środa, 14 grudnia 2022

Serwis świąteczny

 

Serwis świąteczny

                Jestem dwunastoczęściowy. A raczej byłem, bo przez te wszystkie lata kilka części się stłukło. Jestem zatem zdekompletowany. Jestem prezentem ślubnym. Jestem porcelanowym serwisem. Porcelanowym serwisem najwyższej jakości. Moja biel jest najbielsza ze wszystkich. Na jej tle przepięknie wyglądają granatowe, kobaltowe zdobienia i złote ornamenty. To niezwykle wytworne zestawienie kolorów. Coś jak na admiralskiej czapce. To moje piękno i ta moja najwyższa jakość zdeterminowały mój los. Większość czasu spędzam w kredensie. Na co dzień używani są tańsi, fajansowi koledzy, a ja jestem wyciągany tylko na największe okazje. Z jednej strony to dobrze, bo dzięki temu jestem zdekompletowany tylko w niewielkim stopniu. Jestem rzadko używany i traktowany z należytą starannością. Pomimo tego od czasu do czasu jakaś moja część wymknie się komuś z rąk. Taki już los nasz, porcelanowych serwisów. Gdybym był używany na co dzień zostałoby ze mnie już niezbyt wiele Przyzwyczaiłem się do przebywania w kredensie. Zaprzyjaźniłem się z pająkiem mieszkającym w ciemnym rogu. W gruncie rzeczy jest tu całkiem bezpiecznie, chociaż nudno. Ale nie do końca. Leżąc ułożony w stosy w ciemności słyszę co dzieje się w mieszkaniu. Dawniej było tu sporo gwaru. Dziecięce głosy i ich radosne śmiechy. Później głosy spoważniały i było mniej hałasu. Tak sobie słuchałem i czekałem na święta. Co roku byłem wyciągany z kredensu i ustawiany na stole. Trochę się tego obawiałem bo ustawienie nie było całkiem bezpieczne. Pod obrus wkładano jakieś siano i czasem stałem na nim niepewnie. No i zawsze wyciągano więcej moich części niż potrzeba bo jedno nakrycie zawsze był puste.   Początkowo wyciągano mnie tylko połowicznie  bo do stołu zasiadali tylko pan i pani oraz ich dwoje dzieci.  Później, kiedy dzieci dorosły, ledwo mnie starczało bo pojawiały się nowe osoby siadające obok tych dorosłych dzieci, a później pojawiły się nowe dzieci. W miarę upływu lat te osoby znikały z mieszkania i ze swojego kredensu słyszałem tylko panią i pana. Ci pozostali przez kilka lat zjawiali się jeszcze na święta ale z czasem przestali. Co roku wyciągano już tylko trzy moje części. Dla pani, dla pana i nie wiadomo dla kogo. Te święta były już znacznie spokojniejsze niż dawniej. To nie znaczy, że bardziej bezpieczne, bo jakoś w miarę upływu lat pani i pan trzymali mnie już nie tak pewnie i kilka moich części się stłukło.   Leżąc w kredensie słyszałem rozmowy pani i pana, odgłos radia i telewizora, z rana i wieczorem świst czajnika. Pewnego dnia te rozmowy ucichły. Kilka dni później powstało jakieś zamieszanie. Ponownie pojawili się ludzie, którzy dawniej bywali tu na święta. Wyciągnięto mnie z kredensu mimo, że to nie była świąteczna pora. Ludzie, którzy zasiedli przy stole byli ubrani na ciemno i niewiele mówili. Później nie słyszałem już z kredensu rozmów. Pani wolno krzątała się po mieszkaniu, słuchała radia, co rano gotowała wodę w czajniku. Co kilka dni dzwonił telefon. Dni biegły z wolna, były podobne jeden do drugiego.  Na święta pani wyciągała z kredensu tylko dwie moje części i sama zasiadała do stołu. Czekała na telefon i zawsze bardzo się cieszyła kiedy zadzwonił.  Ale po skończeniu rozmowy wydawała się jakaś smutniejsza. Minęło kilka lat. Dni następowały po sobie podobne jeden do drugiego jak krople wody. Rano świst czajnika, odgłos radia, wieczorem głos telewizyjnego prezentera wiadomości. Co kilka dni telefon. Aż któregoś dnia czajnik rano się nie odezwał. Nie było też słychać radia ani telewizora. W mieszkaniu panowała cisza. Pod wieczór zadzwonił telefon ale pani nie odebrała. Cisza trwała, przerywana jedynie coraz częstszymi dzwonkami telefonu, na które nikt nie reagował. Wreszcie usłyszałem klucz w drzwiach, kroki w mieszkaniu i krzyk.   Później znowu zapanowała jakieś zamieszanie. Po pewnym czasie wyciągnięto mnie z kredensu i obok stołu zasiedli milczący, ubrani na ciemno ludzie. Po tym wszystkim znalazłem się z powrotem w kredensie. W mieszkaniu przez wiele dni panowała zupełna cisza. Nagle zjawili się jacyś ludzie. Zaczęli wrzucać różne przedmioty do pudeł i worków. Otwarto drzwiczki mojego kredensu. Zostawcie mnie! Nie możecie mnie wyrzucać. Jestem ślubnym prezentem. Jestem świątecznym serwisem. Nikt nie zwracał uwagi na moje protesty. Znalazłem się w tekturowym pudle, na szczęście dostatecznie solidnym aby wytrzymać mój ciężar.

                Niepotrzebnie się obawiałem. Przeszedłem trudne chwile. Trafiłem do jakiegoś magazynu. Ludzie przekładali mnie z miejsca na miejsce. Nie wiedziałem co  mnie czeka. Ale na koniec trafiłem do nowej rodziny. Ucieszyli się ze mnie i nie wybrzydzali, że jestem zdekompletowany. Trafiłem do nich w sam raz na święta. Potrawy nie były tak wykwintne jak u mojej pani i pana, ale ci ludzie i tak byli radośni i szczęśliwi.