piątek, 14 października 2022

Bunt

 

Bunt

Dzieciństwo Kamila było zupełnie inne niż w przypadku jego rówieśników. Od kiedy okazało się, że ma słuch absolutny i wybitne uzdolnienia muzyczne, popołudniami, zamiast grać w piłkę jak jego koledzy, uczęszczał do szkoły muzycznej lub na prywatne lekcje gry na instrumencie. Rodzice, od kiedy zorientowali się jakim talentem został obdarzony ich syn, nie szczędzili nakładów na jego edukację i motywowali go do poświęceń oraz ciężkiej pracy.  Nie było z tym zresztą problemu bo Kamil kochał muzykę i bez żalu poświęcał dla niej czas, który jego rówieśnicy spędzali korzystając  z drobnych życiowych przyjemności  lub po prostu marnowali.  Z wyróżnieniem kończył kolejne stopnie szkoły muzycznej, a ukoronowaniem jego edukacji były studia na Akademii Muzycznej. Stopniowo klarowała się też jego specjalność. Zaczynał, jak prawie każdy, od nauki gry na fortepianie, jako nastolatek przeżył po drodze fascynację gitarą i saksofonem  lecz na koniec  poświęcił się instrumentom smyczkowym, a konkretnie altówce. W okresie młodzieńczych marzeń widział się jako wirtuoz skrzypiec, wygrywający światowe konkursy i wzbudzający entuzjazm w wypełnionych publicznością słynnych salach koncertowych.  Życie nieco zweryfikowało te ambicje, ale i tak trafił do muzycznej ekstraklasy uzyskując etat w filharmonii w sekcji altówek. Naprawdę kochał tę pracę. Emocje, których doznawał gdy dźwięki wydobywane z instrumentów przez kilkudziesięciu muzyków splatały się w jedną harmonijną całość, były dla niego nagrodą za lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń.  Stopniowo godził się z faktem, że nie zostanie koncertmistrzem i nie będzie dawał solowych recitali. Satysfakcję dawały mu w zamian sukcesy zespołu, którego czuł się częścią.

W miarę upływu lat zaczęła się jednak pojawiać frustracja. Nie zazdrościł solistom, nadal cieszył się z faktu bycia dobrze dopasowaną cząstką cieszącej się wysoką renomą orkiestry ale stopniowo zaczynał czuć się niedoceniony. Jak miał okazać swoją indywidualność, skoro musiał podporządkowywać się woli kolejnych dyrygentów, którzy narzucali grę w określonym tempie, i nakazywali wydobywać z nut emocje w taki, a nie inny sposób? Kamil prze długi czas dojrzewał do buntu.  Myśli na ten temat nachodziły go coraz uporczywiej ale przez wiele lat  umiał powstrzymać pokusę pełniąc lojalnie rolę niezawodnego trybiku w mechanizmie orkiestry i dostosowując swój temperament muzyczny do wymagań dyrygentów.

Wszystko ma jednak swój kres. Nadszedł czas gdy postanowił się zbuntować. Planował to długo i starannie. Jako właściwy moment wybrał inaugurację kolejnego sezonu muzycznego, z której to okazji filharmonicy mieli zagrać V symfonię Ludwiga van Beethovena pod kierunkiem  światowej sławy dyrygenta.  Jak się buntować to w wielkim stylu, przy odpowiedniej okazji.  Kamil starannie ukrywał swoje zamiary pilnie uczestnicząc w próbach. Nikt nie domyślił się co mu chodzi po głowie.

Wreszcie nadszedł ten wieczór. Widzowie szczelnie wypełnili salę koncertową.  W odpowiednim czasie orkiestra wystrojona w ciemne suknie i czarne fraki weszła na scenę. Koncertmistrz podał ton. Wszystkie instrumenty stopniowo dostrajały się do niego i z początkowej lekkiej kakofonii wyłonił się harmonijny dźwięk.  Na scenę dziarskim krokiem wszedł dyrygent witany burzliwymi oklaskami.  Przywitał się z pierwszym skrzypkiem,  stanął za pulpitem i uniósł w górę batutę. Przez chwilę trwała głęboka cisza, a po niej, na dany przez maestra znak popłynęły monumentalne dźwięki V symfonii.  Kamil na przemian bladł i rumienił się. Targały nim wątpliwości czy zrealizować swój zuchwały plan. W końcu jednak odwaga i determinacja wzięły górę. Teraz albo nigdy. Tak jak postanowił, w pięćdziesiątym takcie celowo opuścił nutkę c.

Po koncercie, w ciepły wrześniowy wieczór wracał ulicami miasta do domu pełen euforii.  Dobrego nastroju nie psuł mu fakt, że nikt z blisko setki członków  orkiestry, ani maestro, ani tym bardziej nikt z publiczności nie zauważył jego desperackiego buntu.