sobota, 17 sierpnia 2024

Szyb

 

Szyb

Nie lubię ostatnich dni sierpnia. Niby to jeszcze wakacje ale już się czuje, że zbliża się koniec laby. Najbardziej mnie denerwują te reklamy przyborów szkolnych. Nie pozwalają zapomnieć, że wkrótce koniec wolności. To gadanie, że spotka się na nowo kolegów, że będzie można sobie radośnie opowiadać wakacyjne przygody jakoś do mnie nie trafia.  Nie muszę wracać do szkoły żeby spotkać kumpli.  Większość z nich cały czas jest na miejscu. Wyjazdy na Zanzibar albo na Karaiby to nie są klimaty z naszych familoków i bloków.  Chłopaki wyjeżdżają na wieś do dziadków, co najwyżej któremuś się trafią tanie, dwutygodniowe wakacje w Egipcie z promocji last minute. Pod koniec sierpnia wszyscy byli już na miejscu.

Jakieś dwa kilometry od naszego osiedla znajduje się stary kopalniany szyb wentylacyjny. Kiedy kopalnię zamknięto został nakryty betonowym stropem, żeby ktoś do niego nie wpadł. Wiadomo, nikt normalny nie ma zamiaru polecieć kilkaset metrów w dół, ale idiotów nie brakuje. Wszystkie co bardziej wartościowe urządzenia zdemontowano, a na zrujnowanych ścianach dawnej stacji wentylatorów zawieszono tabliczki „Wstęp wzbroniony”. Akurat się tym przejęliśmy. Urządziliśmy tam sobie z chłopakami bazę. Teren wokół szybu w międzyczasie zdążył zarosnąć młodymi brzózkami i sosenkami więc był ukryty przed obcymi. Spotykaliśmy się tam wieczorami, palili ogniska, i gadali do późna.

Któregoś sierpniowego dnia jak zwykle urzędowaliśmy z kumplami w naszej bazie. Nagle z ciemności wyłonił się jakiś starszy facet i stanął w blasku ogniska. Dziwnie wyglądał. Ubrany był w sfatygowane, wełniane spodnie i mocno spraną koszulę bez kołnierzyka uszytą z grubego płótna. Miał fryzurę z przedziałkiem pośrodku i długie, podkręcone do góry wąsy.

- W 1912 roku na poziomie 350 metrów w kopalni wybuchł pożar. – zaczął mówić nie pytany przez nikogo. – Odciął stu siedemnastu górników od szybu, którym mogli wyjechać na powierzchnię. Korytarze kopalniane wypełniły się dymem. Na szczęście sztygar kierujący pracami w tym rejonie, stary doświadczony górnik,  nie stracił głowy. Powiedział swoim ludziom, że mogą ratować się przez ten szyb wentylacyjny. – nieznajomy wskazał za siebie w mrok. – Poprowadził wszystkich niemal po omacku poprzez zadymione chodniki. W tym czasie w szybie nie było żadnych urządzeń wyciągowych. Służył tylko do przewietrzania podziemnych wyrobisk. Uciekający przed ogniem górnicy musieli się wspinać po zawieszonych na ścianach drewnianych drabinach, które były oślizgłe i miejscami zmurszałe. Dziewięćdziesięciu ośmiu się udało. Pozostałym dziewiętnastu nie.  Nie wiadomo co się dokładnie stało. Może jakiś spróchniały szczebel nie wytrzymał, a może któryś zatruty dymem górnik odpadł od drabiny i strącił z niej tych co wspinali się za nim. W każdym razie tych dziewiętnastu nie pojawiło się na powierzchni. Kierownictwo kopalni nie podjęło akcji ratunkowej.  Na chłodny rozum mieli rację. Ludzi, którzy spadli kilkaset metrów w dół nie dało się uratować, a szyb należało szybko zaślepić bo dopływające nim powietrze podsycało pożar. Wyrobiska tliły się niemal przez dwa lata aż komisja z urzędu górniczego uznała, że pożar wygasł. Dopiero wtedy wydobyto z dna szybu szczątki tych dziewiętnastu. Nie dało się ich zidentyfikować, więc zostali pochowani we wspólnej mogile na miejscowym cmentarzu. Kopalnia ufundowała nawet pomnik na tym grobie, który przetrwał kilkadziesiąt lat aż zniknął, a wraz z nim pamięć o tych ludziach.

Stary człowiek zamilkł, przez chwilę patrzył zamyślony w ogień, a później cofnął się w otaczającą nas ciemność i zniknął. Przez dłuższą chwilę żaden z nas nie wypowiedział słowa. Opowieść dziwnego gościa zapadła wszystkim w pamięć.

Następnego dnia znów spotkaliśmy się w bazie. Przez chwilę wspominaliśmy wczorajsze odwiedziny ale później zaczęły się zwyczajne rozmowy i żarty. Dopiero po dłuższej chwili zauważyliśmy, że na granicy blasku ognia i ciemności stoi mężczyzna ubrany w dwurzędową, gabardynową marynarkę i za szerokie spodnie. Był niezwykle chudy, a raczej należałoby powiedzieć, wyniszczony. Miał bladą twarz z podkrążonymi oczami i zapadniętymi policzkami.

- Styczeń 1945 roku był bardzo mroźny. – zaczął mówić. – Wiadomo było, że zbliża się front. Od kilku dni słychać było huk armat. Którejś nocy Niemcy się wycofali, a kopalnię zajęli Rosjanie. Pomimo tego prawie cała załoga rano stawiła się do pracy. Ślązacy są nauczeni porządku. Wojna nie wojna, front nie front, a fedrować trzeba. Ruscy nie znali miejscowych realiów. Kopalnia leżała po niemieckiej stronie przedwojennej granicy, więc nie rozróżniali pomiędzy Ślązakami a Niemcami. Wszystkich górników ustawili na placu przy tym szybie i kazali stać tak przez dwie doby. Było ponad dwadzieścia stopni poniżej zera. Ludzie byli zmarznięci na kość. Po tych dwu dniach rosyjski komendant kazał odliczyć do dziesięciu i wystąpić tym, na których wypadło. Okazało się, że mieli wielkie szczęście bo zostali do obsługi pomp, aby kopalnia nie została zalana. Pozostali prosto z tego placu trafili do wagonów, które zawiozły ich do pracy w syberyjskich kopalniach. Dopiero po śmierci Stalina niektórzy wrócili na Śląsk. Niespełna połowa. Rodziny pozostałych nigdy się nie dowiedziały co stało się z ich bliskimi. Ci, co wrócili nie opowiadali o swoich przeżyciach. Urząd Bezpieczeństwa pilnował aby wieści o tym jak wygląda przyjaźń polsko-radziecka z punktu widzenia Ślązaków się nie rozpowszechniały.

Słuchaliśmy tej opowieści w osłupieniu. Zanim ktoś z nas zdążył się odezwać starszy, wychudzony człowiek zniknął w ciemności.

Następnego dnia mieliśmy kolejną wizytę. Tym razem z mroku wyszedł do naszego ogniska mężczyzna ubrany we wzorzysty, turecki sweter i przybrudzone dżinsy. Patrząc w ognisko zaczął mówić:

- Kiedy w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zamknięto kopalnię, to zatrudnieni w niej górnicy nie mieli jeszcze najgorzej. Kto chciał mógł wziąć niezłą odprawę, a tym co chcieli nadal pracować proponowano robotę w innych kopalniach. Jednak nikt się nie troszczył o okoliczne zakłady pracy, które poprzednio żyły z zamówień kopalni. Kiedy to się skończyło tylko nieliczne firmy znalazły szybko innych klientów i przetrwały. Wiele innych padło, a ludzie poszli na bezrobocie. Kto miał  szczęście to dostał chociaż na koniec jedną pensję. Byli tacy, co nie dostali nic. Żeby wyżywić rodzinę zajęli się zbieraniem złomu z zamykanych zakładów, również z tego szybu. Wyposażenie stacji wentylatorowej zdemontowano ale zostało sporo kabli, prętów zbrojeniowych, metalowych framug i takich tam.  Człowiekowi nauczonemu solidnej roboty żal było wyrywać to ze ścian ale jakie było inne wyjście? Władze ścigały złomiarzy, niby dla ich bezpieczeństwa, bo przy odzyskiwaniu metali nie przestrzegali BHP. Ale kto by się przejmował BHP kiedy rodzina nie ma za co żyć? – mężczyzna pokręcił głową w zadumie, a po chwili cofnął się w ciemność.

Sporo myślałem o tych trzech ludziach. W naszej dzielnicy znamy się niemal wszyscy z widzenia i mam pewność, że żaden z nich nie jest stąd. A w jaki sposób ktoś obcy mógł się dowiedzieć o starym, opuszczonym szybie ukrytym w zaroślach i trafić tam wieczorem? Poza tym wszyscy trzej wyglądali tak jakoś niedzisiejszo. Jakby pochodzili z dawnych czasów. Nieważne kim byli i skąd przyszli. Wierzyłem im. Usłyszałem od nich kawałek śląskiej historii, której inaczej bym nie poznał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz