Nagrobek
Grób mojego
dziadka jest skromny i trudny do odnalezienia pomiędzy dziesiątkami jemu
podobnych. Pamiętam w jakim rejonie cmentarza jest położony ale zapewne za
każdym razem musiałbym szukać go długo pośród innych mogił gdyby nie okazały
grobowiec stojący przy głównej alei, który służy mi za punkt orientacyjny.
Wiem, że zaraz za nim należy zejść z alejki pomiędzy groby aby tam, w czwartym
czy piątym rzędzie, odnaleźć miejsce wiecznego spoczynku dziadka. Ten pełniący funkcję mojego drogowskazu
grobowiec należy do najbardziej imponujących na całym cmentarzu. Ma kształt
prostokąta o szerokości około dwu metrów nakrytego solidną płytą z litego
piaskowca. Na niej ustawiona jest rzeźba anioła o skrzydłach opuszczonych w
geście rozpaczy, smutno spoglądającego na pionową tablicę nagrobka. Napis
wyryty w kamieniu głosi, że spoczywa tu Konstanty Wolniewicz, który zmarł w
roku 1911 przeżywszy 56 lat. Zastanawiałem się nieraz kim był ten człowiek,
któremu wybudowano tak okazałe miejsce spoczynku. Musiał być ważną postacią w
ówczesnej społeczności, wyróżniającą się na tle współobywateli, którzy w
większości po śmierci mogli liczyć jedynie na skromną, ziemną mogiłę z
drewnianym krzyżem. Na podstawie rozmiarów należało sądzić, że grobowiec ten
pomyślany był jako rodzinny. Nasuwa się zatem pytanie czemu spoczął w nim
jedynie Konstanty. Być może wojenna zawierucha, która nastąpiła niedługo po jego
śmierci wygnała krewnych w dalekie kraje, a może inne okoliczności sprawiły, że
spoczęli oni na odległych cmentarzach. Wiedziony ciekawością nieraz obiecywałem
sobie, że poszperam w księgach parafialnych lub innych archiwach aby poznać
historię rodziny Wolniewiczów. Jakoś jednak tych planów nigdy nie
zrealizowałem.
Rocznica
śmierci dziadka przypada na początek października i co roku z tej okazji
zapalam znicz na jego grobie. Również tego roku odwiedziłem w tym celu
cmentarz. Mijając grobowiec przy głównej
alei ze zdumieniem spostrzegłem, że na nagrobku widnieje nie nazwisko
Konstantego Wolniewicza, lecz Stefana Górki. Przez wszystkie lata, jakie minęły
od śmierci dziadka, na tyle oswoiłem się ze ś.p. panem Konstantym, że zacząłem traktować go
niemal jak bliskiego znajomego. Dlatego zmiana napisu na nagrobku była dla mnie
szokiem i powodem do oburzenia. Postanowiłem wybrać się nazajutrz do
administracji cmentarza aby ustalić kto dokonał zmiany inskrypcji i czy był do
tego upoważniony. Miałem jednak problem aby zwolnić się z pracy i w rezultacie
zrealizowałem ten zamiar dopiero po trzech dniach.
W
biurze zarządu nekropolii zastałem panią w wieku określanym dyplomatycznie jako
średni, siedzącą nad niedopitą kawą i z wyraźnym znudzeniem przeglądającą
jakieś papiery. Najwyraźniej administrowanie cmentarzem nie należy do szczególnie
ekscytujących zajęć, co jednak zadziałało na moją korzyść, gdyż urzędniczka po
wysłuchaniu informacji o zmianie napisu
wyraźnie się ożywiła i wykazała zainteresowanie sprawą. Widocznie potraktowała
to jako swego rodzaju atrakcję przełamującą nostalgiczną rutynę codziennej
pracy.
-
Kojarzę ten grobowiec. – powiedziała. – To jeden z najpiękniejszych na naszym
cmentarzu. Pamiętam, że kilka lat temu miejski konserwator zabytków zastanawiał
się czy nie należy go wpisać do rejestru, ale jakoś do tego nie doszło. W
głowie się nie mieści, że ktoś zmienił nagrobek. My tu, w administracji nic o
tym nie wiemy. Oczywiście, nie wydawaliśmy żadnego pozwolenia. To dziwne, bo o ile wiem, w tym grobowcu nie
było żadnego nowego pochówku. Wobec tego nie rozumiem po co zmieniono napis. Jakiś
głupi żart, czy co?
Zdecydowała,
że zobaczy nagrobek na własne oczy. Narzuciła płaszcz i wybrała się na główną
aleję cmentarza. W zasadzie, kiedy już zgłosiłem sprawę i dowiedziałem się, że
administracja nic o niej nie wie, powinienem
był uznać, że moja rola się skończyła i udać się do swoich zajęć. Jednak
zaintrygowana urzędniczka sprawiała wrażenie, że uważa za naturalne, iż będę
jej towarzyszył w wizji lokalnej. Wobec tego nie zdobyłem się na pożegnanie
lecz się z nią wybrałem. Idąc przez cmentarz prowadziliśmy jakąś banalną,
nieznaczącą rozmowę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po dojściu na miejsce
zobaczyłem na nagrobku znajome imię i nazwisko Konstantego Wolniewicza.
Poczułem się głupio, że fatygowałem tę kobietę
i obawiałem się, że ona uzna mnie za jakiegoś wariata, który ma urojenia
albo stroi sobie głupie żarty. Zacząłem nerwowo przepraszać i wyjaśniać, że
chyba coś mi się przywidziało. Zaklinałem się, że wczoraj widziałem inne
nazwisko, chociaż teraz wydaje się to nieprawdopodobne. Urzędniczka przyjęła to
ze zrozumieniem. Najwyraźniej nie żywiła pretensji o to, że na skutek mojego
fałszywego alarmu miała powód aby wyjść z ponurego biura na powietrze.
-
Wszyscy teraz jesteśmy tacy zalatani. – stwierdziła pobłażliwie. – Na skutek
tego czasem coś nam się poplącze.
Nagle
spojrzała na znajdujący się również przy głównej alei świeży grób, cały pokryty
wiązankami kwiatów i wieńcami z szarfami
zawierającymi słowa ostatniego
pożegnania. Pośród nich znajdowała się tymczasowa tabliczka z nazwiskiem
Stefana Górki, który, jak wynikało z daty zmarł przed kilkoma dniami.
-
No tak, - zawołała. – To wszystko wyjaśnia. Teraz skojarzyłam, że przedwczoraj
mieliśmy pogrzeb tego Górki. Pan idąc aleją nieświadomie zwrócił uwagę na nowy
grób oraz zarejestrował pan mimo woli w pamięci jego imię i nazwisko na tej
tabliczce. Później coś się panu przestawiło w głowie i wydawało się panu, że
widział pan to na tamtym nagrobku.
Wyglądało
mi to na jedyne możliwe wyjaśnienie. Co prawda byłem na cmentarzu trzy dni
temu, a nie przedwczoraj, więc chyba tego nowego grobu jeszcze wtedy nie było.
Ale może to jej się pomyliła data pogrzebu Stefana Górki. W zaistniałej
sytuacji nie drążyłem dalej kwestii daty, tylko przyjąłem jej wytłumaczenie za
dobrą monetę pozwalające mi zachować twarz. Jeszcze raz przeprosiłem za pomyłkę
i uzyskałem wspaniałomyślne wybaczenie.
Następnym
razem odwiedziłem cmentarz kilka dni przed Wszystkimi Świętymi aby uporządkować
grób dziadka. Pod koniec października dni są już na tyle krótkie, że kiedy
wybrałem się po pracy i spędziłem kilkanaście minut na czyszczeniu mogiły, to
zastał mnie zmrok. Poza tym zbierała się jesienna mgła. Wracając, gdy w nadchodzących ciemnościach i w gęstniejących oparach wychodziłem na
główną aleję, przy grobowcu Wolniewicza zauważyłem jakąś postać. Był to
mężczyzna ubrany w długi, ciemny
prochowiec przypominający roboczy fartuch. Na głowie miał kapelusz, którego
rondo opadało przysłaniając twarz. Człowiek ten trzymał w ręku jakieś dłuto,
czy podobne narzędzie i majstrował przy
nagrobku Konstantego. Jednak napis nie głosił już Konstanty Wolniewicz
lecz Jan Stec. Ten dziwny typ dłubał coś jeszcze przy „c” ale właśnie skończył
i zaczął pakować narzędzia do podręcznej skrzynki. Kiedy zjawiłem się na cmentarzu,
nie więcej niż dwadzieścia minut temu, przysiągłbym, że go nie było. Dziwne
zatem, że w tym czasie zdążył zatrzeć istniejący napis i wyryć w kamieniu nowy.
Z drugiej strony, Jan Stec to tylko siedem liter… Poza tym może ten człowiek
teraz jedynie kończył zaczętą wcześniej robotę. Było mi jakoś nieswojo, ale czułem się w obowiązku
dopytać o co tu chodzi.
-
Kim pan jest? – zapytałem ostro.- Czy ktoś pana upoważnił do wykuwania tych
liter na zabytkowym nagrobku?
Dziwny
kamieniarz nie okazał żadnego zmieszania.
-
Tak, jestem upoważniony do wykuwania imion i nazwisk ludzi. – stwierdził
spokojnie. – Powiem więcej, jestem upoważniony aby wykuwać ich los.
To
powiedziawszy wziął swoją skrzynkę z narzędziami i szybko zniknął we mgle i
ciemności, gdzieś pomiędzy grobami. Chwilę stałem oszołomiony pośrodku alejki
ale ocknąłem się i szybkim krokiem udałem się w kierunku bramy. W zasadzie
należałoby znów pójść do zarządcy cmentarza aby spytać czy ktoś miał zlecenie
na zmianę nagrobka. Jednak po poprzednim razie, kiedy wyszedłem na
roztargnionego durnia, postanowiłem upewnić się czy coś mi się nie
przywidziało. Wspomnienie tego podejrzanego kamieniarza było bardzo żywe i
realistyczne, ale równie realistyczny był poprzednio widok nazwiska Stefana
Górki. Dla pewności, zanim podejmę jakieś kroki, postanowiłem rano sprawdzić
czy znowu mi się nie przywidziało. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Rano, przed
pracą, odwiedziłem cmentarz. Na nagrobku, jakby nigdy nic, widniało nazwisko
Konstantego Wolniewicza. Zacząłem się zastanawiać czy mam iść do okulisty, czy
może do jakiegoś psychologa. Tę drugą możliwość odrzucałem z przekonania, że
psycholog u każdego znajdzie jakąś dewiację i jeśli raz znajdę się na liście
osób z problemami, to do końca życia mogę nie zostać uznany z powrotem za
normalnego. Wracałem główną aleją cmentarza zamyślony i skonsternowany. Kiedy
wyszedłem poza bramę spojrzałem jeszcze raz za siebie i wtedy zauważyłem na
słupie podtrzymującym cmentarne wrota klepsydrę oznajmiającą, że jutro
odbędzie się tu pogrzeb Jana Steca. No tak. Wobec tego logiczne wytłumaczenie
zdarzeń, jakie mnie ostatnio spotkały było takie, że miałem zdolność proroczego
przewidywania kto wkrótce zostanie pochowany na tym cmentarzu. Ich nazwiska
ukazywały mi się na nagrobku Konstantego Wolniewicza, a następnie znikały.
Wytłumaczenie takie było logiczne ale nieracjonalne. Żeby nie uznać się za
wariata musiałem znaleźć inne uzasadnienie tego czego doświadczyłem. W
przypadku Stefana Górki można było przyjąć wersję zaproponowaną przez urzędniczkę.
Zauważyłem jego nazwisko na nowym grobie, podświadomie zarejestrowałem w
pamięci i w rezultacie przywidziało mi się, że widzę je na nagrobku Wolniewicza. Ale co z Janem Stecem? Doszedłem do wniosku,
że mogło być podobnie. Ta klepsydra musiała wisieć na bramie cmentarza już
wczoraj, kiedy wchodziłem. Zauważyłem ją bezwiednie, zapamiętałem nazwisko i
znów zobaczyłem je na nagrobku. Pamięć płata czasem takie figle. Wycina skądś
fragment wspomnień i wstawia go w inne miejsce. Nieraz wspominamy jakiś film
oglądany przed laty i możemy przysiąc, że jest w nim pewna scena. A następnie
oglądamy ten film ponownie i okazuje się, że tej sceny w nim nie ma, bo
pochodzi ona z całkiem innego filmu. Badania nad pamięcią wskazują, że ludzie
często uznają za własne realne wspomnienia coś o czym tylko usłyszeli, lub coś
o czym jedynie marzyli. Inna sprawa, że takie przestawienia w pamięci następują
zazwyczaj po wielu latach, a nie na drugi dzień. Z drugiej strony trzeba wziąć
pod uwagę atmosferę cmentarza. Ona sprawia, że zaczynamy myśleć jakoś inaczej
niż zazwyczaj. No dobrze, ale co z tym dziwnym kamieniarzem? Jego widziałem
wyraźnie, a nie spotkałem go nigdy wcześniej. Po namyśle doszedłem do wniosku,
że być może po prostu odnalazł się jakiś daleki potomek Konstantego Wolniewicza
i postanowił posprzątać grób przodka oraz odczyścić napis na nagrobku. Wczujmy
się w jego sytuację. Jest na cmentarzu, zapada zmrok, gęstnieje mgła. I nagle
spośród tego mroku i mgły wyłaniam się ja i zadaję jakieś dziwne pytania. Człowiek
mógł się normalnie wystraszyć, coś tam odpowiedział i szybko uciekł. Czyli
udało się jakoś zracjonalizować te dziwne wydarzenia. Wersja nie była mocna ale
trzeba mieć na uwadze wpływy atmosfery cmentarza, która sprawia, że odbieramy
świat bardziej mistycznie.
Mimo wszystko
przez kilka dni do Wszystkich Świętych ta sprawa absorbowała moje myśli. W dniu
święta udałem się na grób dziadka aby zapalić znicze. Kiedy w drodze powrotnej
mijałem grobowiec Konstantego Wolniewicza spojrzałem na nagrobek pełen obaw.
Odczytałem napis i serce na chwilę jakby mi się zatrzymało, a następnie zaczęło
bić jak szalone.
***
Dzień pogrzebu
był tak brzydki jak brzydki potrafi być tylko dzień listopadowy. Padała mglista
mżawka, temperatura ledwo przekraczała zero, a do tego wiał przenikliwy wiatr.
Trzej przyjaciele tragicznie zmarłego uważali, że przy takiej okazji facetowi
wypada być z odkrytą głową. W efekcie uszy im cierpły , a w skroniach czuli
lekki ból na skutek zimna. Z niecierpliwością czekali aż ksiądz zakończy swój
ceremoniał nad mogiłą. Nie znali bliżej nikogo z rodziny zmarłego ani spośród
innych uczestników pogrzebu. Pożegnali się zatem jedynie ogólnymi skinieniami
głowy i udali się do pobliskiego baru aby wypić kawę i koniak na rozgrzewkę.
- Powtórzyłem
wam słowo w słowo, na ile udało mi się
zapamiętać, to co mi opowiedział kiedy parę dni temu kiedy widziałem go
po raz ostatni. – powiedział jeden z przyjaciół pociągając łyk z kieliszka. – Był
w fatalnym stanie i roztrzęsiony. Fakt, że ta ciężarówka wymusiła pierwszeństwo
i wyjechała mu prosto pod maskę. Myślę
jednak, że gdyby był w formie, to udałoby mu się zahamować albo ją ominąć. Nie
muszę wam chyba wyjaśniać, że powiedział mi, że wtedy, we Wszystkich Świętych
zobaczył na nagrobku własne imię i nazwisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz