TRÓJKĄT BERMUDZKI
Ze dwie czwarta Henry Parker wyszedł
na mostek. Kapitan stał na jego skrzydle patrząc w kierunku dziobu. Na niebie nie było ani
jednej chmury. Drobnicowiec pruł seledynowy, lekko falujący ocean zostawiając
za rufą szeroki, zielony pas przemielonej śrubami wody. Wiał lekki, przyjazny,
zachodni wiatr. Kapitan, na dźwięk kroków nadchodzącego, odwrócił się i
powiedział:
- Będziesz
miał spokojna wachtę, Henry. Komunikaty meteorologiczne nie zapowiadają żadnych
niespodzianek. Aż do rana sterujemy north-east, nie będziesz musiał zmieniać
kursu.
Ze sterówki
wyłonił się drugi oficer. Bez słowa uścisnął dłoń Parkera. Dokonali formalnego
przekazania wachty, dokonali wpisu do dziennika okrętowego, po czym drugi,
zgodnie ze swoim zwyczajem, zniknął z mostku nie mówiąc ani słowa.
- No, Henry,
- powiedział kapitan – teraz ty tu jesteś szefem. Ja będę u siebie na dole.
Gdyby coś się działo wzywaj mnie od razu. Rzuć od czasu do czasu okiem na radar
i uważaj na tych cholernych, małych, zielonych ludzików, chłopie. Pamiętaj, że
jesteśmy w samym środku diabelskiego trójkąta.
Klepnął
Parkera w plecy i zniknął w zejściówce.
Henry obejmując wachtę odczuwał dumę ale i ciężar odpowiedzialności za
statek. Po skończeniu szkoły morskiej pływał przez kilka miesięcy jako praktykant, aż wreszcie objął godność
trzeciego oficera i wciąż nie do końca oswoił się ze swoją nową funkcją.
Rejs przebiegał spokojnie. Statek
utrzymywał prędkość osiemnastu węzłów, kadłub lekko wibrował. Piętnastotysięcznik
smukłym dziobem rozcinał seledynowe wody
trójkąta bermudzkiego oświetlone tropikalnym słońcem.
***
Jerry Smith
ze straży przybrzeżnej popijał colę, którą przed chwilą wyjął z lodówki. Na zimnej
butelce kondensowała się para, łączyła w krople i spływała po szkle. Pod
sufitem szumiał wentylator. Przez żaluzje osłaniające okna widać było port
pełen motorowych i żaglowych jachtów. Za lasem sterczących masztów połyskiwał
błękitny ocean, wyjątkowo tego dnia spokojny. Lekka bryza poruszała korony palm
rosnących wzdłuż bulwaru.
Dyżur
zapowiadał się spokojnie, służby meteorologiczne prognozowały piękną pogodę.
Pomimo tego w basenie portowym stał kuter ratowniczy gotów w każdej chwili do
wyjścia w morze, helikopter mógł
poderwać się do lotu w ciągu minut, a przypominająca pajęczynę antena
radiostacji czujnie nasłuchiwała sygnałów z prośbą o ratunek mogących nadejść w
każdej chwili.
***
Eskadra okrętów wyznaczona do
przeprowadzenia eksperymentu rozlokowana była na oceanie w kształt trójkąta.
Jego boki wyznaczały dwa niszczyciele oraz krążownik, natomiast obiekt „X”
znajdował się pośrodku. Był to lotniskowiec, na co wskazywał płaski pokład
biegnący przez całą długość kadłuba. Jednak każdy, kto zna się choć trochę na
budowę okrętów, mógłby zauważyć, że obiekt „X” wyraźnie różni się od innych
jednostek tej klasy. Mógłby zauważyć,
gdyby pozwolono mu zbliżyć się na odpowiednią odległość. Zadaniem dwu
niszczycieli i krążownika wchodzących w skład eskorty było jednak to, aby tak
się nie stało. Trójkąt o boku dziesięciu mil, w centrum którego znajdował się
obiekt „X” był zamknięty dla żeglugi. Radary i hydrolokatory okrętów eskorty
przeczesywały nieustannie otaczający akwen. Każdy statek lub samolot zbliżający
się do rejonu eksperymentu zostałby natychmiast, stanowczo poproszony o zmianę
kursu. Jako element perswazji mogły posłużyć działa i wyrzutnie rakietowe.
Okrętem flagowym całego zespołu był
rakietowy krążownik, na którym znajdował się sztab dowodzący operacją. W samym
sercu okrętu, w centrali dowodzenia, panował pełen skupienia spokój. Nad
ekranami pochylali się technicy ubrani w błękitne bluzy mundurowe. Na ich
rękawach, obok dystynkcji, złociły się łukowate napisy „Navy”. Pośrodku sali, w obrotowym fotelu siedział
szpakowaty komandor. Wokół niego skupiła się grupa oficerów, od których
odróżniał się pięćdziesięcioletni cywil, ubrany, pomimo upalnej pogody w tweedową
marynarkę.
- Panie komandorze! Wszystko gotowe
do rozpoczęcia eksperymentu. – zameldował jeden z oficerów.
- Cóż, profesorze, - komandor zwrócił
się do jedynego cywila – Nadeszła chwila próby. Ile to lat pracował pan nad tym
systemem? .
- Formalnie projekt trwa od pięciu
lat, ale nad teorią pracowałem całe życie, aby dojść do tego punktu. Ja, i cały
mój zespół.
- Można powiedzieć, że nadchodzi
historyczna chwila. – stwierdził komandor – Jeśli, zgodnie z założeniami,
będziemy mieli lotniskowiec niewidoczny nie tylko dla radarów ale niewidoczny w
ogóle, nawet gołym okiem, to taktyka
wojen morskich i strategiczny układ sił zmienią się bezpowrotnie. Zaczynamy,
panowie!.
Wszyscy jeszcze niżej pochylili się
nad monitorami. Nad przebiegiem testów czuwał profesor, podając komendy, które
otaczający go oficerowie przekazywali technikom obsługującym systemy
krążownika.
- Zwiększać stopniowo moc reaktora na obiekcie „X” do maksymalnej,
w tempie pięciu procent na minutę!
- Włączyć siłowe pole
elektromagnetyczne!
Komandor patrzył na ekran radaru, na
którym wyraźnie widniał punkt wskazujący namiar na eksperymentalny
lotniskowiec.
- Jeśli natężenie pola będzie
wzrastać w zakładanym tempie, powinien zniknąć za około sześć minut. –
poinformował profesor.
- Radar radarem, - stwierdził
komandor – Wolę zobaczyć jak on znika na własne oczy. Panowie, idę na mostek.
Dowodzący oficer zachowywał się w
sposób opanowany, jednak widać było po nim oznaki podekscytowania. Szybkim
krokiem opuścił centralę elektronicznego dowodzenia i pokonując po trzy stopnie
wybiegł na położony ponad nią mostek kapitański. Zbliżył się do szyby, sięgnął
po lornetkę i skierował ją na obiekt „X”. Oglądany przez silnie powiększające
szkła lotniskowiec wyraźnie rysował się szarą, kanciastą sylwetką na tle
spokojnego, błękitnego morza połyskującego odblaskami słońca na niewielkich
falach. Obraz stopniowo zaczął się rozmywać. Początkowo zafalował, jakby był
oglądany przez powietrze rozgrzane nad pustynią. Kontur okrętu tracił
intensywność, stopniowo jaśniał i stawał się przeźroczysty aż wreszcie zupełnie zniknął.
Nad oceanem panowała cisza jak przed
burzą. Gdzieś z głębi toni dobiegały dziwne wibracje, z pozoru nieodczuwalne
lecz dziwnie niepokojące. Komandor poprawił ostrość lornetki i jeszcze raz
omiótł wzrokiem akwen, gdzie przed chwilą znajdował się lotniskowiec. Ze
zdumieniem pokręcił głową i skierował się do centrali dowodzenia. Pierwsze
spojrzenie po wejściu skierował na ekran radaru. Plamki oznaczające obiekt „X”
na nim nie było.
- Gratuluję, profesorze. – powiedział
– Wygląda na to, że pański system działa. No, chyba że nasz obiekt podpieprzyli
nam kosmici przez jakiś cholerny tunel w czasoprzestrzeni. Jesteśmy w końcu w
trójkącie bermudzkim.
Profesor był zbyt przejęty
eksperymentem aby podjąć żart.
- Utrzymujemy natężenie pola przez
kolejnych pięć minut, a następnie wyłączamy system. – zakomenderował.
***
Mijała druga godzina wachty Henry’ego
Parkera. Statek leżał równo na kursie, ślad torowy ciągnął się prostą linią,
daleko za rufą. Maszyna pracowała równomiernie, radar niezmiennie wskazywał, że
morze jest puste aż po horyzont. Henry,
bardziej dla zabicia czasu niż z potrzeby, patrzył przez lornetkę na widnokrąg.
Kompletna pustka, żadnej sylwetki czy chociaż śladu dymu. Oficer od pewnego
czasu czuł dziwny niepokój. Coś zmieniło się w powietrzu. Ucichł ożywczy
wiaterek, zapadła jakaś niesamowita cisza. W nieruchomym powietrzu zaczęła
pojawiać się delikatna mgiełka. Martwa fala regularnie rozbijała się o dziób.
Wydawało się, że morze zmieniło kolor. Nie było już tak seledynowe, pogodne jak
na początku wachty. Stało się bardziej stalowe, jakieś matowe i ponure, mimo że
słońce nadal jasno świeciło poprzez gęstniejący w powietrzu opar. Parker
nerwowo spojrzał na wskazanie barometru. Według przyrządu nic się nie zmieniło. Nadal panował stabilny
wyż azorski. Henry zaczął niespokojnie krążyć po mostku. Kilka razy, bez
potrzeby, sprawdził kurs. Zaczęły go swędzieć korzonki włosów. Miał wrażenie,
że jakieś fale dochodzące z głębi morza interferują z jego wewnętrznym rytmem.
Może wezwać kapitana? Ale co mu powiedzieć? Przecież nic się nie dzieje.
W tym momencie kapitan, nie wołany,
pojawił się na mostku. Wydawał się
podniecony i nienaturalnie ruchliwy.
- Co u ciebie, Henry? – zapytał
rzucając jednocześnie spojrzenie na kompas.
- W zasadzie wszystko w porządku,
kapitanie. – odpowiedział Parker – Trzymamy kurs i prędkość, morze zupełnie
puste. Tylko widoczność się psuje. To dziwne, bo według barometru pogoda się
nie zmienia.
Obaj spojrzeli ponownie na przyrząd,
a później na radar. Na jego ekranie jedynie wolno obracał się promień
obrazujący wysyłaną wiązkę. Nie było śladu odbicia od żadnego obiektu.
Kapitan nagle uniósł głowę sponad
ekranu.
- Co to za dźwięk? – zapytał
zaniepokojony. – Coś z maszyną?
Istotnie, dało się słyszeć jakieś
dziwne, narastające buczenie. Nie przypominało ono jednak wibracji powodowanych
przez uszkodzone mechanizmy okrętowe. Coś dziwnego działo się na zewnątrz. Mgła
gwałtownie gęstniała i zaczynała
wirować. Parker spojrzał na kompas. Jego wskazówka kręciła się jak oszalała.
Wszystkie wskaźniki na mostku ogłupiały. Odczyty zmieniały się gwałtownie,
wykraczając poza zakresy pomiarowe. Mgła na zewnątrz utworzyła coś w rodzaju
poziomej trąby powietrznej, której otwarty lej, wirując w obłąkanym tempie,
pędził w kierunku statku.
- Chryste, - jęknął kapitan – Co to
jest?
Zanim obaj oficerowie zdążyli w
jakikolwiek sposób zareagować, wirująca mgławica dopadła statek. Widoczność na
chwilę zupełnie zanikła, mostek został otoczony przez kłębiące się opary. Mgłę
na moment rozświetlił jakiś blask, jakby od błyskawicy, któremu nie towarzyszył
jednak huk gromu. Wszystko skończyło się równie nagle jak nadeszło. Wirujące tumany znikły, wokół statku na nowo
zapanowała słoneczna pogoda. Kapitan i Parker spojrzeli przed dziób i na ich
twarzach odmalował się wyraz zaskoczenia oraz przerażenia. Niespełna pół mili,
wprost na kursie statku widniał olbrzymi, szary
kadłub lotniskowca o nietypowych kształtach. Kapitan szybko otrząsnął
się z szoku.
- Lewo na burt – wykrzyknął. – Lewy
silnik cała wstecz!
- Skąd to się wzięło? – dorzucił
zdumiony – Przecież jeszcze przed chwilą radar pokazywał całkiem puste morze?!
Po krótkiej chwili woda za rufą
zakotłowała się w odmienny sposób. Rozpędzony statek masą swoich piętnastu
tysięcy ton zbliżał się do stojącej na jego drodze przeszkody. Przez dłuższy czas wydawało się,
że siłą inercji uderzy w lotniskowiec, jednak kurs zwolna zaczął odchylać się w
lewo. Obaj oficerowie w napięciu śledzili tor, po jakim poruszał się ich
drobnicowiec. W każdej chwili gotowi byli do jakiejś reakcji, ale w
rzeczywistości zrobić mogli już niewiele, bo po odchylenia steru ruchem statku
rządziły już tylko prawa fizyki, na które nie było wpływu. Kapitan nacisnął
jedynie przycisk alarmu aby powiadomić
nieliczną załogę niemal w pełni zautomatyzowanej jednostki o
niebezpieczeństwie. Parker starł z czoła obfite krople potu. W miarę zbliżania się do przeszkody rosła w
nim nadzieja na uniknięcie zderzenia, bo statek coraz bardziej zbaczał z
poprzedniego kursu. Stopniowo nadzieja zamieniała się w pewność. Obie jednostki
minęły się nie więcej niż pięćdziesiąt metrów.
***
W centrali krążownika panowała niemal
euforia. Oficerowie gratulowali profesorowi udanego eksperymentu, potrząsali
jego dłoń, poklepywali po ramieniu. Gdyby sytuacja nie miała miejsca na okręcie
marynarki wojennej w trakcie ważnej misji, z pewnością wystrzeliłyby korki
szampana.
Nastrój zepsuł sygnał alarmu. Operatorzy pochylili się nad ekranami
radarów.
- Pół mili od obiektu „X” pojawiła
się niezidentyfikowana jednostka. – zameldował jeden z marynarzy. – Prędkość
osiemnaście węzłów, kurs na kolizję!
- Co to za cholerstwo? – zapytał komandor
z trudem panując nad zdenerwowaniem – Czy to okręt podwodny, którego nie wykryliśmy
na hydrolokatorach, i który wynurzył się w pobliżu lotniskowca?
- Nie, to statek handlowy.
- Jakim cudem to pudło podeszło tak
blisko niezauważone? – komandor nie potrafił ukryć zaskoczenia. – Czy on celowo
idzie na zderzenie?
- Nie – odpowiedział operator –
Zmienia kurs. Usiłuje uniknąć kolizji.
Oficerowie z napięciem wpatrywali się
w ekran śledząc wzajemne położenie dwu punktów reprezentujących lotniskowiec
oraz intruza. W pewnej chwili dwie jednostki zbliżyły się na tak niewielką odległość,
że na podstawie wskazań radaru trudno było ocenić czy się przepłyną obok siebie.
Po chwili jednak dwie plamki na ekranie zaczęły się oddalać. Kiedy
niebezpieczeństwo zderzenia minęło, a tym samym napięcie nieco spadło, komandor
wydał rozkaz:
- Natychmiast wysłać dwa śmigłowce z
plutonem piechoty morskiej.
***
Na biurku Jerry’ego Smith’a zapaliła
się czerwona lampka i rozległ się dzwonek telefonu.
- Słucham, Jerry Smith.
- Odebraliśmy sygnał „Mayday”-
informował głos z drugiej strony linii – Ktoś podał pozycję i rozłączył się.
Nie znamy nazwy statku, nie wiemy co się stało.
- Myślisz, że to jakiś głupi dowcip?
- Nie sądzę, głos tego faceta brzmiał
bardzo poważnie. Może to jakiś żeglarz-amator, który wpadł w kłopoty, a słabo
zna procedury łączności radiowej?
- Lecimy. – zdecydował Smith – Niech
pilot grzeje silnik. Zaraz będę na lądowisku.
Cztery minuty później helikopter z
Jerrym na pokładzie przelatywał nad portem kładąc się na kurs prowadzący w prostej linii do pozycji
podanej w wołaniu o ratunek. Linia
pierzastych palm rosnących wzdłuż plaży i
las masztów w porcie jachtowym zostały w tyle. Z kabiny widać było
jedynie połyskujące fale oceanu. W miarę
zbliżania się do miejsca, z którego nadano sygnał „Mayday” pilot i Jerry natężyli
wzrok . Było o jednak zupełnie zbędne. Statek dryfował pośrodku oceanu widoczny jak
na dłoni. Helikopter zatoczył wokół niego krąg. Na pokładzie nie było widać
śladu życia.
- Siadaj na pokładzie rufowym –
rozkazał Jerry.
Nikt się nie pojawił się na dźwięk lądującej
maszyny. Statek był opuszczony, najwyraźniej w pośpiechu, bo nawet cenne rzeczy
osobiste pozostawiono w kabinach załogi. Nie było widać żadnych uszkodzeń ani
śladów walki. Ostatnia pozycja wpisana w dziennik pokładowy leżała kilkadziesiąt
mil od miejsca odnalezienia dryfującego drobnicowca.
Jerry Smith miał trudny orzech do
zgryzienia. Statku nie można było pozostawić bo, po pierwsze stanowił znaczną
wartość, a po drugie, mógł stanowić zagrożenie dla innych jednostek. Helikopter
był przystosowany do ratowania ludzi, a nie statków. Jedynym wyjściem wydawało
się ściągnięcie z lądu zapasowej załogi, która doprowadziłaby drobnicowiec do
portu przeznaczenia. Jerry zastanawiał się jak to zorganizować, gdy problem
niespodziewanie sam się rozwiązał. Na horyzoncie pojawiła się szara sylwetka
okrętu wojennego. Smith nawiązał z nim łączność na częstotliwości alarmowej i po
niedługim czasie niszczyciel, ostrożnie manewrując zbliżył się do opuszczonego
statku. Z okrętu przeszła na drobnicowiec grupa oficerów i marynarzy, która
miała za zadanie doprowadzić go bezpiecznie do celu podróży.
***
Odnalezienie statku bez załogi, jak
można było się spodziewać, odbiło się szerokim echem w prasie. Tabloidy nie
miały wątpliwości, że marynarzy uprowadzili kosmici. Poważniejsze gazety
szukały bardziej racjonalnego wytłumaczenia. Publikowano wywiady z profesorami
psychologii, którzy tłumaczyli, że w grupie ludzi odciętych od świata, jak
załoga statku odbywającego oceaniczny rejs, może dojść do zbiorowej psychozy zakończonej
grupowym samobójstwem. Przeważała jednak opinia, że porwania dokonali piraci
operujący z jednej z karaibskich wysp, której rząd słabo sobie radził z
utrzymaniem praworządności i porządku.
Kilka dni później cała załoga w
komplecie odnalazła się na polu bawełny w Wirginii. Marynarze na policji
zeznali, że ostatnie co pamiętają to spokojnie przebiegający rejs, jeszcze w znacznej odległości od brzegu i nie potrafią
wytłumaczyć co nastąpiło później. Tabloidy
nie miały wątpliwości, że przedstawiciele obcej cywilizacji, po przebadaniu pojmanych osobników rodzaju ludzkiego
wypuścili ich z życiem zacierając uprzednio w ich pamięci wszelkie wspomnienia
transgalaktycznego kontaktu. Poważniejsze gazety sugerowały, że jeśli armator
zapłacił piratom okup za porwanych marynarzy, to uzgodniono, że fakt ten
utrzymany będzie w tajemnicy, aby nie naruszać oficjalnej polityki polegającej na tym, że z porywaczom
okupu się nie płaci.
Faktyczny przebieg wydarzeń znał
pewien starszy admirał z dowództwa floty. Po pojawieniu się statku pośrodku akwenu
zamkniętego dla tajnego eksperymentu komandor dowodzący eskadrą zareagował jak
przystało na dowódcę okrętu bojowego. Wysłał piechotę morską aby zabrała załogę
z drobnicowca. Decyzje co dalej zrobić z tym fantem zapadły już na wyższym
szczeblu. Aby dryfujący statek nie stwarzał zagrożenia marynarka nadała sygnał „Mayday”
i pomogła w doprowadzeniu jednostki do portu. Zatrzymanych marynarzy nie można było
przetrzymywać w odosobnieniu w nieskończoność tylko dlatego, że nieświadomie wpłynęli
na zamknięty akwen. Kontrwywiad dyskretnie
sprawdził, że są to bez wyjątku praworządni
obywatele, którzy nie będą szukali kontaktu z obcym wywiadem aby opowiedzieć o
tym , co przypadkiem zobaczyli na oceanie. Obyto z nimi rozmowy i podpisano
umowy, na mocy których, w zamian za określoną sumę zobowiązali się nigdy nie
wspominać o tym, co ich spotkało. Przedstawiciele dowództwa floty odbyli też
negocjacje z członkami zarządu armatora i przekonali ich, że skoro ich statek
bezpiecznie zawinął do portu
przeznaczenia, to nie należy zadawać zbędnych pytań zaginionej załodze.
To, że admirał znał przebieg wydarzeń
nie znaczyło, że wiedział jak doszło do pojawienia się statku w pobliżu tajnego
lotniskowca. Zasadniczo, były trzy możliwości. Po pierwsze, operatorzy radarów
na wszystkich trzech okrętach eskadry, zaabsorbowani obserwowaniem przebiegi
eksperymentu mogli przegapić zbliżający
się statek. Było to mało prawdopodobne, tym bardziej, że okręty posiadały
automatyczne systemy ostrzegania o zbliżaniu się obcych jednostek i było raczej
niemożliwe aby te systemy zawiesiły się wszystkie na raz. Po drugie, nowy,
tajny system mógł ukryć nie tylko obiekt „X”, ale również zbliżający się do
niego statek. Zespół twórców pod kierownictwem profesora o uznanym autorytecie
twierdził jednak, że to wykluczone. Jeśli wierzyć naukowcom, to pozostawała,
trzecia, najprostsza możliwość. Statek musiał natrafić na wejście do tunelu w
czasoprzestrzeni i zostać przeniesiony o kilkadziesiąt mil. W końcu cała
sytuacja miała miejsce w środku trójkąta bermudzkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz