środa, 14 września 2016

Opowiadanie na wrzesień - "Wieżowiec"



Wieżowiec
Projekt  budynku robił wrażenie. Wieżowiec miał mieć sześćdziesiąt pięter i sto siedemdziesiąt metrów wysokości. Wsparty na niewielkiej podstawie w kształcie kwadratu o boku dwudziestu metrów rozszerzał się w górę z każdym piętrem, osiągając na ostatniej kondygnacji szerokość zbliżoną do swojej wysokości. Niektórym kojarzył się z rozwiniętym wachlarzem, innym przypominał żagiel postawiony do góry nogami. To ostatnie skojarzenie było tym bardziej uzasadnione, że fasada budynku wygięta była w lekki łuk, w wyniku czego rzut z góry wyglądał jak półksiężyc.
Budowie od początku towarzyszyły protesty. Ekolodzy twierdzili, że rozwinięta w wachlarz oszklona fasada będzie stanowić pułapkę dla przelatujących ptaków. Niektórzy architekci zarzucali autorowi projektu brak szacunku dla otoczenia. W mieście nie było do tej pory budynku, który miałby więcej niż piętnaście pięter. Straż pożarna nie dysponowała sprzętem umożliwiającym  prowadzenie akcji ratunkowej dla projektowanego wieżowca. Poważni specjaliści od mechaniki budowli twierdzili, że awangardowa konstrukcja budynku stwarza ryzyko katastrofy budowlanej. Pojawiały się opinie sugerujące, że architekt będący autorem projektu wieżowca             stawiał na pierwszym miejscu swoje ego, chcąc zrealizować projekt życia, nie licząc się z niczym, a w szczególności nie dbając o bezpieczeństwo ani ekologię. Na dodatek zarzucano mu chęć maksymalizacji zysku poprzez uzyskanie jak największej powierzchni użytkowej na małej działce.
Autorem projektu był Sebastian Suchan, architekt, który w środowisku uchodził za kontrowersyjnego.  Mimo, że był jeszcze przed czterdziestką zrealizował już kilka budowli, za które  uzyskał nagrody i wyróżnienia w prestiżowych konkursach. Niektórzy koledzy po fachu zarzucali mu jednak, że lansuje się za pieniądze inwestorów namawiając ich na stawianie budynków, w których forma dominowała nad treścią. Utrzymywali, że jego projekty to tanie efekciarstwo nieuzasadnione funkcją, obliczone na zwrócenie uwagi ludzi pozbawionych gustu i nie potrafiących docenić naprawdę dobrej architektury, wyważonej i traktującej z szacunkiem otoczenie. Suchan nie przejmował się krytyką, kładąc ją na karb zawiści kolegów, których wyobraźnia nie wykracza poza najprostsze, kubistyczne bryły.  Miał dar znajdowania bogatych inwestorów, dla których liczył się efekt, a umiar był pojęciem obcym. Ostatnio swoje biuro architektoniczne przekształcił w firmę deweloperska, dla której wieżowiec miał być sztandarową inwestycją.
 W firmie  funkcjonował dział PR, który sprawnie radził sobie z protestami. U pewnego profesora biologii zamówiono ekspertyzę, która stwierdzała, że projektowany budynek nie stoi na żadnej z tras przelotów ptaków. Aby rozwiać obawy co do bezpieczeństwa konstrukcji zorganizowano konferencję prasową, na której zaprezentowano wyniki obliczeń wytrzymałościowych uzyskanych z najnowszego programu komputerowego ArchiStructure. Animacje pokazujące poziom naprężeń w poszczególnych miejscach budowli były przekonywujące nawet dla laików. Na nadchodzące do firmy Suchana  listy protestacyjne od właścicieli sąsiednich posesji, ekologów i różnego rodzaju innych aktywistów dział PR odpowiadał standardowym pismem wychwalającym zalety inwestycji, opisującym jak w jej wyniku wzrośnie prestiż miast i dzielnicy, podkreślającym że budowa jest zgodna z prawem i całkowicie bezpieczna.
Sebastian Suchan z zasady nie przejmował się protestami lecz  zainteresował go jeden z listów. W pierwszej kolejności jego uwagę przyciągnęła forma, gdyż list był napisany przy pomocy starej maszyny do pisania o zabytkowym kroju czcionki na grubym papierze czerpanym. Podpisany był  wiecznym piórem. Litery podpisu składające się na imię i nazwisko Jan Bielski wykaligrafowane były starannie, na staromodny sposób. Treść również trudno było zignorować:
„Szanowny Panie Prezesie,
Projekt, który Pan realizuje imponuje swoim rozmachem i przesuwa granice możliwości inżynierii budowlanej. Niech Pan jednak zważy, iż wstępuje Pan tym samym na niebezpieczny grunt. Ambicja i wiara w możliwości współczesnej techniki każą nam nieraz  zapominać, że świat i siły natury są bardzie skomplikowane niż nam się wydaje i niż to sugerują wzory, jakimi usiłujemy je opisać. Nadmierna wiara w ludzką wiedzę prowadzić może do katastrofy. Ja miałem okazję się o tym przekonać i zapłaciłem za to wysoką cenę.
Zaklinam Pana aby odstąpił Pan od tego projektu, póki jeszcze pora.
                                                                       Z wyrazami uszanowania,
                                                                                               Jan Bielski”
Zajmując się od szeregu lat inwestycjami budowlanymi Sebastian Suchan, chcąc nie chcąc, stał się do pewnego stopnia politykiem, gdyż wiele jego realizacji zależało od decyzji Rady Miasta, a ta z kolei podatna była na różnego rodzaju grupy nacisku. Zlekceważenie niegroźnego z pozoru protestu, jeśli stała za nim zdeterminowana grupa, mogło mocno skomplikować proces inwestycyjny. Doświadczenie wskazywało, że warto zainteresować się inicjatorami akcji protestacyjnych i dogadać się z nimi zanim akcja nabierze niebezpiecznego rozmachu. Z tego powodu Suchan zlecił swojej asystentce aby zorientowała się kim jest Jan Bielski i oceniła jakie potencjalne zagrożenie stwarza. Chodziło głównie o to, czy autor listu nie cieszy się autorytetem w jakimś środowisku, które za jego sprawą mogłoby zaangażować się w protest.
Asystentka zabrała się do zadania w najoczywistszy sposób, wpisując „Jan Bielski” w przeglądarkę. Jeszcze przed końcem dnia przyszła do szefa z wynikami.
- W internecie można znaleźć całe mnóstwo osób o nazwisku Jan Bielski  - relacjonowała – Tę  liczbę można zmniejszyć, jeśli  ograniczyć się do osób związanych z naszym miastem, ekologią, budownictwem  lub architekturą. Takie kryteria  wyszukiwania zastosowałam.
Sebastian Suchan skinieniem głowy zaakceptował tę logikę.
- W rezultacie – kontynuowała kobieta – zdecydowana większość Janów Bielskich okazała się mało interesująca z naszego punktu widzenia. W zasadzie wszyscy.
- Co znaczy „w zasadzie”? – zapytał prezes.
- Jeden z Janów Bielskich pasowałby do profilu. Znalazłam informacje o przedwojennym architekcie o tym nazwisku, który działał w naszym mieście. Był pionierem konstrukcji stalowych, nowatorskich na tamte czasy. Zaprojektował jeden z pierwszych w kraju „drapaczy chmur”. Projekt był tak śmiały, że wzbudził kontrowersje i protesty. Bielskiemu zarzucano, że dla sławy ryzykuje katastrofę budowalną.
- Skąd my to znamy? – uśmiechnął się pod nosem Suchan – Zacofani zawistnicy byli, są i pewnie zawsze będę.
- Tyle, że dla Jana Bielskiego ta historia skończyła się tragicznie. – dodała asystentka – W trakcie budowy faktycznie doszło do katastrofy budowlanej. Zginęli ludzie, a winą obarczono architekta. Później, komisja badająca przyczyny katastrofy ustaliła, że projekt był prawidłowy, a wypadek zdarzył się na skutek wadliwego wykonania nitów łączących stalowe belki. Dla Bielskiego było już jednak za późno. Nie wytrzymał nagonki prasowej pod swoim adresem i, zanim komisja sformułowała wnioski, skoczył z ostatniego pietra nieukończonego budynku.
- Z tego wniosek, że nie należy tracić wiary w swoje obliczenia. – podsumował Suchan.
Asystentka pomyślała, że ta wypowiedź świetnie charakteryzuje szefa, z jego pewnością siebie znajdującą się na granicy arogancji. Ona, osobiście, wyciągała z historii Jana Bielskiego wnioski nieco inne, ale nie uważała za stosowne dzielić się nimi z prezesem.
Poszukiwania w sieci wskazywały na to, że autor listu nie jest nikim znaczącym bo tragicznie zmarły przedwojenny architekt, oczywiście, nie mógł nim być. Mimo to Suchan postanowił odpisać zapewniając o bezpieczeństwie projektu. Na przeszkodzie stanął jednak prozaiczny problem – list nie zawierał adresu zwrotnego. 
Kilka tygodni później, gdy budowa szła już pełną parą, odezwał się telefon komórkowy Suchana. Na wyświetlaczu nie pokazał się numer dzwoniącego. Pomimo tego deweloper zdecydował się odebrać. Wiedział z doświadczenia, że wielu ważnych ludzi używa numerów zastrzeżonych, a gdyby to nie był ktoś z kim warto rozmawiać, to zawsze mógł udać, że to pomyłka. Z tego powodu nie przedstawił się. Powiedział jedynie:
- Słucham.
Osoba z drugiej stronny linii nie miała jednak wątpliwości co do tego z kim rozmawia.
- Panie prezesie – odezwał się dystyngowany głos – Mówi Jan Bielski.
Sebastian Suchan, zaskoczony, w pierwszej chwili nie zareagował. Rozmówca nie oczekiwał jednak na jego reakcję lecz od razu przystąpił do rzeczy.
- Jeszcze raz apeluję do pańskiego poczucia odpowiedzialności. Rolą architekta nie jest wyłącznie autokreacja i dążenie do spełniania własnych ambicji zawodowych. W zawodzie obowiązuje też etyka i moralność.
Człowiek, który przedstawił się jako Jan Bielski mówił z nienaganną dykcją, starannie akcentując zdania. Głoskę „ł” wymawiał podobnie jak ‘l’, a „r” na lekko chrapliwy, francuski sposób, co sprawiało wrażenie, że jego słowa brzmiały nieco archaicznie, przedwojennie.
Sebastian Suchan w międzyczasie doszedł do siebie.
- Niech pan mi nie opowiada o moralności. – niemal wykrzyknął do telefonu. – Podszywa się pan pod człowieka, którego spotkała tragedia z powodu błędów popełnionych przez wykonawców. To nazywa pan moralnością?
- Zapewniam pana, że mam moralne prawo mówić w imieniu Jana Bielskiego – w głosie rozmówcy nie pojawił się ani ślad zdenerwowania. – A zakładanie, że nikt nie popełni błędu jest samo w sobie wielkim błędem. W swoim projekcie porusza się pan po cienkiej granicy. Nie zostawiając marginesu na błędy prosi się pan o nieszczęście. Dobrze wiem o czym mówię. Po raz kolejny proszę, niech pan wstrzyma tę budowę.
Suchan przerwał połączenie. Jan Bielski więcej już nie zadzwonił.
Kiedy wieżowiec osiągnął już połowę swojej planowanej wysokości na trzydziestym piętrze urządzono konferencję prasową. Pośród rusztowań przygotowano dobrze zabezpieczony, obszerny podest, z którego przedstawiciele mediów mogli podziwiać panoramę położonego poniżej miasta. Głównym punktem programu było wystąpienie prezesa Suchana. Stojąc na tle widocznego w dole krajobrazu zaczął zachwalać niespotykaną skalę projektu oraz korzyści, jakie przyniesie on miastu. Przemowę przerwał okrzyk dobiegający z przeciwległej strony konstrukcji:
- Przerwijcie tę budowę, póki nie nastąpi katastrofa!
Dziennikarze obrócili głowy i spostrzegli stojącego na przeciwległej krawędzi rusztowań człowieka. Dzieliło ich od niego kilkadziesiąt metrów. Z tej odległości trudno było dostrzec szczegóły, ale wydawało się, że wołający ma nieco poniżej czterdziestu lat i ubrany jest w niemodny, wełniany garnitur z muszką zawiązaną pod szyją.
- Ochrona! – wycedził z wściekłością przez zęby Sebastian Suchan – Kto go tu wpuścił?. Natychmiast zatrzymać i usunąć z terenu budowy.
Kilku solidnie zbudowanych mężczyzn zaczęło się przesuwać w kierunku protestującego. Tamten, nie czekając na nich, niespodziewanie przekroczył barierkę ochronną i skoczył w dół. Dziennikarze byli wstrząśnięci, za wyjątkiem dwu fotoreporterów, którzy zdążyli uchwycić moment skoku i liczyli, że to korzystnie wpłynie na rozwój ich karier.
Dziwne okazało się to, że nigdzie na terenie budowy ani w najbliższej okolicy nie znaleziono ciała. Tłumaczono to w ten sposób, że najprawdopodobniej była to akcja ekologów, a ci potrafią zdobywać zainteresowanie mediów. Prawdopodobnie piętro niżej zainstalowali coś w rodzaju siatki, do której wskoczył protestujący, a następnie cała ekipa, w jakiś trudny do wytłumaczenia sposób umknęła z placu budowy. Efekt został osiągnięty, bo wydarzenie przez kilka dni było na czołówkach serwisów informacyjnych. Sebastian Suchan początkowo był rozwścieczony, ale stopniowo doszedł do wniosku, że w sumie nie stało się źle, bo żadna tragedia, jaka mogłaby się źle kojarzyć nie miała miejsca, a inwestycja zyskała rozgłos medialny, który korzystnie wpłynął na wynajem powierzchni biurowej. Niektórzy nawet sugerowali, że cała akcja była zaaranżowana przez inwestora. Aby odsunąć takie podejrzenia i zniechęcić ekologów do ewentualnych dalszych protestów Suchan złożył do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie polegającym na wtargnięciu na prywatny teren i stworzeniu zagrożenia dla życia ludzi uczestniczących w konferencji prasowej. Zarzut był nieco naciągany, ale machina prokuratorska ruszyła.
Wieżowiec był gotowy w stanie surowym wczesną jesienią,   a wkrótce po Nowym Roku zaczęli się wprowadzać użytkownicy. Sebastian Suchan miał powody do zadowolenia, gdyż z chwilą oddania budynku do użytku miał wynajęte ponad sześćdziesiąt procent powierzchni, co było wynikiem lepszym niż założono w biznesplanie.
Katastrofa nastąpiła siódmego marca pod wieczór. Wiosna tego roku była opóźniona, a noce nadal mroźne. W tym dniu nastąpiła zmiana pogody. Od południa zawiał huraganowy wiatr, który rozegnał chmury i sprawił, że zaczęło świecić silne, marcowe słońce. Najemcy, którzy zajmowali pomieszczenia w biurowcu w pierwszej kolejności wybierali lokale od południa. Budynek był wyposażony w inteligentne systemy, które wykrywały obecność ludzi i gasiły światła oraz redukowały ogrzewanie w pustych pomieszczeniach. W rezultacie pomiędzy północną, niezajętą, słabo ogrzewaną i pogrążoną w mroźnym cieniu stroną budynku, a stroną południową, w której działało ogrzewanie, a dodatkowo na powierzchnię rozległej fasady świeciło silne słońce, wytworzyła się znaczna różnica temperatur. Komisja analizująca przyczyny katastrofy stwierdziła później, że elementy konstrukcji budynku od strony południowej były cieplejsze o ponad dwadzieścia stopni od elementów położonych od północy. W rezultacie na skutek rozszerzalności termicznej występującej na stusiedemdziesięcio-metrowej wysokości budynku, odgiął się on w kierunku północnym, co spowodowało znaczny wzrost naprężeń w konstrukcji. Tego efektu program ArchiStructure w ogóle nie przewidywał. Dodatkowo, dane wprowadzane do programu informowały, że statystycznie wiatry wieją od zachodu. Dnia siódmego marca wiał huraganowy wiatr od południa, dokładnie z takiego kierunku, że powodował gigantyczny napór na całą, rozwiniętą w wachlarz powierzchnię fasady, co powiększyło odkształcenie konstrukcji w kierunku północy.  Wieżowiec prawdopodobnie, pomimo wszystko, wytrzymałby ten splot niekorzystnych okoliczności, gdyby nie to, że pion zaopatrzenia w firmie realizującej budowę był premiowany od oszczędności uzyskanych na zakupie materiałów w stosunku do kosztorysu. Osoba odpowiedzialna za zakupy stali zamiast realizować je w renomowanej hucie zdecydowała się zakupić jedną partię w nieznanej hurtowni, która oferowała korzystne ceny. O atesty nie było się co martwić, gdyż w dziale zaopatrzenia był ich pełen segregator, a przy ilości stali znajdującej się na budowie nie było fizycznej możliwości aby przypisać konkretny atest do konkretnej partii materiału. Dalej zadziałał  już zwyczajny pech. Niezależnie od atestów, dział kontroli jakości na budowie sprawdzał wytrzymałość losowo wybranych elementów. Niestety, stal z felernej partii nie została wylosowana do kontroli. Co gorsza, fatalnym zbiegiem okoliczności, partia ta trafiła akurat w miejsce konstrukcji budynku, gdzie występowały maksymalne obciążenia. Z chwilą, gdy naprężenia termiczne i napór wiatru osiągnęły maksymalną wartość stal przekroczyła granicę plastyczności i poddała się. Gdy wieżowiec przechylił się na stronę północną jego los był przesądzony. Ciężar konstrukcji sprawił, że w żelbetowych elementach znajdujących się po południowej stronie podstawy nastąpiła zmiana kierunku naprężeń. Beton, zamiast na ściskanie zaczął pracować na rozciąganie, a w tych warunkach nie mógł wytrzymać długo. Wkrótce pojawiły się pęknięcia, a niedługo potem konstrukcja runęła. Sebastian Suchan w chwili katastrofy znajdował się w swoim gabinecie na ostatnim piętrze wieżowca, które w całości zajmowała jego firma. Z zadowoleniem przeglądał zestawienia faktur, jakie wystawiał najemcom pomieszczeń. Podniósł wzrok w momencie gdy usłyszał dziwny, głośny, skrzypiący dźwięk jaki wydobył się z konstrukcji budynku. Chwilę później faktury zjechały z przechylonego blatu biurka.
Katastrofa wieżowca nie oznaczała zaprzestania działań prokuratury w sprawie zakłócenia konferencji prasowej. Katastrofa katastrofą, a do formalnego umorzenia doprowadzić trzeba. Do procedur prawnych  należy podchodzić z szacunkiem. Tak zwane  postępowanie na zlecenie prokuratury prowadziła młoda policjantka. Na wstępie zapoznała się z aktami, które zaczynały się od zawiadomienia złożonego przez Sebastiana Suchana. Zawiadomienie zawierało sugestię, że incydent na konferencji prasowej mógł być spowodowany przez ekologa podającego się za Jana Bielskiego, który to ekolog uprzednio już kilka razy kontaktował się z firmą żądając wstrzymania budowy. Dołączono informację, że Bielski był przedwojennym architektem i załączono wydruk strony internetowej opisujący jego historię. Wydruk zawierał zdjęcie Bielskiego. Gdyby śledztwo prowadził facet, to zapewne zostawiłby to zdjęcie w spokoju, jako że zmarły  dawno temu człowiek nie mógł mieć nic wspólnego ze sprawą.  Policjantka nie kierowała się jednak taką ograniczoną, męską logiką. Przesłuchując uczestników zakłóconej konferencji prasowej okazała im zdjęcie. Trop okazał się słuszny gdyż ponad dziewięćdziesiąt procent uczestników konferencji z całą pewnością rozpoznało osobę pokazaną na zdjęciu, jako tę, która przerwała przemówienia prezesa Suchana, a następnie wyskoczyła z rusztowania.
Policjantka w raporcie napisała, że czynności śledcze doprowadziły do ustalenia rysopisu podejrzanego. Wyraziła przypuszczenie, że ekolog organizujący protest musiał przypadkiem stwierdzić, że jest bardzo podobny do przedwojennego architekta i zaczął posługiwać się jego nazwiskiem. Inne przypuszczenie, że Jan Bielski w kilkadziesiąt lat po swojej śmierci mógł  osobiście ostrzegać przed katastrofą nie mogło, oczywiście, znaleźć się w policyjnym raporcie.