Terenówka
Pan
Roberts był księgowym, a nawet, co z dumą podkreślał, głównym księgowym w dużej
firmie. Inne działy przedsiębiorstwa traktował z lekceważeniem. Uważał, że
wydziały produkcyjne, zaopatrzenie, pion rozwoju i tym podobne generują jedynie
koszty, a dopiero on, pan Roberts, potrafi z tego bałaganu wyliczyć zysk.
Pomimo dumy ze swojej roli pan Roberts w głębi duszy ukrywał pewien kompleks.
Aczkolwiek czuł się szczęśliwy w świecie kont i bilansów, to w tajemnicy marzył
aby stać się macho, kowbojem i super-bohaterem, na widok którego kobiety
mdleją. Aby choć w części spełnić te marzenia postanowił zakupić odpowiedni
samochód. Jako księgowy zdawał sobie sprawę, że nowe auto wyjeżdżając z salonu
od razu traci kilkanaście procent wartości. Postanowił zatem nabyć używany wóz
w dobrym stanie i w okazyjnej cenie.
Sprzedawca
w salonie używanych aut nie mógłby wykonywać swego zawodu gdyby nie znał się na
ludziach. Już po kilku zdaniach rozszyfrował pana Robertsa i odgadł jego ukryte
pragnienia.
-
Mamy tu mnóstwo doskonałych limuzyn w świetnych cenach, ale między nami mówiąc,
- sprzedawca nachylił się do ucha pana Robertsa jakby miał zamiar zdradzić mu
jakiś sekret – to są wszystko auta dla krawaciarzy, którzy w życiu nie zjadą z
szosy. Pokażę panu auto dla prawdziwego faceta.
Poprowadził
go w kierunku wielkiej, czarnej terenówki z ramą ze srebrnej, chromowanej rury
zamiast przedniego zderzaka.
-
Niech pan spojrzy. Silnik V8, cztery litry. Trzysta pięćdziesiąt koni. To nie
jest żaden SUV, który udaje terenówkę, lecz prawdziwa terenówka. Można tym
przejechać przez Saharę, przez dżunglę z Kambodży do Laosu, a nawet wjechać na
szczyt Kilimandżaro, gdyby było wolno. Napęd, oczywiście na cztery koła, pełna
kontrola trakcji, automatyczna, siedmiobiegowa skrzynia. Nie musi pan bawić się
w jakieś blokady dyferencjału czy reduktory jak w starszych autach terenowych.
Ma pan tu po prostu przełącznik droga-teren. Przełącza pan na teren i komputer
pokładowy sam wie, które koło traci przyczepność, a na które przekazać moc.
Podobnie przy hamowaniu, ABS zapewni, że nie ma mowy o żadnym poślizgu. Do tego
nawigacja, z bazą danych, w której jest wszystko, nawet najwęższa dróżka w
dżungli w Gwatemali i każda górska ścieżka w Pakistanie. Ta baza danych,
oczywiście, ma połączenie z internetem i sama się aktualizuje. Wie pan o każdej
nowej drodze na świecie szybciej niż miejscowi taksówkarze. Ten wóz to prawdziwa okazja. Niby ma cztery
lata, ale przebieg minimalny. Przez ostatnie dwa stał w garażu. Jakaś sprawa
rozwodowa, wie pan jak to jest, nie mogli ustalić komu auto ma przypaść w
wyniku podziału majątku. W życiu nie słyszałem czegoś tak głupiego. Wiadomo, że
to jest auto dla faceta, a nie dla baby. Takie auto, to prawdziwy przyjaciel
mężczyzny. Nigdy pana nie zawiedzie, nie opieprzy jak żona, będzie posłuszne i
wierne jak pies. To co, może jazda próbna?
Kiedy
pan Roberts siadł za kierownicą terenówki, spojrzał z góry na drogę przed
maską, nacisnął starter i usłyszał
bulgot widlastego ośmiocylindrowca zapomniał nawet zapytać ile to cacko pali i
wpisać tę informację w arkusz kalkulacyjny Excela, co miał w zamiarze
wybierając się do salonu samochodowego. W rezultacie wyjechał z niego jako
właściciel terenówki. Stopniowo oswajał się z nowym nabytkiem. Ostrożnie
obchodził się z pedałem gazu, bo kiedy początkowo przycisnął go jak w swoim
poprzednim aucie terenówka, pomimo swojej masy, skoczyła w przód jak pocisk
wyrzucony z armaty. Samochód prowadził się świetnie. Miał zaskakująco mały
promień skrętu, mocno trzymał się drogi nawet na ostrych łukach. Po przejechaniu
kilku kilometrów pan Roberts spojrzał na centralny panel sterowania. Nie był
tak intuicyjny jak to przedstawiał sprzedawca. Znaczenie niektórych ikonek było
nieczytelne. Trzeba będzie zajrzeć do instrukcji – pomyślał pan Roberts.
Próbując włączyć radio nacisnął na chybił trafił kilka symboli na wyświetlaczu, które się z
radiem mogły kojarzyć. W pewnej chwili włączyła się nawigacja.
-
Za trzysta metrów skręć w lewo.
Pan
Roberts nigdy dotąd nie korzystał z nawigacji, bo przez cały rok jeździł
jedynie z domu do firmy, z żoną na zakupy do supermarketu i czasem do kościoła,
znał więc każdy zakręt na swoich stałych trasach. Spróbował wyłączyć nawigację
naciskając na chybił trafił przyciski na panelu. Na chwilę odniosło to skutek
gdyż na ekranie pokazały się jakieś informację o pracy silnika. Jednak po
chwili ponownie pokazała się mapa, a głos nakazywał mu skręcać. Mimo kilku prób
wyłączenia nawigacja z uporem zaczynała działać na nowo. Można było odnieść
wrażenie, że auto za wszelką cenę usiłuje doprowadzić kierowcę w określone
miejsce. Pan Roberts znał się na tyle na GPS-ie, że domyślił się, iż musiał
przypadkowo włączyć jakąś trasę zapisaną w pamięci przez poprzedniego
właściciela. Nagle przyszło mu do głowy, że to może być nawet ciekawe, jeśli
sprawdzi gdzie tamten jeździł. Nawigacja
wskazywała, że do celu jest 37 kilometrów, w sam raz na pierwszą przejażdżkę
nowym autem. Pan Roberts zaprzestał prób
wyłączenia GPS-u i zaczął wykonywać jego polecania. Nawigacja wyprowadziła go z
miasteczka na główną szosę wiodąca przez pola uprawne na północny zachód. Po
kilkunastu kilometrach poleciła mu zjechać w boczną drogę. Pan Roberts na tyle
znał okolicę, że zorientował się, iż jedzie w kierunku wzgórz porośniętych
lasem. Istotnie, po chwili na horyzoncie pojawiło się ciemne pasmo drzew. Wkrótce
nawigacja skierowała go w polną, szutrową dróżkę, a następnie w nieutwardzony
leśny dukt. Kierowca słuchał poleceń z przekonaniem, że jego nowe auto poradzi sobie w tych warunkach. Nabrał
wątpliwości dopiero, gdy system kazał mu skręcić w zarośla informując
jednocześnie, że cel znajduje się w odległości dwudziestu metrów. Uspokoił się
na myśl, że jego samochód pokonał już kiedyś tę trasę, skoro ma ją w pamięci.
Skręcił kierownicę i dodał gazu. Terenówka wpadła w krzaki przyginając je
zderzakiem. Po chwili auto znalazło się na sporej polanie niewidocznej od
strony leśnej dróżki, którą nadjechał.
-
Wygląda na to, że poprzedni właściciel auta przyjeżdżał tu na piknik. A może na
spotkanie z jakąś kobietą? – na samą myśl o tym pan Roberts zaczerwienił się.
Rzeczywistość
okazała się jednak znacznie gorsza. Kiedy pan Roberts wysiadł z samochodu
zauważył na skraju polany płytki dołek. Kiedy do niego zajrzał dostrzegł czubek
buta. Sama obecność starego buta w lesie nie była jeszcze czymś niezwykłym, ale
niepokój pana Robertsa wzbudziło to, że but sterczy pionowo, jakby był na nodze
kogoś leżącego na plecach. Pełen złych przeczuć pan Roberts odważył się odłamać
z drzewa suchy patyk i odgarnąć nim nieco ziemi wokół buta. Ukazała się przybrudzona
nogawka spodni, a kiedy z bijącym jak oszalałe
sercem nieco ją odsunął ujrzał kość piszczelową pokrytą resztkami skóry.
Pan Roberts wydał okrzyk przestrachu, wskoczył do terenówki i pojechał prosto
na policję. Po złożeniu zeznań zdecydował się zwrócić samochód do salonu,
księgując w pamięci kilkuprocentową stratę na tej transakcji. Miał dość
udawania macho. Kilka dni później nabył Forda Mondeo w bogatej wersji
wyposażenia, jako samochód właściwy dla jego pozycji społecznej.
Zeznania
od przerażonego księgowego odebrał inspektor
Thompson. Roberts z uporem utrzymywał, że niemożliwe
jest aby przypadkiem włączył nawigację. Kiedy pojawiła się na panelu auta w
pierwszej chwili tak pomyślał, bo to było naturalne wyjaśnienie. Jednak teraz
doszedł do wniosku, że aby wywołać jakąś
poprzednią trasę musiałby przejść przez kilka poziomów menu, co
wymagałoby wielu kliknięć, a on owszem, mógł przypadkiem nacisnąć coś na
ekranie, ale tylko raz. Wobec tego należy przyjąć, że auto samo doprowadziło go
do grobu. Inspektor Thompson zaprotokołował zeznania z kamienną twarzą. Od
świadków słyszał już nie takie rzeczy. Po
załatwieniu formalności z księgowym uruchomił rutynowe policyjne
działania. Ciało wydobyto z leśnego grobu i przeszukano teren ale bez interesujących
rezultatów. Sekcja wykazała, że w lesie pochowany został mężczyzna w wieku
około czterdziestu lat, wzrostu 180 cm, o płowych włosach zaczynających siwieć
na skroniach. Zginął około dwa lata temu
na skutek urazu kości czaszki, który mógł powstać od ciosu tępym narzędziem lub
od upadku i uderzenia głową w jakiś twardy przedmiot. W raporcie zaznaczono, że
denat miał na sobie eleganckie rzeczy dobrej jakości, więc zapewne pochodził z
wyższej warstwy społeczeństwa. To ułatwiało sprawę. Jeśli jakiś bezdomny
zostałby zamordowany i ukradkiem pochowany to mogło się zdarzyć, że nikt nie
powiadomiłby władz o jego zniknięciu. Natomiast zaginięcie kogoś o lepszej
pozycji społecznej niemal na pewno skutkowało powiadomieniem policji. Inspektor
Thompson polecił sprawdzić rejestr
zaginionych zamieszkałych w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od miejsca znalezienia
ciała. Rzadko który morderca miałby na tyle mocne nerwy aby ryzykować jazdę z
trupem w bagażniku na drugi koniec kraju. Gdyby poszukiwania w tym rejonie nie
przyniosły rezultatu zawsze można będzie rozszerzyć obszar. Z podobnych
względów inspektor kazał w pierwszej kolejności zająć się zgłoszeniami o
zaginięciu, jakie napłynęły w okresie pomiędzy dwudziestoma dwoma, a
dwudziestoma sześcioma miesiącami wstecz. Ufał, że patolodzy określili datę
śmierci w miarę precyzyjnie, a zaginięcia szanowanych członków społeczności
zgłaszano na ogół bez większej zwłoki. W rejestrze zaginionych odnaleziono
trzech mężczyzn spełniających podane kryteria, a tylko jeden z nich był w
momencie zniknięcia około czterdziestki. Był to niejaki Ashley Morton. Jego
dentysta na podstawie kartoteki opisującej stan uzębienia potwierdził
identyfikację. W tej sytuacji badania DNA były jedynie formalnością.
Inspektor
pamiętał tamtą sprawę sprzed dwu lat. Na
policję zgłosiła się niejaka Priscilla Morton aby zawiadomić, że jej małżonek
Ashley od kilku dni nie daje znaku życia. Roniąc łzy poinformowała, iż obawia się, że
małżonek zdecydował się od niej odejść, gdyż w ostatnim czasie między nimi się
nie układało. Pomimo tego zdecydowała się zgłosić zaginięcie, na wypadek gdyby
jednak przydarzyło mu się jakieś nieszczęście.
Pani Morton reprezentowała typ kobiety, jakiego Thompson osobiście nie
cierpiał. Była to dama z pretensjami, która uważała, że należy się jej od życia
więcej niż innym kobietom, mimo że w żaden sposób na to nie zapracowała. Prawdopodobnie
nigdy nie miała na sobie żadnej rzeczy zakupionej w sieciówce, a propozycję
spędzania wakacji z popularnym biurem podróży uznałaby za osobistą obrazę. Tego
rodzaju kobiety polowały na bogatych mężów, a gdy już takiego znalazły to z reguły
zatruwały mu życie i opróżniały konto.
Pomimo
awersji do Priscilli Morton inspektor Thompson podszedł do sprawy z pełnym
obiektywizmu profesjonalizmem. Zaczął od zebranie informacji o zaginionym.
Ashley Morton odziedziczył po ojcu większościowe udziały w dobrze prosperującej
firmie z branży budowlanej nie odziedziczył natomiast zapału do ciężkiej pracy.
Kiedy zorientował się, że zarządzanie
firmą wymaga więcej wysiłku niż to się
niektórym wydaje zrezygnował z pracy w zarządzie i objął stanowisko
przewodniczącego rady nadzorczej. Sprowadzało się to do wyboru odpowiednich
ludzi do kierowania firmą oraz do pilnowania aby co roku na jego konto wpływała
dywidenda w satysfakcjonującej wysokości. Miał dzięki temu czas i pieniądze aby
poświęcić się milszym zajęciom. Udzielał się w lokalnym klubie golfowym,
uprawiał też żeglarstwo na pokładzie własnego jachtu. Znany był z
zainteresowania płcią przeciwną. Na temat jego romansów krążyły liczne plotki. Sylwetka
zaginionego, jaka wyłaniała się z policyjnych ustaleń nie wzbudzała sympatii
inspektora Thompsona, aczkolwiek w głębi ducha nie dziwił się, że Morton
korzystał z możliwości, jakie dało mu życie. Każdy by tak chciał, ale nie każdy
ma tyle szczęścia. Po kilku dniach wyszła na jaw interesująca okoliczność. Na
kilka dni przed zaginięciem pana Mortona na jego konto wpłynęła dywidenda z
firmy za ostatni rok, tym razem w wyjątkowej wysokości. Chodziło o kwotę
siedmiocyfrową. Co ciekawsze, niedługo po tym pieniądze zostały przelane na
zagraniczne konto. Bank poinformował, że zlecenie nadeszło przez internet z
laptopa Ashleya Mortona. Policja usiłowała ustalić co stało się z tymi
pieniędzmi ale bezskutecznie. Zwrócono się do zagranicznego banku, do którego
trafił przelew. Bank ten, podobnie jak inne banki działające w tamtym kraju,
budował swoją reputację na tym, że nie udziela informacji o pieniądzach swoich
klientów. Na zapytanie policji odpowiedział kurtuazyjnie, że istotnie, otrzymał
przelew z konta pana Mortona na anonimowe konto założona na hasło. Niedługo
później ktoś podał hasło i przelał pieniądze do innego banku w innym kraju.
Szczegółów bez zgody klienta bank nie ma w zwyczaju podawać. Transfer pieniędzy
za granicę wydawał się potwierdzać przypuszczenia pani Morton. Jej małżonek
mógł zdecydować się na rozpoczęcie nowego życia bez żony, być może z nową
partnerką, i mógł chcieć zatrzeć za sobą ślady. W gruncie rzeczy, w jego
sytuacji, mógł sobie na taki krok pozwolić. Wiedział, że bez niego firma
świetnie sobie poradzi. Zapewne pod jego nieobecność powołany zostanie jakiś
fundusz powierniczy. Gdyby panu Mortonowi kiedyś skończyły się pieniądze lub
znudziła się nowa partnerka, to zawsze będzie mógł powrócić do firmy i do
dawnego życia.
W sprawach gdy ginął bogaty mąż
zawsze należało brać pod uwagę, że przyczyniła się do tego żona. Jednak w
takich wypadkach zazwyczaj dochodziło do morderstwa, a licząca na spadek
małżonka usiłowała zorganizować je w taki sposób aby nie padło na nią
podejrzenie. Fakt, że pan Morton zniknął przemawiał na korzyść jego małżonki,
gdyż stawiało ją to w niewyjaśnionej
sytuacji. Gdyby chciała odziedziczyć pieniądze męża to z prawnego punktu widzenia lepiej byłoby dla niej gdyby
jego śmierć była stwierdzona. Na jej korzyść przemawiała również kwestia
dokonanego z jego komputera przelewu pieniędzy
za granicę. Ponieważ ciała Ashleya Mortona nie znaleziono nikomu nie
postawiono zarzutów, a on figurował w rejestrze osób zaginionych. Policja
dyskretnie obserwowała dalsze poczynania pani Morton. Jej prawnicy porozumieli
się z prawnikami pozostałych krewnych męża posiadających częściowe udziały w
przedsiębiorstwie. Do czasu wyjaśnienia losów Ashleya Mortona powołano fundusz
powierniczy mający na celu nadzór nad
firmą oraz przynoszonymi przez nią zyskami. Policja, mając w pamięci
zaginione pieniądze, dyskretnie monitorowała bankowe konta pani Morton
sprawdzając, czy nie trafiają na nie jakieś
podejrzane kwoty z zagranicy. Niczego takiego jednak nie stwierdzono.
Mniej więcej po roku Priscilla
Morton oświadczyła, że ma już dość sytuacji, w której nie wie czy jest wdową,
czy też porzuconą małżonką. Prawnicy wytłumaczyli jej, że uznanie męża za
zmarłego w tak krótkim czasie po zaginięciu nie wchodzi w grę w sytuacji
gdy nie znaleziono jego ciała,. Coś
takiego byłoby zapewne możliwe gdyby małżonek figurował na liście pasażerów
zaginionego samolotu ale nie w obecnych okolicznościach. Wobec tego, za poradą
jurystów wniosła o rozwód z winy męża z tytułu porzucenia. Po dłuższym
procesie, w którym na jaw wyciągnięto skłonność pana Mortona do atrakcyjnych kobiet,
oraz kwestię zagranicznego przelewu rozwód został orzeczony. Jeszcze więcej
zachodu było z podziałem majątku. Prawnicy pani Morton oraz rodziny jej męża po
dłuższych negocjacjach doszli do porozumienia, na mocy którego otrzymała ona
dziesięć procent udziałów w firmie, a pozostałą część majątku zdecydowano się
pozostawić w funduszu powierniczym na wypadek gdyby w przyszłości pan Morton
się odnalazł lub też gdyby ponad wszelką wątpliwość stwierdzono jego śmierć. Na
mocy ugody ustalono, że gdyby nie zaszła żadna z tych okoliczności dalsze
negocjacje co do przyszłości majątku nastąpią po piętnastu latach.
Odnalezienie ciała Ashleya
Mortona zmieniło sytuację. Inspektor Morton prowadził teraz śledztwo w sprawie
morderstwa. Naturalnym punktem zaczepienia był samochód, którym pan Roberts
dojechał do grobu. Chociaż księgowy w swoich zeznaniach zaklinał się, iż auto
samo doprowadziło go do miejsca spoczynku doczesnych szczątków pana Mortona,
to inspektor przyjął logiczne założenie,
że wbrew temu co zeznał, musiał on jednak przypadkiem uruchomić w nawigacji
trasę, którą w przeszłości ktoś zawiózł trupa do lasu. Wobec tego trzeba było
ustalić do kogo należało poprzednio auto
zakupione w salonie przez Robertsa. Wizyta w salonie przyniosła sensacyjne
odkrycie. Okazało się, że poprzednim właścicielem terenówki był nie kto inny
jak Ashley Morton. Zdaniem inspektora
wersja, że wierne auto samo wskazało grób swojego właściciela nadawała się
jedynie na scenariusz horroru klasy C ale nie dla policji. Należało zatem
ustalić co działo się z samochodem od czasu zaginięcia Mortona do momentu kiedy
wóz trafił do salonu. Inspektor
przypomniał sobie, że dwa lata temu, gdy zaginięcie zostało zgłoszone
sprawdzał, co stało się z samochodem. Okazało się, że auto zostało w domowym
garażu. Inspektora wtedy to nie zdziwiło bo jeśli ktoś planował nowe życie i
chciał zniknąć bez śladu to wyjazd własnym samochodem nie byłby dobrym
pomysłem. Obecnie systemy odczytujące numery rejestracyjne na płatnych drogach
i w miejskich systemach monitoringu są
na tyle popularne, że odnalezienie auta, a w ślad za tym jego kierowcy byłoby
jedynie kwestią czasu. Obecnie wyszło na jaw, że terenówka do niedawna wciąż stała
w garażu. Dopiero po orzeczeniu rozwodu, kiedy status majątku został ustalony
zdecydowano o sprzedaży i auto trafiło do salonu, gdzie wpadło w oko panu
Robertsowi, a następnie po jego pełnej wrażeń pierwszej jeździe wróciło do
sprzedawcy.
Terenówkę wzięli obecnie na
warsztat policyjni technicy. Po rozpyleniu w bagażniku odpowiedniego roztworu w
świetle ultrafioletowym ukazały się niewielkie, ale wyraźnie widoczne ślady
krwi. Nie ulegało wątpliwości, że Ashley Morton został przewieziony własnym
samochodem na miejsce spoczynku, który
miał być wieczny, a okazał się tymczasowy.
To wystarczyło aby postawić zarzut zabójstwa pani Morton. Nie potrafiła
wskazać nikogo innego kto mógłby skorzystać z terenówki jej męża aby
przetransportować ciało do lasu. Wersja,
że ktoś obcy napadł Ashleys w jego samochodzie, zabił, a następnie wywiózł i
pochował nie wchodziła w grę, bo w takim przypadku auto nie wróciłoby do
garażu. Motyw w postaci dziedziczenia majątku męża był oczywisty. W tej
sytuacji prawnicy przekonali Priscillę do pójścia na ugodę. Przedstawiła
następującą wersję wypadków. Od kilku miesięcy pomiędzy mężem a nią się nie
układało. Krytycznego dnia doszło do sprzeczki. Poszło o pieniądze. Ashley od pewnego czasu
spodziewał się wypłaty znacznej dywidendy. Priscilla zorientowała się, że wkrótce
po tym jak przelew z firmy trafił na jego konto mąż wytransferował całą sumę za
granicę. Kiedy zapytała go co to ma znaczyć zrobił się agresywny. Był po kilku
szklaneczkach whisky. Doszło do przepychanki, w wyniku której on się potknął i
uderzył tyłem głowy w kamienny okap kominka. Pani Morton straciła głowę. Z
obawy, że jako potencjalna spadkobierczyni będzie oskarżona o morderstwo
spanikowała i postanowiła pogrzebać ciało męża w lesie. Fakt, że przy tej okazji przypadkiem zapisała
w pamięci GPS miejsce pochówku świadczył o tym, że działała w afekcie, bo gdyby
planowała zabójstwo na zimno, to nie popełniłaby takiego kardynalnego błędu. W
rezultacie sąd postanowił skazać ją jedynie na trzy lata więzienia. Inspektor
Thompson mógł ostatecznie zamknąć sprawę. Terenówka przestała być dowodem w
sprawie i wróciła do salonu.
Ludzie znający się na informatyce
twierdzili, że Tony Leroy miał zadatki na dobrego hakera. On sam jednak nie
widział się w roli zapuszczonego gościa siedzącego w ciemnym pomieszczeniu przy trzech monitorach pomiędzy opakowaniami
po pizzy. Zdecydowanie wolał bezpośrednie kontakty z żywymi ludźmi, a zwłaszcza
z kobietami. Prowadził niewielką firmę
informatyczną świadczącą usługi na rzecz prywatnych osób. Nie narzekał na brak
klientów. Ludzie zapominali haseł, systemy się zawieszały, a twarde dyski
zapełniały. W takich i podobnych przypadkach Tony przybywał z pomocą. Do
najlepszych klientek należały niepracujące żony bogatych mężczyzn, które z
braku lepszego zajęcia wiele czasu spędzały na lansowaniu się w mediach społecznościowych. W ten sposób
poznał Priscillę Morton. Pomógł jej
odzyskać maile, które przez pomyłkę
skasowała. Przy okazji zapoznał
się z jej korespondencją z przyjaciółkami, z której wynikało, że pani Morton w
małżeństwie nie czuje się usatysfakcjonowana. Z tych maili wyłaniał się też
obraz jej ideału mężczyzny. Mając taką wiedzę mógł grać przed nią faceta
zbliżonego do tego ideału. W rezultacie
ich relacja z biznesowej zamieniła się w intymną. Tony’iemu nie zależało na
wejściu w stały związek, nie miał natomiast nic przeciw temu aby od czasu do
czasu spotkać się z Priscillą w jakimś hotelu położonym
dostatecznie daleko od ich stałego miejsca zamieszkania. Zdawał sobie sprawę,
że w sieci nic na dobre nie ginie, nawet jeśli zostanie skasowane. Nigdy nie
umawiał się na randki poprzez maile czy smsy. Do kontaktów z panią Morton
używał przedpłaconych telefonów, których karty od czasu do czasu zmieniał. Dla
niego była to niezobowiązująca, wygodna znajomość. Nie mógł jednak nic poradzić
na to, że ona zaczynała traktować go jak kogoś coraz bardziej istotnego w jej
życiu. Kiedy jej mąż stracił życie w
wyniku małżeńskiej sprzeczki zwróciła się o pomoc właśnie do niego. W pierwszym
odruchu nie chciał pozwolić uwikłać się w tę historię, tym bardziej, że kiedy
wstrząśnięta pani Morton poinformowała go co spotkało jej męża, odniósł
wrażenie, że bardziej niż losem małżonka
przejęta jest problemami z odziedziczeniem jego majątku,
jakie mogą pojawić się w tej sytuacji. Nie
był do końca pewien czy jej mąż się potknął czy może został popchnięty. Zmienił
zdanie kiedy dowiedział się o siedmiocyfrowej dywidendzie, jaka przed kilku
dniami trafiła na konto tragicznie zmarłego pana Mortona. Pomógł Priscilli
przygotować plan, którego głównym elementem było wytransferowanie pieniędzy za
granicę. Włamanie się do laptopa Ashleya było dla Tony’iego jak bułka z masłem.
Więcej problemu miał z dostępem do konta, bo system zabezpieczeń banku był
całkiem niezły. Okazało się jednak, że hasłem do konta Mortona był numer
rejestracyjny jego ulubionej terenówki. W rezultacie pieniądze znalazły się na
założonym w tym celu koncie w zagranicznym banku, a wkrótce potem przelane
zostały na kolejne konto w banku funkcjonującym na jednej z karaibskich
wysepek. Zajął się pochowaniem w lesie zwłok
Ashleya używając w tym celu jego auta. W tym momencie rozpoczął już jednak
realizację planu B, o którego istnieniu Priscilla nie miała pojęcia. Po zakopaniu zwłok zapisał w pamięci nawigacji
lokalizację grobu, a w bagażniku auta celowo pozostawił drobne ślady krwi.
Dzięki uprzedniej ostrożności w kontaktach jego związek z Priscillą nie wyszedł
na jaw. Przekonał ją, że tak musi pozostać gdyż spodziewał się, że w ramach
śledztwa policja sprawdzi, czy w życiu żony zaginionego nie ma innego mężczyzny.
Udało mu się również odwieźć ją od korzystania z ulokowanych za granicą
pieniędzy, gdyż dopływ gotówki niejasnego pochodzenia skierowałby na nią
podejrzenia. Udało się do czasu. Przez mniej więcej rok spotykali się
sporadycznie dbając o zachowanie tajemnicy. Jednak po uzyskaniu rozwodu Priscilla
zmieniła front. Zaczęła coraz natrętniej domagać się aby zamieszkali razem, a
przede wszystkim aby mogła zacząć wydawać pieniądze z dywidendy. Tony uznał, że
przyszła pora na realizację planu B. Pewnego wieczora wybrał się do lasu i częściowo
odkopał zwłoki Mortona. W tym samym czasie wykorzystując swoje hakerskie umiejętności
przez internet zainstalował w komputerze pokładowym terenówki wirusa, który uaktywnił
nawigację i skłonił nowego właściciela auta do jazdy, w wyniku której odkrył
grób. Wirus po realizacji zadania sam się skasował. Zanim policja aresztowała
Priscillę zdążył ją przekonać, że lepiej dla niej będzie jeśli zatai jego udział
w ukryciu zwłok męża. Gdyby wyszło na
jaw, że pozbyła się ciała do spółki z kochankiem nikt by nie uwierzył, że nie
było to zaplanowane morderstwo. Natomiast wersja, że działa sama i w panice zapisała przez pomyłkę miejsce pochówku w nawigacji w sposób bardziej
wiarygodny wskazywała na brak premedytacji.
Plan B się powiódł. Tony miał Priscillę
z głowy na trzy lata i dostęp do konta na Karaibach. Mógł zdecydować czy
poczeka na jej wyjście z więzienia czy może wcześniej skorzysta z pieniędzy w
jakiś przyjemny sposób. Z tym wyborem mógł poczekać. Na razie postanowił, że
wybierze się na drinka aby uczcić powodzenie planu. Była to ostatnia decyzja w
jego życiu. Kiedy wyszedł na chodnik przed domem uderzyła go rozpędzona, czarna
terenówka. Gdyby przejechał go zwykły samochód osobowy z niską, pochyłą maską,
która podcięłaby mu nogi, to przy odrobinie szczęścia mógłby skończyć ze
wstrząsem mózgu i połamanymi kośćmi udowymi. Jednak wysoki, wykonany z rury
zderzak terenówki najpierw z ogromną siłą popchnął go w przód, a następnie
20-calowe koła auta przejechały po nim nie pozostawiając przybyłemu na miejsce wypadku
lekarzowi innego wyboru niż wypisanie aktu zgonu.
Kierowca, który niedawno nabył w
salonie używanych aut terenówkę Ashleya Mortona zaklinał się, że nie mógł nic
zrobić. Auto rozpędzało się, nie chciało skręcać ani hamować. Eksperci po zbadaniu
wozu stwierdzili, ż komputer pokładowy zawiesił się blokując jednocześnie
tempomat, układ wspomagania kierownicy oraz ABS. W rezultacie kierowca
rzeczywiście nie mógł zapobiec wypadkowi. W opinii ekspertów stwierdzono, że prawdopodobieństwo
jednoczesnego wystąpienia awarii trzech systemów jest bliskie zera. W pisemnym
raporcie nie użyto tego stwierdzenia, lecz w ustnych zeznaniach jeden ze
specjalistów powiedział, że wyglądało to tak jakby terenówka celowo uwzięła się
na swoją ofiarę.