niedziela, 11 czerwca 2017

Niewidzialny




NIEWIDZIALNY

            Guru Uttar Pradesh stał pośrodku kręgu wyznawców z rozłożonymi ramionami. Zwrócony był ku słońcu i wewnętrzną stroną dłoni chłonął jego energię. Miał na sobie strój przypominający indyjską szatę lecz nie był Hindusem. Jeśli chodzi o ścisłość, Uttar Pradesh znaczy po prostu „północna prowincja” i jest nazwą jednego z regionów Indii. Nikomu jednak nie przeszkadzało, że guru przyjął nazwisko pochodzące z atlasu geograficznego, tym bardziej, że w pewien sposób kojarzyło się z filozofią Wschodu. Uttar Pradesh pochodził z Europy. Jakiś czas  temu spędził kilka lat w Indiach aby studiować tamtejsze religie. Doszedł jednak do wniosku, że ani hinduizm, ani buddyzm nie oddają całej prawdy o wszechświecie. Stworzył własną religię, która opierała się na przekonaniu, że wszyscy jesteśmy dziećmi Słońca i jemu zawdzięczamy wszelką energię. Nauczał, że jeśli chcemy zmienić świat na lepsze to musimy w tym celu zanosić modły  do Słońca, które ma moc czynienia dobra i eliminacji wszelkiego zła. Jego wyznawcy rekrutowali się głównie spośród podstarzałych ex-hipisów, którzy od lat zajmowali się głownie paleniem trawki oraz innego zioła i szukali jakiegoś uzasadnienia filozoficznego dla takiego stylu życia. Wobec przywódcy religijnego nie mieli zbyt wysokich oczekiwań. Wystarczało jeśli gadał dostatecznie odjazdowo i nie wymagał od wyznawców nadmiernego wysiłku intelektualnego. W słowa guru wierzyły też młode idealistki, przerażone bezwzględnym konsumpcjonizmem otaczającego je świata, rozpaczliwie szukające jakiejś alternatywy dającej nadzieję.
            Dzisiejszy dzień był szczególny. Guru od pewnego czasu nauczał, że Słońce może przekazać swym wyznawcom dowolną moc. Ogłosił, że dla wykazania tej tezy nabędzie od Słońca zdolność do stania się niewidzialnym. Miało to nastąpić właśnie tego dnia. Uttar Pradesh stał nieruchomo z twarzą i dłońmi zwróconymi ku obiektowi swojego kultu. Wyznawcy z szacunku, a także by nie zakłócać koncentracji przywódcy, zgromadzili się w półkolu odległym od mistrza o kilka metrów. Niektórzy cicho nucili wprawiająca w trans melodię. Ktoś wybijał takt na bębenku. Wszyscy kołysali się do rytmu, wpatrując się w guru chłonącego całym ciałem promienie Słońca, oczekując z napięciem na to, co miało nastąpić.
            Nagle, od lewej strony nadjechał rozpędzony samochód i przejechał pogrążonego w koncentracji mistrza.
            Zszokowany kierowca, składając chwilę później wyjaśnienia policjantom powtarzał:
            - Nie wiem, jak to się stało. Kurde, w ogóle go nie widziałem.