środa, 14 września 2022

Koniec lata

 

Koniec lata

                Promienie popołudniowego słońca przenikały przez liście winorośli pnącej się pomiędzy  drewnianymi słupami wspierającymi dach nad werandą.  Niczym pęk równoległych, złotych nitek  padały na ustawione tam wyplatane z wikliny ogrodowe meble.  Poduszki ułożone na fotelikach zachęcały by na nich spocząć i niespiesznie wypić leniwą, urlopową kawę. Było ciepło, cicho i spokojnie jak gdyby cały świat miał wakacje. Jedynymi istotami, które nie poddały się  tej sennej atmosferze  były świerszcze. Ich cykanie, dobiegające z otaczającego dom ogrodu, w harmonijny sposób łączyło się z promykami słońca w letni spektakl światła i dźwięku.

                Pan Leon siedział na werandzie popijając chłodne piwo i kontemplując urok letniego popołudnia. W zasadzie niczego nie brakowało mu do szczęścia.  Błogostan psuło mu jedynie poczucie przemijania.  Sierpniowe popołudnie, przy całym swym uroku, zawierało w sobie nutkę nostalgii. Leon mimo woli zadawał sobie pytanie, ile to jeszcze takich pogodnych, ciepłych dni pozostało do nadejścia jesieni. Wydawało się, że tak niedawno wynosił na werandę meble ze składziku i czuł, że nieuchronnie zbliża się chwila gdy będzie musiał na powrót schować je tam przed zimą. Zazwyczaj piwo nastrajało go pozytywnie do świata, ale tym razem stało się inaczej. Narodził się w nim bunt. Pan Leon zadał sobie pytanie czy musi tak biernie ponosić konsekwencje karygodnego partactwa jakie miało miejsce w trakcie powstawania naszego układu planetarnego. Na skutek niedbalstwa i braku precyzji oś obrotu ziemi  została ustawiona pod kątem w stosunku do płaszczyzny, po której planeta krąży wokół Słońca.  W rezultacie obie półkule dostawały na przemian raz więcej, a raz mniej energii od naszej gwiazdy i zaczął się bezustanny korowód pór roku. Gdyby zabrać się do rzeczy solidnie i ustawić oś obrotu prostopadle do płaszczyzny ruchu to w każdym miejscu Ziemi słońce zawsze świeciłoby na tej samej wysokości. W tropikach byłoby gorąco jak dotychczas, na biegunach byłoby nadal zimno, ale przynajmniej jasno, bo słońce przez cały czas wędrowałoby po linii horyzontu. Nie byłoby tych depresyjnych nocy polarnych. Natomiast w strefach umiarkowanych byłyby same korzyści. Panowałaby tam stale ta sama pora roku. Drzewa nie musiałyby się wysilać wypuszczając i zrzucając na przemian liście. Dzień miałby zawsze tę samą długość. Nie byłoby zimy więc nie byłoby potrzeby ogrzewania domów i nie byłoby też upalnego lata więc można byłoby zrezygnować z klimatyzacji. Ludzie mogliby wybierać w jakim klimacie chcą zamieszkać. Ktoś kto lubi ciepło osiedlałby się bliżej równika, a ktoś kto woli chłodniejszą aurę mógłby zamieszkać bliżej biegunów i miałby gwarancję stałej pogody bez nieprzyjemnie zaskakujących anomalii. Niestety, pozycja naszej planety na wokółsłonecznej orbicie została spartolona. Pan Leon właśnie tego popołudnia doszedł do wniosku, że nie zamierza nadal tolerować wynikających z tego konsekwencji i postanowił podjąć walkę z odwiecznym rytmem pór roku.

                Zaczął od tego, że przestał przesuwać plastikowy prostokąt wskazujący dzień na trzymiesięcznym kalendarzu zawieszonym w jego letnim domu.  Nie zerwał też kartek pokazujących dni poprzedniego, bieżącego i kolejnego miesiąca.  Mimo, że były już pierwsze dni września, kalendarz wciąż pokazywał 31 sierpnia, poprzednim miesiącem był lipiec, a wrzesień wskazywany był dopiero jako miesiąc nadchodzący. W następnej kolejności pan Leon wysłał ze smartfona maila do firmy prosząc o urlop bezpłatny, po czym odłożył telefon głęboko do szuflady.  Chwilę po tym wybrał się do pobliskiego sklepu i zaopatrzył się w zapas piwa oraz napojów chłodzących. Od tej chwili każdego dnia wysypiał się do woli, a następnie ubrany w szorty i lekką, bawełnianą koszulkę zasiadał ze szklaneczką w dłoni na werandzie. Przez cały dzień patrzył na promienie słońca przesączające się przez winorośl i na pierzaste chmury przesuwające się po niebie. Nasłuchiwał świerszczy i obserwował przelatujące motyle.

                Ta strategia biernego ignorowania upływu czasu, o dziwo, przynosiła efekty. Układ pogodowy nad Europą się ustabilizował.  Solidny wyż azorski kierował nad kontynent masy ciepłego powietrza znad Sahary. Kolejne dni niczym się od siebie nie różniły. Słońce, aczkolwiek nieco przybladłe, codziennie świeciło tak samo. Wciąż było ciepło i bezwietrznie. Lato trwało w najlepsze. Może pomiary wykazałyby, że dni się skracają, ale pan Leon nie mierzył czasu. Nawet nie spoglądał na zegarek.   Każdego kolejnego dni siedział na werandzie ubrany w lekkie, letnie ciuchy i sącząc drinki leniwie cieszył się trwającą letnią aurą. Mijały kolejne dni i nic się nie zmieniało. Wiklinowe meble na werandzie oświetlone promykami słońca wpadającymi poprzez liście wciąż zapraszały do wypoczynku. Świerszcze wciąż grały, a motyle krążyły w ciepłym, nieruchomym powietrzu.  

                Jako pierwsza zastrzeżenia zgłosiła żona pana Leona.

                - Co ty sobie wyobrażasz? – marudziła. – Jak długo zamierzasz tak siedzieć i leniuchować? Człowieku, zbliża się koniec września. Nie możesz w nieskończoność chodzić w krótkich majtkach. Co ludzie powiedzą?

                Pretensje małżonki pan Leon ignorował. Niezmiennie odpoczywał na werandzie ciesząc się trwającym latem. Dzięki stabilnej, cieplej pogodzie nie trzeba było nawet mówić o babim lecie. Trwało prawdziwe lato.

                Nie wiadomo jak skończyłaby się walka pana Leona z rytmem pór roku gdyby jego bierny opór nie został brutalnie przerwany. Pewnego dnia usłyszał z szuflady dźwięk telefonu i nieopatrzenie odebrał połączenie. Dzwonił szef.

                - Panie Leonie, ja rozumiem, mieliśmy intensywny początek roku i pan potrzebuje wypoczynku. Dlatego zgodziłem się na ten bezpłatny urlop. Ale wszystko ma swoje granice.  Zaczynamy nowy projekt, terminy gonią.   Chcę pana najpóźniej pojutrze widzieć w pracy.

                W dniu, w którym pan Leon się poddał i ubrany w garnitur, niosąc teczkę z laptopem udał się do biura, przyszło załamanie pogody. Front atmosferyczny przyniósł polarnomorskie, zimne powietrze. Temperatura spadła do kilku stopni, lało jak z cebra, a wiatr urywał głowy.  Nadeszła jesień. Natura powróciła do swojego odwiecznego rytmu.