piątek, 22 września 2017

Supernowa



SUPERNOWA
Doktor Paul Anderson dał się poznać w środowisku astronomów jako odkrywca podwójnej gwiazdy w konstelacji Wodnika.  Osiągnięcie to nie zaspokajało jednak jego ambicji gdyż było w większym stopniu kwestią postępu technologicznego niż osobistą zasługą badacza. Po prostu nowy teleskop zainstalowany niedawno w obserwatorium, w którym pracował Anderson, posiadał rozdzielczość o wiele większą w porównaniu z poprzednią generacją sprzętu i był w stanie dostrzec obiekty dawniej niewidoczne. W tej sytuacji wykrycie nieznanych ciał niebieskich przez osoby mające dostęp do teleskopu było w zasadzie tylko kwestią czasu.
Tym niemniej doktor Anderson poczuwał się do odpowiedzialności za „swój” podwójny układ gwiezdny i śledził jego ewolucję. Pole widzenia teleskopu o wysokiej rozdzielczości obejmowało jedynie niewielki skrawek nieba. Poszczególne jego fragmenty były obserwowane według ściśle rozpisanego harmonogramu. Zdjęcia gwiazdozbioru Wodnika wypadały mniej więcej co trzy miesiące. Samo istnienie podwójnej gwiazdy nie było specjalną sensacją w świecie astronomii, gdyż podobnych obiektów znano wiele. Paul Anderson żywił nadzieję, że odkryty przez niego układ skrywa jakąś niespodziankę. Gdyby, na przykład, zmieniał intensywność promieniowania, wykazywał fluktuacje częstotliwości z jaką obie gwiazdy kręciły się wzajemnie wokół siebie, lub cechował się jakąś podobną anomalią, to byłby to dobry materiał na artykuł naukowy, który zyskałby więcej uwagi w środowisku, niż rutynowe doniesienia o odkryciu nieznanych ciał niebieskich, jakie publikowane były dosyć często.
- Niestety, nie tym razem – pomyślał Paul Anderson po obejrzeniu dzisiejszych zdjęć. Bliźniacze gwiazdy były dokładnie takie jak w trakcie poprzedniej obserwacji. Już miał odłożyć nieciekawe na pierwszy rzut oka dane, gdy nagle jego serce zabiło gwałtowniej. Coś było nie tak. Konstelację Wodnika znał jak swoje mieszkanie i miał podświadome wrażenie, że coś się zmieniło w odwiecznym układzie tego fragmentu nieboskłonu. Przez chwilę analizował zarejestrowany obraz na ekranie  monitora starając się, pomimo wzrastającego podekscytowania, zachować trzeźwy obiektywizm badacza.  Po kilku minutach zauważył w czym rzecz. W pobliżu jednej z gwiazd rozciągał się jakiś mglisty obiekt, którego nie powinno w tym miejscu być.  Szybko przeszukał bazę danych żeby znaleźć zdjęcie tego fragmentu  nieba sprzed trzech miesięcy. Nie mylił się. Trzy miesiące temu gwiazda świeciła jasno i wyraźnie, a teraz przesłaniała ją tajemnicza zasłona z nieznanej gwiezdnej materii.
- Co to może być? – zastanawiał się Paul Anderson czując wzrastającą ekscytację. Obiekt nie dawał się zakwalifikować do żadnej ze znanych kategorii ciał niebieskich.  Nie była to gwiazda, kometa, mgławica ani cokolwiek innego, co do tej pory dało się zauważyć na niebie. Najdziwniejsze było to, że tajemnicza materia, zajmująca spory fragment nieba, pojawiła się tak nagle, w ciągu trzech miesięcy od poprzedniego zdjęcia. Tak na gorąco, przyszła mu do głowy myśl, że może to być wynik eksplozji supernowej. Ale znane supernowe wyglądały inaczej. W takim razie mielibyśmy do czynienia z produktem ewolucji gwiazdy przebiegającej według nieznanego dotychczas schematu. To mogło być odkrycie jego życia.  Gdyby po przebadaniu sprawy potwierdziły się jego przypuszczenia i okazało się, że w określonych warunkach gwiazda może szybko przekształcić się w gęsty obłok zimnego pyłu kosmicznego, bo tak to wyglądało w teleskopie, to byłaby to sensacja, która mogła mu zapewnić miejsce w podręcznikach astronomii i astrofizyki.
Powinien w tej sytuacji powiadomić o swoim odkryciu dyrektora obserwatorium, profesora Scotta. Ta myśl jednak niezbyt mu się podobała, co najmniej z dwu powodów. Po pierwsze, wolałby żeby do historii nauki przeszła nazwa mgławica Andersona, a nie mgławica Scotta. A wiadomo jak to jest. We wspólnej publikacji dotyczącej odkrycia nazwisko profesora znajdzie się na pierwszym miejscu.  Po drugie, profesor znany był ze swojego skrupulatnego warsztatu badawczego. Zanim zgodzi się na publikację będzie chciał wszystko kilka razy sprawdzać, potwierdzać i weryfikować. Będzie to trwało miesiącami. Tymczasem konkurencja nie śpi. Teleskopy o podobnej rozdzielczości mają liczne obserwatoria, w tym Chińczycy, Rosjanie, Francuzi i wielu innych. Wcześniej czy później ktoś może dostrzec tę mgławicę i jako pierwszy opublikować odkrycie.  Paul Anderson westchnął ciężko gdyż w gruncie rzeczy zdawał sobie sprawę, że publikacja bez wiedzy profesora jest w praktyce niemożliwa. Szef miał szerokie znajomości w świecie autorytetów z dziedziny astronomii i zasadniczo każde poważne pismo naukowe skieruje artykuł z prośbą o recenzję do uczonego, który okaże się, na przykład, partnerem golfowym profesora Scotta. I w najbliższy weekend, przy kolejnym dołku zapyta profesora o opinię na temat tego, co też ten młody Anderson z jego obserwatorium  napisał.
Doktor Anderson podniósł słuchawkę telefonu, wybrał numer i powiedział:
- Panie profesorze, czy mógłby pan wpaść tu na chwilę? Chciałbym, aby rzucił pan na coś okiem.
Po chwili z satysfakcją zaprezentował Scottowi dzisiejsze zdjęcia, wskazując palcem na tajemniczą mgławicę.
- Hmm…, - mruknął profesor, po czym przez dłuższy czas w milczeniu wpatrywał się w monitor.
- Co to, pana zdanie, jest, doktorze Anderson?
- Biorąc pod uwagę, że obiekt pojawił się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, musiało to być zjawisko przypominające wybuch supernowej. – zdecydował się przedstawić swoją sformułowaną na gorąco hipotezę – Jednak wydaje się, że produktem tego wybuchu jest obłok zimnej materii, czego nie da się wytłumaczyć na gruncie naszej obecnej wiedzy o ewolucji gwiazd. Mamy tu do czynienia z jakimś nowym, nieznanym procesem.
Profesor sceptycznie wpatrywał się w ekran.
- Więc porównał pan dzisiejsze zdjęcie , ze zdjęciem sprzed trzech miesięcy. – powiedział. – A porównał pan ze zdjęciem sprzed godziny?
Paul Anderson nie w pełni rozumiał do czego profesor zmierza, ale odszukał w bazie danych zdjęcie wykonane godzinę wcześniej.
- No właśnie. – stwierdził profesor po jego analizie. – Nasz tajemniczy obiekt nie znajduje się tu, tylko tu. – wskazał miejsce na skraju gwiazdozbioru Wodnika. – To znaczy, że obiekt nie jest na niebie, tylko na obiektywie teleskopu i na zdjęciu przesuwa się wraz z obrotem sfery niebieskiej. Obawiam się, panie doktorze, że to nie supernowa. Odkryliśmy prawdopodobnie, że jakiś gołąb nasrał nam na obiektyw.