sobota, 10 listopada 2018

Nagrobek


Nagrobek
                Grób mojego dziadka jest skromny i trudny do odnalezienia pomiędzy dziesiątkami jemu podobnych. Pamiętam w jakim rejonie cmentarza jest położony ale zapewne za każdym razem musiałbym szukać go długo pośród innych mogił gdyby nie okazały grobowiec stojący przy głównej alei, który służy mi za punkt orientacyjny. Wiem, że zaraz za nim należy zejść z alejki pomiędzy groby aby tam, w czwartym czy piątym rzędzie, odnaleźć miejsce wiecznego spoczynku dziadka.  Ten pełniący funkcję mojego drogowskazu grobowiec należy do najbardziej imponujących na całym cmentarzu. Ma kształt prostokąta o szerokości około dwu metrów nakrytego solidną płytą z litego piaskowca. Na niej ustawiona jest rzeźba anioła o skrzydłach opuszczonych w geście rozpaczy, smutno spoglądającego na pionową tablicę nagrobka. Napis wyryty w kamieniu głosi, że spoczywa tu Konstanty Wolniewicz, który zmarł w roku 1911 przeżywszy 56 lat. Zastanawiałem się nieraz kim był ten człowiek, któremu wybudowano tak okazałe miejsce spoczynku. Musiał być ważną postacią w ówczesnej społeczności, wyróżniającą się na tle współobywateli, którzy w większości po śmierci mogli liczyć jedynie na skromną, ziemną mogiłę z drewnianym krzyżem. Na podstawie rozmiarów należało sądzić, że grobowiec ten pomyślany był jako rodzinny. Nasuwa się zatem pytanie czemu spoczął w nim jedynie Konstanty. Być może wojenna zawierucha, która nastąpiła niedługo po jego śmierci wygnała krewnych w dalekie kraje, a może inne okoliczności sprawiły, że spoczęli oni na odległych cmentarzach. Wiedziony ciekawością nieraz obiecywałem sobie, że poszperam w księgach parafialnych lub innych archiwach aby poznać historię rodziny Wolniewiczów. Jakoś jednak tych planów nigdy nie zrealizowałem.
                Rocznica śmierci dziadka przypada na początek października i co roku z tej okazji zapalam znicz na jego grobie. Również tego roku odwiedziłem w tym celu cmentarz.  Mijając grobowiec przy głównej alei ze zdumieniem spostrzegłem, że na nagrobku widnieje nie nazwisko Konstantego Wolniewicza, lecz Stefana Górki. Przez wszystkie lata, jakie minęły od śmierci dziadka, na tyle oswoiłem się ze ś.p.  panem Konstantym, że zacząłem traktować go niemal jak bliskiego znajomego. Dlatego zmiana napisu na nagrobku była dla mnie szokiem i powodem do oburzenia. Postanowiłem wybrać się nazajutrz do administracji cmentarza aby ustalić kto dokonał zmiany inskrypcji i czy był do tego upoważniony. Miałem jednak problem aby zwolnić się z pracy i w rezultacie zrealizowałem ten zamiar dopiero po trzech dniach.
                W biurze zarządu nekropolii zastałem panią w wieku określanym dyplomatycznie jako średni, siedzącą nad niedopitą kawą i z wyraźnym znudzeniem przeglądającą jakieś papiery. Najwyraźniej administrowanie cmentarzem nie należy do szczególnie ekscytujących zajęć, co jednak zadziałało na moją korzyść, gdyż urzędniczka po wysłuchaniu  informacji o zmianie napisu wyraźnie się ożywiła i wykazała zainteresowanie sprawą. Widocznie potraktowała to jako swego rodzaju atrakcję przełamującą nostalgiczną rutynę codziennej pracy.
                - Kojarzę ten grobowiec. – powiedziała. – To jeden z najpiękniejszych na naszym cmentarzu. Pamiętam, że kilka lat temu miejski konserwator zabytków zastanawiał się czy nie należy go wpisać do rejestru, ale jakoś do tego nie doszło. W głowie się nie mieści, że ktoś zmienił nagrobek. My tu, w administracji nic o tym nie wiemy. Oczywiście, nie wydawaliśmy żadnego pozwolenia.  To dziwne, bo o ile wiem, w tym grobowcu nie było żadnego nowego pochówku. Wobec tego nie rozumiem po co zmieniono napis. Jakiś głupi żart, czy co?
                Zdecydowała, że zobaczy nagrobek na własne oczy. Narzuciła płaszcz i wybrała się na główną aleję cmentarza. W zasadzie, kiedy już zgłosiłem sprawę i dowiedziałem się, że administracja nic o niej nie wie, powinienem  był uznać, że moja rola się skończyła i udać się do swoich zajęć. Jednak zaintrygowana urzędniczka sprawiała wrażenie, że uważa za naturalne, iż będę jej towarzyszył w wizji lokalnej. Wobec tego nie zdobyłem się na pożegnanie lecz się z nią wybrałem. Idąc przez cmentarz prowadziliśmy jakąś banalną, nieznaczącą rozmowę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po dojściu na miejsce zobaczyłem na nagrobku znajome imię i nazwisko Konstantego Wolniewicza. Poczułem się głupio, że fatygowałem tę kobietę  i obawiałem się, że ona uzna mnie za jakiegoś wariata, który ma urojenia albo stroi sobie głupie żarty. Zacząłem nerwowo przepraszać i wyjaśniać, że chyba coś mi się przywidziało. Zaklinałem się, że wczoraj widziałem inne nazwisko, chociaż teraz wydaje się to nieprawdopodobne. Urzędniczka przyjęła to ze zrozumieniem. Najwyraźniej nie żywiła pretensji o to, że na skutek mojego fałszywego alarmu miała powód aby wyjść z ponurego biura na powietrze.
                - Wszyscy teraz jesteśmy tacy zalatani. – stwierdziła pobłażliwie. – Na skutek tego czasem coś nam się poplącze.
                Nagle spojrzała na znajdujący się również przy głównej alei świeży grób, cały pokryty wiązankami kwiatów  i wieńcami z szarfami zawierającymi  słowa ostatniego pożegnania. Pośród nich znajdowała się tymczasowa tabliczka z nazwiskiem Stefana Górki, który, jak wynikało z daty zmarł przed kilkoma dniami.
                - No tak, - zawołała. – To wszystko wyjaśnia. Teraz skojarzyłam, że przedwczoraj mieliśmy pogrzeb tego Górki. Pan idąc aleją nieświadomie zwrócił uwagę na nowy grób oraz zarejestrował pan mimo woli w pamięci jego imię i nazwisko na tej tabliczce. Później coś się panu przestawiło w głowie i wydawało się panu, że widział pan to na tamtym nagrobku.
                Wyglądało mi to na jedyne możliwe wyjaśnienie. Co prawda byłem na cmentarzu trzy dni temu, a nie przedwczoraj, więc chyba tego nowego grobu jeszcze wtedy nie było. Ale może to jej się pomyliła data pogrzebu Stefana Górki. W zaistniałej sytuacji nie drążyłem dalej kwestii daty, tylko przyjąłem jej wytłumaczenie za dobrą monetę pozwalające mi zachować twarz. Jeszcze raz przeprosiłem za pomyłkę i uzyskałem wspaniałomyślne wybaczenie.
                Następnym razem odwiedziłem cmentarz kilka dni przed Wszystkimi Świętymi aby uporządkować grób dziadka. Pod koniec października dni są już na tyle krótkie, że kiedy wybrałem się po pracy i spędziłem kilkanaście minut na czyszczeniu mogiły, to zastał mnie zmrok. Poza tym zbierała się jesienna mgła.  Wracając, gdy w nadchodzących ciemnościach  i w gęstniejących oparach wychodziłem na główną aleję, przy grobowcu Wolniewicza zauważyłem jakąś postać. Był to mężczyzna ubrany w  długi, ciemny prochowiec przypominający roboczy fartuch. Na głowie miał kapelusz, którego rondo opadało przysłaniając twarz. Człowiek ten trzymał w ręku jakieś dłuto, czy podobne narzędzie i majstrował przy  nagrobku Konstantego. Jednak napis nie głosił już Konstanty Wolniewicz lecz Jan Stec. Ten dziwny typ dłubał coś jeszcze przy „c” ale właśnie skończył i zaczął pakować narzędzia do podręcznej skrzynki. Kiedy zjawiłem się na cmentarzu, nie więcej niż dwadzieścia minut temu, przysiągłbym, że go nie było. Dziwne zatem, że w tym czasie zdążył zatrzeć istniejący napis i wyryć w kamieniu nowy. Z drugiej strony, Jan Stec to tylko siedem liter… Poza tym może ten człowiek teraz jedynie kończył zaczętą wcześniej robotę. Było mi  jakoś nieswojo, ale czułem się w obowiązku dopytać o co tu chodzi.
                - Kim pan jest? – zapytałem ostro.- Czy ktoś pana upoważnił do wykuwania tych liter na zabytkowym nagrobku?
                Dziwny kamieniarz nie okazał żadnego zmieszania.
                - Tak, jestem upoważniony do wykuwania imion i nazwisk ludzi. – stwierdził spokojnie. – Powiem więcej, jestem upoważniony aby wykuwać ich los.
                To powiedziawszy wziął swoją skrzynkę z narzędziami i szybko zniknął we mgle i ciemności, gdzieś pomiędzy grobami. Chwilę stałem oszołomiony pośrodku alejki ale ocknąłem się i szybkim krokiem udałem się w kierunku bramy. W zasadzie należałoby znów pójść do zarządcy cmentarza aby spytać czy ktoś miał zlecenie na zmianę nagrobka. Jednak po poprzednim razie, kiedy wyszedłem na roztargnionego durnia, postanowiłem upewnić się czy coś mi się nie przywidziało. Wspomnienie tego podejrzanego kamieniarza było bardzo żywe i realistyczne, ale równie realistyczny był poprzednio widok nazwiska Stefana Górki. Dla pewności, zanim podejmę jakieś kroki, postanowiłem rano sprawdzić czy znowu mi się nie przywidziało. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Rano, przed pracą, odwiedziłem cmentarz. Na nagrobku, jakby nigdy nic, widniało nazwisko Konstantego Wolniewicza. Zacząłem się zastanawiać czy mam iść do okulisty, czy może do jakiegoś psychologa. Tę drugą możliwość odrzucałem z przekonania, że psycholog u każdego znajdzie jakąś dewiację i jeśli raz znajdę się na liście osób z problemami, to do końca życia mogę nie zostać uznany z powrotem za normalnego. Wracałem główną aleją cmentarza zamyślony i skonsternowany. Kiedy wyszedłem poza bramę spojrzałem jeszcze raz za siebie i wtedy zauważyłem na słupie podtrzymującym  cmentarne  wrota klepsydrę oznajmiającą, że jutro odbędzie się tu pogrzeb Jana Steca. No tak. Wobec tego logiczne wytłumaczenie zdarzeń, jakie mnie ostatnio spotkały było takie, że miałem zdolność proroczego przewidywania kto wkrótce zostanie pochowany na tym cmentarzu. Ich nazwiska ukazywały mi się na nagrobku Konstantego Wolniewicza, a następnie znikały. Wytłumaczenie takie było logiczne ale nieracjonalne. Żeby nie uznać się za wariata musiałem znaleźć inne uzasadnienie tego czego doświadczyłem. W przypadku Stefana Górki można było przyjąć wersję zaproponowaną przez urzędniczkę. Zauważyłem jego nazwisko na nowym grobie, podświadomie zarejestrowałem w pamięci i w rezultacie przywidziało mi się, że widzę je na nagrobku Wolniewicza.  Ale co z Janem Stecem? Doszedłem do wniosku, że mogło być podobnie. Ta klepsydra musiała wisieć na bramie cmentarza już wczoraj, kiedy wchodziłem. Zauważyłem ją bezwiednie, zapamiętałem nazwisko i znów zobaczyłem je na nagrobku. Pamięć płata czasem takie figle. Wycina skądś fragment wspomnień i wstawia go w inne miejsce. Nieraz wspominamy jakiś film oglądany przed laty i możemy przysiąc, że jest w nim pewna scena. A następnie oglądamy ten film ponownie i okazuje się, że tej sceny w nim nie ma, bo pochodzi ona z całkiem innego filmu.  Badania nad pamięcią wskazują, że ludzie często uznają za własne realne wspomnienia coś o czym tylko usłyszeli, lub coś o czym jedynie marzyli. Inna sprawa, że takie przestawienia w pamięci następują zazwyczaj po wielu latach, a nie na drugi dzień. Z drugiej strony trzeba wziąć pod uwagę atmosferę cmentarza. Ona sprawia, że zaczynamy myśleć jakoś inaczej niż zazwyczaj. No dobrze, ale co z tym dziwnym kamieniarzem? Jego widziałem wyraźnie, a nie spotkałem go nigdy wcześniej. Po namyśle doszedłem do wniosku, że być może po prostu odnalazł się jakiś daleki potomek Konstantego Wolniewicza i postanowił posprzątać grób przodka oraz odczyścić napis na nagrobku. Wczujmy się w jego sytuację. Jest na cmentarzu, zapada zmrok, gęstnieje mgła. I nagle spośród tego mroku i mgły wyłaniam się ja i zadaję jakieś dziwne pytania. Człowiek mógł się normalnie wystraszyć, coś tam odpowiedział i szybko uciekł. Czyli udało się jakoś zracjonalizować te dziwne wydarzenia. Wersja nie była mocna ale trzeba mieć na uwadze wpływy atmosfery cmentarza, która sprawia, że odbieramy świat bardziej mistycznie.
Mimo wszystko przez kilka dni do Wszystkich Świętych ta sprawa absorbowała moje myśli. W dniu święta udałem się na grób dziadka aby zapalić znicze. Kiedy w drodze powrotnej mijałem grobowiec Konstantego Wolniewicza spojrzałem na nagrobek pełen obaw. Odczytałem napis i serce na chwilę jakby mi się zatrzymało, a następnie zaczęło bić jak szalone.
***
Dzień pogrzebu był tak brzydki jak brzydki potrafi być tylko dzień listopadowy. Padała mglista mżawka, temperatura ledwo przekraczała zero, a do tego wiał przenikliwy wiatr. Trzej przyjaciele tragicznie zmarłego uważali, że przy takiej okazji facetowi wypada być z odkrytą głową. W efekcie uszy im cierpły , a w skroniach czuli lekki ból na skutek zimna. Z niecierpliwością czekali aż ksiądz zakończy swój ceremoniał nad mogiłą. Nie znali bliżej nikogo z rodziny zmarłego ani spośród innych uczestników pogrzebu. Pożegnali się zatem jedynie ogólnymi skinieniami głowy i udali się do pobliskiego baru aby wypić kawę i koniak na rozgrzewkę.
- Powtórzyłem wam słowo w słowo, na ile udało mi się  zapamiętać, to co mi opowiedział kiedy parę dni temu kiedy widziałem go po raz ostatni. – powiedział jeden z przyjaciół pociągając łyk z kieliszka. – Był w fatalnym stanie i roztrzęsiony. Fakt, że ta ciężarówka wymusiła pierwszeństwo  i wyjechała mu prosto pod maskę. Myślę jednak, że gdyby był w formie, to udałoby mu się zahamować albo ją ominąć. Nie muszę wam chyba wyjaśniać, że powiedział mi, że wtedy, we Wszystkich Świętych zobaczył na nagrobku własne imię i nazwisko.