poniedziałek, 14 października 2019

Terenówka


Terenówka
                Pan Roberts był księgowym, a nawet, co z dumą podkreślał, głównym księgowym w dużej firmie. Inne działy przedsiębiorstwa traktował z lekceważeniem. Uważał, że wydziały produkcyjne, zaopatrzenie, pion rozwoju i tym podobne generują jedynie koszty, a dopiero on, pan Roberts, potrafi z tego bałaganu wyliczyć zysk. Pomimo dumy ze swojej roli pan Roberts w głębi duszy ukrywał pewien kompleks. Aczkolwiek czuł się szczęśliwy w świecie kont i bilansów, to w tajemnicy marzył aby stać się macho, kowbojem i super-bohaterem, na widok którego kobiety mdleją. Aby choć w części spełnić te marzenia postanowił zakupić odpowiedni samochód. Jako księgowy zdawał sobie sprawę, że nowe auto wyjeżdżając z salonu od razu traci kilkanaście procent wartości. Postanowił zatem nabyć używany wóz w dobrym stanie i w okazyjnej cenie.
                Sprzedawca w salonie używanych aut nie mógłby wykonywać swego zawodu gdyby nie znał się na ludziach. Już po kilku zdaniach rozszyfrował pana Robertsa i odgadł jego ukryte pragnienia.
                - Mamy tu mnóstwo doskonałych limuzyn w świetnych cenach, ale między nami mówiąc, - sprzedawca nachylił się do ucha pana Robertsa jakby miał zamiar zdradzić mu jakiś sekret – to są wszystko auta dla krawaciarzy, którzy w życiu nie zjadą z szosy. Pokażę panu auto dla prawdziwego faceta.
                Poprowadził go w kierunku wielkiej, czarnej terenówki z ramą ze srebrnej, chromowanej rury zamiast przedniego zderzaka.
                - Niech pan spojrzy. Silnik V8, cztery litry. Trzysta pięćdziesiąt koni. To nie jest żaden SUV, który udaje terenówkę, lecz prawdziwa terenówka. Można tym przejechać przez Saharę, przez dżunglę z Kambodży do Laosu, a nawet wjechać na szczyt Kilimandżaro, gdyby było wolno. Napęd, oczywiście na cztery koła, pełna kontrola trakcji, automatyczna, siedmiobiegowa skrzynia. Nie musi pan bawić się w jakieś blokady dyferencjału czy reduktory jak w starszych autach terenowych. Ma pan tu po prostu przełącznik droga-teren. Przełącza pan na teren i komputer pokładowy sam wie, które koło traci przyczepność, a na które przekazać moc. Podobnie przy hamowaniu, ABS zapewni, że nie ma mowy o żadnym poślizgu. Do tego nawigacja, z bazą danych, w której jest wszystko, nawet najwęższa dróżka w dżungli w Gwatemali i każda górska ścieżka w Pakistanie. Ta baza danych, oczywiście, ma połączenie z internetem i sama się aktualizuje. Wie pan o każdej nowej drodze na świecie szybciej niż miejscowi taksówkarze.  Ten wóz to prawdziwa okazja. Niby ma cztery lata, ale przebieg minimalny. Przez ostatnie dwa stał w garażu. Jakaś sprawa rozwodowa, wie pan jak to jest, nie mogli ustalić komu auto ma przypaść w wyniku podziału majątku. W życiu nie słyszałem czegoś tak głupiego. Wiadomo, że to jest auto dla faceta, a nie dla baby. Takie auto, to prawdziwy przyjaciel mężczyzny. Nigdy pana nie zawiedzie, nie opieprzy jak żona, będzie posłuszne i wierne jak pies. To co, może jazda próbna?
