Wieżowiec
Projekt budynku robił wrażenie. Wieżowiec miał mieć
sześćdziesiąt pięter i sto siedemdziesiąt metrów wysokości. Wsparty na
niewielkiej podstawie w kształcie kwadratu o boku dwudziestu metrów rozszerzał
się w górę z każdym piętrem, osiągając na ostatniej kondygnacji szerokość
zbliżoną do swojej wysokości. Niektórym kojarzył się z rozwiniętym wachlarzem,
innym przypominał żagiel postawiony do góry nogami. To ostatnie skojarzenie
było tym bardziej uzasadnione, że fasada budynku wygięta była w lekki łuk, w
wyniku czego rzut z góry wyglądał jak półksiężyc.
Budowie od początku towarzyszyły
protesty. Ekolodzy twierdzili, że rozwinięta w wachlarz oszklona fasada będzie
stanowić pułapkę dla przelatujących ptaków. Niektórzy architekci zarzucali
autorowi projektu brak szacunku dla otoczenia. W mieście nie było do tej pory
budynku, który miałby więcej niż piętnaście pięter. Straż pożarna nie
dysponowała sprzętem umożliwiającym prowadzenie
akcji ratunkowej dla projektowanego wieżowca. Poważni specjaliści od mechaniki
budowli twierdzili, że awangardowa konstrukcja budynku stwarza ryzyko
katastrofy budowlanej. Pojawiały się opinie sugerujące, że architekt będący
autorem projektu wieżowca stawiał
na pierwszym miejscu swoje ego, chcąc zrealizować projekt życia, nie licząc się
z niczym, a w szczególności nie dbając o bezpieczeństwo ani ekologię. Na
dodatek zarzucano mu chęć maksymalizacji zysku poprzez uzyskanie jak
największej powierzchni użytkowej na małej działce.
Autorem projektu był Sebastian
Suchan, architekt, który w środowisku uchodził za kontrowersyjnego. Mimo, że był jeszcze przed czterdziestką
zrealizował już kilka budowli, za które
uzyskał nagrody i wyróżnienia w prestiżowych konkursach. Niektórzy
koledzy po fachu zarzucali mu jednak, że lansuje się za pieniądze inwestorów
namawiając ich na stawianie budynków, w których forma dominowała nad treścią. Utrzymywali,
że jego projekty to tanie efekciarstwo nieuzasadnione funkcją, obliczone na
zwrócenie uwagi ludzi pozbawionych gustu i nie potrafiących docenić naprawdę
dobrej architektury, wyważonej i traktującej z szacunkiem otoczenie. Suchan nie
przejmował się krytyką, kładąc ją na karb zawiści kolegów, których wyobraźnia
nie wykracza poza najprostsze, kubistyczne bryły. Miał dar znajdowania bogatych inwestorów, dla
których liczył się efekt, a umiar był pojęciem obcym. Ostatnio swoje biuro
architektoniczne przekształcił w firmę deweloperska, dla której wieżowiec miał
być sztandarową inwestycją.
W firmie funkcjonował dział PR, który sprawnie radził
sobie z protestami. U pewnego profesora biologii zamówiono ekspertyzę, która
stwierdzała, że projektowany budynek nie stoi na żadnej z tras przelotów
ptaków. Aby rozwiać obawy co do bezpieczeństwa konstrukcji zorganizowano
konferencję prasową, na której zaprezentowano wyniki obliczeń
wytrzymałościowych uzyskanych z najnowszego programu komputerowego ArchiStructure.
Animacje pokazujące poziom naprężeń w poszczególnych miejscach budowli były przekonywujące
nawet dla laików. Na nadchodzące do firmy Suchana listy protestacyjne od właścicieli sąsiednich
posesji, ekologów i różnego rodzaju innych aktywistów dział PR odpowiadał standardowym
pismem wychwalającym zalety inwestycji, opisującym jak w jej wyniku wzrośnie
prestiż miast i dzielnicy, podkreślającym że budowa jest zgodna z prawem i
całkowicie bezpieczna.
Sebastian Suchan z zasady nie
przejmował się protestami lecz
zainteresował go jeden z listów. W pierwszej kolejności jego uwagę
przyciągnęła forma, gdyż list był napisany przy pomocy starej maszyny do
pisania o zabytkowym kroju czcionki na grubym papierze czerpanym. Podpisany
był wiecznym piórem. Litery podpisu
składające się na imię i nazwisko Jan Bielski wykaligrafowane były starannie,
na staromodny sposób. Treść również trudno było zignorować:
„Szanowny Panie Prezesie,
Projekt, który Pan realizuje imponuje swoim rozmachem i przesuwa granice
możliwości inżynierii budowlanej. Niech Pan jednak zważy, iż wstępuje Pan tym
samym na niebezpieczny grunt. Ambicja i wiara w możliwości współczesnej
techniki każą nam nieraz zapominać, że
świat i siły natury są bardzie skomplikowane niż nam się wydaje i niż to
sugerują wzory, jakimi usiłujemy je opisać. Nadmierna wiara w ludzką wiedzę
prowadzić może do katastrofy. Ja miałem okazję się o tym przekonać i zapłaciłem
za to wysoką cenę.
Zaklinam Pana aby odstąpił Pan od tego projektu, póki jeszcze pora.
Z
wyrazami uszanowania,
Jan Bielski”
Zajmując się od szeregu lat
inwestycjami budowlanymi Sebastian Suchan, chcąc nie chcąc, stał się do pewnego
stopnia politykiem, gdyż wiele jego realizacji zależało od decyzji Rady Miasta,
a ta z kolei podatna była na różnego rodzaju grupy nacisku. Zlekceważenie
niegroźnego z pozoru protestu, jeśli stała za nim zdeterminowana grupa, mogło
mocno skomplikować proces inwestycyjny. Doświadczenie wskazywało, że warto
zainteresować się inicjatorami akcji protestacyjnych i dogadać się z nimi zanim
akcja nabierze niebezpiecznego rozmachu. Z tego powodu Suchan zlecił swojej
asystentce aby zorientowała się kim jest Jan Bielski i oceniła jakie potencjalne
zagrożenie stwarza. Chodziło głównie o to, czy autor listu nie cieszy się
autorytetem w jakimś środowisku, które za jego sprawą mogłoby zaangażować się w
protest.
Asystentka zabrała się do zadania w
najoczywistszy sposób, wpisując „Jan Bielski” w przeglądarkę. Jeszcze przed
końcem dnia przyszła do szefa z wynikami.
- W internecie można znaleźć całe
mnóstwo osób o nazwisku Jan Bielski -
relacjonowała – Tę liczbę można
zmniejszyć, jeśli ograniczyć się do osób
związanych z naszym miastem, ekologią, budownictwem lub architekturą. Takie kryteria wyszukiwania zastosowałam.
Sebastian Suchan skinieniem głowy
zaakceptował tę logikę.
- W rezultacie – kontynuowała kobieta
– zdecydowana większość Janów Bielskich okazała się mało interesująca z naszego
punktu widzenia. W zasadzie wszyscy.
- Co znaczy „w zasadzie”? – zapytał
prezes.
- Jeden z Janów Bielskich pasowałby
do profilu. Znalazłam informacje o przedwojennym architekcie o tym nazwisku,
który działał w naszym mieście. Był pionierem konstrukcji stalowych, nowatorskich
na tamte czasy. Zaprojektował jeden z pierwszych w kraju „drapaczy chmur”.
Projekt był tak śmiały, że wzbudził kontrowersje i protesty. Bielskiemu
zarzucano, że dla sławy ryzykuje katastrofę budowalną.
- Skąd my to znamy? – uśmiechnął się
pod nosem Suchan – Zacofani zawistnicy byli, są i pewnie zawsze będę.
- Tyle, że dla Jana Bielskiego ta
historia skończyła się tragicznie. – dodała asystentka – W trakcie budowy
faktycznie doszło do katastrofy budowlanej. Zginęli ludzie, a winą obarczono
architekta. Później, komisja badająca przyczyny katastrofy ustaliła, że projekt
był prawidłowy, a wypadek zdarzył się na skutek wadliwego wykonania nitów
łączących stalowe belki. Dla Bielskiego było już jednak za późno. Nie wytrzymał
nagonki prasowej pod swoim adresem i, zanim komisja sformułowała wnioski,
skoczył z ostatniego pietra nieukończonego budynku.
- Z tego wniosek, że nie należy
tracić wiary w swoje obliczenia. – podsumował Suchan.
