środa, 15 sierpnia 2018

Kłopotliwy pacjent


Kłopotliwy pacjent.
                Doktor Wilkowicz uzyskał specjalizację z medycyny rodzinnej niedawno, lecz po kilku latach rezydentury miał już spore doświadczenie w postępowaniu z pacjentami. Zdecydowana większość z nich przychodziła z banalnymi przeziębieniami  i oczekiwała głównie zwolnienia lekarskiego. Sporo było też emerytów, którzy, bardziej z nudów niż z realnej potrzeby, przychodzili poskarżyć się na strzykanie w plecach.  Zdarzały się jednak pacjenci nietypowi. Tych doktor Wilkowicz potrafił wyczuć już na pierwszy rzut oka. Do gabinetu wszedł właśnie mężczyzna po pięćdziesiątce, szczupły i pedantycznie ubrany. Na nosie miał druciane okulary, a w ręku małą aktówkę na dokumenty.  Wyglądał na przedstawiciela nauk ścisłych, który przed przyjściem do lekarza wyczytał w Google wszystko na temat swoich dolegliwości oraz metod ich leczenia.  Pomimo złych przeczuć doktor zapytał z zawodową uprzejmością:
                - W czym mogę pomóc?
                - Nie wychodzę na zdjęciach. – odpowiedział pacjent.
                Doktor z trudem ukrył irytację. Fundusz wyznacza góra dziesięć minut na pacjenta, a ten przychodzi i marnuje mu cenny czas.
                - Co ja mam na to poradzić? – zapytał Wilkowicz głosem na tyle opanowanym, na ile się dało. – Niech pan znajdzie lepszego fotografa albo pójdzie do chirurga plastycznego.
                - Pan mnie nie zrozumiał, panie doktorze. – odrzekł sucho mężczyzna. – Ja nie powiedziałem, że źle wychodzę na zdjęciach, tylko że w ogóle nie wychodzę.
                - Jak to? – doktor był nieco skołowany.
                Pacjent sięgnął do aktówki i wyjął odbitkę pocztówkowego formatu.
                - Po prostu nie wychodzę. Niech pan spojrzy tutaj. – podał zdjęcie Wilkowiczowi. – Stałem o tu, obok Stefana, a na fotografii mnie nie ma. Albo tutaj – wyciągnął kolejne zdjęcie przedstawiające jakiś zabytek. – Żona podczas wycieczki sfotografowała mnie na tle tego zamku, a na odbitce widać tylko zamek.
                - Może się panu pomyliło? – doktor próbował znaleźć racjonalne wytłumaczenie. – Może żona chwilę przed tym zrobiła zdjęcie bez pana?
                - Niech pan nie żartuje, panie doktorze. Dla mnie to jest poważny problem. Niedługo kończy mi się ważność dowodu osobistego i paszportu, a wkrótce później prawa jazdy. Żeby wyrobić nowe dokumenty potrzeba aktualnego zdjęcia, a ja na żadnym nie wychodzę. Za chwilę zostanę urzędowo uznany za nieistniejącego, nie będę mógł wyjechać za granicę, wziąć kredytu ani prowadzić auta.  Sam początkowo myślałem, że mi się wydawało. Mogło się zdarzyć, że coś pomyliłem, i sądziłem, że powinienem być na zdjęciu, na którym mnie nie ma. Jednak mnie nie ma na żadnym. Mam co do tego sto procent pewności. Zresztą niech pan sam zobaczy.
                Pacjent wyjął komórkę i strzelił sobie selfie.
                - Proszę spojrzeć – podał telefon Wilkowiczowi. – Widzi pan? Nie ma mnie.
                - Chyba pan skierował telefon w złą stronę. – doktor wyraził powątpiewanie.
                - No co pan! Przecież widziałem siebie na ekranie.
                Wilkowicz miał ochotę sięgnąć po swoją komórkę i zrobić zdjęcie pacjentowi ale zrezygnował z tego zamiaru. Wszystko wskazywało, że jest to przypadek psychiatryczny. Były różne szkoły jak postępować z takimi ludźmi, ale przeważał pogląd, że przekonywanie ich na siłę, na gruncie powszechnej logiki, że nie mają racji mijało się z celem.  W takim przypadku oni z reguły się zacinali i jeszcze bardziej kurczowo trzymali swojej obsesji. Z drugiej strony przyznanie im racji też nie było dobrym rozwiązaniem.  Należało cierpliwie zyskiwać ich zaufanie i stopniowo skłonić do dobrowolnego podjęcia leczenia.
                - W jaki sposób mógłbym panu pomóc? – zapytał doktor. – Bo muszę, niestety, przyznać że dla współczesnej medycyny jest to sytuacja nieznana.
                - Oczywiście – zgodził się pacjent. – Wie pan, ja jestem inżynierem i potrafię myśleć metodycznie. Mnie też to dziwi ale staram się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie. Przyszedłem do pana głównie po to aby wykluczyć pewne możliwości. Na przykład, chciałem pana zapytać czy w medycynie znane jest schorzenie skóry polegające na tym, że ona w pełni pochłania promieniowanie widzialne i zupełnie go nie odbija?
                - Ma pan na myśli człowieka w technologii stealth, niewykrywalnego dla aparatów fotograficznych?
                Wilkowicz nie potrafił ukryć ironii zawartej w tym pytaniu, ale pacjent najwyraźniej jej nie wyczuł.
                - Dokładnie. – potwierdził.
                - Nie. – stwierdził doktor z całą powagą. – Taki zespół chorobowy nie jest medycynie znany.
                - Tak myślałem. – przyznał mężczyzna. – To by zresztą nie tłumaczyło braku mojej obecności na zdjęciach, bo gdybym całkowicie pochłaniał padające na mnie światło to na odbitce powinna być czarna plama, a nie widoczne za mną tło. Musiałem spytać dla porządku.  Wobec tego zapytam o inną możliwość. Czy znana jest choroba tkanek objawiająca się takim ich rozrzedzeniem, że całkowicie przepuszczają światło?  Coś na kształt osteoporozy, która polega na niskiej masie kostnej. Rozumie pan, chodzi mi o brak wszelkich innych substancji, na skutek czego człowiek staje się przeźroczysty?
                Doktor jęknął w duchu ale odpowiedział zachowując powagę:
                - Nie, o takim schorzeniu również nie słyszałem.
                - No tak. – skomentował pacjent. – Tego się spodziewałem. Bo gdyby nawet taka choroba istniała to przecież do tych zdjęć pozowałem w ubraniu i przynajmniej ono powinno wyjść, nawet gdybym ja był przeźroczysty. Poza tym, w takim przypadku nie tylko nie wychodziłbym na zdjęciach ale w ogóle byłbym niewidoczny. A przecież pan mnie widzi, prawda?
                - Widzę. – doktor nie mógł zarzucić temu rozumowaniu braku logiki.
                - No cóż. Dziękuję, panie doktorze. Przepraszam, że zabrałem panu czas. W gruncie rzeczy spodziewałem się usłyszeć to co usłyszałem ale musiałem mieć pewność, że to nie żadna choroba. Wygląda na to, że padłem ofiarą hackerów.
                - Jak to? – doktor nie potrafił ukryć zdziwienia.
                - Skoro ze mną wszystko jest w porządku, to stąd wniosek, że problem tkwi w cyfrowych  aparatach fotograficznych. Acha, bo zapomniałem dodać, że na tradycyjnych zdjęciach analogowych nie miałem tego problemu. Pan się orientuje jak  działa aparat cyfrowy? Światło przez obiektyw pada na matrycę, która digitalizuje obraz i zapisuje każdy piksel w formie cyfrowej. Zdjęcia, jakie później oglądamy to pliki zawierające zera i jedynki, najczęściej w formacie jpg lub podobnym. W dalszej kolejności, kiedy chcemy obejrzeć zdjęcia, korzystamy z oprogramowania, które zapis cyfrowy z powrotem przekształca na obraz pokazywany na ekranie. To są tak zwane przeglądarki fotografii. Wygląda na to, że jakiś hacker wprowadził gdzieś wirusa. Obecnie istnieją programy identyfikujące twarze. Najwidoczniej ktoś zainfekował oprogramowanie w taki sposób, że po rozpoznaniu mojej twarzy wirus mnie usuwa. Taki złośliwy photoshop. Zastanawiam się tylko na jakim to się odbywa etapie, bo są dwie możliwości. Pierwsza jest tak, że ma to miejsce w samym aparacie w momencie robienia zdjęcia. Czyli wirus musiałby zostać wprowadzony do oprogramowania każdej kamery. To mi się wydaje mało prawdopodobne, bo hackerzy musieliby uzyskać dostęp do każdego producenta aparatów fotograficznych. Poza tym, aparaty cyfrowe, poza tymi zainstalowanymi w telefonach nie łączą się z internetem, co utrudnia włamanie do nich. A zatem wygląda na to, że wirusa wprowadzono do przeglądarek fotografii. To by oznaczało, że ja jestem na zdjęciach w formie plików jpg, tylko przeglądarka mnie nie pokazuje na ekranie. W  tym celu wystarczyłoby się włamać do kilku głównych systemów operacyjnych jak Windows, Android i tym podobne. Tak, to musi być przyczyna. Zastanawiam się tylko dlaczego ja? Czym podpadłem tym hackerom? Przecież nie mam wrogów w tym środowisku.
                -No tak. – pomyślał doktor. – Mamy spisek hackerów. Pewnie ruskich.
                Coraz bardziej wyglądało to na przypadek zaburzeń urojeniowych o charakterze  prześladowczym. Wilkowicz zastanawiał się co z tym zrobić. Należało podjąć leczenie, ale ten pacjent raczej nie podda mu się dobrowolnie, bo uważa się za w pełni zdrowego. Z drugiej strony, nie kwalifikował się do leczenia przymusowego. Nie był w żadnym stopniu agresywny. Zachowywał się spokojnie, rozumował z pozoru logicznie i nie stwarzał żadnego zagrożenia dla siebie i otoczenia. Należało zdobyć jego zaufanie i z czasem przekonać go do wizyty u psychiatry.
                - Od kiedy właściwie ma pan te problemy? – zapytał Wilkowicz aby zyskać na czasie i nie wypuścić pacjenta z gabinetu w przekonaniu, że jest całkiem zdrowy.
                - Mniej więcej od miesiąca. Czyli od wypadku.
                - Jakiego wypadku?
                - Przed miesiącem potknąłem się i mocno uderzyłem głową w ścianę.
                To diametralnie zmieniało postać rzeczy. Doktor Wilkowicz wypowiedział w myślach kilka nieprzyjemnych słów pod swoim adresem.  O mało nie popełnił błędu w sztuce. Dał się wpuścić w rozmowy o spisku hackerów zamiast przeprowadzić porządny wywiad, który zawsze powinien być podstawą diagnozowania. Czym prędzej przystąpił do nadrabiania zaległości.
                - Stracił pan przytomność?
                - Chyba nie. A jeśli już to na bardzo krótko. Kiedy walnąłem głową w ten mur, to na chwilę pociemniało mi w oczach i wszystko na około jakoś tak przycichło. Ale to trwało krótko.
                - Niedobrze – pomyślał doktor. -Facet miał niemal na pewno silny wstrząs mózgu. Było wysoce prawdopodobne, że nabawił się jakiegoś krwiaka w czaszce i stąd te urojenia.
                - Miał pan mdłości? Źle się pan czuł?
                - Pewnie, że się źle czułem. Łeb mnie bolał jak cholera. Miałem guza jak śliwka. Co ja gadam. Jaka śliwka? Guz był jak pół gruszki. Ale już mi przeszło.
                - Był pan u lekarza?
                - Nie. Przecież nie będę zawracał głowy z powodu byle guza.
                - Źle pan postąpił. Niech pan zrozumie, że tego nie można lekceważyć. Istnieje niebezpieczeństwo, że od tego uderzenia pękło panu jakieś naczynie krwionośne w głowie i powstał krwiak. Coś takiego może się z czasem samo wchłonąć, ale jest też niebezpieczeństwo, że powstanie ucisk i część mózgu zostanie uszkodzona.
                - Mówi pan, że to było niebezpieczne? Mogłem zginąć w trakcie tego wypadku? To mi nasuwa pewną możliwość dla wytłumaczenia moich problemów. Załóżmy, że deterministyczny model świata jest prawdziwy. Wie pan na czym ten model polega? Mówiąc w uproszczeniu zakłada, że świat jest rodzajem mechanizmu o ściśle określonych zasadach działania. Jeśli znamy stan aktualny to jesteśmy w stanie precyzyjnie przewidzieć co nastąpi w przyszłości. Powiedzmy, że z okoliczności wypadku wynikało, że miałem zginąć. Ale coś poszło nie tak, przeżyłem i w modelu powstało rozdwojenie. Z jednej strony powinno mnie nie być, więc nie wychodzę na zdjęciach, ale z drugiej strony jednak żyję.
                Doktor westchnął w duchu.
- Niestety, nie znam się na deterministycznych modelach świata ale znam się na medycynie. Zrobimy tak: dam panu pilne skierowanie na tomografię komputerową głowy. To takie trójwymiarowe prześwietlenie.
                - Wiem co to jest tomografia. Mówiłem, że jestem inżynierem.
                - Tym lepiej. Więc pójdzie pan do pracowni tomograficznej, a później wróci tu do poczekalni i zaczeka na wynik. Jak tylko go dostanę to pana poproszę i zdecydujemy co dalej. Da pan radę dojść do pracowni czy może mam poprosić pielęgniarkę aby pana zaprowadziła?
                - No co pan? Chodzę bez niczyjej pomocy i czuję się dobrze.
                Doktor Wilkowicz uznał, że pacjent nie wymaga asysty. Od wypadku minęło już sporo czasu, dotarł tu o własnych siłach i nie wykazywał niepokojących objawów. A aparat TK znajdował się na tym samym piętrze, dosłownie za rogiem. Wypisał skierowanie i podał pacjentowi.
                - No to widzimy się za kilkadziesiąt minut. Proszę spokojnie zaczekać aż pana poproszę.
                Po wyjściu pacjenta doktor zrobił odpowiednie adnotacje  w jego dokumentacji medycznej.  Plan dalszego leczenia się układał. Tomografia powinna wykluczyć bezpośrednie niebezpieczeństwo związane z mechanicznym urazem. Następnie, w niedługim czasie zaprosi pacjenta na kontrolę i stopniowo przekona go do konsultacji z psychiatrą, tłumacząc że wstrząs mógł zakłócić funkcje mózgowe.
                Mniej więcej po pół godzinie, w trakcie rozmowy z  kolejnym pacjentem na biurku doktora Wilkowicza odezwał się telefon. Dzwonił jego kolega z pracowni tomograficznej.
                - Słuchaj, dzwonię w sprawie tego pacjenta, którego mi przed chwilą przysłałeś na TK i do opisu na cito. Będziesz go musiał przysłać jeszcze raz. Chyba nam sprzęt nawalił bo skan nie wyszedł. Nic na nim nie widać. Obraz jest zupełnie czarny.                

niedziela, 15 lipca 2018

Ekscytujący zapach.


Ekscytujący zapach

            Marta i Laura, jak co tydzień, spotkały się na plotki przy kawie.  Kiedy omówiły już wszystkie wydarzenia towarzyskie, jakie miały miejsce w miasteczku, rzeczywiste i domniemane romanse koleżanek oraz mniej i bardziej udane zakupy, na chwilę zapadło milczenie. Laura zamyśliła się. Marta zbyt dobrze ją znała aby nie domyśleć się, że przyjaciółkę coś dręczy.
            - No powiedz. W czym problem? – poprosiła.
            -Eee, nic takiego…
            - Nie opowiadaj. Za dobrze cię znam. No wyrzuć to z siebie. Po co się ma przyjaciółki?
            - Mam problem z mężem.
            - Pokłóciliście się?
            - Gorzej.
            - Co znaczy gorzej?
            - Gdy dwoje ludzi się kłóci, to przynajmniej są jakieś uczucia, jakieś emocje. A między nami jest chłód i obojętność.
            - Bądź realistką. Kilkanaście lat po ślubie to niestety normalne. Nie da się stale żyć na pełnych obrotach.
            - Nie chodzi mi o jakiś emocjonalny rollecaster. – powiedziała Laura. – Wiem, że życie to nie zawsze sielanka ale przyznam ci się, że brakuje mi seksu. Mam niewiele ponad czterdzieści lat, wydaje mi się że jestem wciąż atrakcyjna…
            - Jeszcze jak – potwierdziła Marta.
            - A tymczasem nic. Zero. On wcale nie ma ochoty.
            - Myślisz że kogoś ma?
            - Nie sądzę. Nigdy nie wiadomo, ale według mnie facet, który stara się o  kochankę inaczej się zachowuje. Dba o siebie, zaczyna ćwiczyć żeby utrzymać sylwetkę, kupuje fajne ciuchy… A u niego nic z tych rzeczy. Jakim był pierdołą takim jest. Siedzi na kanapie i hoduje oponę na brzuchu.
            - Może powinnaś go jakoś zainspirować?
            - Niby jak? Próbowałam wszystkich metod jakie zalecają babskie pisma. Kupowałam elegancką bieliznę, namawiałam go do wspólnego oglądania filmów z romantycznymi scenami erotycznymi i tak dalej. Żadnej reakcji.
            - To może ty sobie kogoś powinnaś znaleźć?
            - No co ty, ja do takich nie należę.
            - W takim razie pomóc ci może tylko senselierka.
            - Kto?
            - Specjalistka od zapachów i ekspertka od ich stosowania. Znam jedną bardzo dobrą. Podam ci numer.
***
            - Zmysł zapachu jest powszechnie niedoceniany. - powiedziała senselierka po wysłuchaniu historii Laury. – Uważa się, że ludzie to wzrokowcy. To prawda, ale tylko na poziomie racjonalnym. Większość informacji, jakie świadomie przyswajamy trafia do naszego mózgu przez oczy. Natomiast zapachy silniej działają na podświadomość. To nas łączy ze światem zwierząt. Dla wielu gatunków węch jest podstawowym zmysłem. Drapieżniki, jak wilk czy niedźwiedź, wyczuwają ofiary głównie nosem. Podobnie jak rekiny. Z kolei potencjalne ofiary drapieżników bardzo często ratują się ucieczką czując zapach napastnika długo przed tym zanim go zobaczą. Czy pani zdaje sobie sprawę, że węch jest najtrwalszym ze zmysłów? Na starość słabną słuch i wzrok, natomiast zapachy wyczuwamy  dobrze nawet w późnym wieku.  Nie zdajemy sobie sprawy, że węch nawet w większym stopniu niż wzrok determinuje nasze instynktowne reakcje, zarówno negatywnie jak i pozytywnie.
            - Co to znaczy, że determinuje reakcje negatywnie lub pozytywnie? – spytała Laura.
            - To znaczy, że skłania nas aby czegoś nie robić lub, przeciwnie, coś robić automatycznie, pod wpływem impulsu zapachowego. Podkreślam, że to działa silniej niż widok. Gdyby podać przykład instynktownej reakcji negatywnej to  trudno sobie wyobrazić potrawę tak brzydko wyglądającą aby budziła wstręt. Coś może wyglądać nieapatycznie, jak dajmy na to jakaś papka nieokreślonego koloru, ale to nas jeszcze nie powstrzymuje przed skosztowaniem. Natomiast z pewnością nie weźmiemy do ust niczego co nieprzyjemnie pachnie. Podobnie, nie wyobrażam sobie aby jakieś miejsce wyglądało tak nieładnie, abyśmy instynktownie nie chcieli tam wejść. Może się zdarzyć, że przeanalizujemy to co widać i uznamy, że gdzieś wchodzić jest niebezpiecznie. To jest jednak decyzja racjonalna, a nie instynktowna. Natomiast instynktownie odczuwamy opory przed wejściem do pomieszczenia, z którego dobiega smród.  Jeśli chodzi o reakcje pozytywne, to również w tym przypadku węch działa silniej. Proszę sobie wyobrazić, że przechodzi pani obok kawiarni. Jeśli w oknie wystawowym widać filiżanki z ciemną cieczą, to niekoniecznie nabieramy ochoty na kawę. Ale jeśli poczujemy zapach świeżo parzonej kawy to od razu mamy chęć na małą czarną. Krótko mówiąc, zapachy wywołują u nas nieświadome, lecz bardzo silne reakcje. Ludzie, którzy znają ten mechanizm potrafią go wykorzystywać do swoich celów. Powszechnie wiadomo, że w niektórych sklepach rozpyla się zapachy, które wprawiają nas w taki nastrój, że śmielej decydujemy się na wydatki zapominając o rozsądku i oszczędności. Sprzedawcy używanych samochodów korzystają ze sprayów o zapachu nowego samochodu aby skłonić nas do zakupu starego auta. To działa, mimo, że to zapach w gruncie rzeczy nieprzyjemny, bo zawiera różne chemikalia uwalniające się z dopiero co wyprodukowanych tworzyw sztucznych. Ale przejdźmy do rzeczy. Chodzi nam o to, aby odpowiednim zapachem skłonić pani męża do zainteresowania seksem.
            - Ależ ja  używam perfum, całkiem dobrych i drogich – wyraziła wątpliwość Laura.
            - Ale używa pani od lat tego samego, ulubionego zapachu?
            - No, tak.
            - Niestety, każdy bodziec powtarzany wielokrotnie od dłuższego czasu powszednieje i przestaje działać. Dla pani męża ten zapach kojarzy się z codziennością i rutyną. Potrzebujemy odmiany, czegoś nowego i ekscytującego.
            - Myśli pani, że przy pomocy odpowiedniego zapachu można z nudziarza i niedojdy zrobić latynoskiego kochanka?
            - Oczywiście. Musimy tylko dobrać odpowiednie komponenty. Niech pomyślę. – senselierka zrobiła teatralną pauzę. – Z pewnością podstawą powinno być piżmo. Świetnie utrwala zapach, a w naturze, dla wielu zwierząt jest sygnałem do  godów. Mówi pani, że mąż to leniwy pierdoła? Trzeba go czymś pobudzić. Weźmiemy coś z cytrusów. Niech będą pomarańcze. Ich zapach wyzwala energię. No i potrzebujemy czegoś, co się kojarzy ze świeżością i młodością. Konwalie będą w sam raz bo to wiosenny zapach. – nastąpiła kolejna krótka przerwa. – No tak, wszystko ładnie, ale to razem będzie trochę za grzeczne. Musimy dodać coś bardziej ekscytującego. Już wiem, jest taka orchidea, która rośnie w północnej Brazylii. Zadziała jak pieprz w smacznym, lecz nieco mdłym daniu.  Zatem mamy gotową recepturę. Podam pani adres sklepu internetowego, gdzie zamówi pani ten zapach. Któregoś dnia, przed powrotem męża do domu, rozpyli go pani w pokoju. Tylko z umiarem, bo z zapachem jest podobnie jak z makijażem. Dyskretny podnosi atrakcyjność, ale zbyt wyzywający  zadziała przeciwnie, bo może się wydać wulgarny.
***
            Marta odebrała telefon od Laury.
            - No i co? – spytała zaintrygowana. – Przygotowałaś wszystko?
            - Tak, zrobiłam dokładnie jak radziła senselierka. Teraz czekam na powrót męża. Ale wiesz co? Myślę, że to nie zadziała.
            - Dlaczego tak myślisz?
            - Bo jeśli to ma działać na faceta to tym bardziej powinno zadziałać na psa, który intensywniej odbiera zapachy. Tymczasem nasz Reks przylazł do pokoju, poniuchał i zasnął na kanapie.

sobota, 16 czerwca 2018

Marzenia senne



Marzenia senne
                Facet był niemal idealny. Wysoki, przystojny i dobrze zbudowany ale nie w typie osiłka z grubym karkiem wyhodowanym na siłowni.  Zresztą mniejsza o wygląd. Ważne, że nie był to macho, przed którym dziewczyna musi udawać, że lubi piwo i piłkę nożną żeby zyskać jego zainteresowanie.  Dobrze rokowało już to, że nie zaczął rozmowy od pochwalenia się jaki samochód ostatnio kupił lub zamierza kupić w najbliższym czasie. Dalej było jeszcze lepiej. Przede wszystkim umiał słuchać.  Kiedy Alicja coś mu opowiadała  widziała w jego oczach autentyczne zainteresowanie. Natomiast gdy on mówił o sobie dało się wyczuć lekką autoironię i dystans do siebie. Nie starał się za wszelką cenę zaimponować dziewczynie w wiadomym celu. Z jednej strony unikał banalnych przechwałek, ale z drugiej nie pozował też na intelektualistę zanudzającego gadaniną o modnych aktualnie trendach artystycznych nadużywając wyrazów obcych, dla których istnieją znane polskie synonimy. 
                Alicja po kilku minutach rozmowy nabrała do niego na tyle sympatii, że nie miała obaw aby poruszyć bardziej osobiste tematy. Kiedy przyznała się, że jest wegetarianką zareagował dokładnie tak jak oczekiwała. Nie udawał, że też jest wegetarianinem tylko po to aby się jej przypodobać, ale z drugiej strony nie wygłaszał teorii, że białko zwierzęce jest niezbędne dla człowieka bo tak wynika z procesu ewolucji gatunku. Powiedział po prostu, że sam jeszcze do tego nie dojrzał, ale szanuje jej wybór.  Z kolei kiedy on zapytał co dla niej oznacza szczęście, miała już do niego tyle zaufania, że zdecydowała się wyjawić swoją starannie ukrywaną tajemnicę.
                - Mam swój sekretny sposób na szczęście. – powiedziała.
                Nie skomentował tego, lecz spojrzał na nią z błyskiem zainteresowania w oku.
                - Najogólniej można powiedzieć, że czujemy się szczęśliwi gdy spełniają się nasze marzenia. – podjęła opowieść Alicja. – Niewielu ludzi uważa się za w pełni szczęśliwych bo trudno spełnić wszystkie swoje marzenia. A ja mam własny patent na ich spełnianie.
                - Wymyśliłaś sposób na zhakowanie dowolnego konta bankowego? – zapytał. – Bo być może zabrzmi to banalnie ale aby spełnić wszystkie marzenia na ogół potrzeba mnóstwo kasy.
                - Rzeczywiście, w przypadku większości ludzi tak jest. Ale ja opracowałam alternatywną metodę. Nauczyłam się kontrolować swoje sny.
                - Chcesz powiedzieć, że umiesz spowodować aby każde twoje marzenie spełniło się we śnie?
                - Dokładnie. – skinęła głową. – Stosując odpowiednie techniki koncentracji  potrafię spowodować aby przyśniło mi się to czego pragnę. Zapewniam cię, że efekty są bardzo realistyczne i nawet lepsze niż na jawie. Dla przykładu: ktoś marzy o sportowym kabriolecie. Oszczędza całymi latami, a kiedy wreszcie już kupi i wyrusza na pierwszą , wymarzoną przejażdżkę, to się okazuje, że dachu nie można otworzyć bo deszcz pada. Ponadto przodem jedzie dymiąca ciężarówka, której nie da się wyprzedzić, bo droga jest zakorkowana. A kiedy ja we śnie siadam za kierownicą kabrioletu, to droga jest pusta i równa, słońce świeci, we włosach czuję wiatr i słyszę rasowy klang sześciocylindrowego silnika.  Podobnie z marzeniami o domu. Człowiek pakuje się w kredyty na całe życie, a na koniec okazuje się, że za płotem mieszka złośliwy sąsiad, co chwila zatyka się jakaś rurka, a rachunki za gaz są kosmiczne. Do tego po jakimś czasie dom i jego wyposażenie się znudzi bo w architekturze przychodzi nowy trend. Natomiast ja mogę co noc zamieszkać w nowym domu , urządzonym według ostatniej mody, z pięknym, coraz to innym widokiem na okolicę. Nic się w tym domu nie psuje, nie muszę sprzątać ani płacić rachunków.
                - Brzmi to pięknie – przyznał mężczyzna – ale widzę jedno niebezpieczeństwo. Człowiek na jawie spędza dwa razy tyle czasu co we śnie. A kiedy wszystko co miłe spotyka go podczas snu, to łatwo dojść do sytuacji kiedy całe życie na jawie traci sens i czeka się tylko na kolejną noc. Można w ten sposób przeczekać życie.
                - Słuszna uwaga. – przyznała Alicja. – Trzeba uniknąć uzależnienia. To tak samo jak na przykład  z alkoholem. Można od czasu wypić kieliszek dla dobrego nastroju i nic w tym złego.  Ale jeśli ktoś wpada w nałóg i całe okresy  trzeźwości  stają się tylko oczekiwaniem na kolejną butelkę, to faktycznie można zmarnować życie. Ja jednak nad tym panuję. Co więcej, spełnianie marzeń we śnie pozwala mi znaleźć sens na jawie. Ponieważ nie muszę martwić się o środki finansowe na realizację marzeń mogę podejmować pracę, która daje mi satysfakcję, a nie jest znienawidzonym kieratem, w którym człowiek tkwi dla pieniędzy. Ogólnie żyję na większym luzie i bez żadnej presji materialnej.
                - Nie chce mi się wierzyć, że to możliwe. Czy da się wyśnić to co się chce?
                - To trudne ale możliwe. Jest to kwestia treningu i zapanowania nad swoim mózgiem. Na jawie on też  czasami działa chaotycznie. Czy nigdy w czasie ważnej narady nie zdarzyło ci się, że zaczynasz myśleć o jakichś głupstwach? Albo zastanawiać się co prelegentka ma pod swoim eleganckim kostiumem?
                -No, może nie aż tak, ale faktycznie muszę przyznać, że czasem różne głupie myśli przychodzą mi do głowy w najmniej odpowiednich momentach.
                - Nie ma się czego wstydzić. Wszyscy tak mają. – powiedziała Alicja. – Zmierzam do tego, że mózg działa w sposób nie całkiem uporządkowany. Rzecz w tym, że na jawie umiemy to kontrolować. Potrafimy uciszyć przypadkowe, nieodpowiednie w danej chwili myśli i nakazać swojej głowie koncentrację na tym co trzeba. Potrafimy wyobrazić sobie to, czego chcemy. Natomiast podczas snu wyobrażenia i obrazy, jakie tworzy mózg są przypadkowe, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo w gruncie rzeczy stanowią rozładowanie myśli, obaw i pragnień, jakie gromadzą się w naszej podświadomości.  Wiele czytałam o śnie i różnych jego fazach.  Dla pełnej regeneracji  na pewien czas musi się wyłączyć i zresetować jak komputer. W tej fazie nie mamy nad nim żadnej kontroli. Ale podczas nocy są też okresy gdy, mówiąc kolokwialnie, śpimy czujnie. Wtedy mózg jest aktywny i możemy nakazać mu wyśnić to czego pragniemy. Oczywiście, wymaga to długiego treningu, a także wrodzonych predyspozycji. Niektóre  osoby nigdy nie opanują tej sztuki, ale mnie się udało mniej więcej po roku ćwiczeń.
                Oboje byli zaabsorbowani  rozmową. Pomimo tego spostrzegli, że lokal opustoszał, a obsługa coraz bardziej ostentacyjnie sprząta z sąsiednich stolików. Poprosili o rachunek. Mężczyzna nalegał aby go uregulować  samemu ale Alicja uparła się aby zapłacić za siebie.
                - W takim razie pozwól się przynajmniej odwieźć do domu – zaproponował facet.
                Alicja zgodziła się. O tej porze nie było łatwo o taksówkę, ale przede wszystkim miała ochotę jeszcze chwilę pobyć w jego towarzystwie.
                Mężczyzna z galanterią otworzył przed nią drzwi auta. Siadł za kierownicą i włączył muzykę. Alicja w myślach pochwaliła dobór melodii.  Facet pasował jej pod każdym względem. Nawet gusta muzyczne mieli podobne.  W trakcie jazdy nie mówili wiele. Kierowca na początku zapytał o adres.  Alicja powiedziała gdzie mieszka, a później wyłączyła się i nie zwracała uwagi na drogę. Zastanawiała się jak zachowa się jej nowy znajomy.  Czy do końca pozostanie dżentelmenem czy może poprosi ją aby zaprosiła go na górę? Mimo całej sympatii będzie musiała wymyślić jakąś wymówkę. W końcu to pierwsza randka.  Trzeba jednak będzie użyć takich słów aby nie oznaczało to końca znajomości.
                Została nagle wyrwana z zamyślenia. Zorientowała się, że droga nie prowadzi do jej domu. Auto skręciło, wjechało w jakąś leśną dróżkę i zatrzymało się. Kiedy Alicja odruchowo obróciła się w stronę okna aby spojrzeć gdzie się znalazła, kierowca zarzucił jej jakiś pasek na szyję, zacisnął, naparł  na plecy i przygiął jej tułów do ud. Kobieta automatycznie próbowała złapać za pasek aby rozluźnić ucisk ale nie zdołała nawet wcisnąć palców pod pętlę. Usiłowała uderzyć napastnika łokciem, trafiła  w jego biodro czy też udo ale nie zrobiło to na nim wrażenia, gdyż z pozycji w jakiej się znajdowała nie była w stanie uderzyć mocno.  Walcząc rozpaczliwie o życie myślała: „Jak mogłam się tak pomylić?” Teraz zrozumiała, że ten chłód w jego oczach,  który brała za autoironię i dystans do siebie oznaczał po prostu brak jakiejkolwiek empatii. Odczuwała coraz bardziej dotkliwy ból w płucach i miażdżonej krtani.
- „Myśl!” – nakazała sobie – „To się nie może przecież tak skończyć. Musi być jakieś wyjście. Wiem! Muszę się obudzić ”.
Alicja zlana zimnym potem m usiadła na łóżku. Ręce jej drżały. Niepewnym krokiem poszła do kuchni i napiła się wody.
„Muszę jeszcze popracować nad tą realizacją marzeń we śnie” – pomyślała. – „Dobrze szło, ale trzeba bardziej zadbać o szczegóły”.