piątek, 14 stycznia 2022

Śnieg

 

Śnieg

                Śnieg. Ogromna ilość niewielkich kryształków lodu, z których każdy ma inny, niepowtarzalny kształt. Oto typowy przykład powtarzanej powszechnie informacji,  której nie da się zweryfikować. Bo niby jak? Nawet gdyby ktoś dokonał rzeczy nieprawdopodobnej i którejś zimy obejrzał pod mikroskopem wszystkie płatki porównując je ze sobą to jak sprawdzić czy w zeszłorocznym, dawno stopionym śniegu nie było takich samych kryształków?  Zresztą do cholery z tym, różne czy takie same. Liczy się to, że napadało akurat cztery centymetry i precyzyjnie przygotowany plan B diabli wzięli. Czy mogłem przewidzieć, że zimą spadnie śnieg? Raczej tak, ale że akurat w tym czasie i akurat cztery centymetry to już nie. W sumie to jego wina. No i tej zdziry.   Ale po kolei.

                Nad planem tego skoku pracowałem długi czas. Ponieważ jasne dla mnie było, że większej kasy szybko się uczciwą pracą nie dorobię, postanowiłem zorganizować napad. Ze góry wykluczyłem bank, supermarket, czy jakąkolwiek kasę obsługiwaną przez ludzi. To nie dla mnie. Należałoby straszyć jakąś bronią, wrzeszczeć, terroryzować, a i tak nie byłoby pewności czy jakiś ochroniarz albo kasjer nie okaże się kandydatem na bohatera i czy nie wywiąże się bijatyka albo nawet strzelanina.  To nie na moje nerwy. Nie jestem żadnym mięśniakiem ani brutalem. Za swoją mocniejszą stronę uważam intelekt i zdolność precyzyjnego planowania. Czyli pozostawał napad na bankomat. Odpadał wtedy czynnik ludzki, ale sprawa nadal nie była łatwa. Bo to żadna sztuka obrabować. Chodzi o to żeby obrabować i nie dać się złapać. A żeby nie dać się złapać nie należy pozostawić śladów, co w obecnych czasach przy powszechnych systemach monitoringu i całej tej informatycznej inwigilacji nie jest  proste.  Jest wręcz niemożliwe, bo jeśli policja zacznie szperać, to zawsze się czegoś doszpera. Zatem należało zrobić co można aby nie zaczęli szperać, zwłaszcza wokół mnie. Zacząłem od zapoznania się z budową bankomatów. Wpisałem w wyszukiwarkę: „jak zbudowany jest bankomat?” Wiem, oczywiście, że da się ustalić kto szukał takich informacji w internecie. Dlatego ten, jak to się mówi, research, wykonałem na rok przed planowaną datą napadu. Przecież nie będą w stanie sprawdzić wszystkich, którzy na przestrzeni wielu miesięcy interesowali się bankomatami. Ponadto, przed tym i po tym zadałem też wiele podobnych pytań w rodzaju: „jak działa automat do produkcji lodów włoskich?”, „jak zbudowany jest automat do sprzedaży biletów?” i tym podobne. W razie czego można będzie powiedzieć, że jestem pasjonatem tego typu urządzeń.  Doszedłem do wniosku, że należy wykluczyć bankomaty umieszczone wewnątrz banków lub centrów handlowych, a także zabudowane w ścianach budynków. Najłatwiejszy dostęp był do urządzeń stojących wolno. Pojeździłem trochę po okolicznych miastach i wytypowałem sobie bankomat stojący w pobliżu sporego marketu przed biurowcem, w którym nocą nie było ochrony, a najbliższy komisariat policji znajdował się w znacznej odległości. Trudniejszym zadaniem było ustalenie kiedy do tego urządzenia ładowana jest kasa. Rozważałem zainstalowanie na pobliskim drzewie kamerki internetowej, przez którą mógłbym obserwować bankomat ale odrzuciłem takie rozwiązanie. Nie jestem specem od informatyki ale założyłem, że jak zaczną szperać to mogą ustalić adres IP na jaki przekazywana była transmisja z kamery. Zabrałem się do rzeczy po staremu. Znalazłem niezbyt odległe, ale osłonięte krzewami miejsce, z którego mogłem prowadzić obserwację. Spędziłem tam kilka letnich nocy, co nie było wygodne, ale dzięki temu dowiedziałem się, że bankomat jest napełniany w każdy piątek około północy. Dodatkowo stwierdziłem przy tej okazji, że w noce z piątku na sobotę parking wokół biurowca jest pusty. Nie będę tu opisywał jak dobrać się do gotówki w bankomacie. W końcu to moja wiedza, której zdobycie zajęło mi trochę wysiłku. Poza tym, z całym szacunkiem, może to przeczytać każdy i nie zamierzam popularyzować metod napadów na bankomaty. Powiem tyle, że należy zacząć od wyrwania urządzenia z podłoża za pomocą silnego samochodu, najlepiej furgonetki. Należało zatem pozyskać wóz, poprzez który nie dojdą do mnie kiedy zaczną szperać. Inaczej mówiąc, należało ukraść furgonetkę krótko przed skokiem i porzucić ją zaraz po nim. W ten sposób doszedłem do wniosku, że potrzebuję wspólnika. W końcu nikt nie jest omnibusem. Żyjemy w czasach wąskiej specjalizacji. Skoro znam się na bankomatach, to nie muszę się znać na kradzieżach aut. Wspólnik, podobnie jak ja, nie mógł mieć żadnej kryminalnej przeszłości bo kiedy policja zacznie szperać to zacznie od sprawdzenia wszystkich notowanych. Znalezienie faceta, który potrafi ukraść furgonetkę ale nie figuruje w policyjnych bazach danych nie jest proste. Tym bardziej, że to powinien być gość godny zaufania, o poukładanym charakterze, który potrafi trzymać się planu i nie zawali go przez jakiś głupi wyskok. Nie można w takiej sprawie udać się do żadnej agencji HR ani zamieścić posta na fejsie. Miałem po prostu oczy i uszy otwarte, specjalnie nie rozpytywałem, ale po jakimś czasie dotarło do mnie, że jakiś znajomy znajomego znajomego pasowałby do takiej roli. Musiałem tak to rozegrać, żeby nie dało się nas ze sobą połączyć kiedy zaczną szperać.  Niby przypadkiem poznałem faceta w jakimś barze. Zagadałem i  udało się nawiązać znajomość. Spotykaliśmy się od czasu do czasu na piwie, w różnych lokalach, żeby ludzie nas nie kojarzyli jako kumpli. Nie podałem mu numeru telefonu żeby w razie czego nie powiązano nas poprzez bilingi.  Po kilku rozmowach upewniłem się, że facet się nadaje i przy kolejnym spotkaniu ostrożnie ujawniłem co zamierzam. Zdecydował się w to wejść i zgodził się na mój plan.

                Nie będę zanudzał szczegółami, powiem tyle, że skok przebiegł zgodnie z założeniem. W pewną wrześniową noc z piątku na sobotę wspólnik podjechał w umówione miejsce skradzioną furgonetką. Wsiadłem i razem pojechaliśmy na miejsce akcji. Dochodziła trzecia nad ranem. Wiedziałem, że bankomat znajduje się w polu widzenia kamery umieszczonej na ścianie biurowca na tyle wysoko, że trudno było ją unieszkodliwić. Dojeżdżając założyliśmy kominiarki, a na sobie mieliśmy ciuchy z sieciówki. W podobnych chodzi połowa chłopaków z miasta, więc policja nie będzie miała wielkiego pożytku z nagrania. Dowiedzą się tyle, że napad przeprowadziło dwu mężczyzn średniego wzrostu i średniej budowy ciała, prawdopodobnie młodych lub w średnim wieku. Obwiązaliśmy bankomat liną i używając wozu, wyrwaliśmy go z fundamentu. Dobranie się do gotówki poszło sprawnie. Zanim na miejscu zjawił się pierwszy patrol byliśmy już daleko. Pojechaliśmy na przedmieście, gdzie stały opuszczone zabudowania starego zakładu przemysłowego. Czekał tam na nas mój ukryty samochód. Polaliśmy kabinę skradzionej furgonetki benzyną i podpaliliśmy. Nigdy nie wiadomo czy policja nie znalazłaby jakiegoś naszego włosa, śladu DNA albo innego cholerstwa. Właściciel wozu był pewnie ubezpieczony, a firma ubezpieczeniowa nie zbiednieje więc nie było czego żałować. Po wszystkim spokojnie pojechaliśmy do mnie i poczekaliśmy do rana na otwarcie banków. Mój plan przewidywał zabezpieczenie łupu. Należało liczyć się z tym, że numery banknotów są odnotowane, więc musieliśmy się wstrzymać z wydawaniem zdobytej kasy. Uzgodniłem uprzednio ze wspólnikiem, że przez rok nie użyjemy tych pieniędzy, a później będziemy z nich korzystać ostrożnie, wydając na raz niewiele, wyłącznie w miejscach takich jak supermarkety, gdzie następuje  znaczny  obrót gotówki  i gdzie nawet w przypadku zidentyfikowania banknotu o notowanym numerze będzie nikła szansa aby ktoś zapamiętał kto nim zapłacił. Pozostał problem gdzie przechować te kasę tak, aby ktoś przypadkiem na nią nie natrafił. Uznałem, że najciemniej jest pod latarnią. Na długo przed skokiem, kiedy dopiero zaczynałem jego planowanie, wynająłem skrytkę bankową. I do tego banku udaliśmy się ze wspólnikiem niosąc torbę z gotówką. Wiedzieliśmy, oczywiście, że w takim banku zainstalowane są kamery monitoringu, które nas razem zarejestrują. Ale w końcu banki odwiedzają  tłumy klientów i nie było podstaw aby się obawiać, że ktoś przeglądając taśmy dojdzie do wniosku, że mamy coś wspólnego z napadem. Przynajmniej do czasu dopóki nie zaczną nas podejrzewać i szperać. Mimo wszystko unikaliśmy jednak kierowania twarzy w kierunku kamer. Istniała kwestia zaufania pomiędzy nami, wspólnikami. Żeby wyeliminować obawę, że któryś z nas sprzątnie drugiemu całą kasę ze skrytki umówiliśmy się, że  zmienimy ośmio-cyfrowy kod w zamku szyfrowym tak, że ja wpiszę pierwsze cztery, a on pozostałe cyfry. W ten sposób mogliśmy podjąć łup tylko wspólnie. Umówiliśmy się, że gdyby któryś z nas mimo wszystko wpadł, co nie wydawało się prawdopodobne, to nie wyda drugiego, tylko w najgorszym razie odsiedzi niezbyt długi wyrok, a wspólnik pozostający na wolności zaczeka na niego z podjęciem łupu.

                Krótko mówiąc, wszystko poszło zgodnie z planem. Nic nie wskazywało na to aby policja miała jakiś punkt zaczepienia, z powodu którego moglibyśmy się znaleźć w gronie podejrzanych.  Pieniądze były ukryte w bezpiecznym miejscu i czekały na czas, kiedy będzie można z nich skorzystać. Wszystko byłoby zatem w porządku gdyby nie mój wspólnik, a raczej gdyby nie ta zdzira. Plan zakładał, że mieliśmy przez rok unikać kontaktów. Oczywiście, nie oznacza to, że mogłem sobie pozwolić na to aby zupełnie stracić go z oczu. Dyskretnie, z daleka, śledziłem jego poczynania. I, niestety, stwierdziłem, że sprawy zaczynają przybierać zły obrót. Facet się zakochał. Nie byłoby w tym jeszcze nic złego, ale zakochał się w nieodpowiedniej dziewczynie. Należała do typu kobiet, którego najbardziej  nie znoszę. Do takich, które bez żadnych podstaw uważają się za lepsze od innych, które z lekceważeniem traktują kobiety poświęcające się pracy dla dobra rodziny, i które od facetów oczekują tylko jednego. Forsy. Nie oferują przy tym w zamian nawet elementarnej lojalności będąc w każdej chwili gotowe do zmiany sponsora na bardziej zamożnego i hojnego. Mój niewydarzony wspólnik ubzdurał sobie, że to jest kobieta jego marzeń i zrozumiał, że aby te marzenia mogły się spełnić musi użyć kasy z naszego łupu. I to zaraz, nie za rok. Wbrew naszej umowie skontaktował się ze mną już w trzy miesiące po napadzie i zażądał dostępu do pieniędzy. Twierdził, że minęło już dość czasu. Kiedy początkowo odmówiłem, starając się tłumaczyć jak komu mądremu, że to wciąż zbyt niebezpieczne, zmienił ton. Zaczął mi grozić, że jeśli się nie zgodzę to pójdzie na policję i mnie wyda, bo woli zgnić w więzieniu niż żyć bez tej zdziry. Zrozumiałem, że nie ma żartów, bo facet jest zdesperowany i to źle ulokowane uczucie odebrało mu rozum. Przyszła pora na realizację planu B. Bo oczywiście, miałem plan B. Jestem zbyt dobry w planowaniu aby tego zaniedbać. W swoim czasie, jeszcze na kilka miesięcy przed napadem zaopatrzyłem się w fiolkę z pewną bardzo nieprzyjemną substancją. Teraz należało jej użyć. Udałem, że zgadzam się na jego żądania.   Poszliśmy do banku, każdy z nas wstukał swoją cześć kodu i zabraliśmy łup. Kiedy już  podzieliliśmy kasę zaproponowałem, że trzeba to uczcić. Spotkamy się wieczorem u niego i wypijemy po flaszce.  Nalegałem żeby kupił coś drogiego, co najmniej dwudziestoletnią whisky, bo okazja tego wymaga. Ja też przyniosę ze sobą coś porządnego.  Wypijemy za sukces i  każdy z nas pójdzie swoją drogą.

                Wspólnik mieszkał sam na przedmieściu w małym, dość nędznym domku otoczonym zaniedbanym ogródkiem. Zawitałem do niego późnym, styczniowym wieczorem. Od początku unikałem dotykania czegokolwiek aby nie pozostawić odcisków palców. Zgodnie z ustaleniami każdy z nas zaopatrzył się w drogi alkohol. Zaczęliśmy od jego butelki. Powspominaliśmy ten nasz skok sprzed kilku miesięcy, pogadaliśmy  o tym i owym. Tak pokierowałem rozmową, że odpalił laptopa i wszedł na swoje konto na Facebooku. Wykorzystałem moment jego nieuwagi i wlałem mu do szklanki whisky połowę zawartości fiolki, którą przyniosłem w kieszeni. Wiedziałem, że wystarczy. I wystarczyło.  Krótko po tym, kiedy wypiliśmy następną kolejkę zbladł, dostał konwulsji…., darujmy sobie fizjologiczne szczegóły. Trucizna zadziałała jak należy. Teraz musiałem wykonać wszystko co zaplanowałem. Założyłem lateksowe rękawiczki. Po pierwsze, wlałam resztę trutki do jego butelki. Fiolkę starannie wytarłem, odbiłem na niej odciski jego palców i rzuciłem na podłogę. Do jednego gniazda USB jego laptopa podłączyłem pendrive, jaki przyniosłem ze sobą, a do drugiego włożyłem ten taki dinks, który łączy się z myszką. Miałem własną myszkę ze sobą i posługując się nią skopiowałem z pendriva tekst jaki uprzednio przygotowałem, a teraz zamierzałem zamieścić jako jego post na fejsie. Leciało to tak: „To już dłużej nie ma sensu. Żegnajcie chłopaki. Przeżyliśmy razem parę fajnych chwil. I tylko tego szkoda, że więcej ich nie będzie. A ty będziesz musiała żyć ze świadomością, że masz mnie na sumieniu. Tak, do ciebie piszę. Żałuję, że cię spotkałem i uwierzyłem, że możemy być razem. Okazałaś się tego niewarta, ale mimo wszystko, nie potrafię żyć bez ciebie.  Życzę ci abyś mnie wspominała w sennych koszmarach”. Raczej badziewny tekst ale to nie miał być list samobójczy Hemingwaya tylko niewydarzonego, amatorskiego złodzieja samochodów.

                Pozostawało mi niewiele czasu, bo należało się liczyć z tym, że kiedy opublikuję posta  w sieci, a ktoś z jego kumpli go przeczyta, to zaniepokojony szybko zjawi się tutaj aby sprawdzić czy te opisane zamiary były na serio.  Nie mogłem zbyt długo czekać z publikacją bo nawet dla najgłupszego policjanta będzie jasne, że post powinien być zamieszczony przed śmiercią autora. Wspólnik już nie żył, i gdybym zwlekał za długo to mogło być możliwe ustalenie, że zgon nastąpił przed opublikowaniem tekstu. Dałem sobie piętnaście minut na znalezienie jego połowy kasy. Naprawdę nie chodziło mi o te pieniądze. Dotrzymałbym umowy i zadowolił się swoją połową gdyby nie to, że on pierwszy naruszył nasz plan. To jego wina. A raczej tej zdziry. Gdybym miał problem ze znalezieniem forsy to byłem gotowy ją zostawić. W najgorszym wypadku znalazłaby ją policja i po numerach banknotów powiązałaby mojego wspólnika z obrabowaniem bankomatu. Ale on już by mnie nie wsypał. Okazało się, że nie wykazał zbyt wielkiej inwencji w ukryciu swojej części łupu. Po kilku minutach znalazłem pieniądze w torbie foliowej w lodówce. Teraz pozostało już tylko nacisnąć „Enter”, opublikować posta, wyjąć pendriva i ten dinks od myszy, zabrać swoją nienapoczętą butelkę, umyć moją szklankę, schować do szafki  i wyjść zatrzaskując za sobą drzwi.

                Wiem, że zbrodnia doskonała nie istnieje. Zawsze znajdą się jakieś ślady, jeśli policja zacznie szperać. Ale mój plan zakładał, że nie zacznie. Bo to miało z ich perspektywy wyglądać tak – Facet się zabujał w dziewczynie, która go nie chciała. To da się ustalić bez trudu, bo jego znajomi to potwierdzą. Dowiedzą się, że kupił butelkę whisky. Specjalnie namówiłem go aby nabył drogi alkohol, tak aby ekspedientka to zapamiętała. Znajdą go samego w domu. Sekcja zwłok wykaże śmierć na skutek zażycia trucizny w drinku, znajdą flaszkę z resztą trucizny  i jedną szklankę z jego odciskami palców, a także fiolkę tylko przez niego dotykaną. Wpis na Facebooku potwierdzi motyw samobójstwa. Na klawiaturze komputera będą jedynie odciski palców denata. Nie jestem aż tak biegły w informatyce żeby wiedzieć czy da się sprawdzić czy post był wpisany z klawiatury czy skopiowany z dyskietki. Jestem niemal pewien, że da się ustalić czy do laptopa była podłączona obca mysz i pendrive. Ale żeby to sprawdzić należałoby zacząć szperać. Zakładałem, że nie zaczną, bo policjant też człowiek i też nie chce mu się odwalać żmudnej roboty kiedy nie ma powodu. Powinni  uznać, że to samobójstwo, i że nic nie wskazuje na   udział osób trzecich. Przecież wszystkie poszlaki to potwierdzają.

                Zadowolony z realizacji planu B poszedłem do drzwi wejściowych i ostrożnie, w rękawiczkach nacisnąłem klamkę tak, aby nie zatrzeć z niej jego odcisków palców. Wyjrzałem na zewnątrz i spostrzegłem, że podczas mojego pobytu w domu napadały cztery centymetry śniegu.   Gdyby było mniej to dałoby się może ten śnieg jakoś zdmuchnąć ze ścieżki, na przykład machając kurtką. Gdyby było więcej, to może dałoby się jakoś go zagarnąć aby zasypać ślady. Ale przy czterech centymetrach ślady pozostaną i będzie widać, że ktoś wyszedł z tego domu. Zaczną szperać.