Asystentka pomyślała, że ta wypowiedź
świetnie charakteryzuje szefa, z jego pewnością siebie znajdującą się na
granicy arogancji. Ona, osobiście, wyciągała z historii Jana Bielskiego wnioski
nieco inne, ale nie uważała za stosowne dzielić się nimi z prezesem.
Poszukiwania w sieci wskazywały na
to, że autor listu nie jest nikim znaczącym bo tragicznie zmarły przedwojenny
architekt, oczywiście, nie mógł nim być. Mimo to Suchan postanowił odpisać
zapewniając o bezpieczeństwie projektu. Na przeszkodzie stanął jednak
prozaiczny problem – list nie zawierał adresu zwrotnego.
Kilka tygodni później, gdy budowa
szła już pełną parą, odezwał się telefon komórkowy Suchana. Na wyświetlaczu nie
pokazał się numer dzwoniącego. Pomimo tego deweloper zdecydował się odebrać.
Wiedział z doświadczenia, że wielu ważnych ludzi używa numerów zastrzeżonych, a
gdyby to nie był ktoś z kim warto rozmawiać, to zawsze mógł udać, że to
pomyłka. Z tego powodu nie przedstawił się. Powiedział jedynie:
- Słucham.
Osoba z drugiej stronny linii nie
miała jednak wątpliwości co do tego z kim rozmawia.
- Panie prezesie – odezwał się
dystyngowany głos – Mówi Jan Bielski.
Sebastian Suchan, zaskoczony, w
pierwszej chwili nie zareagował. Rozmówca nie oczekiwał jednak na jego reakcję
lecz od razu przystąpił do rzeczy.
- Jeszcze raz apeluję do pańskiego
poczucia odpowiedzialności. Rolą architekta nie jest wyłącznie autokreacja i
dążenie do spełniania własnych ambicji zawodowych. W zawodzie obowiązuje też
etyka i moralność.
Człowiek, który przedstawił się jako
Jan Bielski mówił z nienaganną dykcją, starannie akcentując zdania. Głoskę „ł”
wymawiał podobnie jak ‘l’, a „r” na lekko chrapliwy, francuski sposób, co
sprawiało wrażenie, że jego słowa brzmiały nieco archaicznie, przedwojennie.
Sebastian Suchan w międzyczasie
doszedł do siebie.
- Niech pan mi nie opowiada o
moralności. – niemal wykrzyknął do telefonu. – Podszywa się pan pod człowieka,
którego spotkała tragedia z powodu błędów popełnionych przez wykonawców. To
nazywa pan moralnością?
- Zapewniam pana, że mam moralne
prawo mówić w imieniu Jana Bielskiego – w głosie rozmówcy nie pojawił się ani
ślad zdenerwowania. – A zakładanie, że nikt nie popełni błędu jest samo w sobie
wielkim błędem. W swoim projekcie porusza się pan po cienkiej granicy. Nie
zostawiając marginesu na błędy prosi się pan o nieszczęście. Dobrze wiem o czym
mówię. Po raz kolejny proszę, niech pan wstrzyma tę budowę.
Suchan przerwał połączenie. Jan
Bielski więcej już nie zadzwonił.
Kiedy wieżowiec osiągnął już połowę
swojej planowanej wysokości na trzydziestym piętrze urządzono konferencję prasową.
Pośród rusztowań przygotowano dobrze zabezpieczony, obszerny podest, z którego
przedstawiciele mediów mogli podziwiać panoramę położonego poniżej miasta.
Głównym punktem programu było wystąpienie prezesa Suchana. Stojąc na tle
widocznego w dole krajobrazu zaczął zachwalać niespotykaną skalę projektu oraz
korzyści, jakie przyniesie on miastu. Przemowę przerwał okrzyk dobiegający z
przeciwległej strony konstrukcji:
- Przerwijcie tę budowę, póki nie
nastąpi katastrofa!
Dziennikarze obrócili głowy i spostrzegli
stojącego na przeciwległej krawędzi rusztowań człowieka. Dzieliło ich od niego
kilkadziesiąt metrów. Z tej odległości trudno było dostrzec szczegóły, ale
wydawało się, że wołający ma nieco poniżej czterdziestu lat i ubrany jest w
niemodny, wełniany garnitur z muszką zawiązaną pod szyją.
- Ochrona! – wycedził z wściekłością
przez zęby Sebastian Suchan – Kto go tu wpuścił?. Natychmiast zatrzymać i
usunąć z terenu budowy.
Kilku solidnie zbudowanych mężczyzn
zaczęło się przesuwać w kierunku protestującego. Tamten, nie czekając na nich,
niespodziewanie przekroczył barierkę ochronną i skoczył w dół. Dziennikarze
byli wstrząśnięci, za wyjątkiem dwu fotoreporterów, którzy zdążyli uchwycić
moment skoku i liczyli, że to korzystnie wpłynie na rozwój ich karier.
Dziwne okazało się to, że nigdzie na
terenie budowy ani w najbliższej okolicy nie znaleziono ciała. Tłumaczono to w
ten sposób, że najprawdopodobniej była to akcja ekologów, a ci potrafią
zdobywać zainteresowanie mediów. Prawdopodobnie piętro niżej zainstalowali coś
w rodzaju siatki, do której wskoczył protestujący, a następnie cała ekipa, w
jakiś trudny do wytłumaczenia sposób umknęła z placu budowy. Efekt został
osiągnięty, bo wydarzenie przez kilka dni było na czołówkach serwisów
informacyjnych. Sebastian Suchan początkowo był rozwścieczony, ale stopniowo
doszedł do wniosku, że w sumie nie stało się źle, bo żadna tragedia, jaka
mogłaby się źle kojarzyć nie miała miejsca, a inwestycja zyskała rozgłos
medialny, który korzystnie wpłynął na wynajem powierzchni biurowej. Niektórzy
nawet sugerowali, że cała akcja była zaaranżowana przez inwestora. Aby odsunąć
takie podejrzenia i zniechęcić ekologów do ewentualnych dalszych protestów
Suchan złożył do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie polegającym na wtargnięciu
na prywatny teren i stworzeniu zagrożenia dla życia ludzi uczestniczących w
konferencji prasowej. Zarzut był nieco naciągany, ale machina prokuratorska
ruszyła.
Wieżowiec był gotowy w stanie surowym
wczesną jesienią, a wkrótce po Nowym
Roku zaczęli się wprowadzać użytkownicy. Sebastian Suchan miał powody do
zadowolenia, gdyż z chwilą oddania budynku do użytku miał wynajęte ponad
sześćdziesiąt procent powierzchni, co było wynikiem lepszym niż założono w
biznesplanie.
Katastrofa nastąpiła siódmego marca
pod wieczór. Wiosna tego roku była opóźniona, a noce nadal mroźne. W tym dniu
nastąpiła zmiana pogody. Od południa zawiał huraganowy wiatr, który rozegnał
chmury i sprawił, że zaczęło świecić silne, marcowe słońce. Najemcy, którzy
zajmowali pomieszczenia w biurowcu w pierwszej kolejności wybierali lokale od
południa. Budynek był wyposażony w inteligentne systemy, które wykrywały
obecność ludzi i gasiły światła oraz redukowały ogrzewanie w pustych
pomieszczeniach. W rezultacie pomiędzy północną, niezajętą, słabo ogrzewaną i
pogrążoną w mroźnym cieniu stroną budynku, a stroną południową, w której
działało ogrzewanie, a dodatkowo na powierzchnię rozległej fasady świeciło
silne słońce, wytworzyła się znaczna różnica temperatur. Komisja analizująca
przyczyny katastrofy stwierdziła później, że elementy konstrukcji budynku od
strony południowej były cieplejsze o ponad dwadzieścia stopni od elementów
położonych od północy. W rezultacie na skutek rozszerzalności termicznej
występującej na stusiedemdziesięcio-metrowej wysokości budynku, odgiął się on w
kierunku północnym, co spowodowało znaczny wzrost naprężeń w konstrukcji. Tego
efektu program ArchiStructure w ogóle nie przewidywał. Dodatkowo, dane
wprowadzane do programu informowały, że statystycznie wiatry wieją od zachodu.
Dnia siódmego marca wiał huraganowy wiatr od południa, dokładnie z takiego
kierunku, że powodował gigantyczny napór na całą, rozwiniętą w wachlarz
powierzchnię fasady, co powiększyło odkształcenie konstrukcji w kierunku
północy. Wieżowiec prawdopodobnie,
pomimo wszystko, wytrzymałby ten splot niekorzystnych okoliczności, gdyby nie
to, że pion zaopatrzenia w firmie realizującej budowę był premiowany od
oszczędności uzyskanych na zakupie materiałów w stosunku do kosztorysu. Osoba
odpowiedzialna za zakupy stali zamiast realizować je w renomowanej hucie
zdecydowała się zakupić jedną partię w nieznanej hurtowni, która oferowała
korzystne ceny. O atesty nie było się co martwić, gdyż w dziale zaopatrzenia
był ich pełen segregator, a przy ilości stali znajdującej się na budowie nie
było fizycznej możliwości aby przypisać konkretny atest do konkretnej partii
materiału. Dalej zadziałał już zwyczajny
pech. Niezależnie od atestów, dział kontroli jakości na budowie sprawdzał
wytrzymałość losowo wybranych elementów. Niestety, stal z felernej partii nie
została wylosowana do kontroli. Co gorsza, fatalnym zbiegiem okoliczności,
partia ta trafiła akurat w miejsce konstrukcji budynku, gdzie występowały
maksymalne obciążenia. Z chwilą, gdy naprężenia termiczne i napór wiatru
osiągnęły maksymalną wartość stal przekroczyła granicę plastyczności i poddała
się. Gdy wieżowiec przechylił się na stronę północną jego los był przesądzony.
Ciężar konstrukcji sprawił, że w żelbetowych elementach znajdujących się po
południowej stronie podstawy nastąpiła zmiana kierunku naprężeń. Beton, zamiast
na ściskanie zaczął pracować na rozciąganie, a w tych warunkach nie mógł
wytrzymać długo. Wkrótce pojawiły się pęknięcia, a niedługo potem konstrukcja
runęła. Sebastian Suchan w chwili katastrofy znajdował się w swoim gabinecie na
ostatnim piętrze wieżowca, które w całości zajmowała jego firma. Z zadowoleniem
przeglądał zestawienia faktur, jakie wystawiał najemcom pomieszczeń. Podniósł
wzrok w momencie gdy usłyszał dziwny, głośny, skrzypiący dźwięk jaki wydobył
się z konstrukcji budynku. Chwilę później faktury zjechały z przechylonego
blatu biurka.
Katastrofa wieżowca nie oznaczała
zaprzestania działań prokuratury w sprawie zakłócenia konferencji prasowej.
Katastrofa katastrofą, a do formalnego umorzenia doprowadzić trzeba. Do
procedur prawnych należy podchodzić z
szacunkiem. Tak zwane postępowanie na
zlecenie prokuratury prowadziła młoda policjantka. Na wstępie zapoznała się z
aktami, które zaczynały się od zawiadomienia złożonego przez Sebastiana
Suchana. Zawiadomienie zawierało sugestię, że incydent na konferencji prasowej
mógł być spowodowany przez ekologa podającego się za Jana Bielskiego, który to
ekolog uprzednio już kilka razy kontaktował się z firmą żądając wstrzymania
budowy. Dołączono informację, że Bielski był przedwojennym architektem i
załączono wydruk strony internetowej opisujący jego historię. Wydruk zawierał
zdjęcie Bielskiego. Gdyby śledztwo prowadził facet, to zapewne zostawiłby to zdjęcie
w spokoju, jako że zmarły dawno temu
człowiek nie mógł mieć nic wspólnego ze sprawą. Policjantka nie kierowała się jednak taką
ograniczoną, męską logiką. Przesłuchując uczestników zakłóconej konferencji
prasowej okazała im zdjęcie. Trop okazał się słuszny gdyż ponad dziewięćdziesiąt
procent uczestników konferencji z całą pewnością rozpoznało osobę pokazaną na
zdjęciu, jako tę, która przerwała przemówienia prezesa Suchana, a następnie
wyskoczyła z rusztowania.
Policjantka w raporcie napisała, że
czynności śledcze doprowadziły do ustalenia rysopisu podejrzanego. Wyraziła
przypuszczenie, że ekolog organizujący protest musiał przypadkiem stwierdzić,
że jest bardzo podobny do przedwojennego architekta i zaczął posługiwać się
jego nazwiskiem. Inne przypuszczenie, że Jan Bielski w kilkadziesiąt lat po
swojej śmierci mógł osobiście ostrzegać
przed katastrofą nie mogło, oczywiście, znaleźć się w policyjnym raporcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz