czwartek, 14 listopada 2019

Last minute


Last minute
            To nie mogło się wydarzyć, a jednak się wydarzyło. Nie da się tego wytłumaczyć w racjonalny sposób. Ale opowiem po kolei.
            Od kilku lat wybieramy się z żoną na urlop w listopadzie. Jedyne co ten miesiąc ma dobrego do zaoferowania to chwila zadumy i refleksji na Wszystkich Świętych. Kiedy już zgasną łuny świateł nad cmentarzami zostaje tylko to co najgorsze.  Krótkie dni, ciemne wieczory, deszcze, mżawki, przenikliwie zimne wiatry, smętne drzewa bez liści, ponure krajobrazy pod szarym niebem, jednym słowem czarna rozpacz. Dobrze jest w taki czas przypomnieć sobie lato wybierając się na południe. W kurortach nie ma już tłoku, a zwłaszcza rozwrzeszczanych dzieci, słońce  w sam raz – grzeje ale nie parzy, a do tego można zaoszczędzić dzień urlopu dzięki Świętu Niepodległości. No i nie ma co ukrywać, że niższe ceny też grają rolę. W końcu nie każdy jest milionerem, dla którego tysiąc w tę czy we w tę   nie ma znaczenia.
            Dokonaliśmy rezerwacji odpowiednio wcześniej, z początkiem miesiąca objechaliśmy cmentarze, a kilka dni później zameldowaliśmy się z bagażami na lotnisku. Odszukaliśmy pilota, który trzymając plakietkę z logo biura podróży zbierał uczestników wycieczki. Przywitaliśmy się i podaliśmy nazwisko. Mężczyzna przez chwilę studiował spis uczestników.
            - Przepraszam, ale nie ma państwa na liście. – oświadczył na koniec.                            
            - Niech pan jeszcze raz sprawdzi. – poprosiłem – Proszę spojrzeć, tu mam zlecenie przelewu, na którym jest numer tej wycieczki. – pokazałem dokument na ekranie telefonu.
            - Dziwne. – przyznał pilot. – Rzeczywiście wpłata wygląda na dokonaną, ale w spisie państwa nie ma. Czy nie odwołaliście wyjazdu? Powiedziano mi, że dwie osoby zrezygnowały w ostatniej chwili. Te zwolnione miejsca biuro sprzedało w ofercie last minute, więc mamy komplet.
            - Co nam pan opowiada. – zdenerwował się żona. – Nie złożyliśmy żadnej rezygnacji. Zakupiliśmy wycieczkę, dokonaliśmy wpłaty i chcemy jechać na urlop.
            - Przepraszam, ale ja nic nie mogę poradzić. – tłumaczył się pilot. – Ja dostałem listę uczestników i moim zadaniem jest zadbać o to aby mieli udany wyjazd.  Nie zajmuję się sprzedażą wycieczek.
            - To co  my mamy zrobić? Zapłaciliśmy, wzięliśmy urlop, jechaliśmy kawał drogi na lotnisko, a pan nam mówi, że nie ma dla nas miejsca.
            - Ja naprawdę nie mam na to wpływu. Za chwilę muszę iść z grupą do odprawy bo samolot niedługo startuje. Niech państwo spróbują wyjaśnić sprawę w biurze podróży. Tu na lotnisku jest oddział.
            - I co to da skoro pan mówi, że ma pełną grupę, a samolot za chwilę startuje?
            - Skoro zaszło jakieś nieporozumienie to może biuro znajdzie jakiś zastępczy wyjazd. O tej porze roku często są wolne miejsca. Może uda się państwa dokooptować do jakiejś grupy wylatującej w podobne miejsce. W najgorszym razie trzeba będzie zaczekać dzień czy dwa w hotelu. Biuro wszystko zorganizuje.
            Nie wiem czy on wierzył w to co mówił, czy tylko chciał nas spławić, ale wyglądało na to, że nie mamy innego wyjścia. Żona chciała się jeszcze kłócić ale ją powstrzymałem.
            - Daj spokój. To nie ma sensu. Facet naprawdę nic nie może poradzić. Przecież nie wyrzuci nikogo samolotu. Ludzie zapłacili tak jak my, tylko nie mieli takiego pecha. Poczekaj tutaj, przypilnuj bagaży, a ja pójdę do tego biura i zobaczę co da się zrobić.
            Przeszedłem długim korytarzem przez pół lotniska aż znalazłem ten oddział biura. Trudno to zresztą nazwać oddziałem bo był to jedynie pulpit z logo stojący w rzędzie podobnych sobie, za którym urzędowała dziewczyna w kostiumiku, białej bluzce i apaszce w barwach firmy. Przedstawiłem się, wyjaśniłem sytuację starając się zachować spokój, o ile to możliwe w takich okolicznościach, a na koniec wyraziłem nadzieję, że nieporozumienie się wyjaśni.
            Dziewczyna przez jakiś czas szukała potrzebnych informacji w komputerze. Na koniec oświadczyła:
            - Ale państwo przecież przedwczoraj złożyli rezygnację. My już przelaliśmy zwrot wpłaty, potrącając oczywiście zgodnie z regulaminem karę za odwołanie wyjazdu na krótko przed wylotem.
            - To niemożliwe. Nie składaliśmy żadnej rezygnacji. To chyba jakiś głupi żart. Jaką drogą to do was trafiło?
            - Telefonicznie. – odpowiedziała. – Ktoś zadzwonił, podał wymagane dane identyfikacyjne, numer wycieczki, PESELe uczestników itd…. Nagrywamy takie rozmowy. Mogę panu odtworzyć.
            - Bardzo proszę. – powiedziałem ze złością. – Ciekaw jestem kogo się trzymają takie idiotyczne dowcipy.
            Dziewczyna przez chwilę szukała nagrania w systemie, a ja w tym czasie zastanawiałem się czyja to sprawka. To musiał być ktoś z bliskich, ale nie przychodziło mi do głowy kto i skąd mógł znać te wszystkie dane.
            Nareszcie udało się znaleźć nagranie. Usłyszałem głos mojego taty, który podał nazwiska moje i żony, nasze PESELe, termin wyjazdu, a na koniec  złożył rezygnację. Byłem tak wstrząśnięty, że nawet nie próbowałem rozmawiać o jakiejś zastępczej wycieczce. Odszedłem nie mówiąc pracownicy biura do widzenia. Idąc wolno przez hol lotniska zastanawiałem się jak wytłumaczyć żonie to co zaszło. Kiedy znalazłem ją siedzącą przy naszych bagażach ze smutną miną patrzyła przez panoramiczną szybę na startujący samolot z logo naszego biura podróży na ogonie. Przez chwilę niezdarnie kołował w kierunku pasa, na moment znieruchomiał, a później zaczął nabierać prędkości. Wyglądało to jak normalny start, jak jeden z setek startów, które każdego dnia odbywały się z tego lotniska.  Wyglądało to jak normalny start do czasu kiedy samolot nie oderwał się od ziemi. Zadarł nos do góry rozpoczynając wznoszenie, ale zanim jeszcze pilot zdążył schować podwozie płatowiec uniósł w górę lewe skrzydło, opuścił prawe, obrócił się kołami do góry i runął na plecy. Chwilę później zamienił się w kulę ognia kiedy eksplodował cały, niezużyty zapas paliwa. Usłyszeliśmy krzyki przerażenia ludzi, którzy, tak jak my, byli świadkami tragedii. Na chwilę zapadła cisza, a później w kierunku słupa dymu unoszącego się nad miejscem wypadku pomknęły pojazdy ratownicze. Niestety nadaremno, bo nikt na pokładzie nie przeżył. Komisja badająca przyczyny katastrofy w opublikowanym po kilku miesiącach raporcie ustaliła, że zawiódł mechanizm ustawiania klap w prawym skrzydle, na skutek czego podczas startu zabrakło w nim siły nośnej. Na domiar złego sygnalizacja ustawienia klap błędnie wskazywała, że wszystko jest w porządku. Zresztą mniejsza o szczegóły techniczne.
            Gdyby nie odwołanie naszej rezerwacji żona i ja bylibyśmy wśród ofiar. Jak napisałem na wstępie nie potrafię tego wyjaśnić racjonalnie. Nie chodzi o to, że tata nie mógł przewidzieć, że samolot się  rozbije. Recz w tym, że on w ogóle nie mógł zadzwonić do biura podróży, bo sam kilka lat temu zginął w innej katastrofie lotniczej.