piątek, 15 maja 2020

Scenariusz C


Scenariusz C
Tamta rozmowa zaskoczyła Marka jak grom z jasnego nieba. Poprzednio wszystko  się układało i zdawało się zmierzać w dobrym kierunku.  Fajnie mu się z Ewą rozmawiało. Ona chętnie się z nim spotykała, nigdy nie odmawiała gdy zapraszał ją do kina, kawiarni czy po prostu na spacer. Śmiała się z jego żartów i sprawiała wrażenie szczęśliwej w jego towarzystwie. Aż nagle tamtego dnia, chociaż nic na to nie wskazywało, nagle powiedziała:
- Wybacz, ale nie możemy się więcej widywać. Witek mi się oświadczył i zgodziłam się wyjść za niego. Zawsze będę cię miło wspominać, ale musimy zakończyć tę znajomość.
Był tak zaskoczony i zszokowany, że nie potrafił znaleźć słów. Po prostu pożegnał się i odszedł. Później przez telefon prosił ją jeszcze o ostatnią rozmowę aby dowiedzieć się dlaczego.
- Gdyby było inaczej chciałbym przegadać z tobą wiele nocy lub nawet całe życie. – odpowiedziała. – Ale jest jak jest. Na coś się zdecydowałam, do czegoś się zobowiązałam i muszę być wobec niego i siebie uczciwa. Uwierz mi, że żadna ostatnia rozmowa w niczym nie pomoże. Lepiej zakończyć to zdecydowanie. Może to bardziej boli ale dzięki temu szybciej minie. Mnie też nie jest łatwo. Płakałam kiedy usuwałam twój numer z telefonu ale proszę abyś zrobił to samo z moim.
Spełnił jej prośbę ale pytanie „dlaczego” nie dawało mu spokoju. Dopiero po rozstaniu zrozumiał ile ona dla niego znaczy i nie mógł pogodzić się ze stratą. W czym tamten okazał się lepszy? Wyglądał raczej przeciętnie, zarówno w dosłownym jak i w finansowym sensie. Marek skłaniał się do wniosku, że rywal po prostu wcześniej zdecydował się zadeklarować czego chce. Współcześni faceci zwlekają z decyzjami, lubią w nieskończoność flirtować i wchodzić w coraz to nowe związki, niby to na próbę, ale bez determinacji aby takie próby wypadały pozytywnie. Być może z punktu widzenia dziewczyny więcej od wymarzonego ideału wart jest facet przeciętny, ale gotowy do podjęcia odpowiedzialności za bycie mężem i ojcem. Marek chciałby wyjaśnić Ewie, że przeciągał tę zabawę nie dlatego, że nie miał wobec niej poważnych zamiarów, ale z tego powodu, że chciał jej pozwolić nacieszyć się życiem, nie pchać jej zbyt wcześnie w gary i pieluchy. Teraz chciałby  jej to wytłumaczyć, ale było już za późno. Miał wobec niej tyle planów, których już nie zrealizuje. Na przykład zamierzał ją zabrać na weekend do Finlandii. Sam nie wiedział czemu, kurde, Finlandia. Może chodziło o to, że to nie jest ograny kierunek. Kiedy chłopak zaprasza dziewczynę na romantyczny weekend to zazwyczaj pada na Paryż, Wenecję, czasem Barcelonę. Finlandia wydawała mu się bardziej oryginalna. Poza tym Ewa, jakoś mu się z tą Finlandią komponowała. Mogłaby ogrzać chatę zbudowaną z bali na granitowym wzgórzu ponad polodowcowym jeziorem. Nieważne, już nigdzie z nią nie pojedzie.
Po tamtej rozmowie jego życie się załamało. Wciąż wspominał te krótkie chwile, gdy czuł się  szczęśliwy w jej towarzystwie. Starał się nie myśleć o tym co ona obecnie robi. Unikał szukanie informacji na jej temat na portalach społecznościowych, bo obawiał się, że wszystko czego się dowie będzie bolało. Nie mógł uniknąć tego, że wspólni znajomi od czasu do czasu wspominali o niej w jego obecności. Wynikało z tego, że w jej życiu nic wielkiego się nie dzieje. Ale jemu, gdyby mógł być z nią, też nie chodziłoby o nic wielkiego. Wystarczyłoby mu zjeść z nią posiłek, móc posiedzieć obok niej wieczorem spoglądając razem na gwiazdy. Nie dawała mu spokoju myśl czy ten cholerny Witek zdaje sobie sprawę jakie ma szczęście mogąc na co dzień cieszyć się takimi prostymi sprawami.
Marek popadał w coraz większą depresję. Firma, w której poprzednio robił błyskotliwą karierę przestała go interesować. Przykładał się do pracy coraz słabiej, aż wreszcie całkowicie ją porzucił i w ostatnich miesiącach żył tylko z doraźnych zleceń, a na koniec już tylko z oszczędności. Dojrzewał do decyzji, że pora ze wszystkim skończyć. Piąta rocznica tamtej rozmowy wydawała się odpowiednim terminem. Od dłuższego czasu leczył się na depresję i zażywał leki, przy przepisywaniu których lekarz za każdym razem mocno podkreślał, że należy je dawkować stopniowo i w żadnym przypadku nie brać na raz większej ilości, bo to się może tragicznie skończyć. Marek poszperał w internecie i ustalił w przybliżeniu co oznacza ta większa ilość.  Od dłuższego czasu z kolejnych przepisywanych recept odkładał po kilka pigułek. Miał już w zasadzie dość aby zrealizować swój zamiar. Postanowił dla pewności za ostatnie pieniądze wykupić najnowszą receptę i zażyć wszystko hurtem.
W kolejce do  okienka w aptece stała przed nim starsza pani. Podała plik recept tłumacząc aptekarce, że to dla ciężko chorego męża. Dziewczyna nie wykazywała chęci wdawania się w rozmowę. Krążyła po aptece przynosząc z różnych regałów poszczególne lekarstwa i nabijając je na kasę fiskalną. Na koniec podsumowała:
- Dwieście osiemdziesiąt trzy czterdzieści.
Staruszka na chwilę zastygła w bezruchu. Drżącymi palcami zaczęła grzebać w podniszczonej portmonetce.
- Nie myślałam, że to aż tyle kosztuje…
Aptekarka przewróciła oczami.
- Czyli jak, co mam wycofać z kasy?
- Nie wiem. – bezradnie powiedziała starsza pani. – Mąż jest ciężko chory. Lekarz przepisał to wszystko…
Marek podjął decyzję bez wahania. Sięgnął do kieszeni i podał staruszce plik swoich ostatnich banknotów.
- Proszę, niech pani zapłaci.
Wyblakłe, niebieskie oczy starszej pani wypełniły się łzami.
- Ale ja nie wiem kiedy będę mogła panu oddać. Z ostatniej emerytury musiałam kupić opał, bo mąż nie może leżeć w zimnym mieszkaniu…
- Nic mi pani nie jest winna. Mnie te pieniądze nie będą już potrzebne.
Nie słuchając dalszych podziękowań odwrócił się i wyszedł z apteki bo nie miał już za co wykupić swojej ostatniej recepty. Miał nadzieję, że zapas jaki zgromadził wystarczy. W domu wysypał z fiolki wszystkie tabletki, połknął i popił wodą. Położył się na kanapie i czekał na efekt. Stopniowo ogarniała do senność.
Kiedy się obudził znajdował się w sterowni. Nie widział pracującego tu operatora ale wyczuwał jego obecność. Przed nim, jak na ekranie komputera, wyświetlały się niezliczone pliki. Nie była to jednak zwykła, płaska projekcja. Podświetlone na złocisty kolor obiekty pojawiały się w przestrzeni na tle granatowego nieba. Pomiędzy nimi przebiegały linki w rożnych odcieniach żółci. Wyglądało to jak trójwymiarowa, koronkowa pajęczyna. Operator przez cały czas pracował nad plikami. Tworzył jedne, kasował bądź edytował inne, niektóre przesuwał w odleglejszą część przestrzeni, a niektóre przeciągał na pierwszy plan. Kreował nowe połączenia oraz usuwał stare. Cały obraz zmieniał się dynamicznie ale nie tworzyło to wrażenia chaosu. Przeciwnie, dało się odczuć, że panuje w tej zmienności jakiś wyższy porządek.
Marek usłyszał głos operatora. Nie usłyszał go w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale w każdym razie głos dotarł do niego.
- Pewnie ci się wydaje, że być wszechmocnym to sama przyjemność. Niestety, nie do końca. Owszem, nagradzanie cnotliwych i karanie występnych daje jakąś satysfakcję. Czasem jednak nie można nagrodzić wszystkich, którzy by na to zasługiwali, trzeba wybierać i pozostaje po tym coś w rodzaju poczucia winy. Nie mogłem obdzielić Ewą was obu. Musiałem się na coś zdecydować. Sądziłem wtedy, że on bardziej na nią zasługuje. Jednak zaimponowałeś mi w tej aptece. Postanowiłem sprawdzić, czy nie dałoby się czegoś dla ciebie zrobić. Na ogół nie da się już odwrócić pewnych spraw, na przykład kiedy pojawią się dzieci. Ale w twoim przypadku widzę pewne możliwości.
Operator przybliżył plik opisany jako „Scenariusz A”, otworzył go i przez chwilę studiował.
- Tak jak myślałem. – stwierdził. – Nic wielkiego się nie stanie jeśli go usuniemy.
Skasował „Scenariusz A” i utworzył „Scenariusz B”.
Marek się obudził.
- Co za sen! – pomyślał.
Spojrzał na twarz leżącej obok niego Ewy. Miała lekko podpuchnięte powieki. Na skórze widać było ślady po niestarannie usuniętym, wczorajszym makijażu.
- Znowu chrapałeś jak jasna cholera. Jak zwykle jestem przez ciebie niewyspana.
Pofukując za złości wygramoliła się z łóżka i poszła do łazienki. Wróciła po chwili jeszcze bardziej nabuzowana.
- Ile razy mam ci powtarzać żebyś opuszczał deskę od kibla?! No i ile razy można prosić żebyś składał ciuchy kiedy się rozbierasz co mycia, a nie rozrzucał ich po całym domu. Mam dość zbierania twoich skarpetek z podłogi.
Marek spojrzał na nią zamyślony.
- Ewuniu, musimy popracować nad Scenariuszem C.

wtorek, 14 kwietnia 2020

Feralny Kaziu


Feralny Kaziu
            Pasażerowie oczekujący na  rejs 422 zgromadzili się w pobliżu bramki numer 16.  Wszystkie niewygodne lotniskowe foteliki były zajęte. Większość osób czytała, jedni aby jakoś przeczekać przymusową bezczynność, a inni aby ukryć zdenerwowanie przed lotem. Dawała się zauważyć różnica pokoleniowa. Starsi przeważnie czytali papierowe czasopisma lub książki, a młodsi wpatrywali się w ekrany smartfonów. Rozległ się gong i z głośników rozbrzmiał komunikat.
            - Szanowni państwo. Nasz samolot w dzisiejszym rejsie jest w stu procentach wypełniony. Dla państwa wygody prosimy o przekazanie większych sztuk bagażu podręcznego obsłudze bramki. Bagaż zostanie państwu zwrócony w porcie przeznaczenia.
            Chętnych do rozstania się z bagażem było jednak niewielu. Każdy liczył, że jakoś go upchnie w kabinie. Mimo, że do odlotu było jeszcze wiele czasu, co bardziej nerwowi zaczęli wstawać z miejsc i formować kolejkę przy wciąż zamkniętym wyjściu. Na fotelach ustawionych w rzędzie przy szybie oddzielającej terminal od płyty lotniska siedziało dwu mężczyzn. Każdy z nich miał  około czterdziestu lat ale wkładali sporo wysiłku w to, aby na tyle nie wyglądać. Ubrani byli w modne, raczej młodzieżowe ciuchy i posługiwali się najnowszymi modelami smartfonów.
            -Ciekawe czy odlecimy o czasie. – zagadnął jeden z nich.
            - Z liniami lotniczymi nigdy nie wiadomo. – odparł drugi. – W każdym razie jest szansa, bo samolot już czeka przy rękawie. – wskazał dłonią za szybę.
            Istotnie, przy rękawie kończącym pomost prowadzący od bramki cumował już odrzutowiec. Widać było otwarty luk bagażowy. Obsługa lotniska przekładała walizki z wózka na samobieżną taśmę kończącą się wewnątrz kadłuba.
            - „Kazimierz Wielki” – jeden z mężczyzn odczytał nazwę samolotu wypisaną w pobliżu kokpitu.
            - Co takiego? – nie zrozumiał drugi.
            - Samolot tak się nazywa. Odczytałem nazwę.
            - A, jasne. Zobaczymy co o nim można znaleźć w internecie.
            Przez chwilę manipulował przy smartfonie.
            - Ta maszyna ma już dwadzieścia sześć lat. – oświadczył po chwili.
            Przez dłuższą czas przesuwał palcem po ekranie poszukując dalszych informacji.
            - Ciekawe… - powiedział po chwili dziwnym głosem. – Wiesz, że pracownicy linii lotniczych nazywają go „Feralny Kaziu” Piszą tu, że piloci nie chcą nim latać. Kombinują, starają się zamienić z kimś innym, biorą urlopy albo w ostateczności idą na zwolnienia lekarskie.
            - Dlaczego?
            - Bo w tym samolocie często dzieją się złe rzeczy. Już w trakcie jego pierwszego rejsu na pokładzie zmarł pasażer. To się niestety czasem zdarza. Zmiany ciśnienia, stres związany z lotem, więc jeśli ktoś ma słabsze serce to tak bywa. Ale musiało od razu trafić na „Feralnego Kazia”. Później ten samolot często miewał problemy techniczne. Raz zadymiło całą kabinę. Jakieś zwarcie w instalacji czy coś.  Piloci musieli  wkrótce po starcie wracać na lotnisko. A to nie takie proste, bo najpierw trzeba zrzucić paliwo, gdyż lądowanie ze zbyt dużym obciążeniem jest niebezpieczne. Więc krążyli pozbywając się tego paliwa, a dym gęstniał. Innym razem nawaliły odwracacze ciągu. Nie chciały się otworzyć po lądowaniu i w rezultacie samolot wyleciał z pasa. Nie starczyło miejsca aby wyhamować. Nic wielkiego się nie stało bo na szczęście pas był długi, a na jego końcu nie było żadnych przeszkód tylko trawa, ale „Kaziu” się w tej trawie zarył i uszkodził podwozie.
            Drugi z mężczyzn również zaczął nerwowo przeszukiwać internet na smartfonie.
            - Faktycznie. – przyznał po chwili. – Do tego piszą, że ten samolot ma pecha do pogody. Pewnego razu wpadł w taką turbulencję, że mało się nie rozleciał, a kilku pasażerów zostało poturbowanych. I to pomimo tego, że prognozy nie zapowiadały takich komplikacji, a inne samoloty w tym dniu latały bez żadnych problemów. Innym razem oblodziło mu skrzydła i piloci z trudem lądowali awaryjnie.
            - Cholera. Nie wygląda to dobrze.
            - I jeszcze piszą, że te wszystkie najgorsze przypadki zdarzały się zawsze w tym samym dniu roku. W rocznicę śmierci króla Kazimierz Wielkiego. Dwudziestego ósmego kwietnia.
            - Rany, dzisiaj jest dwudziestego ósmego kwietnia.
            Obaj mężczyźni obrócili się i spojrzeli przez szybę na stojący na płycie lotniska odrzutowiec.
            Siedząca obok nich i przysłuchująca się rozmowie kobieta wstała i szarpnęła za ramię towarzyszącego jej mężczyznę,
            - Stefan, rusz się. Idziemy.
            Pociągnęła męża w kierunku lady stojącej przy wejściu do rękawa, przy której właśnie pojawiły się pracownice linii lotniczej.
            - Proszę pani, chcemy przebukować lot. – kobieta zwróciła się do ubranej w uniform hostessy tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Polecimy po południu albo jutro. Byle nie tym samolotem.
            Chwilę później jeden z dwu mężczyzn, którzy odkryli w internecie złą sławę, jaką cieszy się samolot,  powiedział:
            - Mówiłem ci, że jeśli dostałeś niewygodne miejsce w środkowym rzędzie to jeszcze nic straconego. Ta baba miała kartę pokładową na wierzchu i zauważyłem, że ma miejsce przy oknie. Skoro się zwolniło to poprosimy obsługę o zmianę twojego fotela.
            - Czy Kazimierz Wielki naprawdę umarł dwudziestego ósmego kwietnia?
            - Nie mam pojęcia. Wymyśliłem to na poczekaniu dla lepszego efektu.

           

niedziela, 15 marca 2020

Inwestycja


Inwestycja
Firma Benett & Hill Investments weszła na rynek przebojem. Pośród innych funduszy inwestycyjnych wyróżniała się agresywną strategią, która, jak na razie, przynosiła wysokie stopy zwrotu.  Inne instytucje finansowe, szczególnie te o długiej tradycji, utrzymywały, że to kwestia szczęścia, które kiedyś się skończy, a wtedy zamiast zysków nieuchronnie pojawią się straty.  Panowie Benett i Hill, założyciele i współwłaściciele funduszu uchodzili za twardych, bezwzględnych graczy, którzy nie stosują się do zasad etyki uznawanych w branży. Oni sami twierdzili, że takie opinie to jedynie przejaw zawiści starych pierdzieli z konkurencji nie rozumiejących ducha obecnych czasów.
Henry Benett, prezes funduszu, przeglądał na laptopie ostatnie notowania giełdowe kiedy do jego gabinetu wszedł Thomas Hill, wiceprezes do spraw rozwoju.
- Muszę ci czymś powiedzieć. – oświadczył od progu nie bawiąc się w formułki powitalne.
Henry oderwał wzrok od ekranu i ruchem głowy wskazał wspólnikowi skórzany fotel stojący po drugiej stronie mahoniowego biurka.
- Kawy?
- Dzięki. Piłem przed chwilą.
- OK. W czym rzecz? Wyglądasz na podekscytowanego.
- Byłem wczoraj na gali wręczenia nagród biznesowych Izby Inwestorów Finansowych. W sumie drętwa impreza, na której wypada być. To całe towarzystwo wzajemnej adoracji przyznaje sobie nawzajem jakieś statuetki i wygłasza o sobie pompatyczne mowy pochwalne. Myślałem, że to całkiem stracony wieczór, ale przypadkiem nawiązałem rozmowę z pewnym profesorem z wydziału ekonomii na uniwersytecie. Facet opowiedział mi o swojej metodzie prognozowania zmian kursów spółek giełdowych.
- Jeszcze jeden maniak, który uważa, że da się przewidzieć nieprzewidywalne? A niezawodną metodę pozwalającą przewidzieć liczby wylosowane na loterii też opracował?
-Moja pierwsza refleksja była identyczna jak twoja. – powiedział Hill. – Jednak kiedy go wysłuchałem zmieniłem zdanie. Profesor sprawia wrażenie, że wie o czym mówi. To nie jest szalony naukowiec opanowany przez idee fixe. Dzisiaj rano sprawdziłem go przez wyszukiwarkę.  Jest szanowany jako ekonomista ale oprócz tego ma drugi fakultet z matematyki. Zajmuje się teorią nieliniowych cząstkowych równań różniczkowych, czy czymś takim.  W każdym razie na podstawie tego co można znaleźć w  internecie facet wygląda na poważną postać. Nikt nie uważa go za odjechanego maniaka. I powiem ci coś jeszcze. To jest typ pięknoducha, który w ogóle nie myśli o pieniądzach, jakie można zarobić na tej jego metodzie. Dla niego liczy się pierwszeństwo  publikacji, ilość cytowań, uznanie w świecie nauki, te sprawy.  Zakładając, że ta jego metoda nadaje się do praktycznego stosowania trzeba się spieszyć jeśli chcemy  na tym zarobić. Bo w innym wypadku to się stanie powszechnie znane i nie uzyskamy przewagi nad konkurencją.
- Wiem, że znasz się na ludziach. – powiedział z namysłem Benett. – Skoro uważasz, że ten profesor rzeczywiście wymyślił coś, co może nam dać przewagę na rynku to ci wierzę. Nasza firma ma taką pozycję, jaką ma dzięki temu, że nieraz umieliśmy dostrzec wartość w czymś, co inni uważali za bezwartościowe. Wobec tego powinienem się umówić na spotkanie z panem profesorem. Masz jakąś wizytówkę, czy coś?
xxx
Kiedy Henry Benett z profesorem wymienili już wszystkie komunały obowiązkowe na wstępie biznesowego spotkania, prezes przeszedł bezpośrednio do rzeczy.
- Podobno opracował pan metodę prognozowania zmian kursów giełdowych, panie profesorze. Czy mógłby pan powiedzieć coś więcej na ten temat? Bo nie ukrywam, że na pierwszy rzut oka brzmi to nieprawdopodobnie.
- Pracuję nad publikacją na ten temat. Jeśli jednak miałbym wyjaśnić o co chodzi w paru zdaniach to należy zacząć od tego, że nikt nie jest w stanie przewidzieć przyczyn powodujących wahanie kursów. Dla przykładu, jeśli jakaś firma naftowa odkryje duże złoże na terenie, na którym posiada koncesję to, oczywiście, na wiadomość o tym jej kurs wystrzeli. Takiego wydarzenia nie można przewidzieć. Ewentualnie można uzyskać nielegalnie informację od kogoś zorientowanego w tej firmie, ale wykorzystanie takiej wiedzy do gry na giełdzie byłoby przestępstwem. Natomiast jeśli już coś podobnego się wydarzy i kurs się rozhuśta, to da się prognozować przebieg jego wahań. Zwykle odbywa się to tak, że po dobrej wiadomości inwestorów ogarnia euforia i kurs wystrzela w kosmos. Następnie następuje zazwyczaj korekta, kurs opada i z reguły opada zbyt nisko, więc po pewnym czasie ponownie rośnie. Moja metoda pozwala przewidzieć jak będą się kształtować kursy w poszczególnych dniach. Jest to oparte w znacznej mierze na statystyce. Udało mi się zabrać dane na temat rozkładu w populacji poszczególnych typów inwestorów. Bo pośród nich występują różne modele zachowania. Weźmy odwrotny przykład, w którym zachodzi zdarzenie, na skutek którego kurs jakiejś firmy spada. Wśród inwestorów mamy panikarzy, którzy od razy sprzedają akcje za dowolną cenę. Mamy ostrożnych pesymistów, którzy obserwują kurs i decydują się na sprzedaż dopiero wtedy gdy spadnie poniżej określonego poziomu. Mamy też ryzykantów, którzy zawsze grają przeciw trendom, to znaczy, gdy wszyscy sprzedają, to oni kupują i odwrotnie. Tych schematów zachowania jest sporo. W wyniku moich badań wiem jaki procent pośród inwestorów zajmują określone typy i wiem jak dany typ inwestora reaguje w określonej sytuacji.
- Rozumiem, - powiedział Henry Benett. – I na tej podstawie potrafi pan przewidzieć zmiany kursu w czasie.
- To wymaga przejścia czterech etapów. – kontynuował wyjaśnienia profesor. – Po pierwsze należy sformułować model matematyczny zjawiska. Dokonałem tego. Zbudowałem układ równań, w których współczynniki są określone statystycznie. Po drugie, należy wykazać, że taki układ równań posiada rozwiązanie. To również mi się udało. Jeśli chodzi o szczegóły to odsyłam do mojej publikacji, która niedługo się ukaże. Po trzecie, należy znaleźć to rozwiązanie. Ja je znalazłem.
- Panie profesorze, - przerwał podekscytowany prezes. – czy przed publikacją nie chciałby pan przetestować swojego modelu?
- Ale…
- Żadnego ale. Zrobimy tak: - Benett włączył notebooka i przez chwilę analizował wykresy pokazujące kursy giełdowe. – O, tu mamy odpowiedni przypadek. Dzisiaj kurs Jupiter Pharmaceutics spadł o ponad 30 %, bo jeden z ich podstawowych leków został wycofany z obrotu przez komisję. Czy może pan dla przetestowania swojej metody przewidzieć, co będzie się działo z ceną ich akcji w najbliższych dniach?
- Sądzę, że mogę. Ale…
- Żadnego ale. Jestem gotów zaraz negocjować z panem kontrakt. Jeśli przedstawi pan dziś prognozy, które się sprawdzą, nasz fundusz inwestycyjny przy najbliższej okazji zainwestuje spore środki w akcje firmy, której kurs wykaże wahania i podzieli się z panem zyskiem.
xxx
- Thomas, jak zwykle miałeś nosa. – powiedział Benett do wspólnika. – Spójrz tutaj. Na wykres kursów przekazany mi tydzień temu przez profesora naniosłem rzeczywiste zmiany. Zgadza się doskonale. W żadnym momencie różnica pomiędzy prognozą a przebiegiem kursu, jaki miał miejsce nie przekracza dwu procent.
- Faktycznie. Dziesięć dni temu nigdy bym w to nie uwierzył.
- Ile środków na inwestycje możemy w krótkim terminie zgromadzić?
- Jeśli spieniężymy obligacje i wykorzystamy limit kredytu obrotowego to jakieś pięćdziesiąt milionów.
- OK. Zbieramy środki i czekamy na załamanie kursu jakiejś firmy. Profesor przewidzi kiedy cena akcji osiągnie absolutny dołek, wtedy kupimy pakiet, a następnie na podstawie prognozy będziemy wiedzieć kiedy opłaci się go sprzedać w momencie gdy po odbiciu nastąpi chwilowe maksimum. I wiesz, co? Miałeś rację, ten profesor to pięknoduch, który pomimo swojej wiedzy ekonomicznej nie umie zarabiać. Zgodził się w kontrakcie na pięć procent od naszych zysków. Gdyby lepiej negocjował byłem skłonny zaoferować mu trzydzieści.
xxx
- Panie profesorze, - powiedział Henry Benett. – proszę spojrzeć. Kurs Giga Software Corp. leci na łeb na szyję, bo okazało się, że ich system operacyjny jest łatwy do zhakowania. Inwestorzy nie wierzą zapewnieniom zarządu, że luki zostaną szybko zamknięte w nowej wersji oprogramowania. Nasz firma przygotowała znaczne środki finansowe. Pana zadaniem jest przewidzieć kiedy kurs osiągnie minimum, a następnie kiedy wzrośnie do chwilowego maksimum. Kiedy może pan przedstawić prognozę?
- Za jakieś trzy, cztery godziny. Ale…
- Żadnego ale. W biznesie należy wykorzystywać okazje, jakie się nadarzają. Czekam na wykres.
xxx
- Co się dzieje do jasnej cholery, profesorze? – wrzeszczał Benett do telefonu. – Prognozował pan, że na trzeci dzień kurs spadnie do minimum wynoszącego 47% wartości sprzed załamania. Po kolejnych pięciu dniach miało nastąpić odbicie do 65`% . Zainwestowaliśmy w te akcje w trzecim dniu spadków ponad pięćdziesiąt milionów, a od tej pory nie było żadnego odbicia. Kurs wciąż leci na pysk. Straciliśmy już ponad połowę zainwestowanych środków. Kiedy ten trend się odwróci?
- Pan nigdy nie dał mi skończyć. – stwierdził spokojnie profesor. – Mówiłem, że opracowanie metody wymaga przejścia czterech etapów. Należy opracować model matematyczny, wykazać że ma on rozwiązanie i znaleźć to rozwiązanie. Tyle zdołałem panu powiedzieć. Natomiast nigdy nie dał mi pan wyjaśnić, że czwarty etap to wykazanie, że jest tylko jedno rozwiązanie. Otóż tego nie wykazałem. Okazuje się, że rozwiązań mojego układu równań jest więcej niż jedno i właśnie realizuje się inne niż to, jakie panu przekazałem.  

sobota, 15 lutego 2020

Kontrola umysłu.


Kontrola umysłu
                Karol, mój kolega z liceum,  odezwał się  po niemal dziesięciu latach. Jego telefon mnie ucieszył bo w czasach szkolnych bardzo go szanowałem.  W klasie nie zabiegał o tanią popularność wynikającą z posiadania modnych ciuchów ani innych gadżetów. Rzadko brał udział w imprezach, a jeśli już dawał się zaprosić to bardziej nadawał się do rozmowy niż do picia i tańca.  Działaliśmy razem w harcerstwie, do którego mnie wciągnął. Prowadził drużynę chłopców wywodzących się z tak zwanej trudnej dzielnicy. Myślę, że wielu z nich , jak to się mówi, wyszło na ludzi głównie dzięki Karolowi.  Potrafił przekazać im tradycyjne, proste, harcerskie wartości takie jak prawdomówność, wierność zasadom, w które się wierzy i poczucie solidarności.
                Po maturze nasze kontakty się urwały. Ja wybrałem studia na Politechnice, a on poszedł na psychologię.  Słyszałem, że po dyplomie uzyskał etat w jakimś instytucie i zajął się pracą naukową. Kiedy  zadzwonił do mnie z prośbą o spotkanie zgodziłem się bez wahania.  Umówiliśmy się w kawiarni w centrum miasta. Na początek padły typowe w takiej sytuacji pytania z rodzaju  ”co u ciebie słychać?” . Kiedy już każdy z nas miał za sobą  pozbawioną szans na sukces próbę streszczenia w kilku zdaniach dziesięciu lat życia, Karol niespodziewanie zaproponował:
                - `Chodźmy do parku, tu nie można bezpiecznie rozmawiać.
                Zapłaciliśmy rachunek i wyszliśmy z kawiarni.  Nie da się ukryć, że byłem zdziwiony. Zastanawiałem się o czym on chce ze mną mówić , że do tego stopnia obawia się podsłuchania.  Takiej ostrożności spodziewałbym się po ludziach mających do załatwienia jakieś szemrane interesy, a nie po koledze z liceum zajmującym się psychologią. Zacząłem się nawet obawiać czy on nie zdziwaczał i nie zaczął wierzyć w jakieś teorie spiskowe.  Jego pierwsze słowa wypowiedziane w parku potwierdzały te obawy.  Rozejrzał się wokoło, a gdy upewnił się, że nikt nie może nas usłyszeć zapytał:
                - Co sądzisz o współczesnym świecie?
                - W jakim sensie? – zaskoczony odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
                - Czy zgodzisz się, że, jak to się określa, świat schodzi na psy?
                - Rzeczywiście, są powody do niepokoju. Ale bez przesady, dobre strony też można dostrzec.
                Karol zignorował moją niezbyt konkretną odpowiedź i wygłosił dłuższą przemowę.
                - Zawsze wierzyłem, że w miarę upływu czasu ludzie będą się stawać coraz bardziej racjonalni, że znikną różnego rodzaju zabobony, przesądy i uprzedzenia.  Tymczasem to idzie w odwrotnym kierunku.  Światopogląd naukowy jest w odwrocie.  Weźmy dla przykładu ruchy antyszczepionkowe.  Jest niepodważalnym faktem, że dzięki szczepieniom wyeliminowano epidemie, które dawniej dziesiątkowały ludności, a jednak wielu ludzi to obecnie neguje i wierzy w spisek firm farmaceutycznych.  Dla ścisłości – dodał. – Ja nie mam nic przeciwko sceptycyzmowi, który poddaje pod wątpliwość niektóre uznane teorie. Tacy sceptycy wielokrotnie dokonywali epokowych odkryć. Gdyby Kopernik nie zakwestionował pozornie oczywistego faktu, że Słońce krąży wokół Ziemi, to nie poznalibyśmy budowy naszego układu planetarnego. Jednak różnica polega na tym, że Kopernik  pozornie oczywistym, naocznym  dowodom na to, że Słońce obiega Ziemię przeciwstawił mocniejsze, choć mniej oczywiste dowody na to, że jest przeciwnie. Natomiast obecnie mamy mnóstwo ludzi, którzy kwestionują naukowe ustalenie nie mając żadnych dowodów lub wręcz na przekór nim.  Na przykład wciąż są ludzie, którzy uważają, że Ziemia jest płaska, pomimo wszystkich zdjęć z orbity kosmicznej, pomimo rejsów samolotami i statkami wokół globu i wielu innych niezbitych dowodów. Przyznam szczerze, że obawiam się takich ludzi, bo kompletnie nie rozumiem ich sposobu myślenia.  Jednak najbardziej martwi mnie  poziom obecnych polityków. Dawniej zdarzali się mężowie stanu, których celem było przekonanie ludzi do pewnej wizji i skłonienie ich po podjęcia działań czasem trudnych i  niepopularnych w chwili obecnej lecz prowadzących do korzyści dla ogółu w przyszłości.  Teraz mamy głównie populistów, dla których jedynym celem jest zdobycie władzy. Czytają badania opinii publicznej i mówią ludziom to, co oni w większości chcą usłyszeć.  Kiedy dzięki temu już dorwą się do władzy, to dbają głownie o to aby się szybko wzbogacić, a nad odległymi w czasie skutkami swojej polityki w ogóle się nie zastanawiają. Jednak najgorsze jest to, że w dobie internetu nie da się odróżnić odpowiedzialnego, uczciwego polityka od dążącego do władzy za wszelką cenę populisty.  Każdy łobuz, który ma do dyspozycji dosyć środków aby nająć firmy od public relations oraz wystarczającą liczbę internetowych trolli może wykreować się na męża stanu, a uczciwego, konkurencyjnego polityka obrzucić błotem.  Przeciętny wyborca nie jest w stanie odróżnić wirtualnego wizerunku od rzeczywistego charakteru polityka.
                - Masz sporo racji. – przyznałem. – Ale dlaczego mi to mówisz?
                - Bo nie godzę się z takim stanem rzeczy i chciałbym to zmienić. – oświadczył Karol. – Nie jestem w stanie walczyć z kłamstwami i PR-owymi sztuczkami stosowanymi w kampanii wyborczej, bo ci którzy z nich korzystają mają do dyspozycji potężne środki finansowe i cała machinę propagandową. Doszedłem do wniosku, że jedynym sposobem jest dokonanie zmiany mentalności polityków, którzy w wyniku takiej kampanii dojdą do władzy. Mówiąc najprościej, trzeba sprawić żeby gość, który dorwał się do władzy po to aby ustawić siebie, szwagra oraz innych krewnych i znajomych zmienił swoje preferencje i żeby zaczął myśleć co może zrobić dla dobra społeczeństwa i to nie w  jednej kadencji ale w dłuższej perspektywie.
                - Wszystko pięknie, łatwo powiedzieć, że trzeba zmienić mentalność tego kto dorwał się do władzy. Ale jak to zrobić?
                - Pracuję nad tym od kilku lat i zaczynam dochodzić do wyników. Z moich doświadczeń wynika, że grupa ludzi działająca wspólnie jest w stanie drogą koncentracji myśli zmodyfikować mentalność wybranej osoby.
                - Zmiany czyjejś mentalności drogą koncentracji myśli? Nie wierzę. Przede wszystkim wydaje mi się, że mentalność jest w znacznej mierze uwarunkowana genetycznie. Jedni mają wrodzoną chciwość, a inni skłonność do altruizmu. Niektórzy są z natury rzeczy bardziej agresywni, a inni obdarzeni empatią. Oczywiście, takie genetyczne wrodzone skłonności da się w pewnym zakresie zmodyfikować przez wychowanie, oddziaływanie kultury i wpływ otoczenia, ale to długi proces. Nie wierzę, że wystarczy pomyśleć i w ten sposób zmodyfikować czyjąś osobowość.
                - Oczywiście, że nie wystarczy pomyśleć. Konieczne jest wielowymiarowe działanie grupy osób. Weźmy przykład. Powiedzmy, że chcesz z jakiegoś powodu przewrócić regał z książkami. Gdybyś w tym celu chciał do popchnięcia mebla użyć cienkiego, długiego drutu, to oczywiście nic z tego nie będzie bo drucik się ugnie. Taki drut ma praktycznie jeden wymiar – tylko długość. Weźmy teraz narzędzie dwuwymiarowe, powiedzmy płaską, metalową taśmę mierniczą, która oprócz długości ma szerokość. Też nic z tego nie będzie, bo taśma nadal nie ma wystarczającej sztywności. Ale jeśli weźmiemy trójwymiarowy pręt, który oprócz długości i szerokości ma grubość, to przy jego pomocy możemy popchnąć, przechylić i  przewrócić regał. A przecież wymiarów może być jeszcze więcej. Tak samo jest z oddziaływaniem przez koncentrację myśli. Jedna osoba nie będzie w stanie zmienić niczyjej mentalności. Podobnie dwie. Ale większa grupa skoncentrowana na tym samym celu jest w stanie wytworzyć  oddziaływanie wielowymiarowe, na tyle silne, że mogące wpłynąć na umysłowość wybranej osoby.
                - Chcesz powiedzieć, że działając grupowo można na odległość sterować czyimś zachowaniem? – zapytałem z niedowierzaniem.
                - Nie, tego nie powiedziałem.  Nie da się sterować czyimś zachowaniem. W tym celu należałoby w jakiś sposób widzieć i słyszeć to co on, i na tej podstawie odpowiednio reagować. Nie da się za kogoś podejmować szczegółowych decyzji co do tego jak on ma się zachować  ale można wpłynąć na jego mentalności i zasady którymi  on się kieruje przy podejmowaniu tych decyzji. 
                - To jest możliwe?
                - Tak. Zmiana mentalności i zasad, jakimi człowiek się kieruje w działaniu jest możliwa. Weźmy na przykład człowieka, który był zadeklarowanym homofobem, nienawidził gejów, obrażał ich i prześladował. Aż w pewnym momencie okazało się, że jego syn jest gejem. To zmieniło mentalność tego człowieka, a w rezultacie jego zachowanie. Aby coś takiego zaszło potrzebny jest wstrząs. Uwierz mi, że z moich badań wynika, że działająca wspólnie, skoncentrowana grupa może na odległość wywołać taki wstrząs w czyimś mózgu.
                - Dlaczego mi o tym mówisz? –zapytałem.
                - Bo chciałbym cię prosić o pomoc, o udział w moim projekcie badawczym.  Zwracam się z tym do ciebie, bo cię znam i wiem, że zasługujesz na pełne zaufanie. Jest bardzo istotne aby całą sprawę zachować w ścisłej tajemnicy. Gdyby politycy dowiedzieli się o możliwości wpływania na ludzką mentalność to skutki byłyby fatalne. Nie ma wątpliwości, że wykorzystaliby to do prania ludzkich mózgów i wszczepiania im swojej ideologii. Dlatego moja metoda musi pozostać sekretem. Zamierzam zmienić kilku wpływowych polityków w uczciwych mężów stanu.  O moim projekcie wie jedynie garstka ludzi, co do których mam pewność, że mnie nie zdradzą.  Czy chciałbyś dołączyć do tego grona?
                - Cóż, cel jest szczytny, ale wątpię czy się do tego nadaję. O ile dobrze zrozumiałem, miałbym dodać kolejny wymiar do tego mentalnego narzędzia. Żeby to zadziałało musiałbym skoncentrować myśli na tym samym co cała grupa, czy tak?
                - Dokładnie tak.
                - I tu mam problem. –powiedziałem. – Niestety, jestem sceptykiem i przyznam szczerze, nie całkiem wierzę , że to o czym mówisz jest możliwe. Obawiam się, a właściwie jestem pewien, że w decydującym momencie, zamiast koncentrować się na tym co reszta grupy, na przekór wszystkiemu pomyślałbym o czymś głupim i spieprzył wszystko. `Niestety, tak już mam. Nie umiem panować nad myślami, a zwłaszcza kiedy wiem, że powinienem myśleć o czymś poważnym, to mimo woli myślę o głupotach.
                - Fakt, to byłby problem. – przyznał Karol. – A gdybym cię przekonał?
                - W jaki sposób?
                - Po prostu zobaczysz jak to działa i się przekonasz. Przyjdź jutro około szóstej pod nasz instytut.  Budynek stoi przy placu, na którym mieści się wiele sklepów i barów. Jeden z nich jest ulubiony przez kibiców, z tego najgorszego gatunku, którymi nie tyle kieruje miłość do piłki i swojej drużyny co nienawiść do całej reszty świata. Wraz z grupką współpracowników spróbujemy zmienić mentalność kilku kiboli. My będziemy w budynku i postaramy się na nich wpłynąć na odległość. Ty możesz być na zewnątrz i obserwować skutki.
                Zgodziłem się. Nazajutrz przyszedłem na plac pod instytutem, usiadłem na ławce i czekałem na to co się miało wydarzyć. Z początku nie za wiele się działo.  Ludzie spacerowali chodnikami, zaglądali do sklepów i lokali. Wokół jednego z nich rzeczywiście kręciło się sporo młodych mężczyzn, przeważnie ogolonych na łyso, z szalikami w klubowych barwach. W pewnym momencie dwu takich osiłków wytoczyło się z baru. Mieli na sobie czarne dżinsy i skórzane kurtki. Szli z wolna chodnikiem patrząc spode łba, jakby szukając okazji do awantury. Mimo woli odwróciłem wzrok aby nie ściągnąć na siebie ich uwagi. Czekałem aż miną moją ławkę patrząc kątem oka w stronę gdzie powinni się pojawić. Przez dłuższą chwilę ich nie dostrzegłem, a kiedy zaciekawiony odwróciłem głowę, zauważyłem, że stoją w miejscu naprzeciw siebie z dziwnymi minami. Wyglądało to, jakby się nad czymś zastanawiali, chociaż jeszcze przed chwilą sprawiali wrażenie gości, którym myślenie sprawia przykrość. Jednocześnie zdjęli z szyi klubowe szaliki i spoglądali na nie z wyraźnym zakłopotaniem. Po chwili wyrzucili je do kosza na śmieci i skierowali się do pobliskiego magazynu z odzieżą. Po kilkunastu minutach wyszli z niego niosąc duże torby na zakupy. Nie mieli w nich jednak nowych nabytków, lecz zapewne rzeczy, które poprzednio mieli na sobie bo ubrani byli w nowe ciuchy. Nosili eleganckie, tweedowe marynarki, dobrane pod kolor spodnie i eleganckie koszule. Na nogach zamiast ciężkich glanów mieli miękkie mokasyny.  Skierowali się do sąsiedniej księgarni, a po paru minutach wyszli z niej z książkami w dłoniach. Zasiedli na sąsiedniej ławce i zaczęli lekturę. Dostrzegłem, że jeden z nich czyta tomik poezji, a drugi dzieło o konieczności szacunku dla naturalnego środowiska.
                Wstałem ławki i pobiegłem do instytutu. Odszukałem Karola.
                - Przyznaj się. – zażądałem.- Podpuszczasz mnie. Ci dwaj to dwaj twoi kumple podstawieni aby ze mnie zażartować.
                - Nie. – spokojnie zaprzeczył Karol. – Byłeś świadkiem sukcesu autentycznego eksperymentu. Udało nam się zamienić dwu kiboli w intelektualistów. Czy teraz mi wierzysz? Przyłączysz się do nas?
                Spojrzałem mu w oczy. Za dobrze go znałem aby nie wiedzieć, że mówi prawdę.
                - Wierzę ci. – powiedziałem. - I jestem gotów przyłączyć się do twoje grupy. Czy jednak w zamian mógłbyś coś dla mnie zrobić?
                - Co takiego?
                - Pamiętasz Magdę? – wymieniłem imię naszej szkolnej koleżanki. – Muszę ci się do czegoś przyznać. Od liceum się w niej kocham. Ale nie wierzę aby ona mogła się mną zainteresować. Czy przy pomocy twojej metody dałoby się sprawić, żeby zwróciła na mnie uwagę?
                Niespodziewanie Karol wybuchnął śmiechem.
                - Co cię tak bawi? – zapytałem nieco urażony. – To takie  śmieszne, że myślę o Magdzie? Uważasz, że to absurdalne, że nie mam szans?
                Karol spoważniał.
                - Nie o to chodzi. - powiedział. – Ale nie mogę spełnić twojej prośby. Korygowanie umysłów ludzi przy pomocy  mojej metody jest w ogóle dyskusyjne moralnie. Sam się zastanawiam czy mam do tego prawo. Jestem w stanie wyzbyć się wątpliwości w sytuacji gdy działam w interesie ogółu.  Natomiast w żadnym wypadku nie mogę wykorzystywać swoich możliwości w sprawach prywatnych. Zastanów się o co mnie prosisz. Czym by się to różniło od użycia pigułki gwałtu?
                - Jest zasadnicza różnica. – oświadczyłem z oburzeniem. – Ktoś kto podaje dziewczynie taką pigułkę chce ją wykorzystać. A ja chciałbym dać Magdzie szczęście.
                - Nie kwestionuje twoich dobrych intencji. Ale szczęśliwego związku nie tworzy się w taki sposób. Ludzie lubią drogi na skróty.  Stąd taka wiara w mit miłości od pierwszego wejrzenia. Pstryk! I już mamy szczęśliwą, zakochaną parę. Nawet jeśli takie nagłe wzajemne zafascynowanie się zdarzy, to nie jest to recepta na długotrwały związek. Wcześniej czy później oczarowanie minie, różowe okulary spadną z oczu i zacznie się kryzys. W rzeczywistości na trwałą i szczęśliwą miłość trzeba zapracować. To jest trochę jak ze zbieraniem runa leśnego. Większość ludzi woli zbierać grzyby bo nie trzeba się specjalnie napracować tylko trzeba mieć szczęście. Idziesz sobie przez las i nagle widzisz pięknego prawdziwka. Natomiast zbieranie jagód nie ma już tylu amatorów, bo tutaj szczęście nie pomoże. Trzeba cierpliwie  popracować kilka godzin. To samo dotyczy miłości. Jeśli chcesz być z Magdą szczęśliwy, to nie licz na to, że ktoś za ciebie zmieni jej sposób widzenia świata, tylko daj coś od siebie, okaż jej, że jesteś gotów wiele dla niej zrobić, udowodnij, że jest dla ciebie ważna. Zrezygnuj dla niej z czegoś, stań się lepszą wersją samego siebie, włóż w to jakiś wysiłek. Nie rezygnuj jeśli nie da to efektu od razu.
                Zrobiło mi się głupio, bo zrozumiałem, że on ma słuszność.
                - Masz rację. -przyznałem. – Przepraszam za ten głupi pomysł. Jeśli chcę zasłużyć na Magdę, to powinienem na to zapracować. Ale czy ty myślisz, że ja mam u niej jakieś szanse?
                - Oj, zakochani, zakochani. Gdzie wy macie oczy? Powiem ci czemu mimo woli wybuchnąłem śmiechem, kiedy powiedziałeś, że potrzebujesz mojej pomocy bo myślisz o Magdzie, ale uważasz, że nie ma szans na to żeby ona się tobą zainteresowała. Otóż kilka dni temu, szukając godnych zaufania osób do realizacji mojego projektu z taką samą propozycją jak do ciebie zwróciłem się do Magdy. I wiesz co mi odpowiedziała? Że bardzo chętnie, ale ma prośbę. Otóż podobasz jej się od czasu liceum ale ona nie wie jak sprawić żebyś zwrócił na nią uwagę. Podobnie jak ty poprosiła żeby zmodyfikować ci umysł. Co za zbieg okoliczności.


                -