niedziela, 13 listopada 2022

Zmowa milczenia

 

Zmowa milczenia

                Cała ta historia przydarzyła mi się z powodu mostu, a raczej mostka, bo jego rozpiętość ledwo przekracza dziesięć metrów. Nazwa rzeki, której brzegi ten mostek  spina jest znana jedynie najbardziej zdesperowanym układaczom krzyżówek i służy do wypełniania kratek, do jakich żadne inne słowo nie pasuje. Rzeka ta jest małym dopływem małego dopływu Wisły i trudno ją znaleźć nawet w atlasie o dużej skali.  Ludzie, którzy niemal sto lat temu zbudowali ten most, a raczej mostek, znali się na rzeczy. Zaprojektowali go tak, że oparł się wszystkim wiosennym przyborom wód, a nawet powodziom stulecie. Nie przewidzieli tylko tego, że po polskich drogach, nawet tych bocznych, jeździć będą ciężarówki o nacisku na oś przekraczającym jedenaście ton. Stary most dzielnie się trzymał, ale po przejeździe licznych TIR-ów w jego konstrukcji zaczęły pojawiać się pęknięcia. Wojewódzka dyrekcja dróg i mostów ogłosiła w końcu przetarg na jego remont, a firma budowlana, w której zatrudniłem się po studiach zdobyła zlecenie.   Zostałem mianowany kierownikiem budowy, z czego byłem niezwykle dumny, gdyż było to moje pierwsze samodzielne zadanie.  Obawiałem się trochę odpowiedzialności ale na szczęście przyszło mi kierować ekipą znającą się na swojej robocie, na której czele stał majster, facet doświadczony i rzetelny.  W tej sytuacji nie musiałem za bardzo martwić się o efekt. Pilnowałem tylko żeby prace szły zgodnie z dokumentacją, bo zdarza się, że ludzie ulegają rutynie i uważają, że wiedzą lepiej niż projektant jak co należy zrobić. Jedyny problem wynikał z  tego, że po ogłoszeniu wyników przetargu wniesiono jakieś protesty, w wyniku czego opóźniło się podpisanie umowy i roboty rozpoczęły się  dopiero pod koniec lata.   Musieliśmy się spieszyć aby wykonać podstawowe prace przed zimą. Trzeba było najpierw postawić obok tymczasową przeprawę, a dopiero po tym zabrać się za remont mostu.

                Początkowo byłem zakwaterowany w jedynym  hotelu, jakim szczyciło się pobliskie powiatowe miasto. Na plac budowy było stamtąd nieco ponad dwadzieścia kilometrów. Niby niezbyt wiele, ale drogi w tej okolicy, powiedzmy sobie szczerze, nie były najlepsze. Mówiąc wprost były wąskie, kręte, dziurawe i słabo oświetlone. Dopóki trwało lato i wczesna jesień to  dojazd na  budowę nie stanowił poważnego problemu. Sytuacja zmieniła się pod koniec października, kiedy zmieniono czas na zimowy. Dzień się skrócił i zarówno do pracy, jak i z powrotem musiałem jeździć po ciemku. Na domiar złego okolica była podmokła i występowały tam intensywne mgły. Pewnego dnia musiałem wracać z pracy do hotelu w takich oparach, że niebezpiecznie było jechać szybciej niż dwadzieścia kilometrów na godzinę. Na drodze nie było nawet namalowanych pasów i naprawdę łatwo było wjechać do rowu na jednym z licznych zakrętów. Jazda zajęła mi ponad godzinę i kosztowała mnie sporo nerwów. Uznałem, że to nie ma sensu. Nie ma co ukrywać, że ta stolica powiatu to nie żaden Paryż czy Barcelona. Wszelkie lokalne atrakcje zdążyłem już poznać i uznałem, że nic mnie tam nie trzyma. W ten sposób znalazłam się w Chrustowie, wiosce położonej nieopodal remontowanego mostu. Oczywiście, Chrustów przypominał Paryż w jeszcze mniejszym stopniu niż miasto powiatowe, ale stał tam przyzwoity zajazd wykorzystywany głównie jako dom weselny. Na dole była sala restauracyjna z barem, a na piętrze pokoje gościnne. Dało się tam w miarę wygodnie przespać, nie najgorzej zjeść, był wystarczająco szybki internet czyli wszystko czego potrzebowałem. Wesel akurat w tym okresie nie urządzano, a do pracy był rzut kamieniem.

                Zatem na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, jednak już po paru dniach zacząłem odnosić wrażenie, że z tym Chrustowej jest coś nie tak.  Pewnego dnia, niedługo po przeprowadzce do zajazdu, wybrałem się po pracy na spacer po okolicy. Tuż za ostatnimi zabudowaniami wsi znajdował się miejscowy cmentarz. Unosiła się nad nim lekka poświata od dopalających się zniczy,  zapalonych we Wszystkich Świętych. Było już po zmierzchu. Niebo od zachodniej strony było jeszcze kolorowe w poszarzałej, tonacji pomarańczowo-różowej. Na tym tle przesuwały się gnane wiatrem ciemne chmury i rysowały się czarne pnie drzew, z których opadła już większość liści. Zapatrzyłem się na ten malowniczy widok i dosyć późno spostrzegłem, że w alejce prowadzącej od głównej drogi na cmentarz stoi grupka mężczyzn. Tworzyli krąg i byli pochyleniu ku sobie, najwyraźniej pogrążeni w rozmowie. Kiedy zauważyli, że nadchodzę nagle się rozeszli, jakby obawiając się, że usłyszę o czym mówią. Niby nic takiego, ale wyglądało to jakoś nienaturalnie.

                Podobne sytuacje powtarzały się niejednokrotnie. Nieraz dostrzegałem grupkę miejscowych pogrążonych w rozmowie. Najwyraźniej rozmawiali szeptem, bo zazwyczaj byli pochyleniu ku sobie aby lepiej słyszeć. Za każdym razem, gdy spostrzegli że się zbliżam, rozchodzili się w różne strony jakby dając do zrozumienia, że żadnej rozmowy nie było.

                Codziennie po pracy schodziłem do restauracji na spóźniony obiad. Po posiłku zostawałem jeszcze przy barze aby wypić piwo. W tym samym celu schodzili się tam miejscowi, przeważnie w wieku zbliżonym do mojego. Starałem się nawiązać z nimi jakieś znajomości, ale znowu spotykałem się z dziwną reakcją. Nie w tym rzecz żeby unikali mnie jako obcego, czy okazywali jakiś rodzaj niechęci. W większości orientowali się  kim jestem oraz co robię w tej okolicy  i raczej chętnie nawiązywali kontakt. Rozmowa kleiła się dobrze dopóki rozmawialiśmy o remoncie mostu, o piłce nożnej  i tego typu sprawach. Natomiast ilekroć próbowałem pytać co u nich słychać, jak się mieszka w Chrustowie i co się tu w ogóle  dzieje od razu milkli, żegnali się pod byle pozorem i odchodzili od mojego stolika. Gdyby coś podobnego zdarzyło się raz czy dwa to bym uwierzył, że akurat w tym momencie mój rozmówca przypomniał sobie, że ma coś pilnego do załatwienia. Jednak w taki sposób reagowali wszyscy bez wyjątku. Każda próba skierowania rozmowy na temat Chrustowa kończyła się natychmiastowym jej przerwaniem. To nie było normalne. Nie ulegało wątpliwości, że tutaj  wszyscy bez wyjątku  nie chcą rozmawiać o swojej wsi.  Mimo woli przypomniały mi się jakieś ponure historie opisywane w internecie lub w prasowych reportażach. Czytałem o przypadkach okrutnych zbrodni popełnianych w małych miejscowościach, o których wszyscy wiedzieli i znali sprawców, które jednak objęte były zmową milczenia. Czasem spowodowane to było obawą przed zemstą morderców terroryzujących członków miejscowej społeczności, a czasem jakimś rodzajem niewytłumaczalnej lokalnej lojalności wynikającej z przekonania, że nikt z zewnątrz nie powinien się wtrącać w tutejsze sprawy, jakkolwiek ponure by one były.  Bywało też, że wszyscy mieli coś na sumieniu, na przykład gdy dokonano zbiorowego linczu na sąsiadach. W takich przypadkach wypierano tego rodzaju historie z pamięci i nie powracano do nich w rozmowach. Czy coś podobnego mogło mieć miejsce w Chrustowie? Któregoś wieczora wpisałem nawet nazwę wioski w wyszukiwarkę, ale w odpowiedzi znalazłem tylko krótką informację w Wikipedii oraz jakieś oficjalne komunikaty miejscowego Urzędu Gminy. O żadnych kryminalnych sprawach nie było wzmianki.  To jednak o niczym nie świadczyło. Mogło po prostu być tak, że żaden dziennikarz nie wpadł na ślad historii, którą miejscowi woleli zachować w tajemnicy.

                Mimo wszystko ta sprawa nie dawała mi spokoju. W pewnym momencie pojawiła się szansa, że uzyskam wgląd w lokalne historie poprzez miejscowego proboszcza. To on poprosił mnie o kontakt za pośrednictwem jednego z chłopaków, którego znałem z baru. Ksiądz chciał powiększyć parking przy kościele, bo w Chrustowie wytworzyła się moda aby na niedzielną msze zajeżdżać z paradą, autami, a nie przychodzić na piechotę jak niegdyś. Kościół był właścicielem działki przyległej do parkingu ale działka ta była nierówna. Proboszcz zapytał mnie czy nie mógłbym pomóc w niwelacji terenu, a później, po jego przygotowaniu parafianie we własnym zakresie utwardzą nawierzchnię. Na budowie dysponowałem spychaczem i doszedłem do wniosku, że dla dobrych relacji z miejscową społecznością mogę wykorzystać go w sposób niezupełnie zgodny z formalnymi wymogami. Z własnych funduszy obiecałem operatorowi wielopak piwa, a od paru litrów przepalonego diesla firma nie zbankrutuje. Można to było nawet zaliczyć w poczet wydatków reklamowych bo widok spychacza z nazwą firmy na kabinie pracującego w zbożnym celu powinien wywołać pozytywne skojarzenia. Cała akcja trwała niespełna godzinę. Proboszcz był zadowolony i zaprosił mnie na kolację. Był niewiele starszy ode mnie ale zwracał się do mnie „synu”. Kolacja przygotowana przez gospodynię była smaczna, a serwowane przy niej nalewki sprawiły, że rozmowa się kleiła. Konwersacja przebiegała na tyle serdecznie, że w pewnym momencie zdecydowałem się zadać pytanie:

                - Proszę księdza, muszę powiedzieć że coś mnie dręczy. Mieszkam to od niedawna ale zdążyłem już poznać wielu ludzi. Spotykamy się po pracy przy piwku i fajnie nam się gada ale tylko do momentu gdy zapytam o Chrustów. Wtedy wszyscy przerywają rozmowę. Mam wrażenie, że panuje tu jakaś zmowa milczenia. Jest coś, co miejscowi chcą przede mną ukryć. Czy ja się mylę, czy jest coś na rzeczy? 

                Proboszcz od razu spoważniał. Zamyślił się na chwilę, a następnie przemówił zupełnie innym tonem. Poprzednio rozmawialiśmy prawie jak dwaj dobrzy znajomi, a teraz przeszedł do sztucznie podniosłej intonacji, jakiej używa się podczas wygłaszania kazań.

                - Synu, jedno z przykazań nakazuje nam „nie będziesz dawał fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”. Czyli Bóg zakazuje nam kłamać. Ale w żadnym miejscu nie nakazuje nam mówić całej prawdy. Czasem lepiej aby pewne sprawy pominąć milczeniem. Zrozum, synu, że moi parafianie mają do tego prawo i uszanuj to.

                I na tym moja próba wyjaśnienia tajemnicy się skończyła. Nie chciało mi się wierzyć, że proboszcz bierze udział w tuszowaniu jakichś miejscowych zbrodni, ale jego reakcja wydała mi się dziwna

                W miarę upływu czasu zaprzyjaźniłem się z Sebastianem, jednym z miejscowych chłopaków. Okazało się, że kibicujemy tej samej drużynie, że słuchamy tego samego rodzaju muzyki i mamy te same ulubione filmy. Fajnie nam się rozmawiało i niemal każdego wieczora siedzieliśmy nie przy jednym tylko przy kilku piwach.  Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że znamy się na tyle dobrze i na tyle się lubimy, że mogę zapytać o to , co mnie dręczy.

                - Słuchaj, Sebastian,  mnie się wydaje, że wszyscy chcecie tu coś przede mną ukryć. Czy to  jakaś moja paranoja, czy mam rację?

                - Masz rację. – przyznał. – Ale nie pytaj mnie o co chodzi. Zrozum, ty za jakiś czas skończysz remont   mostu  i stąd wyjedziesz, a ja tu zostanę. Gdybym ci powiedział byłbym skończony i nie miałbym tu życia.

                Czyli przeczucia mnie nie myliły. Była jakaś miejscowa, mroczna tajemnica objęta zmową milczenia. Doszedłem jednak do wniosku, że nigdy jej nie poznam, skoro nawet tak bliski przyjaciel jak Sebastian nie chciał, czy nie mógł jej wyjawić. Okazało się, że się myliłem.

                Kluczem do tajemnicy okazała się Ewelina, kelnerka z zajazdu. Niemal codziennie podawała mi obiad. Zwróciłem na nią uwagę, bo była ładna, zgrabna i inteligentna. To ostatnie dało się poznać po sposobie, w jaki umiała dowcipnie ale stanowczo spławiać klientów, którzy próbowali ją podrywać. Później się dowiedziałem, że marzy o studiach i zatrudniła się jako kelnerka aby zaoszczędzić trochę pieniędzy, gdyż wiedziała, że jej rodzicom trudno byłoby utrzymać ją w wielkim, obcym mieście.  Prawdę mówiąc sam miałbym ochotę ją poderwać, ale zaczepianie pracującej dziewczyny wydawało się  słabym pomysłem. Widziałem, jak narzucają się jej  ci wszyscy miejscowi podrywacze i nie chciałem stawać z nimi w jednym szeregu. Wygląda jednak na to, że ja jej również wpadłem w oko. Problem z facetami polega na tym, że na ogół nie potrafią dostrzec, że podobają się jakiejś dziewczynie. Ja nie byłem wyjątkiem i nie trafiało do mnie, że dla Eweliny mogę być nie tylko jednym z wielu klientów restauracji. Jak było, tak było, ale często kiedy nie miała akurat zajęcia podchodziła do mojego stolika i zagajała rozmowę. I tak od słowa do słowa zaprosiłem ją kiedyś do kina w tym pobliskim powiatowym mieście. Po seansie poszliśmy na kolację. Fajnie się rozmawiało. Kiedy poczułem, że jest pomiędzy nami jakaś więź odważyłem się zapytać o tę zmowę milczenia. Ryzykowałem, że ona również przerwie rozmowę, ale na szczęście zareagowała inaczej.

                - Słuchaj, Ewelina, wiem że to nie moja sprawa, ale chciałem cię spytać, czy w Chrustowie jest jakaś tajemnica, którą wszyscy próbują ukryć? Za każdym razem, kiedy pytam kogoś o waszą wieś, to natychmiast przerywa rozmowę.

                - Masz rację. Jest tajemnica, ale inna niż myślisz. Po prostu w Chrustowie kompletnie nic się nie dzieje, nie ma o czym mówić i nie ma nic do ukrycia. I to właśnie wszyscy próbują ukryć.