NIEWIDZIALNY
Guru Uttar
Pradesh stał pośrodku kręgu wyznawców z rozłożonymi ramionami. Zwrócony był ku słońcu
i wewnętrzną stroną dłoni chłonął jego energię. Miał na sobie strój
przypominający indyjską szatę lecz nie był Hindusem. Jeśli chodzi o ścisłość,
Uttar Pradesh znaczy po prostu „północna prowincja” i jest nazwą jednego z regionów
Indii. Nikomu jednak nie przeszkadzało, że guru przyjął nazwisko pochodzące z
atlasu geograficznego, tym bardziej, że w pewien sposób kojarzyło się z
filozofią Wschodu. Uttar Pradesh pochodził z Europy. Jakiś czas temu spędził kilka lat w Indiach aby studiować
tamtejsze religie. Doszedł jednak do wniosku, że ani hinduizm, ani buddyzm nie
oddają całej prawdy o wszechświecie. Stworzył własną religię, która opierała
się na przekonaniu, że wszyscy jesteśmy dziećmi Słońca i jemu zawdzięczamy
wszelką energię. Nauczał, że jeśli chcemy zmienić świat na lepsze to musimy w
tym celu zanosić modły do Słońca, które
ma moc czynienia dobra i eliminacji wszelkiego zła. Jego wyznawcy rekrutowali
się głównie spośród podstarzałych ex-hipisów, którzy od lat zajmowali się głownie
paleniem trawki oraz innego zioła i szukali jakiegoś uzasadnienia filozoficznego
dla takiego stylu życia. Wobec przywódcy religijnego nie mieli zbyt wysokich
oczekiwań. Wystarczało jeśli gadał dostatecznie odjazdowo i nie wymagał od
wyznawców nadmiernego wysiłku intelektualnego. W słowa guru wierzyły też młode
idealistki, przerażone bezwzględnym konsumpcjonizmem otaczającego je świata,
rozpaczliwie szukające jakiejś alternatywy dającej nadzieję.
Dzisiejszy
dzień był szczególny. Guru od pewnego czasu nauczał, że Słońce może przekazać
swym wyznawcom dowolną moc. Ogłosił, że dla wykazania tej tezy nabędzie od
Słońca zdolność do stania się niewidzialnym. Miało to nastąpić właśnie tego
dnia. Uttar Pradesh stał nieruchomo z twarzą i dłońmi zwróconymi ku obiektowi
swojego kultu. Wyznawcy z szacunku, a także by nie zakłócać koncentracji
przywódcy, zgromadzili się w półkolu odległym od mistrza o kilka metrów.
Niektórzy cicho nucili wprawiająca w trans melodię. Ktoś wybijał takt na
bębenku. Wszyscy kołysali się do rytmu, wpatrując się w guru chłonącego całym
ciałem promienie Słońca, oczekując z napięciem na to, co miało nastąpić.
Nagle, od
lewej strony nadjechał rozpędzony samochód i przejechał pogrążonego w koncentracji
mistrza.
Zszokowany kierowca,
składając chwilę później wyjaśnienia policjantom powtarzał:
- Nie wiem,
jak to się stało. Kurde, w ogóle go nie widziałem.
inteligentne, dowcipne i z puentą. Czekam z niecierpliwością na następne!
OdpowiedzUsuń