SUPERNOWA
Doktor Paul
Anderson dał się poznać w środowisku astronomów jako odkrywca podwójnej gwiazdy
w konstelacji Wodnika. Osiągnięcie to
nie zaspokajało jednak jego ambicji gdyż było w większym stopniu kwestią
postępu technologicznego niż osobistą zasługą badacza. Po prostu nowy teleskop
zainstalowany niedawno w obserwatorium, w którym pracował Anderson, posiadał
rozdzielczość o wiele większą w porównaniu z poprzednią generacją sprzętu i był
w stanie dostrzec obiekty dawniej niewidoczne. W tej sytuacji wykrycie
nieznanych ciał niebieskich przez osoby mające dostęp do teleskopu było w
zasadzie tylko kwestią czasu.
Tym niemniej
doktor Anderson poczuwał się do odpowiedzialności za „swój” podwójny układ
gwiezdny i śledził jego ewolucję. Pole widzenia teleskopu o wysokiej
rozdzielczości obejmowało jedynie niewielki skrawek nieba. Poszczególne jego
fragmenty były obserwowane według ściśle rozpisanego harmonogramu. Zdjęcia
gwiazdozbioru Wodnika wypadały mniej więcej co trzy miesiące. Samo istnienie
podwójnej gwiazdy nie było specjalną sensacją w świecie astronomii, gdyż
podobnych obiektów znano wiele. Paul Anderson żywił nadzieję, że odkryty przez
niego układ skrywa jakąś niespodziankę. Gdyby, na przykład, zmieniał
intensywność promieniowania, wykazywał fluktuacje częstotliwości z jaką obie
gwiazdy kręciły się wzajemnie wokół siebie, lub cechował się jakąś podobną
anomalią, to byłby to dobry materiał na artykuł naukowy, który zyskałby więcej
uwagi w środowisku, niż rutynowe doniesienia o odkryciu nieznanych ciał
niebieskich, jakie publikowane były dosyć często.
- Niestety,
nie tym razem – pomyślał Paul Anderson po obejrzeniu dzisiejszych zdjęć.
Bliźniacze gwiazdy były dokładnie takie jak w trakcie poprzedniej obserwacji.
Już miał odłożyć nieciekawe na pierwszy rzut oka dane, gdy nagle jego serce
zabiło gwałtowniej. Coś było nie tak. Konstelację Wodnika znał jak swoje
mieszkanie i miał podświadome wrażenie, że coś się zmieniło w odwiecznym
układzie tego fragmentu nieboskłonu. Przez chwilę analizował zarejestrowany
obraz na ekranie monitora starając się,
pomimo wzrastającego podekscytowania, zachować trzeźwy obiektywizm badacza. Po kilku minutach zauważył w czym rzecz. W
pobliżu jednej z gwiazd rozciągał się jakiś mglisty obiekt, którego nie powinno
w tym miejscu być. Szybko przeszukał
bazę danych żeby znaleźć zdjęcie tego fragmentu nieba sprzed trzech miesięcy. Nie mylił się.
Trzy miesiące temu gwiazda świeciła jasno i wyraźnie, a teraz przesłaniała ją
tajemnicza zasłona z nieznanej gwiezdnej materii.
- Co to może
być? – zastanawiał się Paul Anderson czując wzrastającą ekscytację. Obiekt nie
dawał się zakwalifikować do żadnej ze znanych kategorii ciał niebieskich. Nie była to gwiazda, kometa, mgławica ani
cokolwiek innego, co do tej pory dało się zauważyć na niebie. Najdziwniejsze
było to, że tajemnicza materia, zajmująca spory fragment nieba, pojawiła się
tak nagle, w ciągu trzech miesięcy od poprzedniego zdjęcia. Tak na gorąco,
przyszła mu do głowy myśl, że może to być wynik eksplozji supernowej. Ale znane
supernowe wyglądały inaczej. W takim razie mielibyśmy do czynienia z produktem
ewolucji gwiazdy przebiegającej według nieznanego dotychczas schematu. To mogło
być odkrycie jego życia. Gdyby po
przebadaniu sprawy potwierdziły się jego przypuszczenia i okazało się, że w
określonych warunkach gwiazda może szybko przekształcić się w gęsty obłok
zimnego pyłu kosmicznego, bo tak to wyglądało w teleskopie, to byłaby to
sensacja, która mogła mu zapewnić miejsce w podręcznikach astronomii i
astrofizyki.
Powinien w tej
sytuacji powiadomić o swoim odkryciu dyrektora obserwatorium, profesora Scotta.
Ta myśl jednak niezbyt mu się podobała, co najmniej z dwu powodów. Po pierwsze,
wolałby żeby do historii nauki przeszła nazwa mgławica Andersona, a nie
mgławica Scotta. A wiadomo jak to jest. We wspólnej publikacji dotyczącej
odkrycia nazwisko profesora znajdzie się na pierwszym miejscu. Po drugie, profesor znany był ze swojego
skrupulatnego warsztatu badawczego. Zanim zgodzi się na publikację będzie
chciał wszystko kilka razy sprawdzać, potwierdzać i weryfikować. Będzie to
trwało miesiącami. Tymczasem konkurencja nie śpi. Teleskopy o podobnej rozdzielczości
mają liczne obserwatoria, w tym Chińczycy, Rosjanie, Francuzi i wielu innych.
Wcześniej czy później ktoś może dostrzec tę mgławicę i jako pierwszy
opublikować odkrycie. Paul Anderson
westchnął ciężko gdyż w gruncie rzeczy zdawał sobie sprawę, że publikacja bez
wiedzy profesora jest w praktyce niemożliwa. Szef miał szerokie znajomości w
świecie autorytetów z dziedziny astronomii i zasadniczo każde poważne pismo
naukowe skieruje artykuł z prośbą o recenzję do uczonego, który okaże się, na
przykład, partnerem golfowym profesora Scotta. I w najbliższy weekend, przy
kolejnym dołku zapyta profesora o opinię na temat tego, co też ten młody
Anderson z jego obserwatorium napisał.
Doktor
Anderson podniósł słuchawkę telefonu, wybrał numer i powiedział:
- Panie
profesorze, czy mógłby pan wpaść tu na chwilę? Chciałbym, aby rzucił pan na coś
okiem.
Po chwili z
satysfakcją zaprezentował Scottowi dzisiejsze zdjęcia, wskazując palcem na
tajemniczą mgławicę.
- Hmm…, -
mruknął profesor, po czym przez dłuższy czas w milczeniu wpatrywał się w
monitor.
- Co to, pana
zdanie, jest, doktorze Anderson?
- Biorąc pod
uwagę, że obiekt pojawił się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, musiało
to być zjawisko przypominające wybuch supernowej. – zdecydował się przedstawić
swoją sformułowaną na gorąco hipotezę – Jednak wydaje się, że produktem tego
wybuchu jest obłok zimnej materii, czego nie da się wytłumaczyć na gruncie
naszej obecnej wiedzy o ewolucji gwiazd. Mamy tu do czynienia z jakimś nowym,
nieznanym procesem.
Profesor sceptycznie
wpatrywał się w ekran.
- Więc
porównał pan dzisiejsze zdjęcie , ze zdjęciem sprzed trzech miesięcy. –
powiedział. – A porównał pan ze zdjęciem sprzed godziny?
Paul Anderson
nie w pełni rozumiał do czego profesor zmierza, ale odszukał w bazie danych
zdjęcie wykonane godzinę wcześniej.
- No właśnie.
– stwierdził profesor po jego analizie. – Nasz tajemniczy obiekt nie znajduje
się tu, tylko tu. – wskazał miejsce na skraju gwiazdozbioru Wodnika. – To
znaczy, że obiekt nie jest na niebie, tylko na obiektywie teleskopu i na
zdjęciu przesuwa się wraz z obrotem sfery niebieskiej. Obawiam się, panie
doktorze, że to nie supernowa. Odkryliśmy prawdopodobnie, że jakiś gołąb nasrał
nam na obiektyw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz