piątek, 17 marca 2017

Przedostatnie spotkanie.

Wracam do cyklu "Opowiadania o śmierci".



            Przedostatnie spotkanie

            Marek zjawił się na peronie już na  kwadrans przed odejściem pociągu, ale mimo to znalezienie wolnego przedziału nie było łatwe. Pospieszny podstawiany był na tej stacji pół godziny przed odjazdem i najwyraźniej cieszył się powodzeniem wśród pasażerów, gdyż nadmiaru wolnych miejsc nie było. Znalezienie pojedynczego miejsca siedzącego nie stanowiło co prawda problemu, ale Markowi dzisiaj zależało na osobnym, w miarę pustym przedziale. Musiał przejrzeć w trakcie podróży kilka ważnych dokumentów i nie miał ochoty na słuchanie rozmów współpasażerów. Lubił co prawda kontakty z ludźmi, jednak na pewnym poziomie. Doświadczenie nauczyło go, że spotkanie interesującego rozmówcy wśród przypadkowych współpasażerów jest mało prawdopodobne. Z reguły miało się do czynienia z pospolitą paplaniną, która raczej  nie sprzyjała  rozwijaniu horyzontów, nie pozwalała natomiast skupić się na własnych myślach.
            Szedł wolno wzdłuż pociągu, w kierunku lokomotywy, zaglądając w okna przedziałów. Skład był bardzo długi i pierwszy wagon stał w miejscu, gdzie peron już się kończył. Być może dlatego pasażerów było w nim wyraźnie mniej. Marek wszedł do środka i przeszedł korytarzem aż do końca. Pierwszy przedział od lokomotywy był zarezerwowany dla konduktorów, ale w drugim siedział tylko jeden pasażer, mężczyzna około czterdziestki. Ponieważ na znalezienie przedziału tylko dla siebie nie było co liczyć, zdecydował się wejść. Spytał dla formalności czy miejsca są wolne, usiadł i od razu wyjął z teczki papiery do czytania, aby towarzyszowi podróży nie przyszła ochota na rozpoczynanie rozmowy. Tamten zresztą nie przejawiał takiego zamiaru. Siedział pod oknem z przymkniętymi oczami i zdawał się drzemać. Marek na wszelki wypadek zajął miejsce po przekątnej, na przeciwległym siedzeniu przy drzwiach na korytarz. Obawiał się, że gdyby usiadł pod oknem naprzeciwko tamtego, mogło to być odebrane jako zachęta do konwersacji.
            Gdy do odjazdu zostało już tylko kilka minut w drzwiach przedziału pojawiła się baba. Marek nie był w stanie określić jej w myślach mianem kobiety. Osoba ta miała znaczną nadwagę, skłonność do nadmiernej gestykulacji i taszczyła ze sobą tobół większy od jej tyłka, co oznaczało naprawdę spore gabaryty. Usiłowała umieścić go (tobół nie tyłek) na półce bagażowej, ale okazało się to trudnym zadaniem. Pasażer spod okna poczuł się w obowiązku pomóc. Oboje usiłowali wepchnąć tobół na półkę, ale była ona za wąska. W rezultacie tobół został ulokowany na siedzeniu naprzeciwko Marka. Nie przypuszczał w tym momencie, że uratuje mu to życie.
            Baba uznała wspólne starania nad umiejscowieniem tobołu za dobry początek znajomości, usiadła naprzeciw pasażera pod oknem i zaczęła zabawiać go rozmową, prowadzoną bynajmniej nie przyciszonym głosem. Był to zresztą raczej monolog niż rozmowa, a pozory konwersacji nadawały mu jedynie wtrącane od czasu do czasu retoryczne pytania w rodzaju „No i co pan na to powiesz?” Nie wiadomo co pasażer spod okna chciał na to powiedzieć, nie wiadomo, czy w ogóle chciał coś powiedzieć bo baba nie dawała mu żadnych szans na zabranie głosu, wyrażając bez ustanku swoje opinie na temat polityki, seriali telewizyjnych i w ogóle na temat tego, jak obecny świat schodzi na psy.
            Marek z rezygnacją wpatrywał się  w swoje papiery, mając świadomość, że zrozumienie sensu dokumentów musi odłożyć na lepsze czasy, gdyż gadanina baby nie dawała żadnych szans na skupienie. W międzyczasie pociąg ruszył. Na zewnątrz ściemniło się, pociąg opuścił oświetlony teren miasta i mknął ze świstem i stukotem przez ciemne pola.
            Nieznajoma pojawiła się niespostrzeżenie. Marek, w chwili gdy ją zauważył nie potrafił stwierdzić jak długo stoi już w drzwiach przedziału. Jednakże, gdy w pewnej chwili ją spostrzegł podnosząc wzrok znad dokumentów, nie mógł oderwać od niej oczu. Była to dokładna odwrotność baby. Jedynym słowem, jakie przychodziło do głowy na określenie nieznajomej, była dama. Brunetka o bladej cerze, gdzieś pomiędzy trzydziestką a czterdziestką. Ubrana w ciemną sukienkę do kolan, o prostym, klasycznym kroju. Stała w pozie z pozoru zwykłej, lecz pełnej gracji. Jedną ręką przytrzymywała się framugi drzwi. Lekko wygięta w biodrach, z prawym kolanem nieco ugiętym i wysuniętym w przód. Plecy dumnie wyprostowane, szyja tworząca piękny łuk, głowa odrobinę przechylona. O innej kobiecie można by pomyśleć, że celowo upozowała się jak do fotografii, lecz ta sprawiała wrażenie w pełni naturalnej, gdyż piękno w każdym geście jej ciała nie było wystudiowane, lecz zdawało się być nieodłączną, wrodzoną cechą.
            Marek zreflektował się, że przygląda się jej zbyt długo. Wobec osoby z taką klasa nie chciał wyjść na impertynenta pozbawionego manier. Zorientował się jednak, że kobieta w ogóle go nie dostrzega. W pierwszej chwili pomyślał, że dama po prostu doskonale potrafi ignorować zbyt natrętne spojrzenia. To jednak było nie to. Kiedy na chwilę odwróciła głowę, jej niewidzący wzrok przemknął po nim, sięgając tapicerki siedzenia, zupełnie jakby miejsce to było puste. Wpatrywała się w dwoje pasażerów siedzących pod oknem. Wpatrywała się było właściwym słowem, gdyż powiedzenie że się im przyglądała byłoby niedopowiedzeniem. Dama nie spuszczała baby i jej rozmówcy z oka. W jej wzroku była jakaś zaduma i coś jakby oczekiwanie na to, co ma się za chwilę stać. Z kolei dwoje pasażerów spod okna najwyraźniej jej nie widziało. Nie tylko nie dostrzegali, że obserwuje ich ona z takim natężeniem, lecz w ogóle zdawali się nie dostrzegać, że ktoś stoi w drzwiach.
            Cała sytuacja wydała się Markowi jakoś dziwnie nierealna. Piękna i elegancka kobieta wpatrująca się w dwoje ludzi, którzy nie zdawali sobie sprawy z jej obecności, ze swojej strony nie dostrzegała jego, mimo, że nie potrafił przerwać taksowania jej wzrokiem pełnym podziwu.
            Hamulce zazgrzytały przeraźliwie w chwili gdy maszynista spostrzegł stojący na torze przed pędzącym ekspresem pociąg towarowy. Koła zaiskrzyły o tory, ludzie i bagaże polecieli w przód, lecz chwila hamowania była zbyt krótka by rozproszyć potężną energię kinetyczną rozpędzonego pociągu. Lokomotywa z chwilą uderzenia w wagon towarowy wyleciała w górę, a blachy pierwszego wagonu zaczęły się składać jak  harmonijka. Marek wpadł siłą bezwładności w leżący naprzeciw tobół, co pozwoliło mu przeżyć. Doznał złamania kilku kości i czekała go długa rehabilitacja, lecz zachował życie. Dwoje pasażerów spod okna nie miało tyle szczęścia. Zostali zamienieni w krwawe strzępy ciał pomiędzy porozrywanymi fragmentami wagonu.
            Fascynująca, tajemnicza kobieta w trakcie katastrofy ledwie się poruszyła. Nadal stała w eleganckiej pozie w drzwiach, mimo że ich framuga kształtem nie przypominała już prostokąta. Wpatrywała się w dwoje zabitych podróżnych wzrokiem matki, która ułożyła swoje dzieci do snu.             Marek co chwila tracił przytomność. W chwilach gdy na krótko wracała mu świadomość zdawał sobie sprawę, że nie mógł tego widzieć. Nikt nie byłby w stanie utrzymać się na nogach podczas takiej katastrofy. W każdym razie nikt z tego świata. Ból sprawił, że ponownie omdlał. Kiedy się ocknął stwierdził, że dama zniknęła. Wokół niego krzątała się ekipa ratowników usiłując oswobodzić  go spomiędzy poskręcanych blach. Zapytał ich co się stało z nieznajomą damą. Opisał ją jako piękną kobietę w czarnej sukience. Odpowiedzieli, że nikogo takiego w  wagonie nie znaleźli. Wciąż myślał o tajemniczej nieznajomej. Miał przekonanie, że spotka ją jeszcze raz. Wiedział też, że w trakcie tego spotkania jej nie ujrzy, ale ona będzie się w niego wpatrywać z uwagą.