                Kiedy pan Roberts siadł za kierownicą terenówki, spojrzał z góry na drogę przed maską,  nacisnął starter i usłyszał bulgot widlastego ośmiocylindrowca zapomniał nawet zapytać ile to cacko pali i wpisać tę informację w arkusz kalkulacyjny Excela, co miał w zamiarze wybierając się do salonu samochodowego. W rezultacie wyjechał z niego jako właściciel terenówki. Stopniowo oswajał się z nowym nabytkiem. Ostrożnie obchodził się z pedałem gazu, bo kiedy początkowo przycisnął go jak w swoim poprzednim aucie terenówka, pomimo swojej masy, skoczyła w przód jak pocisk wyrzucony z armaty. Samochód prowadził się świetnie. Miał zaskakująco mały promień skrętu, mocno trzymał się drogi nawet na ostrych łukach. Po przejechaniu kilku kilometrów pan Roberts spojrzał na centralny panel sterowania. Nie był tak intuicyjny jak to przedstawiał sprzedawca. Znaczenie niektórych ikonek było nieczytelne. Trzeba będzie zajrzeć do instrukcji – pomyślał pan Roberts. Próbując włączyć radio nacisnął na chybił trafił  kilka symboli na wyświetlaczu, które się z radiem mogły kojarzyć. W pewnej chwili włączyła się nawigacja.
                - Za trzysta metrów skręć w lewo.
                Pan Roberts nigdy dotąd nie korzystał z nawigacji, bo przez cały rok jeździł jedynie z domu do firmy, z żoną na zakupy do supermarketu i czasem do kościoła, znał więc każdy zakręt na swoich stałych trasach. Spróbował wyłączyć nawigację naciskając na chybił trafił przyciski na panelu. Na chwilę odniosło to skutek gdyż na ekranie pokazały się jakieś informację o pracy silnika. Jednak po chwili ponownie pokazała się mapa, a głos nakazywał mu skręcać. Mimo kilku prób wyłączenia nawigacja z uporem zaczynała działać na nowo. Można było odnieść wrażenie, że auto za wszelką cenę usiłuje doprowadzić kierowcę w określone miejsce. Pan Roberts znał się na tyle na GPS-ie, że domyślił się, iż musiał przypadkowo włączyć jakąś trasę zapisaną w pamięci przez poprzedniego właściciela. Nagle przyszło mu do głowy, że to może być nawet ciekawe, jeśli sprawdzi gdzie tamten  jeździł. Nawigacja wskazywała, że do celu jest 37 kilometrów, w sam raz na pierwszą przejażdżkę nowym autem.  Pan Roberts zaprzestał prób wyłączenia GPS-u i zaczął wykonywać jego polecania. Nawigacja wyprowadziła go z miasteczka na główną szosę wiodąca przez pola uprawne na północny zachód. Po kilkunastu kilometrach poleciła mu zjechać w boczną drogę. Pan Roberts na tyle znał okolicę, że zorientował się, iż jedzie w kierunku wzgórz porośniętych lasem. Istotnie, po chwili na horyzoncie pojawiło się ciemne pasmo drzew. Wkrótce nawigacja skierowała go w polną, szutrową dróżkę, a następnie w nieutwardzony leśny dukt. Kierowca słuchał poleceń z przekonaniem, że jego nowe auto  poradzi sobie w tych warunkach. Nabrał wątpliwości dopiero, gdy system kazał mu skręcić w zarośla informując jednocześnie, że cel znajduje się w odległości dwudziestu metrów. Uspokoił się na myśl, że jego samochód pokonał już kiedyś tę trasę, skoro ma ją w pamięci. Skręcił kierownicę i dodał gazu. Terenówka wpadła w krzaki przyginając je zderzakiem. Po chwili auto znalazło się na sporej polanie niewidocznej od strony leśnej dróżki, którą nadjechał.
                - Wygląda na to, że poprzedni właściciel auta przyjeżdżał tu na piknik. A może na spotkanie z jakąś kobietą? – na samą myśl o tym pan Roberts zaczerwienił się.
                Rzeczywistość okazała się jednak znacznie gorsza. Kiedy pan Roberts wysiadł z samochodu zauważył na skraju polany płytki dołek. Kiedy do niego zajrzał dostrzegł czubek buta. Sama obecność starego buta w lesie nie była jeszcze czymś niezwykłym, ale niepokój pana Robertsa wzbudziło to, że but sterczy pionowo, jakby był na nodze kogoś leżącego na plecach. Pełen złych przeczuć pan Roberts odważył się odłamać z drzewa suchy patyk i odgarnąć nim nieco ziemi wokół buta. Ukazała się przybrudzona nogawka spodni, a kiedy z bijącym jak oszalałe  sercem nieco ją odsunął ujrzał kość piszczelową pokrytą resztkami skóry. Pan Roberts wydał okrzyk przestrachu, wskoczył do terenówki i pojechał prosto na policję. Po złożeniu zeznań zdecydował się zwrócić samochód do salonu, księgując w pamięci kilkuprocentową stratę na tej transakcji. Miał dość udawania macho. Kilka dni później nabył Forda Mondeo w bogatej wersji wyposażenia, jako samochód właściwy dla jego pozycji społecznej.
                Zeznania od przerażonego księgowego  odebrał inspektor Thompson.   Roberts z uporem utrzymywał, że niemożliwe jest aby przypadkiem włączył nawigację. Kiedy pojawiła się na panelu auta w pierwszej chwili tak pomyślał, bo to było naturalne wyjaśnienie. Jednak teraz doszedł do wniosku, że aby wywołać jakąś  poprzednią trasę musiałby przejść przez kilka poziomów menu, co wymagałoby wielu kliknięć, a on owszem, mógł przypadkiem nacisnąć coś na ekranie, ale tylko raz. Wobec tego należy przyjąć, że auto samo doprowadziło go do grobu. Inspektor Thompson zaprotokołował zeznania z kamienną twarzą. Od świadków słyszał już nie takie rzeczy.  Po załatwieniu formalności  z  księgowym uruchomił rutynowe policyjne działania. Ciało wydobyto z leśnego grobu i przeszukano teren ale bez interesujących rezultatów. Sekcja wykazała, że w lesie pochowany został mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, wzrostu 180 cm, o płowych włosach zaczynających siwieć na skroniach.  Zginął około dwa lata temu na skutek urazu kości czaszki, który mógł powstać od ciosu tępym narzędziem lub od upadku i uderzenia głową w jakiś twardy przedmiot. W raporcie zaznaczono, że denat miał na sobie eleganckie rzeczy dobrej jakości, więc zapewne pochodził z wyższej warstwy społeczeństwa. To ułatwiało sprawę. Jeśli jakiś bezdomny zostałby zamordowany i ukradkiem pochowany to mogło się zdarzyć, że nikt nie powiadomiłby władz o jego zniknięciu. Natomiast zaginięcie kogoś o lepszej pozycji społecznej niemal na pewno skutkowało powiadomieniem policji. Inspektor Thompson polecił  sprawdzić rejestr zaginionych zamieszkałych w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od miejsca znalezienia ciała. Rzadko który morderca miałby na tyle mocne nerwy aby ryzykować jazdę z trupem w bagażniku na drugi koniec kraju. Gdyby poszukiwania w tym rejonie nie przyniosły rezultatu zawsze można będzie rozszerzyć obszar. Z podobnych względów inspektor kazał w pierwszej kolejności zająć się zgłoszeniami o zaginięciu, jakie napłynęły w okresie pomiędzy dwudziestoma dwoma, a dwudziestoma sześcioma miesiącami wstecz. Ufał, że patolodzy określili datę śmierci w miarę precyzyjnie, a zaginięcia szanowanych członków społeczności zgłaszano na ogół bez większej zwłoki. W rejestrze zaginionych odnaleziono trzech mężczyzn spełniających podane kryteria, a tylko jeden z nich był w momencie zniknięcia około czterdziestki. Był to niejaki Ashley Morton. Jego dentysta na podstawie kartoteki opisującej stan uzębienia potwierdził identyfikację. W tej sytuacji badania DNA były jedynie formalnością.
                Inspektor pamiętał tamtą sprawę sprzed dwu lat.  Na policję zgłosiła się niejaka Priscilla Morton aby zawiadomić, że jej małżonek Ashley od kilku dni nie daje znaku życia.  Roniąc łzy poinformowała, iż obawia się, że małżonek zdecydował się od niej odejść, gdyż w ostatnim czasie między nimi się nie układało. Pomimo tego zdecydowała się zgłosić zaginięcie, na wypadek gdyby jednak przydarzyło mu się jakieś nieszczęście.  Pani Morton reprezentowała typ kobiety, jakiego Thompson osobiście nie cierpiał. Była to dama z pretensjami, która uważała, że należy się jej od życia więcej niż innym kobietom, mimo że w żaden sposób na to nie zapracowała. Prawdopodobnie nigdy nie miała na sobie żadnej rzeczy zakupionej w sieciówce, a propozycję spędzania wakacji z popularnym biurem podróży uznałaby za osobistą obrazę. Tego rodzaju kobiety polowały na bogatych mężów, a gdy już takiego znalazły to z reguły zatruwały mu życie i opróżniały konto.
                Pomimo awersji do Priscilli Morton inspektor Thompson podszedł do sprawy z pełnym obiektywizmu profesjonalizmem. Zaczął od zebranie informacji o zaginionym. Ashley Morton odziedziczył po ojcu większościowe udziały w dobrze prosperującej firmie z branży budowlanej nie odziedziczył natomiast zapału do ciężkiej pracy.   Kiedy zorientował się, że zarządzanie firmą  wymaga więcej wysiłku niż to się niektórym wydaje zrezygnował z pracy w zarządzie i objął stanowisko przewodniczącego rady nadzorczej.  Sprowadzało się to do wyboru odpowiednich ludzi do kierowania firmą oraz do pilnowania aby co roku na jego konto wpływała dywidenda w satysfakcjonującej wysokości.  Miał dzięki temu czas i pieniądze aby poświęcić się milszym zajęciom. Udzielał się w lokalnym klubie golfowym, uprawiał też żeglarstwo na pokładzie własnego jachtu. Znany był z zainteresowania płcią przeciwną. Na temat jego romansów krążyły liczne plotki. Sylwetka zaginionego, jaka wyłaniała się z policyjnych ustaleń nie wzbudzała sympatii inspektora Thompsona, aczkolwiek w głębi ducha nie dziwił się, że Morton korzystał z możliwości, jakie dało mu życie. Każdy by tak chciał, ale nie każdy ma tyle szczęścia. Po kilku dniach wyszła na jaw interesująca okoliczność. Na kilka dni przed zaginięciem pana Mortona na jego konto wpłynęła dywidenda z firmy za ostatni rok, tym razem w wyjątkowej wysokości. Chodziło o kwotę siedmiocyfrową. Co ciekawsze, niedługo po tym pieniądze zostały przelane na zagraniczne konto. Bank poinformował, że zlecenie nadeszło przez internet z laptopa Ashleya Mortona. Policja usiłowała ustalić co stało się z tymi pieniędzmi ale bezskutecznie. Zwrócono się do zagranicznego banku, do którego trafił przelew. Bank ten, podobnie jak inne banki działające w tamtym kraju, budował swoją reputację na tym, że nie udziela informacji o pieniądzach swoich klientów. Na zapytanie policji odpowiedział kurtuazyjnie, że istotnie, otrzymał przelew z konta pana Mortona na anonimowe konto założona na hasło. Niedługo później ktoś podał hasło i przelał pieniądze do innego banku w innym kraju. Szczegółów bez zgody klienta bank nie ma w zwyczaju podawać. Transfer pieniędzy za granicę wydawał się potwierdzać przypuszczenia pani Morton. Jej małżonek mógł zdecydować się na rozpoczęcie nowego życia bez żony, być może z nową partnerką, i mógł chcieć zatrzeć za sobą ślady. W gruncie rzeczy, w jego sytuacji, mógł sobie na taki krok pozwolić. Wiedział, że bez niego firma świetnie sobie poradzi. Zapewne pod jego nieobecność powołany zostanie jakiś fundusz powierniczy. Gdyby panu Mortonowi kiedyś skończyły się pieniądze lub znudziła się nowa partnerka, to zawsze będzie mógł powrócić do firmy i do dawnego życia.
W sprawach gdy ginął bogaty mąż zawsze należało brać pod uwagę, że przyczyniła się do tego żona. Jednak w takich wypadkach zazwyczaj dochodziło do morderstwa, a licząca na spadek małżonka usiłowała zorganizować je w taki sposób aby nie padło na nią podejrzenie. Fakt, że pan Morton zniknął przemawiał na korzyść jego małżonki, gdyż stawiało ją  to w niewyjaśnionej sytuacji. Gdyby chciała odziedziczyć pieniądze męża to z prawnego  punktu widzenia lepiej byłoby dla niej gdyby jego śmierć była stwierdzona. Na jej korzyść przemawiała również kwestia dokonanego z jego komputera przelewu pieniędzy  za granicę. Ponieważ ciała Ashleya Mortona nie znaleziono nikomu nie postawiono zarzutów, a on figurował w rejestrze osób zaginionych. Policja dyskretnie obserwowała dalsze poczynania pani Morton. Jej prawnicy porozumieli się z prawnikami pozostałych krewnych męża posiadających częściowe udziały w przedsiębiorstwie. Do czasu wyjaśnienia losów Ashleya Mortona powołano fundusz powierniczy mający na celu nadzór nad  firmą oraz przynoszonymi przez nią zyskami. Policja, mając w pamięci zaginione pieniądze, dyskretnie monitorowała bankowe konta pani Morton sprawdzając, czy nie trafiają na nie jakieś  podejrzane kwoty z zagranicy. Niczego takiego jednak nie stwierdzono.
Mniej więcej po roku Priscilla Morton oświadczyła, że ma już dość sytuacji, w której nie wie czy jest wdową, czy też porzuconą małżonką. Prawnicy wytłumaczyli jej, że uznanie męża za zmarłego w tak krótkim czasie po zaginięciu nie wchodzi w grę w sytuacji gdy  nie znaleziono jego ciała,. Coś takiego byłoby zapewne możliwe gdyby małżonek figurował na liście pasażerów zaginionego samolotu ale nie w obecnych okolicznościach. Wobec tego, za poradą jurystów wniosła o rozwód z winy męża z tytułu porzucenia. Po dłuższym procesie, w którym na jaw wyciągnięto skłonność pana Mortona do atrakcyjnych kobiet, oraz kwestię zagranicznego przelewu rozwód został orzeczony. Jeszcze więcej zachodu było z podziałem majątku. Prawnicy pani Morton oraz rodziny jej męża po dłuższych negocjacjach doszli do porozumienia, na mocy którego otrzymała ona dziesięć procent udziałów w firmie, a pozostałą część majątku zdecydowano się pozostawić w funduszu powierniczym na wypadek gdyby w przyszłości pan Morton się odnalazł lub też gdyby ponad wszelką wątpliwość stwierdzono jego śmierć. Na mocy ugody ustalono, że gdyby nie zaszła żadna z tych okoliczności dalsze negocjacje co do przyszłości majątku nastąpią po piętnastu latach.
Odnalezienie ciała Ashleya Mortona zmieniło sytuację. Inspektor Morton prowadził teraz śledztwo w sprawie morderstwa. Naturalnym punktem zaczepienia był samochód, którym pan Roberts dojechał do grobu. Chociaż księgowy w swoich zeznaniach zaklinał się, iż auto samo doprowadziło go do miejsca spoczynku doczesnych szczątków pana Mortona, to  inspektor przyjął logiczne założenie, że wbrew temu co zeznał, musiał on jednak przypadkiem uruchomić w nawigacji trasę, którą w przeszłości ktoś zawiózł trupa do lasu. Wobec tego trzeba było ustalić  do kogo należało poprzednio auto zakupione w salonie przez Robertsa. Wizyta w salonie przyniosła sensacyjne odkrycie. Okazało się, że poprzednim właścicielem terenówki był nie kto inny jak Ashley Morton.  Zdaniem inspektora wersja, że wierne auto samo wskazało grób swojego właściciela nadawała się jedynie na scenariusz horroru klasy C ale nie dla policji. Należało zatem ustalić co działo się z samochodem od czasu zaginięcia Mortona do momentu kiedy wóz trafił do salonu.  Inspektor przypomniał sobie, że dwa lata temu, gdy zaginięcie zostało zgłoszone sprawdzał, co stało się z samochodem. Okazało się, że auto zostało w domowym garażu. Inspektora wtedy to nie zdziwiło bo jeśli ktoś planował nowe życie i chciał zniknąć bez śladu to wyjazd własnym samochodem nie byłby dobrym pomysłem. Obecnie systemy odczytujące numery rejestracyjne na płatnych drogach i w miejskich systemach  monitoringu są na tyle popularne, że odnalezienie auta, a w ślad za tym jego kierowcy byłoby jedynie kwestią czasu. Obecnie wyszło na jaw, że terenówka do niedawna wciąż stała w garażu. Dopiero po orzeczeniu rozwodu, kiedy status majątku został ustalony zdecydowano o sprzedaży i auto trafiło do salonu, gdzie wpadło w oko panu Robertsowi, a następnie po jego pełnej wrażeń pierwszej jeździe wróciło do sprzedawcy.
Terenówkę wzięli obecnie na warsztat policyjni technicy. Po rozpyleniu w bagażniku odpowiedniego roztworu w świetle ultrafioletowym ukazały się niewielkie, ale wyraźnie widoczne ślady krwi. Nie ulegało wątpliwości, że Ashley Morton został przewieziony własnym samochodem  na miejsce spoczynku, który miał być wieczny, a okazał się tymczasowy.  To wystarczyło aby postawić zarzut zabójstwa pani Morton. Nie potrafiła wskazać nikogo innego kto mógłby skorzystać z terenówki jej męża aby przetransportować  ciało do lasu. Wersja, że ktoś obcy napadł Ashleys w jego samochodzie, zabił, a następnie wywiózł i pochował nie wchodziła w grę, bo w takim przypadku auto nie wróciłoby do garażu. Motyw w postaci dziedziczenia majątku męża był oczywisty. W tej sytuacji prawnicy przekonali Priscillę do pójścia na ugodę. Przedstawiła następującą wersję wypadków. Od kilku miesięcy pomiędzy mężem a nią się nie układało. Krytycznego dnia doszło do sprzeczki. Poszło  o pieniądze. Ashley od pewnego czasu spodziewał się wypłaty znacznej dywidendy. Priscilla zorientowała się, że wkrótce po tym jak przelew z firmy trafił na jego konto mąż wytransferował całą sumę za granicę. Kiedy zapytała go co to ma znaczyć zrobił się agresywny. Był po kilku szklaneczkach whisky. Doszło do przepychanki, w wyniku której on się potknął i uderzył tyłem głowy w kamienny okap kominka. Pani Morton straciła głowę. Z obawy, że jako potencjalna spadkobierczyni będzie oskarżona o morderstwo spanikowała i postanowiła pogrzebać ciało męża w lesie.  Fakt, że przy tej okazji przypadkiem zapisała w pamięci GPS miejsce pochówku świadczył o tym, że działała w afekcie, bo gdyby planowała zabójstwo na zimno, to nie popełniłaby takiego kardynalnego błędu. W rezultacie sąd postanowił skazać ją jedynie na trzy lata więzienia. Inspektor Thompson mógł ostatecznie zamknąć sprawę. Terenówka przestała być dowodem w sprawie i wróciła do salonu.
Ludzie znający się na informatyce twierdzili, że Tony Leroy miał zadatki na dobrego hakera. On sam jednak nie widział się w roli zapuszczonego gościa siedzącego w ciemnym pomieszczeniu  przy trzech monitorach pomiędzy opakowaniami po pizzy. Zdecydowanie wolał bezpośrednie kontakty z żywymi ludźmi, a zwłaszcza z kobietami.  Prowadził niewielką firmę informatyczną świadczącą usługi na rzecz prywatnych osób. Nie narzekał na brak klientów. Ludzie zapominali haseł, systemy się zawieszały, a twarde dyski zapełniały. W takich i podobnych przypadkach Tony przybywał z pomocą. Do najlepszych klientek należały niepracujące żony bogatych mężczyzn, które z braku lepszego zajęcia wiele czasu spędzały na lansowaniu się w  mediach społecznościowych. W ten sposób poznał Priscillę Morton.  Pomógł jej odzyskać maile, które przez pomyłkę  skasowała.  Przy okazji zapoznał się z jej korespondencją z przyjaciółkami, z której wynikało, że pani Morton w małżeństwie nie czuje się usatysfakcjonowana. Z tych maili wyłaniał się też obraz  jej ideału mężczyzny.  Mając taką wiedzę mógł grać przed nią faceta zbliżonego do tego ideału.  W rezultacie ich relacja z biznesowej zamieniła się w intymną. Tony’iemu nie zależało na wejściu w stały związek, nie miał natomiast nic przeciw temu aby od czasu do czasu  spotkać się  z Priscillą w jakimś hotelu położonym dostatecznie daleko od ich stałego miejsca zamieszkania. Zdawał sobie sprawę, że w sieci nic na dobre nie ginie, nawet jeśli zostanie skasowane. Nigdy nie umawiał się na randki poprzez maile czy smsy. Do kontaktów z panią Morton używał przedpłaconych telefonów, których karty od czasu do czasu zmieniał. Dla niego była to niezobowiązująca, wygodna znajomość. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że ona zaczynała traktować go jak kogoś coraz bardziej istotnego w jej życiu.  Kiedy jej mąż stracił życie w wyniku małżeńskiej sprzeczki zwróciła się o pomoc właśnie do niego. W pierwszym odruchu nie chciał pozwolić uwikłać się w tę historię, tym bardziej, że kiedy wstrząśnięta pani Morton poinformowała go co spotkało jej męża, odniósł wrażenie, że  bardziej niż losem małżonka  przejęta jest  problemami z odziedziczeniem jego majątku, jakie mogą pojawić się w tej sytuacji.  Nie był do końca pewien czy jej mąż się potknął czy może został popchnięty. Zmienił zdanie kiedy dowiedział się o siedmiocyfrowej dywidendzie, jaka przed kilku dniami trafiła na konto tragicznie zmarłego pana Mortona. Pomógł Priscilli przygotować plan, którego głównym elementem było wytransferowanie pieniędzy za granicę. Włamanie się do laptopa Ashleya było dla Tony’iego jak bułka z masłem. Więcej problemu miał z dostępem do konta, bo system zabezpieczeń banku był całkiem niezły. Okazało się jednak, że hasłem do konta Mortona był numer rejestracyjny jego ulubionej terenówki. W rezultacie pieniądze znalazły się na założonym w tym celu koncie w zagranicznym banku, a wkrótce potem przelane zostały na kolejne konto w banku funkcjonującym na jednej z karaibskich wysepek.  Zajął się pochowaniem w lesie zwłok Ashleya używając w tym celu jego auta. W tym momencie rozpoczął już jednak realizację planu B, o którego istnieniu Priscilla nie miała pojęcia.  Po zakopaniu zwłok zapisał w pamięci nawigacji lokalizację grobu, a w bagażniku auta celowo pozostawił drobne ślady krwi. Dzięki uprzedniej ostrożności w kontaktach jego związek z Priscillą nie wyszedł na jaw. Przekonał ją, że tak musi pozostać gdyż spodziewał się, że w ramach śledztwa policja sprawdzi, czy w życiu żony zaginionego nie ma innego mężczyzny. Udało mu się również odwieźć ją od korzystania z ulokowanych za granicą pieniędzy, gdyż dopływ gotówki niejasnego pochodzenia skierowałby na nią podejrzenia. Udało się do czasu. Przez mniej więcej rok spotykali się sporadycznie dbając o zachowanie tajemnicy. Jednak po uzyskaniu rozwodu Priscilla zmieniła front. Zaczęła coraz natrętniej domagać się aby zamieszkali razem, a przede wszystkim aby mogła zacząć wydawać pieniądze z dywidendy. Tony uznał, że przyszła pora na realizację planu B. Pewnego wieczora wybrał się do lasu i częściowo odkopał zwłoki Mortona. W tym samym czasie wykorzystując swoje hakerskie umiejętności przez internet zainstalował w komputerze pokładowym terenówki wirusa, który uaktywnił nawigację i skłonił nowego właściciela auta do jazdy, w wyniku której odkrył grób. Wirus po realizacji zadania sam się skasował. Zanim policja aresztowała Priscillę zdążył ją przekonać, że lepiej dla niej będzie jeśli zatai jego udział  w ukryciu zwłok męża. Gdyby wyszło na jaw, że pozbyła się ciała do spółki z kochankiem nikt by nie uwierzył, że nie było to zaplanowane morderstwo. Natomiast wersja, że działa sama i w panice  zapisała przez pomyłkę  miejsce pochówku w nawigacji w sposób bardziej wiarygodny wskazywała na brak premedytacji.  
Plan B się powiódł. Tony miał Priscillę z głowy na trzy lata i dostęp do konta na Karaibach. Mógł zdecydować czy poczeka na jej wyjście z więzienia czy może wcześniej skorzysta z pieniędzy w jakiś przyjemny sposób. Z tym wyborem mógł poczekać. Na razie postanowił, że wybierze się na drinka aby uczcić powodzenie planu. Była to ostatnia decyzja w jego życiu. Kiedy wyszedł na chodnik przed domem uderzyła go rozpędzona, czarna terenówka. Gdyby przejechał go zwykły samochód osobowy z niską, pochyłą maską, która podcięłaby mu nogi, to przy odrobinie szczęścia mógłby skończyć ze wstrząsem mózgu i połamanymi kośćmi udowymi. Jednak wysoki, wykonany z rury zderzak terenówki najpierw z ogromną siłą popchnął go w przód, a następnie 20-calowe koła auta przejechały po nim nie pozostawiając przybyłemu na miejsce wypadku lekarzowi innego wyboru niż wypisanie aktu zgonu.
Kierowca, który niedawno nabył w salonie używanych aut terenówkę Ashleya Mortona zaklinał się, że nie mógł nic zrobić. Auto rozpędzało się, nie chciało skręcać ani hamować. Eksperci po zbadaniu wozu stwierdzili, ż komputer pokładowy zawiesił się blokując jednocześnie tempomat, układ wspomagania kierownicy oraz ABS. W rezultacie kierowca rzeczywiście nie mógł zapobiec wypadkowi. W opinii ekspertów stwierdzono, że prawdopodobieństwo jednoczesnego wystąpienia awarii trzech systemów jest bliskie zera. W pisemnym raporcie nie użyto tego stwierdzenia, lecz w ustnych zeznaniach jeden ze specjalistów powiedział, że wyglądało to tak jakby terenówka celowo uwzięła się na swoją ofiarę.