sobota, 12 czerwca 2021

Bunkier

 

Bunkier

                Julian, jako rodowity krakowianin, od dzieciństwa miał styczność z zabytkami. Szczególnie fascynowały go fortyfikacje. Te ogólnie znane, średniowieczne umocnienia Wawelu i resztki murów miejskich szybko go znudziły jak wielokrotnie oglądany film. Zainteresował się pochodzącymi z XIX wieku fortami twierdzy Kraków, których były dziesiątki, a wiedza o ich istnieniu nie była tak powszechna. W ciągu kilku lat spenetrował każdy z fortów rozmieszczonych pierścieniem wokół miasta. Naturalną koleją rzeczy, kiedy już poznał każdy zakamarek dawnych cesarsko-królewskich  umocnień, skierował swoją uwagę na fortyfikacje nowożytne. Takich akurat w Krakowie brakowało, więc rozpoczął poszukiwania w internecie. Natrafił na informacje o Śląskim Obszarze Warownym. W latach 30-tych XX wieku, kiedy  zagrożenie wojną z Niemcami stało się realne, Polska wybudowała linię fortyfikacji mającą bronić górnośląskiego regionu przemysłowego. Składały się na nie liczne bunkry, od niewielkich schronów wyposażonych w strzelnicę dla jednego karabinu maszynowego, po wielkie tradytory artyleryjskie wyposażone w działa i liczne ckm-y.  Bunkry te były ulokowane w odległości kilkuset metrów od siebie i nawzajem osłaniały się ogniem. Oglądają na zdjęciach w sieci ich charakterystyczne sylwetki z obłymi krawędziami zwieńczone od góry pancernymi kopułkami dla karabinów maszynowych  Julian zapragnął zobaczyć je na żywo.

Na Górny Śląsk nie było daleko. Pewnego majowego dnia Julian siadł w samochód i wyposażony w mapkę wydrukowaną z internetu wyruszył na poszukiwanie bunkrów. Zadanie nie było łatwe, bo dawna linia obronna ulokowana była w terenie z dala od wygodnych dróg dojazdu. Po ostatniej wojnie bunkry ulokowane daleko od granicy stały się nieprzydatne dla wojska i tkwiły porzucone w zaroślach, pośród lasów jakie w międzyczasie wokół nich wyrosły, a niejednokrotnie pośród budynków, jakie w pobliżu wybudowano. Julian za cel wybrał jedną z dzielnic Rudy Śląskiej. Dojechał tak blisko jak tylko się dało do miejsca gdzie według mapy powinien stać jeden z bunkrów ale na koniec musiał zaparkować auto i szukać dalej na piechotę. Próbował pytać miejscowych, których spotykał po drodze, ale w większości przypadków spotykał się ze wzruszeniem ramion. Wreszcie ktoś go nakierował. Julian zaczął wspinać się na wskazane mu  łagodne wzgórze i w połowie stoku dojrzał swój cel. Pod szczytem, na skraju lasu, dojrzał przysadzistą sylwetkę bunkra. Od strony, z której nadchodził widać było tylko stalową kopułę ze strzelnicami oraz zaokrąglone, betonowe krawędzie ścian, gdyż od strony spodziewanego ostrzału schron był zabezpieczony nasypem ziemnym, obecnie porośniętym niskimi krzewami.  Bunkier zbudowano w dobrze wybranym miejscu. W dolinie u stóp wzgórza wiła się niewielka rzeczka, wzdłuż której biegła droga. Lokalizacja na szczycie wzgórza pozwalała trzymać pod ostrzałem całą dolinę i uniemożliwiać nieprzyjacielowi korzystanie z szosy.

Kiedy Julian podszedł bliżej dostrzegł na ścianie bunkra tablicę z napisem „Schron imienia A. Kowolika”. Oprócz tablicy dostrzegł dwu mężczyzn, którzy siedzieli oparci o ścianę budowli trzymając w dłoniach butelki piwa. Nie wyglądali na obywateli, dla których picie piwa w plenerze stanowi główny element stylu życia. Sprawiali raczej wrażenie ludzi, którzy przyszli tu odpocząć po ciężkiej pracy. Julian pomyślał, że być może dowie się od nich czegoś o bunkrze.

- Dzień dobry – zagaił. – Czy wiecie może panowie kim był ten patron bunkra?

Mężczyźni spojrzeli po sobie. Na chwilę zapadło milczenie, aż wreszcie odezwał się jeden z nich.

- Alojz Kowolik to boł chop z Kochłowic. W trzydziestym dziewiątym boł przy wojsku i dostoł przydział do tego bunkra. Łobsługiwoł cekaem w tej wieżyczce. – mężczyzna wskazał kopułkę pancerną.

- A czym się zasłużył, że jego imię nadano temu schronowi? – zapytał Julian.

- Krótko przed wybuchem wojny Alojz dostoł przepustka i spotkoł się z chopami z Kochłowic. Wszyscy godali ło wojnie. Chopy pytali Alozja, jak to bydzie, czy  polskie wojsko się łobroni. Alozj na to rzekł – słuchejcie chopy, jo nie moga godać za cołkie wojsko, ale jo wom godom jedno – jo swojego bunkra byda bronił do końca. Niedugo po tym Niemce zaatakowali. Kajś tam pod Wielunim przełamali front i wojoki co bronili tych bunkrów dostali rozkaz do wycofanio coby nie być łokronżonym. Nie wiem co Alojz mioł wtedy w gowie, ale wiem, że nie mioł lekko. Bo kożdy Ślonzok je nauczony porządku. Jak rozkazują się cofać, to trza się cofać. Ale Alojz pamiętoł co przyłobiecoł tym chopom. Na koniec został w tym bunkrze. Dowódca roz rozkazywoł roz prosił coby się wycofał z niemi ale Alojz jak coś roz postanowił to się tego trzimoł. Na koniec te inne wojoki poszli, a on został we bunkrze som. Cołki dzień tym swoim cekaemem trzimoł pod łogniem cołko dolina – mężczyzna wskazał w stronę rzeczki płynącej w dole. – Żoden samochód niemiecki nie poradzioł przejechać.

- I co, Niemcy go nie atakowali ? – zapytał Julian.

- Takie głupie coby się ciepać na ten cekaem to łone ni boły. Żoden nie  chcioł na sam początek wojny ginąc za tego ich firera. Poczekali do zmroku i zakradli się od zadku, łod lasu. Alojz nie poradzioł strzelać na wszystkie strony, bo strzelnice w wieżyczce są nakierowane ino tam. Te Niemce naciepali handgranatów do środka bez strzelnice. Co boło później ludzie różnie godajom. Niektóre godajom, co po tym prziszli te gizdy z gestapo, zabrali co tam zostało z Alojza i pochowli bele kaj, coby grób nie przypomianoł polskiego bohatera. Inni godajom, że kiedy już cekaem Alozja umilkł to Najświętsza Panienka z Piekar prziszła po niego i zabrała do nieba. Kożdy wierzy w to co chce.

- A kiedy bunkier nazwano imieniem Alojza? –zapytał Julian.

- Po wojnie przez jakiś czas bunkry trzimało wojsko, ale im boły na nic tak daleko łod granice. Później stoły puste i ludzie zrobieli  z nich hasioki. Połno w nich boło różnego szajsu. My robiemy na grubie, pod ziemiom, i my sam po szychcie przychodzili na piwo. I tak my pomyśleli, że nie śmie tak być coby w miejscu kaj Alojz łoddoł życie terozki boł hasiok. My zaczęli ten bunkier sprzątać. Wyciepli my ten szajs, trocha odmalowali i ponaprawiali. Jednego razu prziszoł sam chop ze Straży Miejskiej. Chcioł nom dać mandat za dewastacja zabytku.   To my go zaprowadzili do sąsiedniego bunkra kaj nadal boł hasiok i my jemu pedzieli – podziwej się jak wyglądo zabytek niezdewastowany. A później my go wzienli nazod tukej i my mu pedzieli – a tak wyglądo zabytek kiery my zdewastowali. Łon nie boł gupi. Zameldowoł komendantowi co i jak i za jakiś czas Rada Miasta nam przyznała dotacjo. Ino my musieli założyć fundacjo co się nozywo „Fundacja ochrony zabytków Śląskiego Obszaru Warownego im. A. Kowolika”. A imię Alozja my nadali bunkrowi kiedy łon go drugi raz obronił.

- Jak to obronił drugi raz, skoro zginął? – nie zrozumiał Julian.

- Alozj pedzioł, co bydzie bronił bunkra do końca. A wto wie kiedy je koniec? Boł taki czas, kiedy się pojawili złomiorze. Jo nie mom nic naprzeciw kiedy jaki borok, kiery nie mo za co dzieci wyżywić się nazbiero niepotrzebnego nikomu żelastwa. Ale ci złomiorze to boły richtig gangi, kiere kradły cołki metal. Nawet gleizy czyli szyny łod koleje. I łone chcieli ukraść kopuła łod tego bunkra. Wiedzieli co cołkiej nie weznom bo to waży więcej niż dziesięć ton. To łoni wzienli ze sobą palnik i butle coby połokrawać ta kopuła na kąski i po kąsku wynieść. Prziszli nocom od tej strony skąd wyście prziszli. Ale Alozj czuwoł nad swojem bunkrem. Kiedy te chachary podeszli blisko, najsamprzód we wieżyczce cosik błysło, a później Alozj puścił seria ze swojego cekaemu. Nie chcioł ich zabijać, strzeloł do wierchu ale stykło. Złomiorze ciepli ten palnik i butle bele kaj i gibko pitali.

- Ale to przecież niemożliwe, skoro pan Kowolk zginął podczas wojny. – wyraził wątpliwość Julian.

- Wyście, panie się nos spytali fto to boł Alozjz Kowolik. To jo żem wom richtig i do porządku pedzioł. A kożdy wierzy w to co chce,

Ślązak sięgnął po butelkę piwa dając w ten sposób do zrozumienia, że rozmowę z gorolem uważa za zakończoną.