czwartek, 14 grudnia 2023

Prezenty

 

Prezenty

                Pani Julia o prezentach świątecznych, jak co roku, zaczęła myśleć już w listopadzie. Nie należała nigdy do ludzi, którzy pozostawiają to na ostatnią chwilę i w przeddzień Wigilii wydają w pośpiechu mnóstwo pieniędzy na bezsensowne prezenty, z którymi obdarowani mają tylko kłopot. Po rozpakowaniu muszą udawać, że się cieszą, a później zastanawiają się co z tym zrobić żeby nie zagracało domu. Aby wybrać trafiony prezent nie trzeba silić się na kreatywność ani oryginalność. Nie należy też podążać za modą i sugerować się sponsorowanymi, marketingowymi podpowiedziami w czasopismach i mediach społecznościowych. Potrzebna jest przede wszystkim empatia. Trzeba wczuć się w potrzeby bliskich, starać się odgadnąć ich marzenia.

                Lucjan, brat pani Julii, co roku siadał do Wigilii na tym samym krześle naprzeciw niej, a obok Kazimierza, swojego szwagra czyli brata jego żony Genowefy. Co roku wdawali się w dyskusje o polityce co chwila napełniając i opróżniając kieliszki. Pani Julia co roku kupowała im pod choinkę po butelce wina bo wiedziała, że z tego się na pewno ucieszą. Pewnie ucieszyli by się jeszcze bardziej z czegoś mocniejszego, ale pani Julia znała granice. Nie zamierzała rozpijać krewnych.

                Jej mąż Tadeusz, który zawsze siadał obok niej, też by się ucieszył z jakiejś butelki, ale od niej zawsze dostawał parę ciepłych skarpetek. Prezent ma cieszyć ale powinien też być praktyczny.

                Genowefy, która zajmowała zawsze krzesło obok swojego męża Lucjana pani Julia nie lubiła. Uważała, że brat zasługuje na kogoś lepszego. Genowefa zawsze uważała się za lepszą ale nie w tym sensie o jaki by chodziło. Wywyższała się. Zazwyczaj milczała podczas Wigilii wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma o czym rozmawiać z resztą rodziny. Pani Julia co roku musiała ciężko się napracować żeby przygotować wigilijną kolację. Miała prawo oczekiwać, że zaproszona rodzina to doceni, pochwali i podziękuje. Genowefa, owszem, dziękowała ale w taki sposób żeby wbić szpilę. Na przykład spróbowała makówek z bakaliami, nie żałując sobie i nakładają kopiasto na talerzyk, a po zjedzeniu potrafiła powiedzieć: „Bardzo smaczne, musiałaś się strasznie napracować ale bakalie trudno było w tym roku dostać, prawda?” Że niby mało tych bakali w tym maku. Obyś się, Gieniu, zakrztusiła tymi rodzynkami. Wobec tego pani Julia starała się odpłacić pięknym za nadobne. Kupowała co roku Genowefie krem na zmarszczki i podczas rozpakowywania dodawała : „Moja droga, zawsze staram się każdemu kupić coś praktycznego, a wyraźnie widać, że tobie takiego kremu potrzeba”.

                Helenka, żona Kazimierza, to zupełnie inna historia. Jako jedyna z rodziny poczuwała się do pomocy Julii, nosiła kolejne potrawy z kuchni i nalegała że pozmywa po kolacji. Przy Wigilijnym stole tylko ona potrafiła tak po ludzku, ciepło porozmawiać z Julią, zapytać co u niej, wysłuchać i odpowiednio zareagować. Gdy Julia opowiadała, że coś jej się powiodło, Helenka szczerze cieszyła się z tego, a gdy usłyszała, że Julia ma problem to umiała znaleźć słowa współczucia i pocieszenia  Bidulka, nie miała lekko z tym Kazimierzem, który był nieodrodnym bratem Genowefy. Helenka była taka romantyczna, a on zachowywał się jak ostatni prostak. W ogóle nie rozumiał czego kobieta potrzebuje. Więc Julia zawsze, dla pocieszenia, kupowała jej piękną, romantyczną książkę o miłości.

                Pani Julia już na początku grudnia jak co roku pięknie zapakowała te butelki, skarpetki, krem i książkę. W dniu Wigilii, zanim pojawiła się na niebie pierwsza gwiazdka kładła prezenty pod choinkę. Następnie zasiadała samotnie przy stole i patrzyła na puste krzesła. Widziała cienie tych, co zasiadali na nich przed laty. Wspominała te rozmowy, złośliwe docinki i serdeczne słowa. Minione wigilie przewijały się jej przed oczyma jak film, w którym z roku na rok ubywało postaci i przybywało pustych krzeseł. Brakowało jej zakrapianych rozmów Kazimierza i Juliana o polityce, wybaczyła już Genowefie, tęskniła za Tadeuszem i Helenką. Po skromnej, samotnej kolacji wyjmowała prezenty spod choinki, rozpakowywała i chowała głęboko w szafce. Za rok wyjmie je znowu i opakuje. Chyba, że wcześniej spotka się tymi, za  którymi tęskniła.

wtorek, 14 listopada 2023

Narkoza

 

Narkoza

 

            Od całego zespołu operacyjnego promieniowała kompetencja i profesjonalizm. Ubrani w swoje zielone, wyprasowane stroje, z maskami na twarzach wyglądali i zachowywali się jak maszyny do leczenia. Każdy z medyków wiedział co w danej chwili zrobić, skomplikowana aparatura rozlokowana wokół stołu operacyjnego nie miała dla nich tajemnic. W ich zachowaniu nacechowanym wiedzą i pewnością siebie brakowało tylko jednego – odrobiny empatii wobec  pacjenta. Paweł leżał na stole niepewny co go czeka. Zestresowany, patrzył na poczynania otaczających go lekarzy i pielęgniarek, którzy zajmowali się nim niemal nie zwracając na niego  uwagi. Był dla nich jedynie ciałem, które należało rozciąć  i zreperować, bez zaprzątania sobie głowy tym, że właściciel tego ciała myśli, boi się i zastanawia co go czeka.

            Paweł zdawał sobie sprawę, że jego stan jest poważny, a wynik operacji niepewny. Był do pewnego stopnia sam sobie winien. Przez długi czas lekceważył sygnały wysyłane przez  organizm. Nie przejmował się tym, że coraz częściej czuł się osłabiony. Kiedy coś go pobolewało łykał po prostu pastylkę przeciwbólową.  Do lekarza rodzinnego zapisał się dopiero wtedy, gdy pewnego dnia brzuch rozbolał go tak mocno, że przez pół godziny leżał zwinięty w kłębek, nie będąc w stanie stanąć na nogi. W przychodni dostał skierowanie do specjalisty i zlecenie na badania. Ponieważ dolegliwości chwilowo dawały się oszukać pastylkami czekał cierpliwie na termin. Kiedy wreszcie lekarz specjalista spojrzał na wyniki jego twarz na chwilę zastygła w bezruchu.

- Dlaczego przyszedł pan do mnie dopiero teraz? – zapytał medyk.

Paweł wzruszył ramionami.

- Zostałem zapisany na dziś. Nie myślałem, że to pilne.

-Będę z panem szczery – rzekł doktor. – To jest bardzo pilne. Gdyby zaczął się pan leczyć kilka miesięcy temu, łatwo opanowalibyśmy sprawę. Niestety, teraz choroba zrobiła postępy. Pan musi być jak najszybciej operowany.

  Na przestrzeni dni poprzedzających operację, pomimo powściągliwości lekarzy w stawianiu jasnych diagnoz, Paweł pozbył się złudzeń. Medycy udzielali wymijających odpowiedzi na zadawane przez niego pytania, unikali spojrzenia prosto w oczy. Na tej podstawie wyczuł, że jego szanse nie są duże, a operacja stanowi ostatnią, desperacką próbę odwrócenia postępów choroby.

            Jego strach byłby jeszcze głębszy gdyby nie siostra Jola. Młodziutka pielęgniarka o ślicznej, wesołej buzi zajmowała się nim od kilku dni przygotowując go do operacji. Dziś rano zapytał ją jak to będzie, co właściwie go czeka. Zamiast zbyć go jakimś profesjonalnym banałem, siostra Jola usiadła na krawędzi jego łóżka, wzięła za rękę i opowiedziała, krok po kroku, jak zostanie przewieziony na salę operacyjną, uśpiony przez anestezjologa, jak będzie z wolna przytomniał i odzyskiwał świadomość po ukończeniu operacji. Dzięki temu obserwował pracę zespołu operacyjnego z mniejszymi obawami, bez strachu patrzył jak anestezjolog daje mu zastrzyk. Przez chwilę, w akcie bezsensownej przekory, próbował zachować świadomość pomimo wstrzykniętych środków. Na nic się to nie zdało. Zapadł się w ciemność.

            Budził się powoli. Gdzieś w podświadomości kłębiły się niedawno usłyszane, nerwowe zdania:

            - Tracimy go!

            - Jeszcze pięćdziesiąt jednostek, szybko!

            - Jakie ciśnienie? Tętno?!

            Wokół  panował półmrok. Z tyłu, za jego głową popiskiwała aparatura kontrolna. Z  prawego przedramienia wychodziła przeźroczysta rurka prowadząca gdzieś do góry.  Widział wszystko jak przez mgłę. Próbował mrużyć oczy lecz to nie poprawiło ostrości widzenia. W zamglonym półmroku, nad jego łóżkiem stała ciemna, smukła postać. Nie widział wyraźnie, ale zarys sylwetki wskazywał, że ta osoba ubrana jest w jakiś kaptur, czy też habit. Poczuł krótkie ściśniecie w sercu, ale zaraz potem ogarnął go spokój, jaki następuje w sytuacjach, gdy nic już nie można zrobić aby zmienić bieg wydarzeń.

            - Czy na mnie już pora? – zapytał.

            - Jeśli rozmawiamy, to znaczy, że twój czas nadchodzi – potwierdziła postać.

            - Dlaczego ludzie wyobrażają sobie Śmierć jako szkielet lub jako wstrętną staruchę?

            - To zależy. Tak wyobrażają ją sobie ludzie, którzy nie chcą umierać, młodzi, pełni życia. Samobójcy wyobrażają ją sobie jako ponętną, piękną kobietę, pożądają jej i chcą za nią pójść. Pomiędzy tymi skrajnościami jest miejsce na wiele innych wyobrażeń. Ludzie cierpiący, lecz pragnący żyć, widzą ją jako starszą kobietę o surowych, szlachetnych rysach greckiej bogini, jako osobę może nie zachwycającą urodą, lecz wzbudzającą szacunek. Melancholicy widzą ją jako fascynującą, tajemniczą dziewczynę o kręconych, rudych włosach.

            - Jaka jest naprawdę?

            - Dlaczego wszyscy po tej stronie chcecie to wiedzieć? Chwilę po tym przestaje to mieć dla was znaczenie.

            Mgła wokół łóżka rzedła. Paweł stwierdził, że widzi nieco wyraźniej. W pokoju zrobiło się jakby jaśniej.

            - Chyba musimy kończyć tę rozmowę – stwierdziła postać.

            - Czy tak ze mną źle?

            - Przeciwnie, następuje wyraźna poprawa.

            Paweł na chwilę zamknął oczy. Czuł, że w głowie mu się rozjaśnia, myśli układają się. Kiedy na nowo otworzył powieki widział już zupełnie ostro. Obok łóżka stała siostra Jola. Ich oczy się spotkały. Jola uśmiechnęła się do niego.

            - Dlaczego musimy przestać rozmawiać? – zapytał Paweł – Skoro mogliśmy kiedy było ze mną źle, to dlaczego nie możemy  kiedy mi się poprawia?

            Siostra Jola spojrzała na niego nie rozumiejąc.

            - Mogliśmy rozmawiać przed operacją to możemy i teraz.

            -Nie, nie przed operacją. Rozmawialiśmy przed chwilą.

            -Zdawało się panu – powiedziała Jola – To skutki narkozy. Po niej często zdarzają się przywidzenia. Mam nocny dyżur i cały oddział na głowie, ale często tu, do pana, zaglądam, bo był pan w ciężkim stanie. Ucieszyłam się, że odzyskał pan przytomność. Ale teraz lepiej się nie forsować. Niech pan zamknie oczy i stara się spać. Jutro porozmawiamy.

            Paweł zastosował się do jej rady. Pod zamkniętymi powiekami nadal widział śliczną, wesołą buzię siostry Joli. Nie wiedział z kim przed chwilą rozmawiał, ale jednego był pewien – aby zobaczyć Śmierć w  postaci siostry Joli musiałby być samobójcą. A miał ochotę na życie.

niedziela, 15 października 2023

Prozopagnozja

 

Prozopagnozja

                Wielcy uczeni nadają rzeczom i zjawiskom uczone nazwy.  W ten sposób odróżniają się od nie-uczonych, którzy tych uczonych nazw nie znają. Również tej przypadłości nadano nazwę. Prozopagnozja. Mówiąc po ludzku, problem z rozpoznawaniem i zapamiętywaniem twarzy. W skrajnym przypadku ludzie cierpiący na prozopagnozję nie potrafią rozpoznać po twarzach nawet najbliższej rodziny. Ze mną nie jest aż tak źle.  Bez problemu rozpoznaję krewnych i znajomych, a także ludzi, których spotykam od czasu do czasu. W ramach wykonywanego zawodu biorę jednak często udział w różnego rodzaju konferencjach i sympozjach. I tu zaczyna się problem. W tego rodzaju wydarzeniach uczestniczy z reguły po kilkaset osób. W trakcie dwudniowych obrad, podczas przerw na kawę i posiłków z reguły odbywam po kilkadziesiąt rozmów, wymieniając się  wizytówkami. Niestety, przeglądając te wizytówki po pewnym czasie w znacznej części przypadków nie potrafię przypisać twarzy do wydrukowanego nazwiska i tytułu. Dochodzi do krępujących sytuacji przy kolejnym spotkaniu. Ktoś mnie pozdrawia, wita po nazwisku a ja za nic nie potrafię skojarzyć jego twarzy. W najlepszym razie przypominam sobie twarz ale nie mogę jej powiązać z imieniem i nazwiskiem. Czasami mi się myli i biorę rozmówcę za kogoś innego.  Ludziom bywa z tego powodu przykro bo może to wyglądać tak, jakbym ich lekceważył i nie przywiązywał należnej wagi do ich zapamiętania. A nie mogę przecież każdemu od nowa tłumaczyć, że mam dla niego szacunek, tylko że mam słabą pamięć do twarzy. Czasem się zastanawiam czy ja faktycznie mam z tym większy problem od innych.  Być może większość z nas nie pamięta twarzy każdego z kilkudziesięciu rozmówców spotkanych przelotnie przed rokiem przy kawie, a ja nie odstaję nadmiernie od średniej. Jednak jakąś łagodną postać prozopagnozji chyba mam, bo inaczej nie da się wytłumaczyć tego, co mnie spotkało.

                Było to pod koniec października. Jak zwykle w tym czasie wybrałem się na cmentarz aby uporządkować groby przez dniem Wszystkich Świętych. Dzień o tej porze roku jest już krótki więc, mimo że na nekropolię pojechałem prosto z pracy to dotarłem tam o zmierzchu. Wszedłem przez bramę i szybkim krokiem podążałem główną aleją w stronę kwatery, gdzie znajdowały się groby rodzinne. Było spokojnie, bez wiatru, ale w powietrzu unosiła się lekka mgła, gdzieniegdzie podświetlona blaskiem zniczy. Na grobach poniewierały się pierwsze opadłe liście.   Spojrzałem przed siebie. W oddali, w perspektywie alejki, dostrzegłem idącą jej środkiem wyniosłą, ciemną postać. Zbliżała się do mnie w cmentarnej ciszy. Była to kobieta, wysoka, około trzydziestki, ubrana całkiem  na czarno. To nie budziło zdziwienia. Widok osoby w żałobie na cmentarzu nikogo nie zaskakuje. Mimo woli zacząłem się zastanawiać kogo ta kobieta straciła. Raczej nie męża, bo powinien być za młody aby umierać. Chyba, że zdarzył się jakiś tragiczny wypadek.  Przypuszczałem, że mogło umrzeć któreś z jej rodziców, bo rodzeństwo również powinno być za młode, a po dalszych krewnych nie nosiłaby pełnej żałoby. Trochę dziwił krój jej stroju. Nie jestem znawcą damskiego krawiectwa, ale nawet ja byłem w stanie dostrzec, że suknia jaką miała na sobie była zdecydowanie niemodna. To też da się wytłumaczyć. Nie zawsze jesteśmy przygotowani na odejście najbliższych. Jeśli ich śmierć nas zaskoczy, to  zmuszeni jesteśmy wyciągać z szafy cokolwiek czarnego nie dbając o fason.

                Spojrzałem na twarz tej kobiety. Była blada, mocno kontrastując z czarnym strojem i włosami. Była piękna ale smutna. Trudno się temu dziwić zważywszy na okoliczności. Zanim zdążyłem się lepiej przyjrzeć ona, kilka metrów ode mnie, skręciła z głównej alejki pomiędzy groby i szybko zniknęła w gęstniejącej mgle. Pewnie byłoby to przypadkowe spotkanie z gatunku tych, których codziennie mamy wiele, i o których szybko zapominamy, gdyby nie to co stało się za chwilę.  Szedłem dalej główną aleją w kierunku, skąd nadeszła nieznajoma w żałobie. Mój wzrok nieświadomie błądził po nagrobkach, jakie mijałem po drodze. Nagle stanąłem jak wryty. Przez chwilę nie rozumiałem co mnie do tego skłoniło, ale po chwili dotarło do mnie, że podświadomie zauważyłem napis na jednym z pomników nagrobnych. Głosił on, że spoczywa tu kobieta, która zmarła w 1936 roku w wieku 29 lat. To nie ten napis mną wstrząsnął. Na cmentarzu są setki podobnych. Obok niego jednak było owalne zdjęcie na porcelanie. Na nim widniała twarz kobiety, którą minąłem przed chwilą, lecz nie smutna lecz pełna życia.

                Mam chyba jakąś łagodną postać prozopagnozji, bo inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć.

piątek, 15 września 2023

Limonya

 

Limonya

                Prezes korporacji Limonya uważnie studiował dane  na temat wielkości sprzedaży. W skali świata były to liczby dziewięciocyfrowe jednak ambicje prezesa sięgały dalej. Jego celem było prześcignięcie Coca-Coli i szukał metod, dzięki którym cel ten dałoby się osiągnąć.  Nie wierzył aby dało się to uzyskać zmieniając produkt. Limonya była napojem o smaku cytrynowym, owszem, smacznym, ale  nie było sposobu aby jakoś znacząco odróżnić się konkurentów. Potrzebna była oryginalna strategia marketingowa.

                Po wielu godzinach analizowania słupków wyrysowanych w Excelu prezes znalazł wreszcie punkt zaczepienia. Na wykresach pokazujących sprzedaż w krajach afrykańskich wyraźnie wyróżniała się Republika Mumboto. W innych krajach kontynentu sprzedaż Limonyi była lepsza lub gorsza ale jakaś była. Natomiast w Mumboto wynosiła zero. Prezes niezwłocznie wezwał na telekonferencję dyrektora regionu, w którym leżała feralna republika.

                - Wytłumacz mi co się dzieje w Mumboto – zażądał. – We wszystkich innych krajach twojego regionu mamy całkiem przyzwoite wyniki. A tam nic.

                - Panie prezesie, to sprawa polityczna. W Mumboto od wielu lat rządzi prezydent, który nienawidzi zachodniego świata. Zakazuje wszystkiego co stamtąd pochodzi, w tym również naszej Limonyi. Ona każe ludziom pić jakieś sfermentowane wielbłądzie mleko czy jakieś świństwo w tym rodzaju bo uważa, że to jest ich tradycja narodowa. Tak dla ścisłości, nasza sprzedaż wynosi tam zero tylko na papierze, bo oficjalnie import jest zakazany. Ale jest spory przemyt przez granicę. Ludzie ryzykują bo inni ludzie są skłonni dobrze zapłacić za nasz napój.

                - Czyli istnieje tam popyt na nasz produkt?

                - Jak najbardziej, panie prezesie. Powiedziałbym nawet , że działa efekt zakazanego owocu. Picie Limonyi jest rodzajem manifestacji, buntu przeciw reżimowi.

                Prezes zakończył telekonferencję. W jego głowie z wolna krystalizował się plan.  Następnym krokiem był telefon do byłego dyplomaty  wysokiej rangi, który po przejściu na  emeryturę wszedł do Rady Nadzorczej Limonyi. Jego wiedza o sytuacji w wielu krajach zamorskich była przydatna do kształtowania polityki eksportowej firmy.    Panowie umówili się na lunch.

                - Jego ekscelencjo, - prezes tytułował tak rozmówcę, który podczas swojej kariery wielokrotnie pełnił misję ambasadora – potrzebuję informacji o Republice Mumboto, a zwłaszcza o opozycji wobec obecnego prezydenta, o ile taka istnieje.

                - Nie pracowałem nigdy w tym kraju – odrzekł dyplomata – ale dobrze znam pewnego młodego człowieka, który właśnie wrócił z ambasady w Mumboto. To obiecujący absolwent dobrego uniwersytetu. Został tam skierowany aby nabrać doświadczenia. Teraz w centrali oczekuje na wyjazd na nową, ważniejszą placówkę.

                - Może mnie pan z nim skontaktować?

                - Oczywiście. Nadmienię, że nie musi nadmiernie obawia się o poufność przekazywanych informacji,  gdyż pan prezes jest osobą godną zaufania i działającą zawsze w dobrze pojętym interesie naszego kraju.

                Były ambasador  sięgnął po telefon.  Spotkanie zostało umówione na wieczór tego samego dnia w drogiej restauracji, która zapewniała możliwość prowadzenia dyskretnych rozmów przy posiłkach bez obawy, że to co zostanie ustalone trafi do niepowołanych uszu.

                W trakcie deseru prezes zadał pytanie młodemu dyplomacie:

                - Niech mi pan powie, młody człowieku, jak to możliwe, że w Mumboto rządzi jakiś fanatyczny dyktator, a my nic z tym nawet  nie próbujemy zrobić?

                - Tu do niedawna działała stara zasada, że to sukinsyn ale nasz sukinsyn.   On ma swoje za uszami ale trzyma pod kontrolą fundamentalistów muzułmańskich, którzy działając z ościennego kraju chcieli przejąć władzę w Mumboto. Ale to już nieaktualne bo po ostatnim przewrocie wojskowym w tym sąsiednim państwie generałowie, którzy doszli do władzy spacyfikowali tych islamistów.

                - Czyli w interesie naszego kraju nie leży już utrzymywanie przy władzy tego satrapy?

                - Dokładnie tak. Ostatni raport wydziału ekonomicznego naszej ambasady sugeruje, że jego odejście byłoby korzystne dla naszego biznesu, gdyż obecny prezydent stoi na przeszkodzie naszych interesów.

                - Jeszcze jedno pytanie : czy w Mumboto istnieje jakaś opozycja? Nie chodzi o jakiegoś innego kandydata na despotę ale o kogoś kto cieszy się szacunkiem społeczeństwa i mógłby zyskać przychylność międzynarodowej opinii publicznej.  

                Młody dyplomata przez chwilę się zastanawiał.

                - Przychodzi mi na myśl pewien człowiek. To prawnik, adwokat, absolwent zachodniego uniwersytetu. Próbował bronić przeciwników dyktatora stawianych przez niego przed sądem. Oczywiście nic to dało, bo nie po to dyktator stawia kogoś przed sądem aby go uniewinnili.  W rezultacie sam obrońca trafił na jakiś czas do aresztu. Zyskał jednak pewną popularność oraz  szacunek i w rezultacie wszedł  do polityki.  To rzadki przypadek w tamtym rejonie świata bo nie chodzi mu o zdobycie władzy po to aby się dorobić kosztem ludzi, tylko aby im pomóc.

                - Czy mógłby mnie pan z nim skontaktować? Chciałbym się z nim spotkać gdzieś na neutralnym gruncie, poza granicami Mumboto.

                - Myślę, że da się to zorganizować. Ale ja też miałbym do pana pytanie, panie prezesie. Dlaczego pan się interesuje Mumboto?

                - Powiedzmy, że nie lubię, kiedy dyktatorze pozbawiają ludzi podstawowych praw. A te prawa obejmują też prawo wyboru napoju, jaki chcą pić.  

                Do spotkania doszło dwa tygodnie później w Nairobi. Młody opozycjonista zrobił na prezesie korzystne wrażenie. Mimo stosunkowo młodego wieku wyglądał poważnie, był skupiony i opanowany.

                - Słyszałem, że jest pan nadzieją ludu Mumboto. – zaczął prezes. – Chciałbym pomóc w pańskiej walce o demokrację. Naród Mumboto zasługuje na lepszy los.

                - Liczymy na zwycięstwo w kolejnych wyborach. Ludzie mają już dość dyktatora.

                - Podziwiam pański idealizm, ale obawiam się, że jest pan naiwny. Dyktatorzy nie po to organizują wybory aby w nich przegrać. Moim zdaniem powinien pan stanąć na czele rewolucji. Poza tym wygranie wyborów jest mało medialne. Co pewien czas demokratyczna opozycja wygrywa wybory w jakimś kraju i przejmuje władzę, a za kilka miesięcy ludzie są rozczarowani i rząd upada. To się słabo sprzedaje w mediach.  Ludzie są znudzeni wyborami. Rewolucja to co innego. Dobrze wypada w telewizji i przyciąga uwagę opinii publicznej.

                - Wybaczy pan, ale nie jestem rewolucjonistą. Nie nadaję się do biegania z kałasznikowem po ulicach.

                - Ma pan błędne, staromodne wyobrażenie o rewolucjach. Zresztą nie proponuję panu żadnej faktycznej, krwawej rewolucji. Ludzie nie oczekują rozlewu krwi. Chcieliby oglądać w telewizji szczęśliwy lud świętujący pozbycie się znienawidzonego dyktatora. Wspólnie możemy im to dać.

                - Nie rozumiem do czego pan zmierza.

                - Proszę pana, nie marnowałem czasu przed naszym spotkaniem. Przygotowałem plan. W moim kraju istnieje grupa poważnych biznesmenów gotowych go sfinansować gdyż obecny prezydent blokuje rozwój gospodarczy pańskiego kraju nie dopuszczając zagranicznych inwestycji. Jeśli usuniemy dyktatora to napływ kapitału doprowadzi do wykorzystania lokalnych bogactw naturalnych. Wszyscy będą zadowoleni, i lud Mumboto i akcjonariusze globalnych korporacji.

                - Co ten plan przewiduje?

                - Po pierwsze zostanie pan wypromowany przez światowe media jako lider narodu walczącego o wolność. Proszę nie mówić, że nie chodzi panu o popularność. To konieczne gdyż po przejęciu władzy kierowany przez pana rząd będzie potrzebował zagranicznej pomocy gospodarczej ze względu na fatalny stan ekonomii po latach dyktatury. A rządy udzielą tej pomocy gdy będzie się tego domagała opinia publiczna. Będziemy musieli nieco zmienić pański wizerunek. Musi pan się stać bardziej wyrazisty.

                - Nie rozumiem, co pan ma na myśli? – zapytał nieco oszołomiony opozycjonista.

                - Ludzie są  powierzchowni w swoich ocenach. Kierują się symbolami. Na przykład mało kto wie, co narozrabiał ten Che Guevara, ale wielu kojarzy, że facet nosił beret na bakier. Podobnie, mało kto rozumie o co chodzi w teorii względności ale kojarzą Einsteina po długich, siwych włosach i wąsach. Pan też potrzebuje jakiegoś charakterystycznego elementu, dzięki któremu stanie się pan rozpoznawalny. Proszę wybaczyć tradycyjne, niepoprawne politycznie określenie, ale jest pan czarny, więc noszenie markowych okularów w wyraźnych, białych oprawkach wbije się ludziom w pamięć. Dobry specjalista od wizerunku coś dobierze. Zaczniemy od książki o panu. Napisze ją zawodowy ghostwriter korzystając z informacji od pewnego byłego pracownika naszej ambasady.   Zostanie pan przedstawiony jako niezłomny obrońca uciśnionego ludu Mumboto. Odpowiednio wypromujemy tę książkę, a równolegle zlecimy kilku telewizjom nakręcenie reportaży o cierpieniach pańskiego narodu pod rządami okrutnego dyktatora. Jako jedną z represji pokażemy zakaz picia napoju Limonya. W rezultacie opinia publiczna zacznie oczekiwać upadku satrapy. Wtedy zainscenizujemy tę rewolucję.

                - Zainscenizujemy? Jak to rozumieć?

                - Dosłownie. Mówiłem, że nikomu nie zależy na żadnej krwawej jatce. Do tego ten wasz dyktator był przez pewien czas sojusznikiem naszego rządu i nasza wiarygodność na arenie międzynarodowej by ucierpiała gdyby został tak po prostu odstrzelony.  Dogadamy się z nim. Dostanie propozycję nie do odrzucenia. Jeśli zgodzi się ustąpić ze stanowiska to nie zajmiemy funduszy, których nakradł i ulokował w bankach zagranicznych.  Z pewnością jakiś jego kolega dyktator z innego kraju zgodzi się udzielić mu azylu. Dożyje swoich dni wygodnie, korzystając dyskretnie ze swojego zagrabionego majątku. Oczywiście urządzimy  małą zadymę. Prezydent przed ustąpieniem wyda wojsku rozkaz strzelania, oczywiści w powietrze, tak żeby to dobrze wyszło w telewizji, ale nie zrobiło nikomu krzywdy. Na koniec dyktator ucieknie helikopterem z dachu  swojego pałacu. Ludzie uwielbiają takie rzeczy. Światowa opinia publiczna będzie zachwycona/ Oglądalność wiadomości na całym świecie wzrośnie.  Pan obejmie władzę i zorganizuje po swojemu demokratyczne wybory. Rozwój gospodarczy będący wynikiem napływu inwestycji zagranicznych pozwoli je panu wygrać. Proszę się nie oburzać, że to cyniczne. Sam pan widzi, że to dobry plan. Wszyscy będą zadowoleni.

                - Czego pan oczekuje w zamian panie prezesie? Plan prowadzący do wprowadzenie demokracji bez rozlewu krwi jest dobry, pomimo pewnych wątpliwości moralnych co do braku kary dla dyktatora. Nie chciałbym jednak aby powstało wrażenie, że w zamian za pomoc ułatwiłem pańskiej firmie wejście na rynek Mumboto. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Wierzę w wolny rynek i korzyści ze współpracy międzynarodowej. Jeśli obejmę władzę zniosę zakazy importu tak, czy owak, z przekonania, a nie jako element rozliczeń.

                - Szanuję pański idealizm i w żadnym wypadku nie ośmieliłbym się proponować panu korupcji politycznej. Nie chodzi mi o rynek Mumboto ale o rynek światowy. Będę pana prosił o jedno zdjęcie.

                - Jakie zdjęcie?

                - Pogadamy po udanej rewolucji. Proszę się nie obawiać, to nic złego.

                Plan prezesa udało się pomyślnie zrealizować. Kampania kilku medialnych koncernów zwróciła uwagę na niedolę ludu Mumboto i jego determinację w walce o wolność. Światowa opinia publiczna kibicowała tej walce, a pokazana przez wszystkie telewizje scena ucieczki dyktatora helikopterem z dachu pałacu wzbudziła powszechną radość.

                Niedługo po tym rozpoczęła się nowa  kampania promocyjna firmy Limonya. Jej motywem przewodnim było zdjęcie przywódcy zwycięskiej rewolucji stojącego na schodach zdobytego pałacu prezydenckiego na tle tłumu swoich rozradowanych zwolenników. W wyciągniętej w górę, w triumfalnym geście prawej ręce trzymał butelkę Limonyi. Napis pod zdjęciem brzmiał „Limonya – smak wolności”. Sprzedaż napoju w całym świecie wystrzeliła w górę.