Zagadka kryminalna
Ciało na chodniku
przed eleganckim apartamentowcem zauważył wczesnym rankiem przypadkowy
przechodzień. Na miejscu wypadku po
chwili zjawiła się wezwana przez niego karetka. Ratownicy widząc liczne obrażenia, w tym urazy głowy, jakie odniosła
kobieta, od początku nie byli dobrej myśli. Mimo to przez ponad czterdzieści
minut prowadzili reanimację. Na koniec
lekarz dowodzący ekipą z karetki stwierdził, że trzeba się poddać.
- Niestety, -
zwrócił się do inspektora Jankowskiego, który przybył na miejsce wkrótce po
karetce i z boku przyglądał się akcji ratunkowej. – My już nic tu nie możemy
zdziałać. Teraz to robota dla was i prokuratora.
- Co jej się
stało? – zapytał policjant. – Ktoś ją napadł?
- Nie sądzę. –
odpowiedział lekarz. – Oczywiście, ostatecznych wniosków dostarczy sekcja zwłok, ale mnie to wygląda
na upadek z dużej wysokości. Liczne złamania kości, potrzaskana czaszka i
sądząc po krwotoku, również poważne uszkodzenia narządów wewnętrznych. Gdyby ją
ktoś napadł i pobił to obrażenia nie
byłyby tak rozległe.
Inspektor
spojrzał w górę na fasadę budynku i wetchnął. Wyglądało na to, że będzie musiał
prowadzić śledztwo w sprawie morderstwa. Wszystkie okna w sześciopiętrowym
apartamentowcu wyglądały na szczelnie zamknięte, a samobójcy raczej nie zamykają
za sobą okien. Ustalił z lekarzem, że
karetka zabierze ciało do Instytutu Medycyny Sądowej kiedy tylko policja wykona
dokumentację fotograficzną. Minęła siódma rano, lada chwila ulica miała się
zapełnić ludźmi, w tym dziećmi spieszącymi do szkoły i należało zrobić co można
aby oszczędzić mieszkańcom miasta makabrycznego widoku. Fragment zakrwawionego chodnika
otoczono parawanem z napisem „Wypadek”. Podczas gdy ratownicy umieszczali ciało
ofiary na noszach inspektor Jankowski zadał lekarzowi kilka pytań.
- Doktorze,
wiem że ostatecznych odpowiedzi udzieli sekcja, ale pomogłoby mi na tym etapie
śledztwa gdybym wiedział kiedy zginęła. Może pan to wstępnie określić?
- Myślę, że
upadła i zginęła na miejscu krótko przed naszym przyjazdem. Ranek jest dość
chłodny, a kiedy podejmowaliśmy reanimację była jeszcze całkiem ciepła.
- Czyli piąta,
wpół do szóstej?
- Mniej więcej
w tym przedziale. Trudno będzie określić dokładniej.
- Ma na sobie wieczorową
sukienkę. – zauważył inspektor. –Wygląda na to, że nie przespała tej nocy.
Chyba jakiś późny powrót z imprezy. Gdyby była rannym ptaszkiem, to raczej ubrałaby
na siebie coś innego. I jeszcze jedno, doktorze. Kiedy przyjechaliście to nie
leżała w pobliżu jakaś torebka czy coś w tym rodzaju? W tej sukni, jaką denatka
ma na sobie, zdaje się nie ma żadnych kieszeni ani innego miejsca gdzie dałoby
się trzymać dokumenty.
- Znaleźliśmy
ją w tym miejscu w pozycji, jaka pasuje do położenia ciała po upadku z wysoka.
Żadnych przedmiotów w pobliżu nie zauważyłem.
- A buty? –
zapytał inspektor. – Nie ma ich na nogach. To zrozumiałe, bo mogły spaść przy
upadku, ale powinny leżeć gdzieś w pobliżu.
- Nie było
butów. – odpowiedział doktor. – Spadła na bosaka, chyba że jakaś ludzka hiena
ukradła obuwie zanim się tu zjawiliśmy. Natomiast wracając do dokumentów to ma
pan rację, nie miała ich przy sobie. W tej sukni rzeczywiście nie ma żadnych
kieszonek. Zauważylibyśmy podczas reanimacji.
- Wobec tego
będzie problem z identyfikacją. – stwierdził inspektor.
Jego uwagę
usłyszał mężczyzna stojący w grupce ludzi przypatrujących się działaniom
ratowników medycznych i policjantów.
- Ja ją znam.
– powiedział do inspektora. – Właściwie to nie znam, ale wiem kto to jest. Mieszka to znaczy, mieszkała w tym samym
budynku co ja. – wskazał na górujący nad chodnikiem apartamentowiec.
- Zna pan
nazwisko? – zapytał Jankowski.
- Tak, to
Justyna Dębińska, znana pisarka. Zajmowała penthouse na ostatnim piętrze.
Inspektor
ponownie spojrzał w górę na fasadę budynku. Z dołu nie było widać, że na dachu
znajduje się taras, a pośrodku niego eleganckie mieszkanie o ścianach na tyle
cofniętych w stosunku do fasady, że nie dało się ich dostrzec z chodnika. Jeśli ta kobieta wypadła z najwyższego
pietra, to wyjaśniało to fakt, że wszystkie okna na niższych piętrach były
pozamykane. Jankowski doszedł do wniosku, że skoro nie ma pewności, czy denatka
wyskoczyła sama, czy może ktoś ją wypchnął to należy pilnie obejrzeć jej
mieszkanie. Być może zachowały się jakieś ślady, które pozwolą ustalić co się
stało. Podszedł do dwu policjantów, z
którymi przyjechał na miejsce wypadku.
-
Sprawdziliście dokładnie teren i zabezpieczyliście ślady?
- Tak, panie
inspektorze. To znaczy sprawdziliśmy ale nie było czego zabezpieczać. Oprócz
ciała i krwi na chodniku niczego niezwykłego tu nie ma.
Inspektor
polecił jednemu z aspirantów pilnować ogrodzonego parawanem terenu do przybycia
prokuratora, a drugiemu kazał iść ze sobą. Udali się do wejścia do
apartamentowca pilnowanego przez portiera. Wylegitymowali się i zapytali czy na
portierni znajdują się zapasowe klucze do mieszkania na szczycie budynku. Kiedy okazało się, że tak, polecili
portierowi aby je zabrał i udał się z nimi na górę. Wysiedli z windy. Na ostatnim piętrze
znajdowało się tylko jedno mieszkanie, więc nie było wątpliwości do których
drzwi się skierować. Inspektor Jankowski głośno zapukał i zawołał „Policja!
Proszę otworzyć!”. Po chwili powtórzył pukanie i okrzyk. Ponieważ nie było
odpowiedzi kazał portierowi otwierać. Na
wszelki wypadek wyjął i odbezpieczył służbowy pistolet. Jeśli pani Justyna nie
postanowiła z własnej woli opuścić mieszkania nietypową drogą, to nie można
było wykluczyć, że ktoś kto jej w tym
pomógł nadal znajduje się w środku. Po wejściu do holu pierwszą rzeczą, jaka
rzuciła się policjantom w oczy były otwarte drzwi na taras. Najpierw sprawdzili
dokładnie czy kogoś nie ma w środku. Zaglądali do szaf, schowków i we wszystkie
zakamarki, gdzie było dość miejsca aby ktoś mógł się ukryć Apartament był jednak pusty. Dopiero po
stwierdzeniu tego Jankowski wyszedł na taras. Tam również nikogo nie znalazł.
Wychylił się przez balustradę i spojrzał na grupkę gapiów, którzy nadal, nie
wiadomo na co licząc, stali w pobliżu rozłożonego na trotuarze parawanu.
Przyjrzał się dokładniej balustradzie i podłodze tarasu szukając jakichś śladów
ale gołym okiem niczego nie dostrzegł. Na odciski palców i całą pozostałą
technikę przyjdzie czas. Inspektor wrócił do wnętrza. Dopiero teraz zauważył,
że na eleganckim biureczku w przylegającym do sypialni gabinecie stoi laptop,
na którym migały jakieś wzorki generowane przez ściemniacz ekranu. Ocenił, że mieszkanie wraz z wyposażeniem
musiało być warte ze dwa miliony. Z tego co słyszał, literaci rzadko byli
milionerami, więc nasuwało się pytanie w jaki sposób pani Justyna dorobiła się takiego lokum. W każdym razie śmierć znanej, i najwyraźniej
zamożnej, pisarki z pewnością wzbudzi zainteresowanie mediów, więc śledztwo
będzie należało prowadzić starannie.
Trzeba będzie zacząć od zdjęcia odcisków palców, śladów DNA i tak dalej.
Zamknięte drzwi wejściowe do pustego mieszkania i otwarte drzwi na taras wskazywały na samobójstwo, tym bardziej, że
klucze od drzwi zewnętrznych wisiały na haczyku w holu, najwyraźniej odwieszone
tam przez Dębińską po powrocie. Wskazywało to, że nikt nie mógł wyjść z
mieszkania i zamknąć go od zewnątrz
używając kluczy właścicielki. Nie
dało się jednak wykluczyć, że ktoś, kto posiadał drugi komplet opuścił mieszkanie
po dokonaniu morderstwa. Jankowski zwrócił się do aspiranta:
- Chcę mieć na
jutro wszystkie informacje o denatce. Rodzina, inne osoby, z którymi
utrzymywała kontakty, zwłaszcza na tyle bliskie, że mogła im udostępnić
klucze do mieszkania.
