sobota, 15 grudnia 2018

Choinka z zapałkami

Rok temu zaczerpnąłem tytuł grudniowego opowiadania od Dickensa. Tym razem świąteczne opowiadanie inspirowane Andersenem.



Choinka z zapałkami

                W dzień wigilijny furgonetka wypełniona choinkami stała na placu targowym w od wczesnego rana.  Ludzie, którzy z powodu przedświątecznej gorączki nie zdążyli wcześniej zakupić drzewka krzątali się wokoło starając się wybrać dla siebie jak najładniejszy okaz.  Mijały godziny, choinek z samochodu ubywało, a jednocześnie plac targowy stopniowo pustoszał. Ostatni kupujący wracali do domów aby zająć się nakrywaniem stołu i przygotowaniem do rodzinnego świętowania.
                Około trzynastej na pace samochodu pozostała już tylko jedna jodełka.  Sprzedawca choinek zrozumiał, że nie znajdzie na nią nabywcy, bo wokół było pusto. Przez chwilę liczył jeszcze, że nadejdzie jakiś zdyszany, spóźniony klient, lecz na koniec pojął, że nic takiego już nie nastąpi.  Nie przyszło mu do głowy aby podarować ostatnią jodełkę komuś, kogo nie było  stać na zakup, a komu taki podarunek mógłby zrobić radość. Spojrzał na drzewko ze złością, jakby to była jego wina, że nikt go nie kupił. Kopnięciem zrzucił choinkę na ziemię. Sięgnął do kieszeni po zapałki, potarł jedną z nich o pudełko i spróbował podpalić jodełkę. Była ona ścięta niedawno i jeszcze pełna życiodajnych soków, więc płomień nie chciał zająć świeżych gałązek. Zajęło się jedynie kilka uschniętych, drobnych pędów przy samym pieńku, lecz płomień szybko zgasł. Człowiek z wściekłością złamał choinkę w połowie, rzucił w bok i nie spoglądając na nią więcej siadł za kierownicą i odjechał.
                Kiedy wiatr rozwiał smrodliwy dym z diesla pośrodku pustego placu zostało tylko biedne, złamane i osmalone drzewko. Zapadał wieczór. Pośród ciemnych chmur pokrywających nieboskłon otworzył się nagle granatowy prześwit, pośrodku którego zalśniła gwiazdka. Po chwili ukazała się obok niej Matka Natura. Ze smutkiem spojrzała z nieba na udręczoną jodełkę. Pomyślała, że jej młode życie zostało przerwane na darmo, gdyż nawet nie mogła dać  swoją obecnością szczęścia dzieciom w żadnej rodzinie. Matka Natura zapłakała. Płacz ten był wyrazem smutku lecz i determinacji aby przywrócić właściwy porządek rzeczy, zakłócony przez złych ludzi. Z pomocą Matce Naturze przyszedł jej odwieczny towarzysz – Czas.
                Łzy Matki Natury padły na szuter pokrywający plac targowy. Pod ich wpływem najpierw pojawił się mech. Pośród  mchu stopniowo wyrastały kępki trawy. Płot otaczający plac rdzewiał, osypywał się aż wreszcie rozpadł się. Kolejne pokolenia mchów oraz traw usychały i butwiały, stopniowo przemieniając jałowy plac w żyzną glebę. Niedługo później w górę wystrzeliły pierwsze pędy krzaków i młodych drzewek.  Na koniec w miejscu placu targowego rósł cienisty, szumiący las. Tam, gdzie porzucona został złamana i podpalona choinka widniała niewielka polana, pośrodku której ku niebu strzelała dorodna jodła.