Czasem mam wrażenie, że polskiej literaturze brakuje tej szerokiej, łatwiejszej w odbiorze podstawy. Nie każdy jest absolwentem filologii polskiej i nie każdy ma czas aby czytać dzieła mające ambicje aby nam opowiedzieć całą prawdę o naturze ludzkiej i aby szukać w nich odniesień do światowych arcydzieł literatury. Wielu z nas wraca wieczorem do domu po wyczerpującej i stresującej pracy i chciałoby dla rozrywki przeczytać coś lekkiego. "Lekkiego" nie musi oznaczać "szmirowatego".
Ponieważ sam miewałem problemy aby znaleźć do przeczytania coś relaksującego ale nie całkiem głupiego, zacząłem samemu pisać rzeczy, jakie miałbym ochotę przeczytać. Na tym blogu będę od czasu do czasu zamieszczał opowiadania, czytanie których, mam nadzieję, może dostarczyć trochę rozrywki po ciężkim dniu. Jeśli ktoś dodatkowo odnajdzie w tym jakąś głębszą myśl, to będę bardzo zadowolony.
Pierwszy cykl opowiadań nosi tytuł "Opowiadania z pogranicza nauki i fantastyki". Zasadniczym tematem jest to jak staramy się działać racjonalnie i naukowo, ale nie do końca nam to wychodzi.
Dzisiaj pierwsze opowiadanie z tej serii:
WZÓR GOERGE’A
Drogi Robercie,
Jestem na drodze do odkrycia, które zmieni współczesną
fizykę i nasze poglądy na wszechświat. Spodziewam się zakończyć pracę w ciągu
kilku dni. Po wielu latach wysiłków wyprowadziłem wzór, którego interpretację
chciałbym przedyskutować z tobą przed publikacją. Wnioski wynikające z moich
obliczeń są tak doniosłe, że obawiam się polegać tylko na swoim zdaniu.
Oczekuje cię w Woodstone Mannor.
George
MacGibbs.
Na trzecim roku George stracił resztki zainteresowania dla studiów. Nigdy nie chodziło mu o dyplom, chciał po prostu poznać fizykę. W pewnym momencie uznał, że studia więcej mu już nic nie dadzą. Tak się złożyło, że w tym okresie odziedziczył po bogatym wujku stary dom na wsi i spory majątek. Osiadł w swojej odległej, nowej rezydencji i bez reszty poświęcił się studiom, studiom prawdziwym – nie dla pieniędzy, nie dla tytułów lecz dla własnej naukowej dociekliwości. Mój kontakt z George’m urwał się. Od kogoś, z trzeciej ręki, dowiedziałem się, że mój dawny kolega opublikował w jednym z czasopism artykuł. Wywołał on taką wrzawę i ferment w środowisku naukowym, że od tej pory żaden z redaktorów naukowych periodyków nie chciał nawet słyszeć nazwiska MacGibbs. George obraził się na oficjalną naukę i zniknął dla świata. Ja, w międzyczasie skończyłem studia, obroniłem doktorat i podjąłem pracę naukową w renomowanym instytucie. George wyleciał mi z pamięci. Przypomniał mi go dopiero ten krótki list. Muszę się w tym miejscu pochwalić, że George zaliczał mnie kiedyś do grona nielicznych osób, z którymi można porozmawiać o fizyce. Obecnie w charakterystyczny dla siebie, bezkompromisowy sposób, zapraszał mnie do swojej pustelni na dyskusję o będącej na ukończeniu pracy. Przyznam się, że ciekaw byłem do czego ten oryginał doszedł w ciągu kilku lat samotnych studiów, Nic nie zatrzymywało mnie na miejscu. Postanowiłem skorzystać z zaproszenia.
xxx
Dnia 28
sierpnia wysiadłem z pociągu na małej, szkockiej stacyjce. Spytałem napotkanego
policjanta o Woodstone Mannor. Poinformował mnie, że domostwo leży o pół mili
za osadą. Doradził spacer. Uznałem to dobrą propozycję, jako że czułem się
zesztywniały po wielogodzinnej podróży pociągiem. Wziąłem neseser i udałe się
we wskazanym kierunku. Zbliżał się wieczór. Gęstniała ciemność.
Po piętnastu
minutach doszedłem do bramy posiadłości. W wysokim, kamiennym murze pomiędzy
dwoma omszałymi, rzeźbionymi słupami znajdowała się zardzewiała, kuta z żelaza
brama. Zamknięta była na potężną, równie
przeżartą rdzą, kłódkę. Stanąłem
skonsternowany. Po chwili, w świetle będącego w pełni księżyca, dostrzegłem
obok bramy, pod gęstą firaną bluszczu, zarys prostokąta furtki. Odsunąłem
pokryte ciemnozielonymi liśćmi pędy rośliny i nacisnąłem masywną, wygiętą
klamkę. Drzwi ustąpiły ze zgrzytem. Znalazłem się na skraju parku. Od bramy w
głąb posiadłości wiodła lipowa aleja. Stare, rozłożyste drzewa gięły się i
szumiały w porywach ciepłego wiatru. Od zachodu na niebo nadciągały ołowiane,
burzowe chmury. Było duszno.
W
perspektywie alei dostrzegłem oświetlone księżycem ściany domostwa. Udałem się
w tym kierunku. Po stu metrach aleja skończyła się. Stanąłem na brzegu trawnika
ciągnącego się aż do domu. Była to stara, kamienna budowla. Nad masywną,
środkową częścią wyginał się mansardowy dach z licznymi kominami nakrytymi
zębatymi zwieńczeniami. Z lewej strony
na cztery kondygnacje w górę wznosiła się wieża z blankowanym tarasem na
szczycie. Dom był ciemny, świeciło się tylko jedno okno w mansardzie po prawej
stronie dachu. Zanim zdążyłem dokładnie obejrzeć ten widok chmury zakryły
księżyc. Zapadła jeszcze głębsza ciemność. Dom rysował się strzępiastą sylwetką
na tle atramentowego nieba. Zbliżyłem się do portalu rzeźbionego w żółtoszarym piaskowcu. Rzuciłem
okiem na wypukłą tarczę herbową wiszącą nad dębowymi drzwiami, ująłem za
kołatkę i zastukałem. Nie było odpowiedzi. Zakołatałem powtórnie. Po chwili
zdecydowałem się nacisnąć klamkę. Drzwi ustąpiły. Chwilę później stałem
pośrodku obszernego holu. W mroku dostrzegłem wielki kominek pośrodku
przeciwległej, pokrytej boazerią ściany, belkowany sufit i wiodące w górę
kamienne, łukowato wygięte schody.
-George! - zawołałem w głąb domu.- George !!! – powtórzyłem głośniej.
Podmuch wiatru zatrzasnął skrzydło weneckiego okna. Zadźwięczały osadzone w ołowiu kolorowe szybki. Zacząłem już czuć się nieswojo gdy nareszcie usłyszałem kroki. Jakaś postać zeszła po schodach. Zapłonął żyrandol.
W pierwszej chwili miałem wrażenie, że George mocno się postarzał. Szybko jednak zorientowałem się, że sprawa polega na czym innym. Mój dawny przyjaciel był po prostu przemęczony. Miał podkrążone oczy, nie golił się od kilku dni.
- Witaj Robercie! – powiedział. – Cieszę się, że jesteś. Musisz sam sobie poradzić. Dałem wolne służbie żeby mi nie przeszkadzali. Znajdź sobie jakiś pokój. Słuchaj, ja musiałem się pomylić! Ja przecież zawsze myliłem się w rachunkach. Sprawdzałem już kilka razy. Tam, gdzieś musi być błąd. Musi! Bo jeśli nie…
Obrócił się nagle na pięcie i pobiegł na górę. Usłyszałem trzask zamykanych drzwi.
- Cały George! – myślałem chwilę później rozpakowując neseser.
Wybrałem sobie sypialnię o ścianach pokrytych brązowo-złocistą tkaniną, na tle której ciemne, dębowe meble wyglądały jeszcze solidniej. Szerokie łoże było tym sprzętem, którego najbardziej potrzebowałem po męczącej podróży.
Zachowanie Georga mnie nie dziwiło. Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że był on na finiszu pracy. Znam doskonale to uczucie nawiedzające badaczy, gdy po miesiącach zmagania się z problemem, początkowo trudnym do zrozumienia i nie pozwalającym się opisać w formie klarownej teorii, z pozornego chaosu informacji zaczyna się wyłaniać logiczny porządek możliwy do opisania jasnym wzorem matematycznym. Podniecenie, narastająca pewność, że trop jest właściwy nie pozwalają wtedy przerwać pracy, nie dają myśleć o niczym innymi niż o zbliżającym się wyniku. Napięcie i zmęczenie zmieszane z satysfakcją to właśnie sedno tworzenia nowych teorii. Dla takich chwil się żyje i poświęca to życie dla nauki. Muszę przyznać, że zazdrościłem George’owi, że właśnie to przeżywa, bo okazji do dokonania przełomu w nauce typowy badacz nie ma w życiu zbyt wiele. Byłem pewien, że on nie zaśnie i nie weźmie niczego do ust zanim na kartce nie pojawi się w ostatecznej formie oczekiwany wzór. Nie miałem pretensji, że nie czekał na mnie z kolacją. Dziwiły mnie nieco jego słowa. Szukał pomyłki w obliczeniach. Czyżby już skończył i uzyskał zaskakujący wynik? Tak zaskakujący, że nie mógł się z nim pogodzić. Chciał znaleźć błąd, bo jeśli błędu nie ma, to…. Właśnie, to co? Sprawa intrygowała mnie, lecz wiedziałem, że nie dowiem się niczego dopóki George nie dojrzeje do momentu, gdy sam zechce mnie oświecić. Poza tym, po całodniowej podróży, zaczynała ogarniać mnie senność.
Gdy kładłem się do snu o szyby zadudniły pierwsze krople deszczu. Chwilę później, w głębi domu, rozległ się huk. Nie był to jednak odgłos gromu. Był to głuchy trzask, jaki wydaje rewolwer.
xxx
30 sierpnia
Samobójstwo
nie ulegało wątpliwości. George’a znaleziono w zamkniętym od wewnątrz na klucz
pokoju, a kula, która przebiła jego skroń, pochodziła ze Smith-Wessona leżącego
na blacie biurka pół metra od martwej dłoni.
Odciski palców zmarłego
znajdowały się na kolbie rewolweru. Jedynym problemem było ustalenie motywu.
Ostatecznie policja wpisała w protokół: „depresja na tle wyczerpania pracą”.
Był to eufemizm, który niczego nie wyjaśniał, ale od kierującego się zdrowym
rozsądkiem inspektora śledczego trudno wymagać zrozumienia i opisania tego, co
dzieje się w umyśle zdziwaczałego geniusza. Użycie słowa „depresja” było ze
strony policji wyrazem taktu i szacunku wobec zmarłego, gdyż w raporcie
wyglądało ono znacznie lepiej niż „szaleństwo”.
Cała sprawa
przygnębiła mnie. Po zamieszaniu spowodowanym przez policyjną ekipę pozostałem
sam w pustym Woodstone Mannor. Postanowiłem zadać sobie trud przejrzenia
notatek George’a. Był to swego rodzaju moralny obowiązek. Nie mogłem pozwolić
aby mój przyjaciel pozostał w pamięci ludzkiej jako wariat, który na koniec
palnął sobie w łeb. To niemożliwe aby ten niezwykły, utalentowany dziwak nie
pozostawił po sobie niczego w ciągu niemal siedmiu lat pracy. Trzeba
usystematyzować i udostępnić ludzkości jego dorobek.
xxx
9 września
Od
dziesięciu dni siedzę w notatkach George’a. Jego dorobek matematyczny jest
imponujący. Jak zwykle w jego przypadku, wszystko jest w nieładzie, ledwo
zasygnalizowane, ale ogrom pomysłów zawarty w tych chaotycznych notatkach jest
wprost niewiarygodny. Trzeba dać ten materiał do opracowania kilku
systematycznym matematykom. Powinno to otworzyć przed nauką nowe kierunki
rozwoju.
xxx
14 września
Przeglądnąłem
prace George’a z zakresu fizyki. Nie jestem specjalistą akurat w tej
dziedzinie, jaką on się zajmował, ale wydaje mi się, że zbulwersowałyby one
wszystkich uznanych luminarzy nauki i kazały im spojrzeć na dotychczasowe
poglądy z nowej perspektywy. Odszukałem zapis ostatniej rozprawy, tej nad którą
George pracował przed śmiercią. Jak na niego spisana jest niezwykle starannie.
Jest tego osiemdziesiąt pisanych maczkiem stron.
xxx
16 września
To
fascynujące, niezwykłe. Takie podejście rzuca nowy snop światła na nasze
pojmowanie całości wszechświata. Nie jem od dwu dni, nie odrywam się od
notatek. Nie mogę doczekać się końca. Ciekaw jestem ostatecznych wniosków.
xxx
17 września
Skończyłem
czytanie pracy. To niewiarygodne. Muszę przejrzeć całość jeszcze raz. On zawsze
mylił się w obliczeniach. Przecież musiał się pomylić. Musiał! Bo jeśli nie….
xxx
„Daily Telegraph” z
dnia 21 września:
SERIA SAMOBÓJSTW
FIZYKÓW.
Tajemnicze samobójstwo dr Roberta Mitchella nadal
intryguje opinię publiczną. Przypominamy, że zginął on w domu swojego
przyjaciela, George’a MacGibbsa, który przed trzema tygodniami zastrzeli się w
podobnych okolicznościach z równie niejasnych powodów.
Prowadzący śledztwo inspektor Simon Bell stwierdził, że
nowe światło na sprawę rzuciły zeznania dr Fulbright’a, członka tego samego
Królewskiego Towarzystwa Fizycznego co zmarły dr Mitchell. Dr Fulbright
oświadczył, iż 18 września otrzymał list, w którym Robert Mitchell informuje go
o interesujących wnioskach wypływających z prac teoretycznych George’a
MacGibbsa. Dr Fulbright zamierza dokładnie przestudiować notatki pozostawione
przez zmarłego tragicznie kolegę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz