Choinka z zapałkami
W
dzień wigilijny furgonetka wypełniona choinkami stała na placu targowym w od
wczesnego rana. Ludzie, którzy z powodu
przedświątecznej gorączki nie zdążyli wcześniej zakupić drzewka krzątali się
wokoło starając się wybrać dla siebie jak najładniejszy okaz. Mijały godziny, choinek z samochodu ubywało,
a jednocześnie plac targowy stopniowo pustoszał. Ostatni kupujący wracali do
domów aby zająć się nakrywaniem stołu i przygotowaniem do rodzinnego
świętowania.
Około
trzynastej na pace samochodu pozostała już tylko jedna jodełka. Sprzedawca choinek zrozumiał, że nie znajdzie
na nią nabywcy, bo wokół było pusto. Przez chwilę liczył jeszcze, że nadejdzie
jakiś zdyszany, spóźniony klient, lecz na koniec pojął, że nic takiego już nie
nastąpi. Nie przyszło mu do głowy aby
podarować ostatnią jodełkę komuś, kogo nie było stać na zakup, a komu taki podarunek mógłby
zrobić radość. Spojrzał na drzewko ze złością, jakby to była jego wina, że nikt
go nie kupił. Kopnięciem zrzucił choinkę na ziemię. Sięgnął do kieszeni po
zapałki, potarł jedną z nich o pudełko i spróbował podpalić jodełkę. Była ona
ścięta niedawno i jeszcze pełna życiodajnych soków, więc płomień nie chciał
zająć świeżych gałązek. Zajęło się jedynie kilka uschniętych, drobnych pędów
przy samym pieńku, lecz płomień szybko zgasł. Człowiek z wściekłością złamał
choinkę w połowie, rzucił w bok i nie spoglądając na nią więcej siadł za
kierownicą i odjechał.
Kiedy
wiatr rozwiał smrodliwy dym z diesla pośrodku pustego placu zostało tylko
biedne, złamane i osmalone drzewko. Zapadał wieczór. Pośród ciemnych chmur
pokrywających nieboskłon otworzył się nagle granatowy prześwit, pośrodku
którego zalśniła gwiazdka. Po chwili ukazała się obok niej Matka Natura. Ze
smutkiem spojrzała z nieba na udręczoną jodełkę. Pomyślała, że jej młode życie
zostało przerwane na darmo, gdyż nawet nie mogła dać swoją obecnością szczęścia dzieciom w żadnej
rodzinie. Matka Natura zapłakała. Płacz ten był wyrazem smutku lecz i
determinacji aby przywrócić właściwy porządek rzeczy, zakłócony przez złych
ludzi. Z pomocą Matce Naturze przyszedł jej odwieczny towarzysz – Czas.
Łzy
Matki Natury padły na szuter pokrywający plac targowy. Pod ich wpływem najpierw
pojawił się mech. Pośród mchu stopniowo
wyrastały kępki trawy. Płot otaczający plac rdzewiał, osypywał się aż wreszcie
rozpadł się. Kolejne pokolenia mchów oraz traw usychały i butwiały, stopniowo
przemieniając jałowy plac w żyzną glebę. Niedługo później w górę wystrzeliły
pierwsze pędy krzaków i młodych drzewek.
Na koniec w miejscu placu targowego rósł cienisty, szumiący las. Tam,
gdzie porzucona został złamana i podpalona choinka widniała niewielka polana,
pośrodku której ku niebu strzelała dorodna jodła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz