzysta. To raczej ktoś, kto wie, że można być namierzonym po adresie IP. Poza tym, jeśli państwo słusznie przypuszczacie, że zdjęcie zrobiono z drzewa, to musi to być ktoś młodszy. Wspinanie się z aparatem wymaga niezłej sprawności.

                - Macie chyba jakieś sposoby? – powiedział Marek. – Możecie sprawdzić odciski palców ze zdjęcia, czy coś?

                - Możemy, ale prawdopodobnie będą głównie wasze, bo nie  sądzę abyście od początku tak się obchodzili z tym wydrukiem żeby nie zatrzeć śladów. A jeśli nawet spod waszych odcisków uda się wyodrębnić jakieś inne to one się mogą przydać tylko pod warunkiem , że mamy je w policyjnej bazie danych. A tam mamy głównie odciski ludzi, którzy już naruszyli prawo.

                - Jak mówiliśmy, sądzimy że to ktoś z naszego budynku. – powiedziała Zuzanna, - Nie możecie pobrać od wszystkich odcisków palców?

                - Musielibyśmy mieć nakaz, a wątpię aby w tego rodzaju sprawie został wydany. Dotknęłoby to zbyt wielu ludzi na podstawie wątłych poszlak, że mają z tym coś wspólnego.

                - No to co w takim razie zamierzacie zrobić? – spytał Marek.

                - Mamy swoje  metody. - powiedziała aspirantka. – Zwykle zaczynamy od typowania podejrzanych.  Zgadzam się z wami, że to może być ktoś z lokatorów. Zaczniemy od sprawdzenia czy ktoś z nich nie jest notowany w sprawach o molestowanie  lub jakieś seksualne napaści. Jeśli to nikogo nie wskaże to przeprowadzimy wywiad środowiskowy. Dzielnicowy rozpyta czy ktoś kogoś nie widział na tym drzewie, porozmawia z sąsiadami. Może któryś z nich  zauważył, że ktoś się nad ranem skrada po schodach. Jak coś ustalimy to damy znać.

                Mijały tygodnie a żadnych wiadomości od policji nie było.

                - Słuchaj, ja już dłużej nie mogę. – poskarżyła się Zuzanna pewnego dnia. – To trwa już prawie rok. Żyję w ciągłym napięciu. Idąc ulicą ciągle oglądam się czy ktoś mnie nie śledzi. Wczoraj złapałam się na tym, że mam opory aby w łazience wejść pod prysznic, bo się podświadomie obawiam, że ktoś mnie obserwuje. A przecież w łazience nie ma nawet okna.  Musimy coś z tym zrobić. Ale nie wiem co.

                - Mam pewien pomysł. – powiedział Marek. – Niedługo znowu będą walentynki. Zakładam, że ten stalker znowu będzie chciał wsunąć pod drzwi jakąś kartkę dla ciebie.  Zainstaluję kamerę na korytarzu. Nagramy go i zobaczymy kto to.

                - Czy to jest zgodne z RODO? Powinniśmy chyba umieścić informację, że korytarz jest monitorowany.

                - Żarty sobie robisz? Wiesz gdzie mam RODO? Musimy zdemaskować tego drania.

                Marek  zakupił kamerkę i w przeddzień walentynek zainstalował ją pod sufitem klatki schodowej na rurce od licznika gazowego.

                Rano na podłodze przedpokoju znalazł się kolejny list. Ale Marek nawet go nie przeczytał. Ściągnął nagranie z kamery na laptop i odtworzył.

                - Mamy go! – wykrzyknął triumfalnie. – To ten facet z trzeciego piętra. – Można się było domyślać, że to będzie jakiś singiel. Wszyscy żonaci sąsiedzi wyglądają na szczęśliwych i nie prześladują obcych kobiet. Zaraz się z tym zbokiem rozmówię.

                Pomknął po schodach i głośno zastukał w drzwi. Sąsiad otworzył, spojrzał na Marka i powiedział:

                - Wiedziałem, że kiedyś do mnie przyjdziesz.

                - Ty to napisałeś i podrzuciłeś? – wykrzyknął Marek pokazując znalezioną rano kartkę.

                - Ja. – sąsiad nie usiłował się wykręcać.

                - Masz się odwalić od mojej żony! Rozumiesz? Jeśli coś podobnego się powtórzy to ci rozwalę łeb.

                - O czym ty mówisz? Co ma do tego twoja żona?

                - Jak to co? Przyznałeś się, że ty to napisałeś.

                - Przecież ja od początku pisałem do ciebie,    -

 

 

sobota, 14 stycznia 2023

Szron

 

Szron

                - No, chyba wystarczy – powiedział Patryk odstawiając łopatę pod ścianę chałupy zbudowanej z solidnych bali.

                Kamil ocenił wzrokiem wielkość odśnieżonego terenu.

                - Zgadza się. – stwierdził. – Oba auta powinny się zmieścić.

                Przez ostatnią godzinę pracowali nad odrzuceniem śniegu, który blisko półmetrową warstwą pokrywał podwórko przy drewnianej chacie wynajętej przez nich na okres kilkudniowych, zimowych wakacji  aby uzyskać miejsce do zaparkowania samochodów. Zostawili wozy załadowane bagażami na placyku odległym o pół kilometra  gdyż zaspy śnieżne zalegające na poboczach uniemożliwiały parkowanie nigdzie   bliżej bez blokowania drogi.

                - Hej, dziewczyny! – zawołał Patryk przez drzwi w głąb chaty. – Skończyliśmy odśnieżanie. Idziemy teraz po auta. Przygotujcie grzańca, należy się nam po takiej robocie.

                Brnąc przez zaśnieżone chodniki dotarli do samochodów, a następnie przejechali  na przygotowany parking przy chałupie. Poprzednio przynieśli ze sobą tylko podręczne torby, a teraz zaczęli wyładowywać z pojazdów resztę bagażu oraz sprzęt narciarski. W kuchennej izbie parowały już kubki z podgrzanym i przyprawionym winem  przygotowane przez ich partnerki: Kamę i Ewelinę.

                - Wynajęcie tej chałupy to był dobry pomysł. – stwierdził Patryk. – Może tu nie ma wygód jak w nowoczesnym pensjonacie, ale za to jest klimat. Pamiętam to z dzieciństwa, kiedy jeździliśmy z rodzicami na ferie. Za to codziennie będzie trzeba palić w piecach.

                - Dobrze, że przynajmniej jest zasięg. – powiedziała Ewelina. – Telefon i internet działa. Z tymi piecami będzie trochę roboty, ale masz rację, ten oldskulowy klimat jest tego wart. Na razie rozpaliliśmy w kuchni żeby wam podgrzać wino. Jak wypijecie to zajmijcie się pozostałymi piecami, a my zaczniemy rozpakowywać bagaże. 

                Po godzinie kiedy piece we wszystkich izbach zaczęły już promieniować miłym ciepłem, cała czwórka pozdejmowała kurtki i zasiadła do kolacji. Na stole rozłożone były kanapki przygotowane przez kobiety oraz stała kolejna butelka wina.

                - Jak tu cicho. – stwierdziła Kama. – W żadnym pensjonacie, ani tym bardziej w mieście czegoś takiego nie ma.

                - Spójrzcie na te kwiaty, jakie szron namalował na szybach. –powiedział Kamil. – Na nowoczesnych oknach z podwójnymi szybami tego nie zobaczycie.  Ja to widzę po raz pierwszy od wielu lat. Dzieciństwo mi się przypomina.

                - Mówi się na to kwiaty – rzekła Kama spoglądając na okno. – ale mnie to się kojarzy raczej z mapą. Popatrzcie tutaj – ten kształt przypomina kontur Indii. Tu, z prawej poniżej mamy nawet namalowany szronem Cejlon. Chociaż teraz się mówi Sri Lanka.

                - Ciekawe, - powiedział Patryk. – cała szyba jest zaszroniona tylko w jednym miejscu zostało małe kółko z czystym szkłem. Wypada tak mniej więcej w połowie wysokości tych Indii, na zachodnim wybrzeżu. Tam chyba leży Bombaj. Obecnie Mumbai.

                Kolacja skończyła się dość szybko, bo wszyscy poczuli senność po podróży i po nawdychaniu się górskiego powietrza. Ponownie zgromadzili się przy stole rankiem  na śniadanie.  Ewelina podczas posiłku przesuwała palcem po ekranie smartfona, czytając i odpisując na wiadomości.

                - Ciekawe – powiedziała w pewnej chwili. – Pamiętacie, jak wczoraj rozmawialiśmy o tej  mapie ze szronu na  oknie? Dzisiaj jest w interncie wiadomość, że w Indiach, w pobliżu Mumbaiu, miała miejsce straszna katastrofa kolejowa. Cały pociąg wpadł do rzeki bo woda podmyła jakiś wiadukt. Jest bardzo wiele ofiar.

                - W Indiach często zdarzają się katastrofy kolejowe. – powiedział Kamil. – Coś chyba z tymi ich pociągami jest nie tak.

                - Ale swoją drogą ciekawy przypadek, że akurat wczoraj na całym zaszronionym oknie było jedno czyste miejsce akurat w pobliżu Mumbaiu.

                Wszyscy spojrzeli na okno, ale na skutek ciepła wczorajszy obrazek ze szronu już się zmienił.

                - Wszyscy zjedli? – ponaglił Patryk. – No to zbieramy się na narty. W końcu głównie po to tu przyjechaliśmy. 

                Towarzystwo powróciło do chałupy po zmroku. Zostawili narty w przedsionku, dołożyli do pieców i zasiedli do posiłku.

                - Fajnie się jeździło. – stwierdziła Kama. – Trasy dobrze przygotowane, śniegu w cholerę, a ludzi niezbyt wielu.

                - Mamy szczęście, że nie mamy dzieci, bo możemy omijać terminy ferii. – rzekła Ewelina. – W ich trakcie są pewnie mega kolejki do wyciągów.

                - Trochę mnie denerwują te protesty ekologów. – powiedział Patryk. – Widzieliście te ogłoszenia? Że niby trasy są wyznaczone niebezpiecznie i ratraki mogą spowodować zejście groźnych lawin. Zwłaszcza kiedy napadało tyle śniegu co w tym roku.

                - Nie przejmuj się. – rzekł Patryk. – Oni zawsze szukają dziury w całym. Każda inwestycja ich zdaniem jest szkodliwa. Jak nie zagraża jakimś kumakom czy innym płazom, to grozi lawinami.

                Ewelina od pewnego czasu wpatrywała się w zaszronione okno.

                - Te wzory się od wczoraj zmieniły. –stwierdziła. – Dzisiaj to widzę coś jakby Amerykę Południową. Powyżej są  nawet takie kropki jak Antyle.

                - I znowu w całej zaszronionej szybie jest jedno kółko czystego szkła. Wypada gdzieś w Brazylii.

                Wszyscy spojrzeli po sobie ale nie komentowali już więcej tego tematu.

                Rano Ewelina przeglądała internet z pewną nerwowością.

                - O kurde! – wykrzyknęła w pewnym momencie. – Wiecie co tu piszą? W Brazylii, w stanie Parana nocą nastąpiła katastrofa górnicza. Na skutek opadów rozpłynęła się jakaś hałda z odpadami i błoto zalało całe sąsiednie miasteczko. Podobno ekolodzy przestrzegali przed takim niebezpieczeństwem ale firma górnicza twierdziła, że wszystko jest w porządku.

                Całe towarzystwo spojrzało na okno, ale wzór ze szronu był już inny niż wieczorem.

                - Wygląda na to, że mamy tu prorocze okno. – spróbował zażartować Patryk. – Szkoda, że nie pokazuje jakie akcje pójdą w górę na giełdzie.

                Wszyscy udali, że się śmieją, ale wypadło to nieco sztucznie.

                Po śniadaniu towarzystwo udało się na narty. Tak jak wczoraj wrócili do chałupy wkrótce po zmroku. Każdy starał się to ukryć przed innymi ale wszyscy nerwowo spoglądali na pokryte szronem okno.

                - Znowu jest małe kółeczko z niezamarzniętej szyby – stwierdziła Ewelina.

                - Wokół niego widać jakieś linie ale nie to nie jest zarys żadnego kontynentu. To wygląda jak jakiś schemat, czy coś.

                Kamil nagle zbladł. Szybko wybiegł do przedsionka i z kieszeni kurtki wyciągnął mały, kolorowy folder. Rozłożył go.

                - Jasny gwint! – powiedział. – Wiedziałem, że mi to coś przypomina. Spójrzcie, tu mam folder jaki wczoraj wziąłem z miejscowej informacji turystycznej. Tutaj jest schemat wyciągów narciarskich w naszym resorcie.

                Wszyscy przez chwilę porównywali układ linii na schemacie ze wzorem na szybie.

                - Kurde! Prawie jeden do jeden- stwierdził Patryk. – A to kółko wypada akurat tam gdzie leży miejscowość, w której stoi nasza  chałupa.

                - Myślicie, że tego śniegu ponad trasami wyciągów jest tyle, że może zejść duża lawina? – zapytała Kama.

                - Chyba nie wierzycie w takie rzeczy? – odezwała się Ewelina- Chociaż…

                - Jasne, że nie. – powiedział Kamil. – To czysty przypadek, chociaż mało prawdopodobny. Ale wiecie co, chyba nie dam rady zostać do końca. Zastanawiałem się dzisiaj nad tym podczas jazdy i doszedłem do wniosku, że nie dam rady skończyć w terminie ważnego projektu. Będę musiał się spakować i wieczorem wracać.

                - Skoro tak, to trudno. Ale skoro ty musisz jechać to nie ma sensu żebyśmy tu zostawali.

                Wszyscy zabrali się gorączkowo do pakowania.   

                       

środa, 14 grudnia 2022

Serwis świąteczny

 

Serwis świąteczny

                Jestem dwunastoczęściowy. A raczej byłem, bo przez te wszystkie lata kilka części się stłukło. Jestem zatem zdekompletowany. Jestem prezentem ślubnym. Jestem porcelanowym serwisem. Porcelanowym serwisem najwyższej jakości. Moja biel jest najbielsza ze wszystkich. Na jej tle przepięknie wyglądają granatowe, kobaltowe zdobienia i złote ornamenty. To niezwykle wytworne zestawienie kolorów. Coś jak na admiralskiej czapce. To moje piękno i ta moja najwyższa jakość zdeterminowały mój los. Większość czasu spędzam w kredensie. Na co dzień używani są tańsi, fajansowi koledzy, a ja jestem wyciągany tylko na największe okazje. Z jednej strony to dobrze, bo dzięki temu jestem zdekompletowany tylko w niewielkim stopniu. Jestem rzadko używany i traktowany z należytą starannością. Pomimo tego od czasu do czasu jakaś moja część wymknie się komuś z rąk. Taki już los nasz, porcelanowych serwisów. Gdybym był używany na co dzień zostałoby ze mnie już niezbyt wiele Przyzwyczaiłem się do przebywania w kredensie. Zaprzyjaźniłem się z pająkiem mieszkającym w ciemnym rogu. W gruncie rzeczy jest tu całkiem bezpiecznie, chociaż nudno. Ale nie do końca. Leżąc ułożony w stosy w ciemności słyszę co dzieje się w mieszkaniu. Dawniej było tu sporo gwaru. Dziecięce głosy i ich radosne śmiechy. Później głosy spoważniały i było mniej hałasu. Tak sobie słuchałem i czekałem na święta. Co roku byłem wyciągany z kredensu i ustawiany na stole. Trochę się tego obawiałem bo ustawienie nie było całkiem bezpieczne. Pod obrus wkładano jakieś siano i czasem stałem na nim niepewnie. No i zawsze wyciągano więcej moich części niż potrzeba bo jedno nakrycie zawsze był puste.   Początkowo wyciągano mnie tylko połowicznie  bo do stołu zasiadali tylko pan i pani oraz ich dwoje dzieci.  Później, kiedy dzieci dorosły, ledwo mnie starczało bo pojawiały się nowe osoby siadające obok tych dorosłych dzieci, a później pojawiły się nowe dzieci. W miarę upływu lat te osoby znikały z mieszkania i ze swojego kredensu słyszałem tylko panią i pana. Ci pozostali przez kilka lat zjawiali się jeszcze na święta ale z czasem przestali. Co roku wyciągano już tylko trzy moje części. Dla pani, dla pana i nie wiadomo dla kogo. Te święta były już znacznie spokojniejsze niż dawniej. To nie znaczy, że bardziej bezpieczne, bo jakoś w miarę upływu lat pani i pan trzymali mnie już nie tak pewnie i kilka moich części się stłukło.   Leżąc w kredensie słyszałem rozmowy pani i pana, odgłos radia i telewizora, z rana i wieczorem świst czajnika. Pewnego dnia te rozmowy ucichły. Kilka dni później powstało jakieś zamieszanie. Ponownie pojawili się ludzie, którzy dawniej bywali tu na święta. Wyciągnięto mnie z kredensu mimo, że to nie była świąteczna pora. Ludzie, którzy zasiedli przy stole byli ubrani na ciemno i niewiele mówili. Później nie słyszałem już z kredensu rozmów. Pani wolno krzątała się po mieszkaniu, słuchała radia, co rano gotowała wodę w czajniku. Co kilka dni dzwonił telefon. Dni biegły z wolna, były podobne jeden do drugiego.  Na święta pani wyciągała z kredensu tylko dwie moje części i sama zasiadała do stołu. Czekała na telefon i zawsze bardzo się cieszyła kiedy zadzwonił.  Ale po skończeniu rozmowy wydawała się jakaś smutniejsza. Minęło kilka lat. Dni następowały po sobie podobne jeden do drugiego jak krople wody. Rano świst czajnika, odgłos radia, wieczorem głos telewizyjnego prezentera wiadomości. Co kilka dni telefon. Aż któregoś dnia czajnik rano się nie odezwał. Nie było też słychać radia ani telewizora. W mieszkaniu panowała cisza. Pod wieczór zadzwonił telefon ale pani nie odebrała. Cisza trwała, przerywana jedynie coraz częstszymi dzwonkami telefonu, na które nikt nie reagował. Wreszcie usłyszałem klucz w drzwiach, kroki w mieszkaniu i krzyk.   Później znowu zapanowała jakieś zamieszanie. Po pewnym czasie wyciągnięto mnie z kredensu i obok stołu zasiedli milczący, ubrani na ciemno ludzie. Po tym wszystkim znalazłem się z powrotem w kredensie. W mieszkaniu przez wiele dni panowała zupełna cisza. Nagle zjawili się jacyś ludzie. Zaczęli wrzucać różne przedmioty do pudeł i worków. Otwarto drzwiczki mojego kredensu. Zostawcie mnie! Nie możecie mnie wyrzucać. Jestem ślubnym prezentem. Jestem świątecznym serwisem. Nikt nie zwracał uwagi na moje protesty. Znalazłem się w tekturowym pudle, na szczęście dostatecznie solidnym aby wytrzymać mój ciężar.

                Niepotrzebnie się obawiałem. Przeszedłem trudne chwile. Trafiłem do jakiegoś magazynu. Ludzie przekładali mnie z miejsca na miejsce. Nie wiedziałem co  mnie czeka. Ale na koniec trafiłem do nowej rodziny. Ucieszyli się ze mnie i nie wybrzydzali, że jestem zdekompletowany. Trafiłem do nich w sam raz na święta. Potrawy nie były tak wykwintne jak u mojej pani i pana, ale ci ludzie i tak byli radośni i szczęśliwi.    

niedziela, 13 listopada 2022

Zmowa milczenia

 

Zmowa milczenia

                Cała ta historia przydarzyła mi się z powodu mostu, a raczej mostka, bo jego rozpiętość ledwo przekracza dziesięć metrów. Nazwa rzeki, której brzegi ten mostek  spina jest znana jedynie najbardziej zdesperowanym układaczom krzyżówek i służy do wypełniania kratek, do jakich żadne inne słowo nie pasuje. Rzeka ta jest małym dopływem małego dopływu Wisły i trudno ją znaleźć nawet w atlasie o dużej skali.  Ludzie, którzy niemal sto lat temu zbudowali ten most, a raczej mostek, znali się na rzeczy. Zaprojektowali go tak, że oparł się wszystkim wiosennym przyborom wód, a nawet powodziom stulecie. Nie przewidzieli tylko tego, że po polskich drogach, nawet tych bocznych, jeździć będą ciężarówki o nacisku na oś przekraczającym jedenaście ton. Stary most dzielnie się trzymał, ale po przejeździe licznych TIR-ów w jego konstrukcji zaczęły pojawiać się pęknięcia. Wojewódzka dyrekcja dróg i mostów ogłosiła w końcu przetarg na jego remont, a firma budowlana, w której zatrudniłem się po studiach zdobyła zlecenie.   Zostałem mianowany kierownikiem budowy, z czego byłem niezwykle dumny, gdyż było to moje pierwsze samodzielne zadanie.  Obawiałem się trochę odpowiedzialności ale na szczęście przyszło mi kierować ekipą znającą się na swojej robocie, na której czele stał majster, facet doświadczony i rzetelny.  W tej sytuacji nie musiałem za bardzo martwić się o efekt. Pilnowałem tylko żeby prace szły zgodnie z dokumentacją, bo zdarza się, że ludzie ulegają rutynie i uważają, że wiedzą lepiej niż projektant jak co należy zrobić. Jedyny problem wynikał z  tego, że po ogłoszeniu wyników przetargu wniesiono jakieś protesty, w wyniku czego opóźniło się podpisanie umowy i roboty rozpoczęły się  dopiero pod koniec lata.   Musieliśmy się spieszyć aby wykonać podstawowe prace przed zimą. Trzeba było najpierw postawić obok tymczasową przeprawę, a dopiero po tym zabrać się za remont mostu.

                Początkowo byłem zakwaterowany w jedynym  hotelu, jakim szczyciło się pobliskie powiatowe miasto. Na plac budowy było stamtąd nieco ponad dwadzieścia kilometrów. Niby niezbyt wiele, ale drogi w tej okolicy, powiedzmy sobie szczerze, nie były najlepsze. Mówiąc wprost były wąskie, kręte, dziurawe i słabo oświetlone. Dopóki trwało lato i wczesna jesień to  dojazd na  budowę nie stanowił poważnego problemu. Sytuacja zmieniła się pod koniec października, kiedy zmieniono czas na zimowy. Dzień się skrócił i zarówno do pracy, jak i z powrotem musiałem jeździć po ciemku. Na domiar złego okolica była podmokła i występowały tam intensywne mgły. Pewnego dnia musiałem wracać z pracy do hotelu w takich oparach, że niebezpiecznie było jechać szybciej niż dwadzieścia kilometrów na godzinę. Na drodze nie było nawet namalowanych pasów i naprawdę łatwo było wjechać do rowu na jednym z licznych zakrętów. Jazda zajęła mi ponad godzinę i kosztowała mnie sporo nerwów. Uznałem, że to nie ma sensu. Nie ma co ukrywać, że ta stolica powiatu to nie żaden Paryż czy Barcelona. Wszelkie lokalne atrakcje zdążyłem już poznać i uznałem, że nic mnie tam nie trzyma. W ten sposób znalazłam się w Chrustowie, wiosce położonej nieopodal remontowanego mostu. Oczywiście, Chrustów przypominał Paryż w jeszcze mniejszym stopniu niż miasto powiatowe, ale stał tam przyzwoity zajazd wykorzystywany głównie jako dom weselny. Na dole była sala restauracyjna z barem, a na piętrze pokoje gościnne. Dało się tam w miarę wygodnie przespać, nie najgorzej zjeść, był wystarczająco szybki internet czyli wszystko czego potrzebowałem. Wesel akurat w tym okresie nie urządzano, a do pracy był rzut kamieniem.

                Zatem na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, jednak już po paru dniach zacząłem odnosić wrażenie, że z tym Chrustowej jest coś nie tak.  Pewnego dnia, niedługo po przeprowadzce do zajazdu, wybrałem się po pracy na spacer po okolicy. Tuż za ostatnimi zabudowaniami wsi znajdował się miejscowy cmentarz. Unosiła się nad nim lekka poświata od dopalających się zniczy,  zapalonych we Wszystkich Świętych. Było już po zmierzchu. Niebo od zachodniej strony było jeszcze kolorowe w poszarzałej, tonacji pomarańczowo-różowej. Na tym tle przesuwały się gnane wiatrem ciemne chmury i rysowały się czarne pnie drzew, z których opadła już większość liści. Zapatrzyłem się na ten malowniczy widok i dosyć późno spostrzegłem, że w alejce prowadzącej od głównej drogi na cmentarz stoi grupka mężczyzn. Tworzyli krąg i byli pochyleniu ku sobie, najwyraźniej pogrążeni w rozmowie. Kiedy zauważyli, że nadchodzę nagle się rozeszli, jakby obawiając się, że usłyszę o czym mówią. Niby nic takiego, ale wyglądało to jakoś nienaturalnie.

                Podobne sytuacje powtarzały się niejednokrotnie. Nieraz dostrzegałem grupkę miejscowych pogrążonych w rozmowie. Najwyraźniej rozmawiali szeptem, bo zazwyczaj byli pochyleniu ku sobie aby lepiej słyszeć. Za każdym razem, gdy spostrzegli że się zbliżam, rozchodzili się w różne strony jakby dając do zrozumienia, że żadnej rozmowy nie było.

                Codziennie po pracy schodziłem do restauracji na spóźniony obiad. Po posiłku zostawałem jeszcze przy barze aby wypić piwo. W tym samym celu schodzili się tam miejscowi, przeważnie w wieku zbliżonym do mojego. Starałem się nawiązać z nimi jakieś znajomości, ale znowu spotykałem się z dziwną reakcją. Nie w tym rzecz żeby unikali mnie jako obcego, czy okazywali jakiś rodzaj niechęci. W większości orientowali się  kim jestem oraz co robię w tej okolicy  i raczej chętnie nawiązywali kontakt. Rozmowa kleiła się dobrze dopóki rozmawialiśmy o remoncie mostu, o piłce nożnej  i tego typu sprawach. Natomiast ilekroć próbowałem pytać co u nich słychać, jak się mieszka w Chrustowie i co się tu w ogóle  dzieje od razu milkli, żegnali się pod byle pozorem i odchodzili od mojego stolika. Gdyby coś podobnego zdarzyło się raz czy dwa to bym uwierzył, że akurat w tym momencie mój rozmówca przypomniał sobie, że ma coś pilnego do załatwienia. Jednak w taki sposób reagowali wszyscy bez wyjątku. Każda próba skierowania rozmowy na temat Chrustowa kończyła się natychmiastowym jej przerwaniem. To nie było normalne. Nie ulegało wątpliwości, że tutaj  wszyscy bez wyjątku  nie chcą rozmawiać o swojej wsi.  Mimo woli przypomniały mi się jakieś ponure historie opisywane w internecie lub w prasowych reportażach. Czytałem o przypadkach okrutnych zbrodni popełnianych w małych miejscowościach, o których wszyscy wiedzieli i znali sprawców, które jednak objęte były zmową milczenia. Czasem spowodowane to było obawą przed zemstą morderców terroryzujących członków miejscowej społeczności, a czasem jakimś rodzajem niewytłumaczalnej lokalnej lojalności wynikającej z przekonania, że nikt z zewnątrz nie powinien się wtrącać w tutejsze sprawy, jakkolwiek ponure by one były.  Bywało też, że wszyscy mieli coś na sumieniu, na przykład gdy dokonano zbiorowego linczu na sąsiadach. W takich przypadkach wypierano tego rodzaju historie z pamięci i nie powracano do nich w rozmowach. Czy coś podobnego mogło mieć miejsce w Chrustowie? Któregoś wieczora wpisałem nawet nazwę wioski w wyszukiwarkę, ale w odpowiedzi znalazłem tylko krótką informację w Wikipedii oraz jakieś oficjalne komunikaty miejscowego Urzędu Gminy. O żadnych kryminalnych sprawach nie było wzmianki.  To jednak o niczym nie świadczyło. Mogło po prostu być tak, że żaden dziennikarz nie wpadł na ślad historii, którą miejscowi woleli zachować w tajemnicy.

                Mimo wszystko ta sprawa nie dawała mi spokoju. W pewnym momencie pojawiła się szansa, że uzyskam wgląd w lokalne historie poprzez miejscowego proboszcza. To on poprosił mnie o kontakt za pośrednictwem jednego z chłopaków, którego znałem z baru. Ksiądz chciał powiększyć parking przy kościele, bo w Chrustowie wytworzyła się moda aby na niedzielną msze zajeżdżać z paradą, autami, a nie przychodzić na piechotę jak niegdyś. Kościół był właścicielem działki przyległej do parkingu ale działka ta była nierówna. Proboszcz zapytał mnie czy nie mógłbym pomóc w niwelacji terenu, a później, po jego przygotowaniu parafianie we własnym zakresie utwardzą nawierzchnię. Na budowie dysponowałem spychaczem i doszedłem do wniosku, że dla dobrych relacji z miejscową społecznością mogę wykorzystać go w sposób niezupełnie zgodny z formalnymi wymogami. Z własnych funduszy obiecałem operatorowi wielopak piwa, a od paru litrów przepalonego diesla firma nie zbankrutuje. Można to było nawet zaliczyć w poczet wydatków reklamowych bo widok spychacza z nazwą firmy na kabinie pracującego w zbożnym celu powinien wywołać pozytywne skojarzenia. Cała akcja trwała niespełna godzinę. Proboszcz był zadowolony i zaprosił mnie na kolację. Był niewiele starszy ode mnie ale zwracał się do mnie „synu”. Kolacja przygotowana przez gospodynię była smaczna, a serwowane przy niej nalewki sprawiły, że rozmowa się kleiła. Konwersacja przebiegała na tyle serdecznie, że w pewnym momencie zdecydowałem się zadać pytanie:

                - Proszę księdza, muszę powiedzieć że coś mnie dręczy. Mieszkam to od niedawna ale zdążyłem już poznać wielu ludzi. Spotykamy się po pracy przy piwku i fajnie nam się gada ale tylko do momentu gdy zapytam o Chrustów. Wtedy wszyscy przerywają rozmowę. Mam wrażenie, że panuje tu jakaś zmowa milczenia. Jest coś, co miejscowi chcą przede mną ukryć. Czy ja się mylę, czy jest coś na rzeczy? 

                Proboszcz od razu spoważniał. Zamyślił się na chwilę, a następnie przemówił zupełnie innym tonem. Poprzednio rozmawialiśmy prawie jak dwaj dobrzy znajomi, a teraz przeszedł do sztucznie podniosłej intonacji, jakiej używa się podczas wygłaszania kazań.

                - Synu, jedno z przykazań nakazuje nam „nie będziesz dawał fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”. Czyli Bóg zakazuje nam kłamać. Ale w żadnym miejscu nie nakazuje nam mówić całej prawdy. Czasem lepiej aby pewne sprawy pominąć milczeniem. Zrozum, synu, że moi parafianie mają do tego prawo i uszanuj to.

                I na tym moja próba wyjaśnienia tajemnicy się skończyła. Nie chciało mi się wierzyć, że proboszcz bierze udział w tuszowaniu jakichś miejscowych zbrodni, ale jego reakcja wydała mi się dziwna

                W miarę upływu czasu zaprzyjaźniłem się z Sebastianem, jednym z miejscowych chłopaków. Okazało się, że kibicujemy tej samej drużynie, że słuchamy tego samego rodzaju muzyki i mamy te same ulubione filmy. Fajnie nam się rozmawiało i niemal każdego wieczora siedzieliśmy nie przy jednym tylko przy kilku piwach.  Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że znamy się na tyle dobrze i na tyle się lubimy, że mogę zapytać o to , co mnie dręczy.

                - Słuchaj, Sebastian,  mnie się wydaje, że wszyscy chcecie tu coś przede mną ukryć. Czy to  jakaś moja paranoja, czy mam rację?

                - Masz rację. – przyznał. – Ale nie pytaj mnie o co chodzi. Zrozum, ty za jakiś czas skończysz remont   mostu  i stąd wyjedziesz, a ja tu zostanę. Gdybym ci powiedział byłbym skończony i nie miałbym tu życia.

                Czyli przeczucia mnie nie myliły. Była jakaś miejscowa, mroczna tajemnica objęta zmową milczenia. Doszedłem jednak do wniosku, że nigdy jej nie poznam, skoro nawet tak bliski przyjaciel jak Sebastian nie chciał, czy nie mógł jej wyjawić. Okazało się, że się myliłem.

                Kluczem do tajemnicy okazała się Ewelina, kelnerka z zajazdu. Niemal codziennie podawała mi obiad. Zwróciłem na nią uwagę, bo była ładna, zgrabna i inteligentna. To ostatnie dało się poznać po sposobie, w jaki umiała dowcipnie ale stanowczo spławiać klientów, którzy próbowali ją podrywać. Później się dowiedziałem, że marzy o studiach i zatrudniła się jako kelnerka aby zaoszczędzić trochę pieniędzy, gdyż wiedziała, że jej rodzicom trudno byłoby utrzymać ją w wielkim, obcym mieście.  Prawdę mówiąc sam miałbym ochotę ją poderwać, ale zaczepianie pracującej dziewczyny wydawało się  słabym pomysłem. Widziałem, jak narzucają się jej  ci wszyscy miejscowi podrywacze i nie chciałem stawać z nimi w jednym szeregu. Wygląda jednak na to, że ja jej również wpadłem w oko. Problem z facetami polega na tym, że na ogół nie potrafią dostrzec, że podobają się jakiejś dziewczynie. Ja nie byłem wyjątkiem i nie trafiało do mnie, że dla Eweliny mogę być nie tylko jednym z wielu klientów restauracji. Jak było, tak było, ale często kiedy nie miała akurat zajęcia podchodziła do mojego stolika i zagajała rozmowę. I tak od słowa do słowa zaprosiłem ją kiedyś do kina w tym pobliskim powiatowym mieście. Po seansie poszliśmy na kolację. Fajnie się rozmawiało. Kiedy poczułem, że jest pomiędzy nami jakaś więź odważyłem się zapytać o tę zmowę milczenia. Ryzykowałem, że ona również przerwie rozmowę, ale na szczęście zareagowała inaczej.

                - Słuchaj, Ewelina, wiem że to nie moja sprawa, ale chciałem cię spytać, czy w Chrustowie jest jakaś tajemnica, którą wszyscy próbują ukryć? Za każdym razem, kiedy pytam kogoś o waszą wieś, to natychmiast przerywa rozmowę.

                - Masz rację. Jest tajemnica, ale inna niż myślisz. Po prostu w Chrustowie kompletnie nic się nie dzieje, nie ma o czym mówić i nie ma nic do ukrycia. I to właśnie wszyscy próbują ukryć.