niedziela, 19 listopada 2017

Czas




Czas
                Profesor Berger, ordynator oddziału psychiatrycznego kliniki uniwersyteckiej, miał za sobą ciężki dzień. Przed udaniem się do domu na zasłużoną kolację musiał jednak wykonać jeszcze jedno zadanie. Jakiś czas  temu jego znakomity kolega profesor Jelinek zaproponował nowatorską metodę leczenia osób cierpiących na schizofrenię, które uważały się za znane postacie historyczne. Doszedł on do wniosku, że odrzucenie własnej tożsamości i wcielenie się w inną postać ma podłoże w braku akceptacji dla swojej sytuacji oraz w buncie wobec otoczenia. Według profesora Jelinka przekonywanie takiego Napoleona, że nie jest Napoleonem jest nieskuteczne, gdyż wywołuje w nim jeszcze większą skłonność do przekory i nasilenie sprzeciwu wobec rzeczywistości. Należało zatem postępować wręcz przeciwnie, to znaczy utwierdzić pacjenta w przekonaniu, że jest tym, za kogo się podaje i tworzyć wokół niego warunki odpowiadające epoce, w której według swoich urojeń żyje. To powinno doprowadzić chorego do pogodzenia się ze światem, a w konsekwencji do powrotu do własnej tożsamości. Po kilku miesiącach starań profesor Jelinek uzyskał zgodę Rady Naukowej kliniki na przeprowadzenie eksperymentalnej terapii. Jej obiektem został pacjent uważający, że jest Albertem Einsteinem. Jedną z sal szpitala urządzono na wzór gabinetu Einsteina z okresu poprzedzającego wybuch pierwszej wojny światowej. Wyposażono ją w sprzęty wyprodukowane w tamtym czasie oraz w księgozbiór obejmujący opublikowane wtedy dzieła z zakresu fizyki i innych nauk ścisłych. 
                Profesor Berger miał dziś ocenić efekty leczenia. Zapukał do drzwi sali i nie czekając na odpowiedź nacisnął klamkę. Napotkał zdziwiony wzrok pacjenta siedzącego w fotelu za biurkiem, którego blat pokrywały otwarte książki i zapisane maczkiem rękopisy. Berger musiał przyznać, że chory rzeczywiście przypomina z wyglądu Alberta Einsteina, chociaż nie z tego okresu, z jakiego zapisał się w pamięci masowej. Nie miał długiej, siwej fryzury i siwego wąsa. Był nieco przed czterdziestką, miał ciemne, szpakowate na skroniach włosy, a na nosie okulary w drucianych oprawkach.
                - Jestem profesor Berger, ordynator oddziału  - przedstawił  się
                - Albert Einstein, profesor fizyki – odpowiedział zaskoczony lokator gabinetu.
                Już po tej wypowiedzi można było dojść do wniosku, że terapia profesora Jelinka nie odniosła skutku. Berger z rezygnacją postanowił jednak wykonać swoje obowiązki do końca.
                - Jaki dzień dziś mamy? – zapytał.
                - 28 czerwca 1914 – odpowiedział człowiek uważający się za Einsteina. – Czy odwiedził mnie pan, profesorze, po to aby ustalić dzisiejszą datę?
                - Doskonale wiem jaka dziś jest data. – stwierdził Berger. – Mamy 2017 rok.
                - A zatem pan żyje w 2017 roku, a ja w 1914.
                - Czy to  pana nie dziwi?
                - W żadnym razie. Poczucie czasu jest rzeczą względną. Nie jesteśmy jego niewolnikami. Każdy odczuwa go po swojemu.
                - Może nie jesteśmy niewolnikami czasu – stwierdził Berger – ale nie mamy wpływu na to, że upływa on w określonym tempie.
                - Myli się pan. Nie musimy przemieszczać się w czasie w narzuconym tempie. Używając mięśni możemy poruszać się w trzech wymiarach przestrzeni. Podobnie, używając naszej wyobraźni możemy podróżować w czasie. Niejednokrotnie, po zapoznaniu się z publikacjami na temat najnowszych odkryć z dziedziny fizyki używając wyobraźni podróżowałem w przyszłość aby poznać ich skutki.
                - To co innego. – przerwał mu profesor Berger. – Nie przeczę, że korzystając z  wyobraźni możemy przechodzić do innej epoki. To jednak są tylko nasze subiektywne odczucia nie mające nic wspólnego z bezwzględnym upływem czasu.
                - Nie ma czegoś takiego jak czas bezwzględny. Czas jest taki jakim go odczuwamy. Gdyby znalazł się pan w muzeum pokazującym wnętrze barokowego pałacu, w otoczeniu ludzi w strojach z epoki to skąd by pan wiedział, że nie znajduje się pan w XVIII wieku?
                - Nie straciłbym poczucia czasu. Poza tym są kalendarze wskazujące bezwzględny czas.
                - Wierzy pan kalendarzom? To co pokazuje ten znajdujący się na moim biurku? – człowiek uważający się za Einsteina wskazał na kartkę, na której widniała data 28 czerwca 1914. – Jak w takim razie może pan twierdzić, że jest rok 2017?
                - Panu dostarczono ten zabytkowy kalendarz. – powiedział profesor Berger ze wzrastającą irytacją. – Po to, aby utwierdzić pana w przekonaniu, że żyje pan w minionej epoce.
                - A zatem zgadza się pan ze mną, że można człowieka przenieść do innej epoki zmieniając sposób odczuwania czasu przez niego. To kwestia siły wyobraźni. Jeśli ktoś dysponuje odpowiednią jej mocą może nie tylko osobiście przenieść się w inne czasy ale również  zasugerować innym, że żyją w innej epoce.
                Berger miał już dość tej rozmowy. Postanowił sięgnąć po twarde dowody.
                - Czy w 1914 roku istniały telefony komórkowe, to znaczy telefony nie podłączone do drutów?
         - Nie istniały. Ale po zapoznaniu się z niedawnymi badaniami nad falami elektromagnetycznymi doszedłem do wniosku, że kiedyś powstaną. Tak jak panu mówiłem, profesorze, korzystając  z wyobraźni przeniosłem się w przyszłość i stwierdziłem, że ta technologia pojawi się w latach 80-tych XX wieku.
                - Skoro mamy, według pana, rok 1914 to co to w takim razie jest?
             Profesor Berger z satysfakcją sięgnął po komórkę. Nie było jej w kieszeni, w której zazwyczaj ją nosił. Nerwowo zaczął przeszukiwać całe ubranie. Bez skutku.
                - Choroba, - pomyślał zdenerwowany – akurat dzisiaj musiałem ją gdzieś zostawić.
                Uznał, że pora zakończyć wizytę. Wdał się w dyskusję z chorym psychicznie i, co gorsza, nie zanosiło się na to aby umiał przekonać go do swoich racji.
                - Do widzenia. – powiedział oschle i wyszedł na korytarz.
                Postanowił, że musi wyrazić zdecydowanie negatywną opinię o metodzie profesora Jelinka. Zamyślony nie zauważył, że korytarz wygląda inaczej niż zwykle. Zamiast współczesnych drzwi mijał solidne, drewniane odrzwia umieszczone w podrzeźbianych, ciemnych  framugach.
                Dopiero na ulicy zorientował się, że coś jest nie tak jak być powinno. Zazwyczaj po wyjściu z budynku dało się słyszeć szum samochodów mknących zatłoczoną jezdnią. Dzisiaj zamiast tego usłyszał stukot kopyt koni ciągnących dorożki. Pojawił się samochód ale był to automobil na kołach wyposażonych w szprychy i o karoserii niewiele różniącej się od powozu. 
                Obok profesora Bergera przebiegł młody, może dwunastoletni, chłopak ubrany w samodziałowe spodnie i pocerowaną, płócienną koszulę. Na lewym przedramieniu niósł plik gazet. W poprzek pierwszej strony biegły wielkie litery SARAJEVO.
                - Kupujcie dodatek specjalny!  - wolał mały gazeciarz. – Sensacja!. Zamach na arcyksięcia Ferdynanda!

Szanownych Czytelników.którzy zastanawiają się jak rozumieć zakończenie tego opowiadania informuję, że w następnym, grudniowym poście ukaże się epilog zawierający wyjaśnienie. 

sobota, 21 października 2017

Memory Glasses



Memory Glasses
                Produkt opracowany przez firmę Memory Glasses trafiał dokładnie w potrzeby Waltera Schmidta i całego działu marketingu.  Specyfika ich pracy polegała na budowaniu relacji z potencjalnymi klientami, co oznaczało częste spotkania  z wieloma ludźmi. Pamięć ludzka, a w szczególności pamięć do twarzy, potrafi być kapryśna. Na ogół nie ma problemu z rozpoznaniem kogoś, z kim służbowo spotykamy się regularnie co kilka miesięcy. Gorzej z partnerami biznesowymi poznanymi na sympozjach lub konferencjach, kiedy to w ciągu kilku dni wymienia się po parę zdań z setkami osób i na pożegnanie wręcza wizytówki.  Po pewnym czasie trudno jest skojarzyć zapisane na nich nazwiska i tytuły  z twarzami. Na kolejnej imprezie dochodzi do kłopotliwych sytuacji.  „Cześć, Walter! Pamiętasz mnie?” – pyta facet, którego twarz jest znajoma, ale za cholerę nie wiadomo skąd. Wypadałoby pamiętać, bo może to być ważny klient, a ludzie lubią czuć się kimś szczególnym i ważnym. Nie służy to budowie dobrej relacji jeśli się okazuje, że nie potrafimy odgrzebać w pamięci ich nazwisk, bo z ich punktu widzenia wygląda to tak, jakbyśmy ich lekceważyli. Dobrze jeśli  w ogóle zapytają czy się ich pamięta. W takim przypadku można jakoś wybrnąć. „Gdzie to się ostatnio spotkaliśmy? Na sympozjum w Wiedniu?” ”Nie, nie, to było w Hamburgu”. I tak, zadając kilka zręcznie sformułowanych pytań, krok po kroku można dyplomatycznie ustalić z kim mamy do czynienia. Gorzej jeśli rozmówca w ogóle nie bierze pod uwagę, że możemy go nie pamiętać. Uważa za oczywiste, że wiemy kim jest i zaczyna rozmowę jak z bliskim znajomym.
                Okulary firmy Memory Glasses rozwiązują te  problemy.  Skanują obraz osoby, na którą patrzymy i porównują z wizerunkami twarzy zapisanymi w zewnętrznej bazie danych. Łączność odbywa się przez specjalną aplikację na smartfon, bo baza zapamiętanych twarzy oraz oprogramowanie do ich identyfikacji ma zbyt dużą pojemność aby przy zastosowaniu  obecnej technologii dało się to wszystko zmieścić w okularach, które powinny wyglądać normalnie. Użytkownik może dopisać do bazy informacje dotyczące danej osoby, które są wyświetlane na szkłach okularów.      
Pomimo tego, że produkt nie był tani, firma zamówiła okulary dla wszystkich pracowników marketingu. Walter Schmidt znów miał okazję docenić ich użyteczność biorąc udział w kolejnej konferencji. Właśnie trwała przerwa na kawę i  w holu sąsiadującym z salą obrad kłębił się tłumek uczestników.  Do Waltera zbliżał się ubrany w elegancji garnitur mężczyzna w średnim wieku. Na tle jego sylwetki  w szkłach okularów pojawił się migający czerwony punkcik, co oznaczało, że Memory Glasses identyfikują obserwowaną osobę. Po chwili miganie ustało i wyświetliła się zielona kropka. Obiekt został odszukany w bazie danych. Walter na wewnętrznej stronie szkieł odczytał komunikat: „Stefan Koeller. Szef zaopatrzenia BVF Industry. Żona ma na imię Nicole. Córka Gudrun studiuje medycynę”. Nie przypominał sobie Koellera. Gdzieś musieli się zetknąć. Firma BVF była ważnym, potencjalnym klientem więc należało odnowić znajomość.
- Witaj, Stefan! – uśmiechając się szeroko wyciągnął rękę w stronę mężczyzny. – Co u Nicole? Jak się ma Gudrun? Na którym to już jest roku? Zdecydowała jaką specjalizację wybierze po studiach?
Po  minie Koellera widać było, że nie kojarzy z kim ma do czynienia, ale próbuje nie dać tego po sobie poznać skoro rozmówca najwyraźniej  dobrze go  zna.
-Typowy objaw. – pomyślał Walter – Czujesz się, chłopie, winny że mnie nie pamiętasz, a ja wiem tyle na twój temat. Powinieneś sobie kupić okulary.
Wymienili kilka zdań jak dobrzy znajomi. Walter był zadowolony. Za kilka dni można będzie do Stefana zadzwonić z jakąś biznesową ofertą.
Czerwony punkcik w okularach zamigotał po raz kolejny na widok łysawego, solidnie zbudowanego mężczyzny. Po chwili punkcik zmienił kolor na zielony i pojawiła się informacja: „Heinrich Scharf. Wiceprezes Schwalbe GmbH. Lubi grać w golfa”. Walter nie mógł sobie przypomnieć skąd zna tego człowieka ale korzystając z podpowiedzi Memory Glasses zagaił:
- Cześć Heindrich! Jak tam golf? Dajesz radę jakość dociągnął do osiemnastego dołka?
Scharf spojrzał na niego zaskoczony.
- Przepraszam, nie przypominam sobie  żebyśmy się znali. – burknął.
- Pieprzony arogant! – pomyślał Walter. – Jak masz sklerozę to spraw sobie Memory Glasses.  
Ze zdenerwowania zapomniał, że sam też nie kojarzył gościa. Incydent jednak od razu przestał mieć  znaczenie, bo jego uwagę zaabsorbowała piękna kobieta ubrana w gustowny kostium.  Okulary szybko ją zidentyfikowały i zaskoczony Walter przeczytał komunikat: „Ingrid Grundmann. Dziennikarka. Przespałem się z nią po bankiecie na konferencji w Kopenhadze”. Informacja zaszokowała go bo nie pamiętał tej kobiety.
-Choroba! Musiałem być nieźle nawalony, skoro nie kojarzę takiej laski. – pomyślał.
Nie bardzo wiedział jak zareagować. Sytuacja była niezręczna. Po wspólnej nocy wypadałoby zadzwonić, odezwać się, a on nie pamiętał jej ani z wieczoru po bankiecie ani nawet z poranka.  Zanim zdecydował się co powiedzieć Ingrid minęła go jakby był powietrzem, nie zaszczycając spojrzeniem. Walter czuł, że zasługuje na takie traktowanie bo kobieta miała prawo czuć się wykorzystana jak przedmiot. Nagle olśniła go zaskakująca myśl:
-Zaraz! Przecież ja w ogóle nie byłem na żadnej konferencji w Kopenhadze!
Coś było nie tak. Zdarzało się, że nie kojarzył twarzy dawno widzianego człowieka z nazwiskiem i wtedy podpowiedzi okularów pomagały mu przypomnieć sobie okoliczności poznania. Jednak w takich przypadkach na ogół miał wrażenie, że człowieka skądś zna. Tymczasem dziś system Memory Glasses twierdził, że zna trzy osoby, których w ogóle nie pamiętał i co do których dałby głowę, że nigdy ich nie spotkał. Zrobiło mu się zimno, bo myśl jaka się nasuwała była dramatyczna. Najwyraźniej ktoś włamał się do jego bazy danych i zhakował informacje tam zgromadzone. Firma Memory Glasses zapewniała, że osobiste konta użytkowników są w pełni bezpieczne. Baza danych znajdowała się jednak gdzieś w chmurze, a hakerzy potrafią łamać nie takie zabezpieczenia. Walter Schmidt w panice starał się ocenić konsekwencje. Mniejsza o to, że ktoś wrzucił mu na konto informacje o ludziach, których nie znał. Ciekawe, swoją drogą, po co? Czy tylko dla kawału? Gorzej, że ktoś mógł przejąć jego dane o klientach i kontakty. Jeśli to wpadnie w ręce konkurencji to będzie tragedia. Niektórzy klienci też nie byliby zachwyceni, gdyby się dowiedzieli jakie komentarze pod ich adresem wpisał do bazy. Gorączkowo starał się sobie przypomnieć w ilu przypadkach wpisał dane wrażliwe, na przykład informacje o wielkości prowizji, na jakie się umówił.
Podczas gdy Walter snuł te ponure rozważania, w jego kierunku zbliżył się  Bruno Hornbach. Był to stary kumpel, którego znał od dzieciństwa, i z którym na boku robił różne interesy. Oczywiście, nie potrzebował Memory Glasses żeby wiedzieć kogo spotkał. Mimo to okulary zamigotały czerwonym punkcikiem i wyświetliły informację: „Bruno Hornbach. Kręci jakieś niewyraźne lody z tym kretynem Walterem Schmidtem”.
W tym momencie Walter zrozumiał, że włamanie do jego bazy danych nie miało miejsca.  Po prostu, przez pomyłkę, zamienił się na okulary z szefem.

piątek, 22 września 2017

Supernowa



SUPERNOWA
Doktor Paul Anderson dał się poznać w środowisku astronomów jako odkrywca podwójnej gwiazdy w konstelacji Wodnika.  Osiągnięcie to nie zaspokajało jednak jego ambicji gdyż było w większym stopniu kwestią postępu technologicznego niż osobistą zasługą badacza. Po prostu nowy teleskop zainstalowany niedawno w obserwatorium, w którym pracował Anderson, posiadał rozdzielczość o wiele większą w porównaniu z poprzednią generacją sprzętu i był w stanie dostrzec obiekty dawniej niewidoczne. W tej sytuacji wykrycie nieznanych ciał niebieskich przez osoby mające dostęp do teleskopu było w zasadzie tylko kwestią czasu.
Tym niemniej doktor Anderson poczuwał się do odpowiedzialności za „swój” podwójny układ gwiezdny i śledził jego ewolucję. Pole widzenia teleskopu o wysokiej rozdzielczości obejmowało jedynie niewielki skrawek nieba. Poszczególne jego fragmenty były obserwowane według ściśle rozpisanego harmonogramu. Zdjęcia gwiazdozbioru Wodnika wypadały mniej więcej co trzy miesiące. Samo istnienie podwójnej gwiazdy nie było specjalną sensacją w świecie astronomii, gdyż podobnych obiektów znano wiele. Paul Anderson żywił nadzieję, że odkryty przez niego układ skrywa jakąś niespodziankę. Gdyby, na przykład, zmieniał intensywność promieniowania, wykazywał fluktuacje częstotliwości z jaką obie gwiazdy kręciły się wzajemnie wokół siebie, lub cechował się jakąś podobną anomalią, to byłby to dobry materiał na artykuł naukowy, który zyskałby więcej uwagi w środowisku, niż rutynowe doniesienia o odkryciu nieznanych ciał niebieskich, jakie publikowane były dosyć często.
- Niestety, nie tym razem – pomyślał Paul Anderson po obejrzeniu dzisiejszych zdjęć. Bliźniacze gwiazdy były dokładnie takie jak w trakcie poprzedniej obserwacji. Już miał odłożyć nieciekawe na pierwszy rzut oka dane, gdy nagle jego serce zabiło gwałtowniej. Coś było nie tak. Konstelację Wodnika znał jak swoje mieszkanie i miał podświadome wrażenie, że coś się zmieniło w odwiecznym układzie tego fragmentu nieboskłonu. Przez chwilę analizował zarejestrowany obraz na ekranie  monitora starając się, pomimo wzrastającego podekscytowania, zachować trzeźwy obiektywizm badacza.  Po kilku minutach zauważył w czym rzecz. W pobliżu jednej z gwiazd rozciągał się jakiś mglisty obiekt, którego nie powinno w tym miejscu być.  Szybko przeszukał bazę danych żeby znaleźć zdjęcie tego fragmentu  nieba sprzed trzech miesięcy. Nie mylił się. Trzy miesiące temu gwiazda świeciła jasno i wyraźnie, a teraz przesłaniała ją tajemnicza zasłona z nieznanej gwiezdnej materii.
- Co to może być? – zastanawiał się Paul Anderson czując wzrastającą ekscytację. Obiekt nie dawał się zakwalifikować do żadnej ze znanych kategorii ciał niebieskich.  Nie była to gwiazda, kometa, mgławica ani cokolwiek innego, co do tej pory dało się zauważyć na niebie. Najdziwniejsze było to, że tajemnicza materia, zajmująca spory fragment nieba, pojawiła się tak nagle, w ciągu trzech miesięcy od poprzedniego zdjęcia. Tak na gorąco, przyszła mu do głowy myśl, że może to być wynik eksplozji supernowej. Ale znane supernowe wyglądały inaczej. W takim razie mielibyśmy do czynienia z produktem ewolucji gwiazdy przebiegającej według nieznanego dotychczas schematu. To mogło być odkrycie jego życia.  Gdyby po przebadaniu sprawy potwierdziły się jego przypuszczenia i okazało się, że w określonych warunkach gwiazda może szybko przekształcić się w gęsty obłok zimnego pyłu kosmicznego, bo tak to wyglądało w teleskopie, to byłaby to sensacja, która mogła mu zapewnić miejsce w podręcznikach astronomii i astrofizyki.
Powinien w tej sytuacji powiadomić o swoim odkryciu dyrektora obserwatorium, profesora Scotta. Ta myśl jednak niezbyt mu się podobała, co najmniej z dwu powodów. Po pierwsze, wolałby żeby do historii nauki przeszła nazwa mgławica Andersona, a nie mgławica Scotta. A wiadomo jak to jest. We wspólnej publikacji dotyczącej odkrycia nazwisko profesora znajdzie się na pierwszym miejscu.  Po drugie, profesor znany był ze swojego skrupulatnego warsztatu badawczego. Zanim zgodzi się na publikację będzie chciał wszystko kilka razy sprawdzać, potwierdzać i weryfikować. Będzie to trwało miesiącami. Tymczasem konkurencja nie śpi. Teleskopy o podobnej rozdzielczości mają liczne obserwatoria, w tym Chińczycy, Rosjanie, Francuzi i wielu innych. Wcześniej czy później ktoś może dostrzec tę mgławicę i jako pierwszy opublikować odkrycie.  Paul Anderson westchnął ciężko gdyż w gruncie rzeczy zdawał sobie sprawę, że publikacja bez wiedzy profesora jest w praktyce niemożliwa. Szef miał szerokie znajomości w świecie autorytetów z dziedziny astronomii i zasadniczo każde poważne pismo naukowe skieruje artykuł z prośbą o recenzję do uczonego, który okaże się, na przykład, partnerem golfowym profesora Scotta. I w najbliższy weekend, przy kolejnym dołku zapyta profesora o opinię na temat tego, co też ten młody Anderson z jego obserwatorium  napisał.
Doktor Anderson podniósł słuchawkę telefonu, wybrał numer i powiedział:
- Panie profesorze, czy mógłby pan wpaść tu na chwilę? Chciałbym, aby rzucił pan na coś okiem.
Po chwili z satysfakcją zaprezentował Scottowi dzisiejsze zdjęcia, wskazując palcem na tajemniczą mgławicę.
- Hmm…, - mruknął profesor, po czym przez dłuższy czas w milczeniu wpatrywał się w monitor.
- Co to, pana zdanie, jest, doktorze Anderson?
- Biorąc pod uwagę, że obiekt pojawił się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, musiało to być zjawisko przypominające wybuch supernowej. – zdecydował się przedstawić swoją sformułowaną na gorąco hipotezę – Jednak wydaje się, że produktem tego wybuchu jest obłok zimnej materii, czego nie da się wytłumaczyć na gruncie naszej obecnej wiedzy o ewolucji gwiazd. Mamy tu do czynienia z jakimś nowym, nieznanym procesem.
Profesor sceptycznie wpatrywał się w ekran.
- Więc porównał pan dzisiejsze zdjęcie , ze zdjęciem sprzed trzech miesięcy. – powiedział. – A porównał pan ze zdjęciem sprzed godziny?
Paul Anderson nie w pełni rozumiał do czego profesor zmierza, ale odszukał w bazie danych zdjęcie wykonane godzinę wcześniej.
- No właśnie. – stwierdził profesor po jego analizie. – Nasz tajemniczy obiekt nie znajduje się tu, tylko tu. – wskazał miejsce na skraju gwiazdozbioru Wodnika. – To znaczy, że obiekt nie jest na niebie, tylko na obiektywie teleskopu i na zdjęciu przesuwa się wraz z obrotem sfery niebieskiej. Obawiam się, panie doktorze, że to nie supernowa. Odkryliśmy prawdopodobnie, że jakiś gołąb nasrał nam na obiektyw.