Bajka o łaskawym księciu
Dawno, dawno
temu, za siedmioma górami i siedmioma rzekami leżało niewielkie księstwo. Mówiąc
między nami, to księstwo było tak niewielkie, że właściwie było tylko niezbyt dużym miastem. Jednak w tamtych
czasach istniały liczne księstwa-miasta i nikogo to nie dziwiło. Najlepszym dowodem na to, że miasto
zasługiwało na rangę księstwa był zamek
książęcy sąsiadujący z miejskimi murami. Zamek miał siedem wież, ż których
najwyższa była tak wysoka, że z jej szczytu widać było cały obszar księstwa. Księstwem rządził książę Mieczysław. Był to
władca o dobrym sercu, który marzył o tym, aby poddani nadali mu przydomek
Mieczysław Łaskawy. Książę nie planował
podbojów sąsiednich ziem, a tak się szczęśliwie złożyło, że w tym samym czasie książęta władający
sąsiednimi ziemiami nie planowali podboju ziemi Mieczysława. W związku z tym
nie było potrzeby budowy nowych, wyższych murów obronnych, dodatkowych,
mocniejszych baszt ani zakupu katapult o większym zasięgu. Z tego powodu w
skarbcu książęcym pojawiły się fundusze, które książę w swej łaskawości
zamierzał spożytkować ku poprawie dobrobytu poddanych.
Pewnego
poranka książę Mieczysław wybrał się na spacer po mieście. Przeszedł przez zwodzony most prowadzący od
zamku do miejskiej bramy i znalazł się na ulicy wiodącej do rynku. Z
zadowoleniem patrzył na dobrze odzianych i zadowolonych z życia mieszczan,
którzy na widok księcia pochylali się w pełnych szacunku pokłonach. Władca
cieszył się, że poddani mają się dobrze i wiedzą, iż zawdzięczają to jego roztropnym rządom. W
pewnej chwili jednak wzrok jego padł na zapłakaną kobietę niosącą dziecko na
rękach.
-
Czemuż płaczesz, dobra kobieto? – zapytał zatroskany.
Dziewczyna
uklękła przed księciem, pochyliła głowę i wyszeptała przez łzy:
-
Bo nie stać mnie na chleb dla dziecka, najmiłościwszy panie.
Wstrząśnięty
książę wyjął z sakiewki talara, wręczył kobiecie, która wybuchła jeszcze gwałtowniejszym płaczem, tym razem z
radości i wdzięczności. Nie czekając na
koniec jej podziękowań czym prędzej pospieszył na zamek i zwołał posiedzenie
Rady Książęcej.
-
Jak to możliwe, aby po kilku latach urodzaju, pokoju i braku zagrożenia ze
strony sąsiadów w moim księstwie byli ludzie, których nie stać na chleb? –
zapytał zagniewany.
Zobowiązał
Wielkiego Kanclerza Rady do sporządzenia raportu. Kanclerz solidnie wywiązał
się z zadania. Nie upłynęły nawet dwie niedziele, kiedy zaprezentował pergamin zapisany gęsim piórem. Dokument precyzyjnie
wskazywał na przyczyny niezgodnej z intencjami władcy sytuacji. Miasto będące
stolicą księstwa liczyło tysiąc rodzin, z których każda potrzebowała jednego
bochenka chleba dziennie. Tymczasem cech piekarzy miał dziewięciu członków, z
których każdy był w stanie upiec każdego dnia sto chlebów co w sumie dawało
dziewięćset. Cena bochenka ukształtowała się na poziomie dwu srebrnych groszy,
a w rezultacie dla stu najbiedniejszych rodzin, których nie było stać aby taką
sumę codziennie zapłacić, chleba brakowało.
Rada
Książęca, wyczuwając wolę władcy przedstawiła plan rozwiązania tego problemu.
Mając na uwadze dobrą sytuację książęcego skarbca, zasugerowała aby stu
najbiedniejszym rodzinom wypłacać codzienną zapomogę w wysokości grosza
dziennie. W ten sposób biedaków będzie stać na chleb, a książę zyska ich
dozgonną wdzięczność.
Książę,
nie wahając się ani chwili podpisał stosowny dekret, który został przez
heroldów niezwłocznie ogłoszony na rynku
pośród okrzyków mieszczan sławiących mądrość i wielkie serce władcy. Niestety,
następnego ranka piekarze znów upiekli jedynie dziewięćset bochenków, a
ponieważ chętnych z pieniędzmi było już tysiąc, to cena podskoczyła do trzech
groszy, a setka najbiedniejszych rodzin pozostała nadal głodna.
Książę zapałał
gniewem i na wniosek Rady nakazał ściąć na rynku piekarza, który jako pierwszy
podniósł ceny. Egzekucji dokonano niezwłocznie. Zgromadzone licznie pospólstwo wznosiło
okrzyki na cześć sprawiedliwego księcia i złorzeczyło chciwemu piekarzowi,
który wypaczył intencje władcy i udaremnił jego wielkoduszne zamiary. W
rezultacie w mieście pozostało tylko ośmiu piekarzy, którzy następnego ranka
byli w stanie upiec jedynie osiemset bochenków. Nikt już nie śmiał podnosić
cen, więc przed piekarniami ustawiły się długi kolejki. Ponieważ każda rodzina,
dzięki książęcej dotacji, dysponowała już dwom groszami, sprzedaż odbywała się
na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy. Niektórzy spośród tych co wstali
najwcześniej i kupili chleb, decydowali się odsprzedać go za pięć groszy bogatszym, którzy zaspali.
Książę
ponownie zwołał Radę i polecił jej opracować sposób walki ze spekulacją. Rada z
zapałem wzięła się do dzieła. Jeszcze przed wieczorem nakreśliła zarys planu,
który przewidywał zaangażowanie książęcych halabardników do kontroli kolejek
przed piekarniami. Dla spekulantów przewidziano surowe kary z obdzieraniem ze
skóry i gotowaniem we wrzątku włącznie. Książę, rad nierad, podpisał kolejny dekret i
udał się na spoczynek. Kiedy szedł zamkowym krużgankiem ku alkowie, w jego
głowie rodziły się pełne rozgoryczenia myśli na temat ludzkiej niewdzięczności.
Wszak chciał dać poddanym dobrobyt, a na skutek chciwości niektórych z nich
wszystko zmierzało ku represjom i torturom. Miał nadzieję, że przynajmniej
uczciwi poddani zrozumieją, że to nie
jego wina. Długo nie mógł zasnąć
obracając się w łożnicy z boku na bok. Kiedy wreszcie na chwilę zapadł w płytką
drzemkę obudziła go jasność dobiegająca z rogu komnaty. Otworzył oczy i ujrzał
dobrą wróżkę trzymającą w ręku różdżkę, od której biła jasna poświata.
- Czemuż to,
miłościwy książę, widzę na twym obliczu wyraz zatroskania? – zapytała wróżka.
Książę
opowiedział o wydarzeniach ostatnich dni, o swoim pragnieniu uszczęśliwienia
poddanych i niecnej chciwości niektórych
z nich, co zniweczyło jego dobre zamiary.
- Jeśli
chcesz, miłościwy książę, aby twoi poddani nie byli głodni, to daj im chleba,
nie pieniędzy. Jeśli pragniesz aby żyli w dobrobycie to nie dawaj im zapomóg,
tylko stwórz takie warunki aby mogli i
zechcieli sami zapracować na swój dostatek.
Zważ jednak, najjaśniejszy panie, że jeśli pójdziesz za moją radą to nie
będziesz mógł liczyć na wdzięczność
wszystkich mieszkańców księstwa bo część
z nich wolałaby dostać grosz do ręki zamiast na niego zapracować .
Ponadto, trudniej przyjdzie ci rządzić gdyż dumni obywatele, którzy wiedzą, że
swój dobrobyt zawdzięczają swej własnej pracy, a nie książęcej łasce, nie będą
korzyć się przed tobą.
Kiedy zapiał
kur i wzeszło słońce, książę sam nie wiedział czy dobra wróżka rzeczywiście
odwiedziła po północy jego zamek, czy też tylko mu się przyśniła. Pomimo tego,
zdecydował co czynić. Z samego rana
odwołał poprzednie dekrety. Cofnął zapomogi dla najbiedniejszych, a
zaoszczędzone w ten sposób fundusze spożytkował na budowę nowych piekarni. Tym
,których dotąd nie było stać na chleb zaoferował pracę przy budowie, naukę
piekarskiego fachu i pracę w nim po ukończeniu dzieła. Po kilku miesiącach w mieście wypiekano ponad
tysiąc bochenków chleba i z tego powodu ceny spadły do półtorej grosza. Dawni biedacy, dysponujący dochodem z pracy w
nowych piekarniach oprócz chleba kupowali inne towary, co dało kolejne miejsca
pracy. Halabardnicy, zamiast uganiać się w nieskutecznej pogoni za spekulantami,
zajęli się ściganiem innych złoczyńców. W księstwie zapanował dobrobyt i
bezpieczeństwo. Przepowiednia wróżki spełniła się całkowicie. Również w tym, że
nie wszyscy mieszkańcy księstwa docenili politykę księcia. Nie spełniło się
jego marzenie, żeby współcześni poddani nazwali go Mieczysławem Łaskawym. Za to
po latach przeszedł do historii jako Mieczysław Wielki.
A morał z tej
bajki jest taki: Szkoda, że nasi współcześni władcy nie wierzą w dobre wróżki,
lecz wolą słuchać rad specjalistów od marketingu politycznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz