niedziela, 14 maja 2017

Meteor



METEOR
Zebranie zarządu firmy Intercontinental Motors odbywało się w sali konferencyjnej na trzydziestym piętrze. Za oknem roztaczała się imponująca panorama wieżowców stojących na tle nieodległego, błękitnego oceanu.  Członkowie ścisłego kierownictwa firmy nie zwracali jednak  na nią uwagi . Po pierwsze, mieli ją za oknami na co dzień, a po drugie zebrali się po to aby omawiać coś, co było dla nich ważniejsze od najpiękniejszych  widoków – zwiększenie zysku firmy. Głos zabrał Bill Henderson, dyrektor marketingu.
- Panowie, - zaczął wystąpienie – w tym gronie nie muszę tłumaczyć jakie znaczenie dla wyników firmy ma wielkość sprzedaży. W obecnych czasach zaprojektowanie, przetestowanie i wprowadzenie na rynek nowego modelu samochodu w pełni spełniającego współczesne wymagania wymaga poniesienia olbrzymich nakładów. Jeśli auto nie sprzeda się w założonej  ilości egzemplarzy firma może znaleźć się w poważnych kłopotach. Z drugiej strony, jeśli model odniesie sukces i sprzedaż przewyższy plan to wyniki finansowe wystrzelą w kosmos, gdyż po pokryciu kosztów opracowania produktu, sprzedaż każdego kolejnego egzemplarza przynosi olbrzymi, czysty zysk. Cała sztuka polega na tym, aby przekroczyć krytyczną wielkość sprzedaży, co oznacza konieczność utrafienia w oczekiwania klientów w większym stopniu niż udało się to konkurencji.  Doskonale wiadomo czego klienci oczekują, ale uzyskanie przewagi konkurencyjnej nie jest proste. Znaczenie ma marka i renoma ale na nią trzeba pracować latami. Liczy się niezawodność, ale współczesne auta niemal bez wyjątku są niezawodne. Pożądane jest niskie zużycie paliwa, ale w tym zakresie, z powodów technicznych, poniżej pewnego minimum zejść się nie da. Oczekuje się, aby auto było piękne, ale zdecydowanie brzydkich w zasadzie już nie ma. Klienci chcieliby aby samochody były tanie, co jest jednak sprzeczne z pozostałymi wymaganiami. Krótko mówiąc, nie jest łatwo wyróżnić się na tle konkurencji. Panowie, według mnie, jedyną cecha, jaka daje nam szanse na zdobycie przewagi konkurencyjnej jest bezpieczeństwo, jednak rozumiane w nieco inny sposób niż konwencjonalne testy zderzeniowe. Pozwólcie, że zaprezentuję plan, dzięki któremu zwiększymy nasz udział w globalnym rynku o kilka procent.
Plan zawarty był w prezentacji składającej się dwudziestu czterech slajdów, z których każdy pod względem graficznym opracowany był perfekcyjnie. Decydujące znaczenie miała jednak osobowość Billa Hendersona, który potrafił przekonać zarząd do swoich propozycji. Plan został zatwierdzony jednogłośnie.
Niedługo później w sieci pojawił się film pokazujący deszcz spadających meteorytów. W krótkim czasie uzyskał kilkadziesiąt milionów wyświetleń gdyż był bardzo widowiskowy.  Nikt nie zwrócił uwagi na nieliczne komentarze sugerujące, że to nie jest autentyczne nagranie lecz komputerowa animacja.
Wkrótce na kilku portalach  znalazła się informacja, że teleskop umieszczony na orbicie wykrył zbliżające się do Ziemi liczne roje meteorytów powstałe w wyniki wybuchu gwiazdy supernowej. Internauci masowo udostępniali sobie linki. Wiadomość zyskała taką popularność, że międzynarodowa agencja kosmiczna obsługująca teleskop poczuła się w obowiązku opublikować sprostowanie.  Była w nim mowa o tym, że po pierwsze, meteoryty nie powstają z eksplozji supernowych, a ponadto żadnych nowych rojów w ogóle nie zaobserwowano. Sprostowanie to doczekało się jednak jedynie kilku tysięcy wyświetleń, podczas gdy informacja, którą usiłowano sprostować  nadal królowała w sieci.
Prawdziwe przerażenie wzbudziła internetowa wiadomość, że deszcz meteorytów, który spadł na autostradę w Malezji spowodował kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych. Niektórzy kierowcy zginęli bezpośrednio od uderzeń, a dalsi w karambolu jaki powstał w rezultacie. Malezyjska policja opublikowała oświadczenie, że nic podobnego nie miała miejsca, ale kto by tam czytał jakieś oświadczenia Malezyjczyków. Na forach internetowych rozgorzały liczne dyskusje ekspertów, którzy zwracali uwagę na niedostrzegane dotychczas zagrożenie, jakie dla kierowców stwarzają spadające meteoryty. Na autorów wpisów, którzy twierdzili, że trafienie samochodu przez meteoryt jest mało prawdopodobne spadła fala hejtu.
W tej sytuacji nowy model samochodu wprowadzony na rynek przez Intercontinental Motors, nazwany Meteor, odniósł spektakularny sukces. Auto posiadało pod dachem warstwę włókna węglowego, która zdaniem firmy, jak pancerz chroniła kierowcę i pasażerów przed uderzeniami meteorytów. Udział Intercontinental Motors w globalnym rynku motoryzacyjnym w krótkim czasie  wzrósł o cztery i siedem dziesiątych procent.
Międzynarodowe stowarzyszenie producentów samochodów, zrzeszające liczne firmy, które utraciły część rynku postanowiło wystąpić przeciw Intercontinental Motors   z pozwem o naruszenie zasad uczciwej konkurencji.  Rozprawa odbywała się przed międzynarodowym trybunałem arbitrażowym. Prawnicy reprezentujący stowarzyszenie argumentowali, że Intercontinental Motors narusza renomę pozostałych producentów samochodów, sugerując w reklamach jakoby nie dbali oni w dostatecznym stopniu o bezpieczeństwo kierowców lekceważąc zagrożenie ze strony meteorytów.  W charakterze biegłych powołano uznanych profesorów astrofizyki, którzy jednoznacznie stwierdzili, że trafienie samochodu przez meteoryt jest nieprawdopodobne, z uwagi na to, że większość z nich spala się w atmosferze. Tych, które docierają do ziemi jest tak mało, że przypadkowe trafienie w poruszający się samochód może wystąpić  nie częściej niż raz na kilka miliardów lat. Zeznania złożył reprezentant rządu Malezji, który zaprzeczył informacjom o katastrofie, która rzekomo miała miejsce na autostradzie w jego kraju. Dodał, że malezyjska branża turystyczna poniosła z tego powodu znaczne straty związane ze spadkiem liczby przybywających turystów. Prawnicy stowarzyszenia podnosili, że informacje o rzekomym zagrożeniu są rozpowszechnianie w sieci przez wyspecjalizowanych hakerów, działających na zewnętrzne zlecenie. Musieli jednak przyznać, że nie znaleźli bezpośrednich dowodów na to, że hakerzy są finansowani przez Intercontinental Motors gdyż w zamkniętym światku komputerowych przestępców nie korzysta się z legalnych przelewów dokonywanych przez szanujące się banki.
Stanowisko Intercontinental Motors przedstawił osobiście Bill Henderson.  Z oburzeniem odrzucił sugestie  jakoby jego firma miała coś wspólnego z wywoływaniem internetowej psychozy na punkcie zagrożenia powodowanego przez meteoryty. Z patosem stwierdził, że najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa klientów, które model Meteor im daje. To czy niepokój kierowców ma uzasadnienie czy nie ma znaczenie drugorzędne, gdyż nikt nikomu nie ma prawa dyktować czego ma się obawiać. W podsumowaniu dodał, że jedynym powodem pozwu jest zawiść konkurentów, którzy w porę nie potrafili odczytać potrzeb zwykłych ludzi pragnących bezpiecznie poruszać się samochodami.
Wyrok oczekiwany był z zainteresowaniem. W dniu jego ogłoszenia na sali sądowej obecni byli liczni przedstawiciele prasy i telewizji. Sędzia na wstępie stwierdził, że nie ulega dla niego żadnej wątpliwości, iż realne zagrożenie dla samochodów ze strony meteorytów nie występuje.  Ta kwestia nie była jednak przedmiotem procesu. Dodał, że powody ludzkiego, subiektywnego strachu o życie również nie podlegają jurysdykcji sądu. Każdy ma prawo obawiać się czego chce. Gdyby wykazano, że firma Intercontinental Motors  celowo podsycała nieuzasadnione ludzkie obawy z zamiarem odebrania klientów konkurencji, zachowanie takie byłoby karalne. W niniejszym procesie jednak nie wskazano twardych dowodów, że coś takiego miało miejsce, a same sugestie, że pozwana firma mogłaby odnieść z tego korzyść nie są wystarczające. W tej sytuacji sąd nie ma innego wyjścia niż oddalić pozew.
Bill Henderson wydał krótkie oświadczenie dla mediów na stopniach przed wejściem do sądu. Stwierdził, że wyrok jest triumfem zasady wolnej konkurencji i prawa konsumentów do decydowania o tym,  czego potrzebują. Posłał uprzejmy lecz ironiczny uśmiech w kierunku prawników stowarzyszenia, którzy ze strapionymi minami stali za plecami dziennikarzy i wsiadł do oczekującej limuzyny.
Dzień był pogodny. Słońce zniżało się już ku zachodowi. Nagle, po przeciwnej stronie nieba pojawiło się coś jak drugie słońce. Jego blask szybko się wzmagał, rozrósł się do oślepiającego obłoku, z którego w kierunku miasta wystrzeliła jaśniejąca smuga. Huk nadszedł chwilę później, jak po przelocie naddźwiękowego odrzutowca.
Meteoryt trafił w limuzynę Billa Hendersona. Powłoka z włókna węglowego umieszczona pod dachem Meteora nie uchroniła dyrektora marketingu od śmierci na miejscu wypadku.  

wtorek, 18 kwietnia 2017

Wyspa Robinsona

Dziś trzecie "Opowiadanie bałkańskie".



WYSPA ROBINSONA
                Jak co roku, pod koniec lutego, Sandra zaczęła przeglądać strony internetowe  biur podróży aby zaplanować letnie wakacje. Wśród wielu podobnych do siebie ofert, prezentujących niemal identyczne  hotele z basenami o błękitnej wodzie, jedna  zwróciła jej uwagę swoją odmiennością.
                - Popatrz, -  powiedziała do Sebastiana – to wygląda interesująco. Oferta nazywa się „wakacje Robinsona”.  Biuro podróży przewozi cię łodzią na bezludną wysepkę na Adriatyku, na której stoi tylko mały domek zamieszkały kiedyś przez rybaków, a obecnie opuszczony. Zostawiają cię na tej wyspie z zapasem żywności i przyjeżdżają po ciebie po dziesięciu dniach. Przez ten czas musisz sobie radzić sam.
                - Rezerwujemy. – odpowiedział bez namysłu. – Zawsze marzyłem o tym, aby znaleźć się z tobą na bezludnej wyspie.
***
                Wysepka miała kształt półksiężyca, którego cięciwa nie przekraczała trzystu metrów.  Na jej północnym krańcu wznosiło się  wapienne wzgórze. Od wschodu, po wypukłej stronie rogalika, skały gwałtownie opadały w granatową głębię Adriatyku, natomiast brzegi położonej po przeciwnej stronie zatoki opadały łagodnie. Do zatoczki spod szczytu wzgórza wiódł jar wypłukany w skale przez ulewne deszcze, które tą drogą naniosły na brzeg morza drobnych kamyków, dzięki czemu powstało coś w rodzaju plaży. Nie była to żadna rajska, tropikalna plaża z drobnym, białym piaskiem, ale na kamykach dało się rozłożyć ręcznik i można było po nich wejść do wody nie raniąc nóg o ostre skały. Roślinność była skromna. Na nagrzanych w słońcu wapiennych zboczach gdzieniegdzie uchowało się kilka cyprysów i  starych drzewek oliwnych. Północny stok wzgórza porastały kolczaste krzewy, których nazw przybysze z północnej Europy nie byli w stanie podać. Dom stał w połowie wysokości wzgórza, od strony zatoki. Zbudowany był z miejscowego kamienia i nakryty łupkiem. Powyżej, w zboczu, wykuty został zbiornik na deszczówkę, której zapas łapany był wczesną wiosną na całe upalne lato.  Po adaptacji domku na potrzeby turystów wprowadzono udogodnienia w postaci kuchenki gazowej zasilanej gazem z butli oraz ulokowanego  na dachu panelu słonecznego ładującego akumulator zapewniający oświetlenie. Prysznic wykorzystywał bardziej tradycyjne technologie – rano należało napełnić wodą i powiesić na słońcu worek z czarnego, matowego plastiku, który do wieczora nagrzewał się i umożliwiał kąpiel.
                Pracownik biura podróży, który przywiózł na wyspę Sandrę i Sebastiana pomógł im wyładować na ląd zapasy, sprawdził stan gazu w butli, poziom deszczówki w zbiorniku, potwierdził datę odbioru z wyspy, po czym odpalił silnik i odpłynął w kierunku niedalekiego stałego lądu.
                Pierwsze dni pobytu upłynęły na lenistwie, zasłużonym po gorączce, jaka zazwyczaj, w przypadku pracowników korporacji, ma miejsce przed wyjazdem na urlop. Sandra i Sebastian po pięciu dniach znali już każdy kamień i każdą roślinę na wyspie, przemierzyli każdą ścieżkę i zajrzeli w każdy zakamarek. Poranki upływały im na nurkowaniu w krystalicznej wodzie i na wylegiwaniu się na kamiennej plaży. Wieczory spędzali czytając przywiezione ze sobą książki, które przez cały rok odkładali, obiecując sobie lekturę na urlopie.  Mniej więcej w połowie pobytu poczuli się na tyle wypoczęci, że ten ustalony codzienny rytm zaczął im wydawać się nudny. Zatęsknili za jakimiś atrakcjami, o które na wysepce było jednak trudno. Z braku lepszych możliwości postanowili spędzić kolejne przedpołudnie na obserwacji statków i jachtów, których sporo pływało  po wodach otaczających wyspę. Po śniadaniu, wyposażeni w silną lornetkę zajęli miejsce na ocienionej półce skalnej pod szczytem wzgórza. Przekazując sobie szkła kolejno wpatrywali się w morze. Wyspę mijały duże statki pasażerskie zmierzające kursem na Wenecję, od czasu do czasu wzdłuż  horyzontu przesuwały się wielkie frachtowce, najwięcej było jednak turystycznych, żaglowych łodzi.
                Około południa dał się zauważyć biały motorowy jacht z mahoniowym pokładem zmierzający w kierunku zatoki. Po chwili był już na tyle blisko, że przez lornetkę dało się rozpoznać trzy osoby znajdujące się na jego pokładzie. Za sterem stał młody brunet o wysportowanej sylwetce. Bardziej w oczy rzucały się jednak dwie pasażerki. Na przednim pokładzie, przed sterówką, opalała się toples szczupła blondynka. Obok sternika stała  wysoka, mniej więcej trzydziestoletnia kobieta z długimi, rudymi włosami. Miała na sobie intensywnie pomarańczowy, jednoczęściowy kostium kąpielowy. I krój i kolor świadczyły, że nie został on zakupiony w supermarkecie, lecz pochodził z autorskiej kolekcji jakiegoś kreatora mody. Sandra, która akurat miała przy oczach lornetkę, powiedziała podnieconym głosem:
                - Słuchaj, to jest Teresa Krammer!
                - Kto to jest Teresa Krammer? – spytał Sebastian.
                - Nie wiesz? To gwiazda serialu „Rajska miłość”!
                - Nie oglądam seriali, a zwłaszcza takich.
                - Fakt, że to raczej szmira, ale bardzo popularna. A Teresa, pomimo tego, że zdobyła sławę na tego rodzaju produkcji to kobieta z klasą. Organizuje i wspiera akcje charytatywne, pomaga się przebić ambitnym, off-owym artystom.
                - Chyba coś kojarzę. – przyznał Sebastian. – Czytałem, zdaje się, jakiś wywiad, którego udzieliła poważnemu tygodnikowi. Faktycznie, to niegłupia babka. Pokaż tę lornetkę.
                Przez chwilę spoglądał w kierunku jachtu.
                - Wiesz, ona jest bardzo do ciebie podobna.
                - Miły jesteś. Przypuszczam, że na kostium jaki ona ma na sobie musiałabym pracować z pół roku.
                - Mam na myśli sylwetkę. I fryzurę. Macie włosy tego samego koloru  i podobnej długości.
                - Od kiedy „Rajska miłość” jest na topie co druga babka farbuje włosy i czesze się jak Teresa Krammer. Ale mój kolor jest naturalny, a tę fryzurę nosiłam wcześniej.
                - Przecież wiem.  Chyba cię nie uraziłem, mówiąc że wyglądasz podobnie jak gwiazda filmowa.
                - Słuchaj, nie powinniśmy się tak na nich gapić, jak jacyś paparazzi, albo co.
                - Przecież nikogo nie podglądamy z drabiny ponad płotem. Każdy kto pływa łodzią powinien się  liczyć z tym, że jest widoczny z lądu.
                Pomimo tych słów Sebastian odłożył na bok lornetkę. Nie miało to jednak większego znaczenia, gdyż jacht był już bardzo blisko. Woda za jego rufą przestała się kotłować, fale odcinane poprzednio na boki przez smukły dziób opadły. Łódź wolno, rozpędem, wpływała na wody zatoki. Mężczyzna stojący za kołem sterowym pokręcił nim, a jacht posłusznie zaczął pływać po okręgu, aż całkowicie wytracił prędkość. Kobieta w pomarańczowym kostiumie przeszła na rufę i po drabince wykonanej z nierdzewnej stali zeszła do wody. Zaczęła pływać żabką w przejrzystej wodzie, trzymając głowę ponad wodą. W pewnej chwili, gdy oddaliła się na ponad pięćdziesiąt metrów od jachtu, woda za jego rufą ponownie się zakotłowała, a ponad wodą rozległ się bulgoczący odgłos silnika. Mężczyzna i półnaga blondynka ironicznie pomachali rękami w kierunku pływaczki. Łódź zaczęła się szybko oddalać. Ruda kobieta w pierwszym odruchu wysunęła rękę ponad wodę jakby w przyzywającym geście i zamierzała coś zawołać, ale szybko zorientowała się, że to nie ma sensu. Popłynęła w kierunku brzegu.
                Sandra i Sebastian mimo woli obserwowali tę scenę.
                - Wygląda na to, że przyjaciele zrobili naszej gwieździe głupi kawał – stwierdził mężczyzna. – Chyba nie powinniśmy udawać, że nas tu nie ma.
                Sandra zgodziła się z tą opinią. Oboje zeszli skalną ścieżką w kierunku plaży.
                - Dzień dobry. – Sandra pozdrowiła aktorkę, która w międzyczasie wyszła już z morza. – Mimo woli byliśmy świadkami tego, że pani znajomi odpłynęli podczas gdy pani się kąpała. Zapewne to jakiś niemądry dowcip ale uznaliśmy, że  nie powinniśmy zostawić pani na plaży w mokrym kostiumie. Zapraszamy na kawę. – wskazała ręką w kierunku domku górującego nad zatoką.
                - Macie tu państwo jakąś łódź, którą można się dostać na ląd?
                - Niestety. – odpowiedział Sebastian -  Przywiozła nas tu łódź firmy, od której wynajęliśmy ten domek. Przypłynie aby nas odebrać za cztery dni. Mam nadzieję, że pani znajomi znają umiar w żartach i wcześniej po panią wrócą. W międzyczasie będzie nam miło panią ugościć, w miarę tutejszych, skromnych możliwości.
                Sandra zebrała się na odwagę:
                - Pani Teresa Krammer, prawda? Oglądam „Rajską miłość”.
                Aktorka skinęła głową na potwierdzenie.
                - Po prostu Teresa.
                - Ja mam na imię  Sandra, a to jest Sebastian.
                Ruszyli w kierunku domu.
                - Pewnie masz dość natarczywych fanów. – ni to stwierdziła, ni zapytała Sandra. – Przykro nam, że nawet na bezludnej wyspie się narzucamy.
                - Po pierwsze nie narzucacie się, tylko pomagacie mi w kłopotliwej sytuacji. –odrzekła Teresa.- Po drugie, moje koleżanki i koledzy, którzy tak ostentacyjnie narzekają na nadmiar popularności, z reguły nie są w tym do końca szczerzy. Możecie mi wierzyć, że każda aktorka z obsady „Rajskiej miłości” ciężko by odchorowała gdybyście jej nie poznali, bo to by wskazywało, że nie jest taką celebrytką, za jaką się uważa. Popularność ma, oczywiście, swoje złe strony ale nie ma co na nią narzekać, pod warunkiem, że fani zostawiają trochę przestrzeni na prywatność.  Czasem przeklinam tę cała „Rajską miłość” bo przez ten serial zostałam na dobre zaszufladkowana. Zagrania lady Makbet raczej nikt mi już po tym nie zaproponuje. Ale z drugiej strony ten serial dał mi niezależność finansową i możliwości, o jakich w innym przypadku nawet by mi się nie śniło.
                - Podziwiam i szanuję twoją działalność charytatywną.
                - Uwierz mi, że nie robię tego dla rozgłosu.
                W trakcie tej rozmowy cała trójka wspięła się ścieżką pod dom, przed którym stał stolik otoczony drewnianymi ławkami. Sandra z namysłem spojrzała na Teresę.
                - Może chciałabyś się przebrać? – zapytała. – Jest ciepło ale chodzenie w mokrym kostiumie to nic miłego. Mogę ci pożyczyć swój. Co prawda nie jest tak markowy jak twój, ale za to suchy i nieużywany. Nie wiem po co wzięłam ich kilka. Na tej wyspie nikogo nie ma i okazało się, że kostiumy właściwie nie są tu niezbędne.
                Teresa przyjęła propozycję. Obie panie zniknęły w głębi domku, a po chwili aktorka pojawiła się w czarnym bikini. Pomarańczowy kostium trafił na sznurek do suszenia.
                - Napijesz się z nami kawy? – zaproponowała Sandra. – Warunki są tu prymitywne, nie ma żadnego ekspresu. Pijemy ze zwykłych kubków kawę zaparzoną w dzbanku.
                - Nikt  nie oczekuje serwisu Rosenthala na bezludnej wyspie. A na kawę mam akurat ochotę.
                Kiedy pachnące kubki pojawiły się na stoliku Sandra powiedziała:
                - Nie spodziewaliśmy się tutaj takiego gościa.
                - Ja też się nie spodziewałam, że zostanę porzucona na wyspie.
                - Masz, jak się  wydaje, przyjaciół skorych do żartów.
                Teresa nie podjęła żartobliwego tonu. Przez chwilę milczała, jakby zastanawiając się na decyzją co powiedzieć.
                - Nie chcę was absorbować swoimi prywatnymi sprawami, ale skoro tak się złożyło, że mimo woli zakłóciłam wam romantyczny pobyt na tej wyspie, to chyba jestem winna jakieś wyjaśnienia.  Facet, który steruje jachtem nazywa się Tom Robinson. Jego ojciec jest znanym autorem przebojów. Łódź należy do niego.
                Widząc minę Sebastiana Teresa szybko dodała:
                - To nie tak jak myślisz. On nie jest playboyem, który się tylko bawi za kasę ojca. Nie jego wina, że stary ma jacht. Tom jest zdolnym fotografem. Pomagał mi bezinteresownie w akcjach charytatywnych. Dzięki jego zdjęciom strony internetowe naszej fundacji są bardziej atrakcyjne. Współpraca nas zbliżyła. Stał się dla mnie przyjacielem, a może kimś więcej. No, nie wiem  sama. W każdym razie jest dla mnie w pewien sposób ważny.  Zaproponował mi wspólne wakacje na jachcie. Nie zgodziłam się na rejs tyko we dwoje. Nie jestem pewna czy już jestem na to gotowa. Poza tym, przy tej całej popularności, muszę myśleć o mediach. Gdybyśmy razem wsiedli na jacht to na sto procent w porcie ktoś by nas sfotografował, bo paparazzi całe lato czekają na takie okazje. Już widzę te tytuły w tabloidach: „Kim jest partner Teresy Krammer?”. „Czy gwiazda ‘Rajskiej miłości’ planuje ślub?”. Umówiliśmy się na rejs we czworo. Oprócz nas miała jeszcze popłynąć Linda, znana modelka, z jakimś facetem. Ale coś poszło nie tak i na łodzi zjawiła się tylko ona, więc wypłynęliśmy we troje. Szczerze mówiąc, Linda to kretynka, która myśli tylko o tym jak zawrócić w głowie każdemu mężczyźnie.  Od razu zaczęła paradować bez stanika, mówiąc że na pokazach mody musi prezentować na sobie stroje o różnym kroju, więc  nie może opalić się w paski. Może to  i prawda, ale jej nie tylko o to chodziło. Wyraźnie prowokowała Toma tym silikonem. Jestem pewna, że dowcip z odpłynięciem  to jej pomysł, bo to jest koncept na jej poziomie.
                -  Jeśli Tom dał się podpuścić to powinien szybko zrozumieć swój błąd i powinien wkrótce po ciebie wrócić. – stwierdziła Sandra.
                - Zdaje się, że już wraca. – Sebastian wskazał białą łódź zbliżającą się do wysepki. – Jak mi się wydaje, płynie sam.
                Teresa na chwilę zamyśliła się.
                - Wobec tego musimy przygotować mu właściwe powitanie. – stwierdziła.
***
                Tom prowadził jacht w kierunku zatoki. Był wściekły na siebie. Zastanawiał się jak przeprosić Teresę i jak ona przyjmie te przeprosiny. Nie zdziwiłby się, gdyby kazała mu odpłynąć w diabły. Ale przecież nie mógł jej zostawić na tej skale. Kiedy ominął przylądek wyspy z ulgą dostrzegł, że ruda kobieta w pomarańczowym kostiumie siedzi na kamieniu nad brzegiem wody. Była odwrócona tyłem. Zredukował obroty silnika. Łódź wolno zbliżała się do lądu.
                - Teresa! – zawołał – Wybacz! Zachowałem się jak idiota.
                Kobieta nie zareagowała. Nadal siedziała zwrócona w kierunku wyspy, udając że nie słyszy wołania.
                -Wiedziałem, że nie będzie łatwo. – pomyślał Tom. – Sam sobie jestem winien.
                Ostrożnie, aby nie uszkodzić kadłuba o podwodne skały zbliżył się do brzegu na tyle, na ile było to możliwe. Wyłączył silnik i wyskoczył do wody trzymając w ręku cumę. Brodząc po uda w morzu dotarł do brzegu i przywiązał linę do dużego kamienia. W trakcie tej czynności szukał w myślach odpowiednich słów.
                - Wiem, że nawet bukiet róż by nie wystarczył po tym co zrobiłem. – powiedział. – A na dodatek nie mam bukietu róż. Proszę cię, Teresa, wybacz mi to idiotyczne zachowanie.
                Sandra powoli odwróciła głowę.
                - O jakiej Teresie pan mówi? Nikogo o tym imieniu tu nie ma.
                Tom, zaskoczony,  na chwilę zaniemówił.
                - Dwie godziny temu pływała w tej zatoce. Musiałem odwieźć inną znajomą na ląd, więc Teresa tu na chwilę została. Musiała ją pani zauważyć.
                - Nikogo tu nie było. Chyba pomylił pan wyspy. Tu jest cały archipelag i wszystkie są do siebie podobne.
                - Pani ma na sobie jej kostium! – wykrzyknął Tom. – To jest model z prywatnej kolekcji. Skąd go pani ma?
                Zza skały wyszedł Sebastian. Zbliżał się wolno patrząc na Toma ponurym wzrokiem.
                - Pan sugeruje, że moja dziewczyna ukradła komuś kostium? – powiedział groźnie brzmiącym głosem. – To jest prywatna wyspa. Niech pan stąd spieprza i szuka swojej Teresy tam, gdzie ją pan zostawił.
                Tom zbladł.
                - Co wyście z nią zrobili? – wykrzyknął.
                Nerwowo rozejrzał się wokół. Nagle krew do reszty odpłynęła mu z twarzy. Dostrzegł, że zza  jednej ze skał wystaje stopa leżącej kobiety.
                - Zabiliście ją! – jego krzyk zabrzmiał jak jęk.
                Pochylił się i podniósł z plaży spory kamień. Wziął zamach i zawołał:
                - Nie zbliżajcie się!
                Teresa podniosła się i wyszła zza skały.
                - Zostaw ten kamyk, bo sobie przytłuczesz palce, bohaterze.
                - Teresa! Rany Boskie! Myślałem, że oni cię zabili!
                - Trzeba było pomyśleć kiedy odpływałeś, że może spotkać mnie coś złego. Na szczęście spotkałam miłych ludzi. Poznaj Sandrę i Sebastiana. Zaprosili mnie na kawę.
                - A ten kostium? – Tom wskazał w kierunku Sandry.
                - Nie wolno się zamienić? Doszłam do wniosku, że w pomarańczowym mi nie do twarzy.
                - Strasznie cię przepraszam. Zachowałem się jak smarkacz, jak idiota. Dobrze, że tak się to skończyło. Szybko zrozumiałem jakie głupstwo zrobiłem i wróciłem po ciebie najszybciej jak mogłem.  Popłyniesz ze mną?
                - Nie mam wielkiego wyboru. – odpowiedziała Teresa. - Nie mogę Sandrze i Sebastianowi zakłócać wakacji na ich wyspie. Odwieziesz mnie na ląd. Ale nasze wakacje się skończyły.
                Przed odpłynięciem Teresa poprosiła o kawałek papieru i podała Sandrze numer telefonu.
                - Zadzwoń kiedyś, po wakacjach. – powiedziała na pożegnanie. – I jeszcze raz dziękuję za kawę.
                Tom prowadził łódź w  milczeniu. Dopiero kiedy wysepka zaczęła niknąć na horyzoncie powiedział:
                - Gdyby to było możliwe chciałbym cofnąć czas. Kiedy pływałaś, Linda zaproponowała ten idiotyczny dowcip. W pierwszej chwili wydało mi się to  zabawne i bez większego zastanowienia odpłynąłem. Dopiero później zrozumiałem, jaki błąd popełniłem. Ona zaczęła się zachowywać triumfująco i prowokacyjnie. Pomińmy szczegóły. Powiedziałem jej, że muszę ją odstawić do portu i wrócić po ciebie sam. Wiem, że wyrządziłem ci przykrość zostawiając cię i odpływając z nią. To był  idiotyczny wygłup. Wybacz mi.
                - Faceci mają problem z łapaniem subtelności, więc powiem wprost. – odrzekła Teresa. – Ustalmy jedno. Rzeczywiście, było mi przykro, ale nie z powodu Lindy. Jakiś wieszak na ciuchy nie jest w stanie sprawić mi przykrości. Jest mi smutno z twojego powodu. Przez jakiś czas wydawało mi się, że spotkałam odpowiedzialnego, myślącego faceta, którego warto bliżej poznać. Tymczasem okazało się, że ten facet, jak pierwszy lepszy smarkacz, głupieje na widok silikonowych cycków.
                Tom przez chwilę milczał.
                - Czy dasz mi jeszcze jedną szansę? – zapytał cicho.
                - Nie wiem, muszę to przespać. Jeśli dostaniesz tę szansę, to dlatego, że widziałam twoją twarz, kiedy myślałeś, że tam, na wyspie, spotkało mnie coś złego. Widziałam twoją rozpacz, przerażenie i radość, kiedy okazało się, że żyję. Ale to nie zmienia tego, że nie będzie już jak dawniej. To co się stało spowodowało, że straciłam złudzenia. Nie uwierzę już, że marzenia o idealnym facecie mogą się spełnić.  Będę musiała zaakceptować fakt, że w realnym życiu,  faceci są tacy, jacy są.
***
                W tym samym czasie na wyspie Sebastian zapytał Sandrę:
                - Zadzwonisz do niej po wakacjach?
                - Nie wiem. – odpowiedziała – Dała mi numer na pożegnanie, bo w takiej chwili wydawało jej się, że tak wypada. Możliwe jednak, że po pewnym czasie wolałaby zapomnieć o tym co tu zaszło i nie wiem czy swoim telefonem powinnam o tym przypominać. Jeśli zadzwonię, to  dlatego, że jestem ciekawa czy ona mu wybaczy ten wygłup.
                - Myślisz, że może wybaczyć?
                - Jest w nim zakochana. Nie musiała nas wtajemniczać w swoje prywatne sprawy. Jeśli mimo wszystko opowiedziała nam o relacji z nim, to znaczy, że czuła taką potrzebę. A jeśli ktoś czuje potrzebę opowiadania o swoich relacjach z kimś innym,  to znaczy, że go kocha. On sprawił jej zawód. Ale gdyby kobiety nie umiały wybaczać zawodów, jakie sprawiają im faceci, to chyba żadne małżeństwo nie doszłoby do skutku.
                - Jak widać pieniądze szczęścia nie dają. – zauważył filozoficznie Sebastian. – Ja nie ma jachtu ale przynajmniej nie zostawiam cię aby odpłynąć z inną babą.
                - Bo tu nie ma żadnych innych bab. Myślisz, że z jakiego powodu wybrałam wakacje na bezludnej wyspie?.