Zarówno
aspirant jak i lekarze medycyny sądowej starannie i szybko wywiązali się z
obowiązków. Protokół z sekcji zwłok stwierdzał, że obrażenia są typowe dla
upadku z dużej wysokości. Na ciele denatki nie znaleziono śladów walki, pod jej
paznokciami nie było żadnych fragmentów skóry ewentualnego napastnika. Badanie
krwi wykazało jedynie niewielką zawartość alkoholu, daleko za małą aby kobieta mogła
utracić kontrolę nad sobą. Nie znaleziono też żadnych innych substancji,
którymi mogłaby zostać odurzona. Wyniki
te wzmacniały teorię o samobójstwie.
Pozostawało ustalenie motywu.
Z informacji
zgromadzonych przez aspiranta wynikało, że Justyna Dębińska pochodziła z
Dolnego Śląska. Jej rodzice zmarli kilka lat wcześniej, rodzeństwa nie
posiadała. Tyle wynikało z oficjalnych baz danych. Dalsze informacje można było
z łatwością znaleźć w internecie.
Denatka była popularną pisarką. Jej powieści nie cieszyły się uznaniem
krytyki lecz sprzedawały się w dużych nakładach. Nawet na plotkarskich
portalach nie było wzmianki o żadnym mężczyźnie, który byłby uważany za
partnera powieściopisarki. Przez kontakt z wydawnictwem udało się ustalić, że
osobą, która utrzymywała najbliższy kontakt ze zmarłą była jej agentka Jolanta
Sosnowicz. Inspektor Jankowski podjął decyzję o jej przesłuchaniu. Po spełnieniu formalności w postaci
zaprotokołowania personaliów, wieku,
zawodu i tym podobnych danych inspektor przeszedł do rzeczy.
- Mam przykry
obowiązek ustalenia okoliczności śmierci pani Justyny Dębińskiej. W tej chwili
wiele wskazuje na samobójstwo ale nie możemy jeszcze wykluczyć innych
możliwości. Mamy nadzieję, że pani
wyjaśnienia nam pomogą. Co łączyło panią z Justyną Dębińską?
- Byłam jej
agentką, to znaczy reprezentowałam ją wobec wydawnictw i w ogóle dbałam o jej
interesy. Dzięki temu ona mogła się skoncentrować na pisaniu.
- Czy można
powiedzieć, że panie się przyjaźniły? To znaczy czy Dębińska opowiadała pani o
sprawach osobistych, zwierzała się ze swoich nastrojów i tak dalej?
- Łączyły nas
przede wszystkim sprawy zawodowe. Ale oczywiście, po tylu latach współpracy
nasza relacja była dość bliska. Chyba można to określić przyjaźnią.
- Czy miała
pani klucze do jej mieszkania?
- Klucze? Nie,
oczywiście że nie. Po co miałabym je mieć?
- Czasem
udostępnia się klucze komuś zaufanemu na tak zwany wszelki wypadek. Jakieś
zalanie pod nieobecność właściciela, te sprawy.
- Nie było
takiej potrzeby. Zapasowe klucze na
takie okoliczności zawsze były na portierni apartamentowca.
- A czy był
ktoś inny kto miał w posiadaniu klucze do jej mieszkania?
- Nic mi o tym
nie wiadomo. A przypuszczam, że gdyby tak było to mogłabym się domyślić. Klucze
od mieszkania powierza się raczej osobie bliskiej. A Justyna nie była z nikim
na tyle blisko. W ogóle była osobą trudno nawiązującą relacje. Typ samotniczki
skoncentrowanej na pisarstwie. Nie zabiegała o popularność. Była dość nieufna
wobec ludzi usiłujących się do niej zbliżyć. Obawiała się, że komuś może
chodzić o jej pieniądze.
- Właśnie. –
powiedział inspektor. – Miałem zapytać o jej finanse. Apartament, w którym
mieszkała musiał sporo kosztować. Czy tyle zarabiała na pisarstwie, czy może
miała inne źródła dochodu?
- Nie wiem nic
o innych dochodach, natomiast wiem, że z kontraktów jakie w jej imieniu
negocjowałam miała dosyć pieniędzy aby kupić ten apartament. Nie chodzi tylko o
dochody z wydawnictwa. Justyna miała wyjątkowy dar. Potrafiła pisać tak
przekonująco, że czytelnicy nabierali ochoty na bliższe zapoznanie się z tym, o
czym była mowa w jej książkach. W swojej debiutanckiej powieści opisywała jak
bohaterka ugotowała pewną egzotyczną potrawę. Ta potrawa zrobiła się szalenie
modna, ludzie wręcz oszaleli na jej punkcie. Akcja kolejnej książki toczyła się
na jednej z greckich wysp. Ilość turystów z naszego kraju wybierających się tam
na wakacje wzrosła po tym o kilkaset procent. Reklamodawcy szybko zorientowali
się w talentach Justyny. Od tej pory zawierałam w jej imieniu kontrakty na
opisywanie w kolejnych książkach określonych rzeczy. To się nazywa lokowanie
produktu. Na przykład producent aut płacił jej za to żeby bohaterka kolejnej
powieści jeździła samochodem określonego typu. I to działało. Od razu sprzedaż
tego modelu wystrzeliwała w kosmos.
Justyna pisała tak sugestywnie, że czytelnicy masowo naśladowali bohaterów,
których umieszczała w swoich książkach. To funkcjonowało do niedawna i
przynosiło dobre pieniądze. Krytycy nie poważali Justyny ale czytelnicy ją
uwielbiali i ulegali jej sugestiom. Jednak ostatnio ona powiedziała, że ma tego
dość. Oświadczyła, że ma dosyć wciskania ludziom kitu, i że teraz napisze
prawdziwą powieść, taką, że krytyka wreszcie ją doceni. I rzeczywiście, jak to się mówi, rzuciła się
w wir pracy.
- Kiedy
widziała ją pani po raz ostatni?
- Wieczorem
przed jej śmiercią. Niemal zmusiłam ją do przyjścia na przyjęcie wydawane przez
wydawnictwo, w którym mieli uczestniczyć też przedstawiciele firm
zainteresowanych lokowaniem swoich produktów w jej książkach. Pojawiła się na
chwilę, była tylko tyle ile musiała, wypiła jeden kieliszek wina i szybko
wyszła, jak to się mówi , po angielsku. Na pożegnanie powiedziała mi, że tak
się zaangażowała w nową powieść, że natychmiast musi wracać do domu i zabrać
się do pisania.
- Jeszcze
jedno pytanie. – zapytał inspektor.- Czy miała jakichś wrogów? Czy był ktoś kto
jej źle życzył, lub mógł zyskać na jej śmierci?
- To w sumie
trzy pytania. – stwierdziła agentka. – Ale odpowiedź jest jedna: nie.
Czytelnicy ją uwielbiali, wydawcy na niej zarabiali, a życia osobistego właściwie nie miała.
Po zakończeniu
przesłuchania inspektor Jankowski przez
chwilę analizował uzyskane informacje. Fakty się zgadzały. Justyna Dębińska
wyszła z przyjęcia w wydawnictwie i po powrocie do domu od razu wzięła się do
pisania, nie przebierając się nawet z wieczorowej sukni. Zdjęła tylko buty,
zapewne jakieś niezbyt wygodne szpilki. W pewnym momencie, już nad ranem,
wstała od laptopa, otworzyła drzwi na taras i boso skoczyła w dół. Po pewnym
czasie ekran na jej laptopie zgasł i pojawił się obrazki ze ściemniacza. Nic
nie wskazywało na morderstwo. Nie było
nawet widać kogoś kto miałby jakiś motyw, czy chociaż klucze do mieszkania.
Inspektor uznał, że pora przeczytać to, co Dębińska napisała w noc przed swoją
śmiercią.
Otworzył
mieszkanie pisarki kluczem z portierni. Laptop
nie był zabezpieczony hasłem. Po
naciśnięciu pierwszego z brzegu klawisza zniknął obraz ze ściemniacza i na
ekranie pojawił się tekst napisany w popularnym edytorze. Inspektor przewinął do początku i zaczął
lekturę. Nie był wielkim fanem
literatury, a zwłaszcza takiej, jaką lubią kobiety. Jeśli już to czasem sięgał
po jakąś powieść sensacyjną. Nie spodziewał się zatem, że dzieło zmarłej
tragicznie pisarki go wciągnie. Mylił się. Agentka miała rację. Dzieło Justyny
Dębińskiej wciągało. Opowiadało historię
kobiety w średnim wieku, która bezskutecznie poszukiwała sensu życia. Kolejni
mężczyźni sprawiali jej zawód i ból. Ukojenia szukała w pracy twórczej ale
małostkowi krytycy odmawiali jej satysfakcji.
Bohaterka coraz częściej myślała o samobójstwie. Opis był tak
sugestywny, że Jankowski poczuł, że jest bliski zrozumienia motywu, jaki
kierował autorką. Była tak utalentowana, opisała myśli samobójcze tak
sugestywnie, że sama im uległa.
Jankowski
wrócił do lektury. Po chwili podniósł wzrok znad laptopa, wstał i w zamyśleniu spojrzał w kierunku otwartych
drzwi na taras.