wtorek, 14 maja 2019

Bajka o łaskawym księciu

Ponieważ nie chciałbym być posądzany o angażowanie się w trwającą  kampanię wyborczą unikam aktualnych tematów i zamieszczam historię z zamierzchłej przeszłości. 


Bajka o łaskawym księciu
                Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma rzekami leżało niewielkie księstwo.   Mówiąc między nami, to księstwo było tak niewielkie, że właściwie było  tylko niezbyt dużym miastem. Jednak w tamtych czasach istniały liczne księstwa-miasta i nikogo to nie dziwiło.   Najlepszym dowodem na to, że miasto zasługiwało na rangę  księstwa był zamek książęcy sąsiadujący z miejskimi murami. Zamek miał siedem wież, ż których najwyższa była tak wysoka, że z jej szczytu widać było cały obszar księstwa.  Księstwem rządził książę Mieczysław. Był to władca o dobrym sercu, który marzył o tym, aby poddani nadali mu przydomek Mieczysław Łaskawy.  Książę nie planował podbojów sąsiednich ziem, a tak się szczęśliwie złożyło, że  w tym samym czasie książęta władający sąsiednimi ziemiami nie planowali podboju ziemi Mieczysława. W związku z tym nie było potrzeby budowy nowych, wyższych murów obronnych, dodatkowych, mocniejszych baszt ani zakupu katapult o większym zasięgu. Z tego powodu w skarbcu książęcym pojawiły się fundusze, które książę w swej łaskawości zamierzał spożytkować ku poprawie dobrobytu poddanych.
                Pewnego poranka książę Mieczysław wybrał się na spacer po mieście.  Przeszedł przez zwodzony most prowadzący od zamku do miejskiej bramy i znalazł się na ulicy wiodącej do rynku. Z zadowoleniem patrzył na dobrze odzianych i zadowolonych z życia mieszczan, którzy na widok księcia pochylali się w pełnych szacunku pokłonach. Władca cieszył się, że poddani mają się dobrze i wiedzą,  iż zawdzięczają to jego roztropnym rządom. W pewnej chwili jednak wzrok jego padł na zapłakaną kobietę niosącą dziecko na rękach.
                - Czemuż płaczesz, dobra kobieto? – zapytał zatroskany.
                Dziewczyna uklękła przed księciem, pochyliła głowę i wyszeptała przez łzy:
                - Bo nie stać mnie na chleb dla dziecka, najmiłościwszy panie.
                Wstrząśnięty książę wyjął z sakiewki talara, wręczył kobiecie, która wybuchła  jeszcze gwałtowniejszym płaczem, tym razem z radości i wdzięczności.  Nie czekając na koniec jej podziękowań czym prędzej pospieszył na zamek i zwołał posiedzenie Rady Książęcej.
                - Jak to możliwe, aby po kilku latach urodzaju, pokoju i braku zagrożenia ze strony sąsiadów w moim księstwie byli ludzie, których nie stać na chleb? – zapytał zagniewany.
                Zobowiązał Wielkiego Kanclerza Rady do sporządzenia raportu. Kanclerz solidnie wywiązał się z zadania. Nie upłynęły nawet dwie niedziele, kiedy zaprezentował pergamin  zapisany gęsim piórem. Dokument precyzyjnie wskazywał na przyczyny niezgodnej z intencjami władcy sytuacji. Miasto będące stolicą księstwa liczyło tysiąc rodzin, z których każda potrzebowała jednego bochenka chleba dziennie. Tymczasem cech piekarzy miał dziewięciu członków, z których każdy był w stanie upiec każdego dnia sto chlebów co w sumie dawało dziewięćset. Cena bochenka ukształtowała się na poziomie dwu srebrnych groszy, a w rezultacie dla stu najbiedniejszych rodzin, których nie było stać aby taką sumę codziennie zapłacić, chleba brakowało.
                Rada Książęca, wyczuwając wolę władcy przedstawiła plan rozwiązania tego problemu. Mając na uwadze dobrą sytuację książęcego skarbca, zasugerowała aby stu najbiedniejszym rodzinom wypłacać codzienną zapomogę w wysokości grosza dziennie. W ten sposób biedaków będzie stać na chleb, a książę zyska ich dozgonną wdzięczność.
                Książę, nie wahając się ani chwili podpisał stosowny dekret, który został przez heroldów niezwłocznie ogłoszony na  rynku pośród okrzyków mieszczan sławiących mądrość i wielkie serce władcy. Niestety, następnego ranka piekarze znów upiekli jedynie dziewięćset bochenków, a ponieważ chętnych z pieniędzmi było już tysiąc, to cena podskoczyła do trzech groszy, a setka najbiedniejszych rodzin pozostała nadal głodna.
Książę zapałał gniewem i na wniosek Rady nakazał ściąć na rynku piekarza, który jako pierwszy podniósł ceny. Egzekucji dokonano niezwłocznie. Zgromadzone licznie pospólstwo wznosiło okrzyki na cześć sprawiedliwego księcia i złorzeczyło chciwemu piekarzowi, który wypaczył intencje władcy i udaremnił jego wielkoduszne zamiary. W rezultacie w mieście pozostało tylko ośmiu piekarzy, którzy następnego ranka byli w stanie upiec jedynie osiemset bochenków. Nikt już nie śmiał podnosić cen, więc przed piekarniami ustawiły się długi kolejki. Ponieważ każda rodzina, dzięki książęcej dotacji, dysponowała już dwom groszami, sprzedaż odbywała się na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy. Niektórzy spośród tych co wstali najwcześniej i kupili chleb, decydowali się odsprzedać go za  pięć groszy bogatszym, którzy zaspali.
Książę ponownie zwołał Radę i polecił jej opracować sposób walki ze spekulacją. Rada z zapałem wzięła się do dzieła. Jeszcze przed wieczorem nakreśliła zarys planu, który przewidywał zaangażowanie książęcych halabardników do kontroli kolejek przed piekarniami. Dla spekulantów przewidziano surowe kary z obdzieraniem ze skóry i gotowaniem we wrzątku włącznie.  Książę, rad nierad, podpisał kolejny dekret i udał się na spoczynek. Kiedy szedł zamkowym krużgankiem ku alkowie, w jego głowie rodziły się pełne rozgoryczenia myśli na temat ludzkiej niewdzięczności. Wszak chciał dać poddanym dobrobyt, a na skutek chciwości niektórych z nich wszystko zmierzało ku represjom i torturom. Miał nadzieję, że przynajmniej uczciwi poddani  zrozumieją, że to nie jego wina.  Długo nie mógł zasnąć obracając się w łożnicy z boku na bok. Kiedy wreszcie na chwilę zapadł w płytką drzemkę obudziła go jasność dobiegająca z rogu komnaty. Otworzył oczy i ujrzał dobrą wróżkę trzymającą w ręku różdżkę, od której biła jasna poświata.
- Czemuż to, miłościwy książę, widzę na twym obliczu wyraz zatroskania? – zapytała wróżka.
Książę opowiedział o wydarzeniach ostatnich dni, o swoim pragnieniu uszczęśliwienia poddanych i niecnej chciwości niektórych  z nich, co zniweczyło jego dobre zamiary.
- Jeśli chcesz, miłościwy książę, aby twoi poddani nie byli głodni, to daj im chleba, nie pieniędzy. Jeśli pragniesz aby żyli w dobrobycie to nie dawaj im zapomóg, tylko stwórz takie warunki  aby mogli i zechcieli sami zapracować na swój dostatek.  Zważ jednak, najjaśniejszy panie, że jeśli pójdziesz za moją radą to nie będziesz mógł  liczyć na wdzięczność wszystkich mieszkańców księstwa bo część  z nich wolałaby dostać grosz do ręki zamiast na niego zapracować . Ponadto, trudniej przyjdzie ci rządzić gdyż dumni obywatele, którzy wiedzą, że swój dobrobyt zawdzięczają swej własnej pracy, a nie książęcej łasce, nie będą korzyć się przed tobą.
Kiedy zapiał kur i wzeszło słońce, książę sam nie wiedział czy dobra wróżka rzeczywiście odwiedziła po północy jego zamek, czy też tylko mu się przyśniła. Pomimo tego, zdecydował co czynić.  Z samego rana odwołał poprzednie dekrety. Cofnął zapomogi dla najbiedniejszych, a zaoszczędzone w ten sposób fundusze spożytkował na budowę nowych piekarni. Tym ,których dotąd nie było stać na chleb zaoferował pracę przy budowie, naukę piekarskiego fachu i pracę w nim po ukończeniu dzieła.  Po kilku miesiącach w mieście wypiekano ponad tysiąc bochenków chleba i z tego powodu ceny spadły do półtorej grosza.  Dawni biedacy, dysponujący dochodem z pracy w nowych piekarniach oprócz chleba kupowali inne towary, co dało kolejne miejsca pracy. Halabardnicy, zamiast uganiać się w nieskutecznej pogoni za spekulantami, zajęli się ściganiem innych złoczyńców. W księstwie zapanował dobrobyt i bezpieczeństwo. Przepowiednia wróżki spełniła się całkowicie. Również w tym, że nie wszyscy mieszkańcy księstwa docenili politykę księcia. Nie spełniło się jego marzenie, żeby współcześni poddani nazwali go Mieczysławem Łaskawym. Za to po latach przeszedł do historii jako Mieczysław Wielki.
A morał z tej bajki jest taki: Szkoda, że nasi współcześni władcy nie wierzą w dobre wróżki, lecz wolą słuchać rad specjalistów od marketingu politycznego.