czwartek, 13 lipca 2023

Wyższy wymiar

 

Wyższy wymiar

                Kobieta miała niewiele ponad pięćdziesiąt lat ale wyglądała na więcej. Smutek i rozpacz zrobiły swoje. Do fundacji zazwyczaj zgłaszały się osoby wypalone emocjonalnie, od dłuższego czasu żyjące na huśtawce nastrojów rozbujanych pomiędzy nadzieją i zwątpieniem. Nie przychodziły tu od razu. Z początku liczyły na pomoc policji, mediów i służb socjalnych. Dopiero gdy te instytucje okazywały się bezradne w poszukiwaniu zaginionych bliskich  zwracały się do fundacji jako do ostatniej deski ratunku mogącej podtrzymać gasnącą wiarę w to, że koszmar minie i ukochani powrócą cali i zdrowi.

                Tadeusz dobrze wiedział czego przedwcześnie postarzała kobieta potrzebuje, gdyż sam nie tak dawno przeżywał podobny koszmar. Jego kilkunastoletnia córka pewnego dnia nie wróciła do domu. Policja nie przyjmowała zgłoszenia przed upływem czterdziestu ośmiu godzin. Później Tadeusz też miał wrażenie, że poszukiwania nie są traktowane poważnie. Siedemnaście lat? – słyszał – Proszę się nie przejmować. Na pewno wybrała się gdzieś z jakimś chłopakiem. Niedługo się odezwie i wróci do domu. Kiedy popadając w coraz większą rozpacz dzwonił na komisariat aby zapytać czy nie ma jakichś wiadomości  odnosił wrażenie, że traktowany jest jak histeryk, który tylko przeszkadza w pracy. Usłyszał gdzieś o fundacji, która pomaga w poszukiwaniu zaginionych osób. Dopiero tam spotkał ludzi, których naprawdę obchodził jego problem. Wolontariusze rozlepiali na mieście ogłoszenia o zaginięciu dziewczyny, organizowali akcje w internecie. Niestety, poszukiwania dały smutny efekt. Ciało zamordowanej córki znaleziono w zaroślach na przedmieściu. Dopiero wtedy policja zabrała się na serio do pracy. Po kilku tygodniach aresztowano jakiegoś zboczeńca, który, jak ustalono, porwał z ulicy do furgonetki córkę Tadeusza wracającą wieczorem ze spotkania ze znajomymi. Facet miał już poprzednio na koncie wyroki za gwałty i zanosiło się na to, że tym razem nie uniknie kary dożywocia. Dla Tadeusza nie stanowiło to wielkiej pociechy. Słyszał, że najstraszniejsza prawda jest lepsza od  ciągnącej się w nieskończoność niepewności, ale nie zgadzał się z takim stwierdzeniem.  W tym tragicznym okresie zrozumiał jakie znacznie ma to, że ktoś po prostu jest gotów okazać współczucie, wysłuchać i pozwolić się wyżalić.  Takie wsparcie znalazł w fundacji. Jego małżeństwo nie przetrwało tragedii. Kiedy żona odeszła Tadeusz zrozumiał, że praca w fundacji i pomoc osobom, które znalazły się w podobnej sytuacji jak on, jest odtąd sensem jego życia.

                - W czym możemy pomóc? – spytał.

                Nie spodziewał się logicznej, klarownej odpowiedzi. Zrozpaczone osoby, które przychodziły do fundacji po pomoc zazwyczaj mówiły nieskładnie i chaotycznie. Gotów był cierpliwie wysłuchać opowieści kobiety. Po jej załzawionych oczach i drżących dłoniach poznał, że przeżywa dramat.

                - Mój syn jest bardzo zdolny. – zaczęła mówić niepewnym głosem. – Zawsze miał świetne oceny. Zwłaszcza z przedmiotów ścisłych. Niektórzy mówili, że ma autyzm, czy jakiś tam zespół Aspergera, ale to głupie gadanie. On po prostu zawsze był znacznie mądrzejszy od swoich rówieśników i nie miał o czym z nimi rozmawiać.  Ze mną też niewiele rozmawiał. Nie lubił kiedy go przytulałam. Nie żeby zaraz odpychał, co to to nie, ale widać było że mu to nie sprawia przyjemności. Tylko tego ostatniego wieczoru  było inaczej. Wie pan, miałam tylko jego. To znaczy, mam tylko jego. Mój mąż nie żyje od wielu lat. Wypadek, to się zdarza. Nic na to nie można poradzić. Ale żeby  Kaziu odszedł tak bez słowa, w to nigdy nie uwierzę. Porwali go, proszę pana.  Policja w to nie wierzy. Usłyszałam wiele dobrego o waszej fundacji. Proszę, pomóżcie mi go znaleźć. Mam tylko jego.

                Tadeusz nie przerywał zrozpaczonej matce, mimo że mówiła niezbyt składnie. Wiedział, że jeśli pozwoli jej się wyżalić to wcześniej czy później dowie się co dokładnie zaszło.

                - Był bardzo szczęśliwy kiedy po studiach został zatrudniony na uniwersytecie. – podjęła opowieść kobieta. – Kochał pracę naukową, chociaż tam też nie znalazł przyjaciół. Wie pan, jak to jest. Kiedy ktoś jest tak zdolny jak Kaziu to zaraz mu zazdroszczą. Nie doceniali go. Normalnie bali się konkurencji, proszę pana. Nawet ci profesorowie, chociaż on na razie jest tylko magistrem.  Doszło do tego, że nie pozwolili mu prowadzić badań na uczelni. Nie doceniali go, a może po prostu tak, z czystej zawiści. On zorganizował takie małe laboratorium w swoim pokoju w naszym mieszkaniu. I chyba osiągnął jakieś wyniki, skoro zdecydowali się go porwać.    Pewnie jakaś zagraniczna firma albo obcy wywiad zorientował się jakie znaczenie mają jego badania. Przełomowe, proszę pana.

                Kobieta na chwilę zamilkła. Tadeusz wykorzystał okazję aby podjąć delikatną próbę uporządkowania jej opowieści.

                - Chętnie pani pomożemy. Fundacja po to jest. Ale żeby pomóc musimy wiedzieć co dokładnie zaszło. Jak rozumiem, pani syn zaginął. Proszę powiedzieć jak to się stało.

                - Tego ostatniego wieczora niespodziewanie przyszedł do mnie, objął mnie i przytulił. Tak sam od siebie. Nigdy wcześniej tego nie robił. Widać coś przeczuwał. Potem poszedł do swojego pokoju, a rano już go nie było w mieszkaniu.

                - Czy nie odniosła pani wrażenia, że on się chce w ten sposób pożegnać? Może postanowił  gdzieś wyjechać? Wspomniała pani, że nie był rozmowny.

                -   To prawda, był zamknięty w sobie – przyznała matka. – Ale nie do tego stopnia. Powiedziałby mi gdyby planował wyjazd. Porwali go. Najlepszy dowód, że jego klucze zostały w domu. Gdyby wyjechał to miałby je ze sobą. Rano wszystkie okna były zamknięte, drzwi też i to nie na żaden zatrzask tylko na zamek. Gdyby wyszedł i zamknął za sobą drzwi, to klucze nie zostałyby w mieszkaniu.

                - Ale skoro drzwi i okna były pozamykane, a klucze w środku to jak można było go porwać? – Tadeusz ośmielił się wyrazić wątpliwość.

                - No wie pan! Właśnie dlatego mówię, że porwał go jakiś wywiad. To jedynie wytłumaczenie. Dla takich ludzi otwarcie zamka wytrychem to żaden problem. My mamy w drzwiach zwykłe Yale, a nie żadne specjalne zamki jak do bankowego skarbca.

                - Kiedy dokładnie pan Kazimierz zniknął? – zapytał Tadeusz.

                - W zeszłym miesiącu. Piętnastego. Akurat była pełnia.

                - Zawiadomiła pani policję?

                - Oczywiście. Ale oni nie wierzą, że został porwany. Mówią, że pewnie postanowił gdzieś wyjechać i niedługo wróci. Oficjalnie prowadzą poszukiwania, ale w praktyce nic nie robią. Musicie mi pomóc. W waszej fundacji cała nadzieja.

                - Zrobimy co w naszej mocy.

***

                Procedury obowiązujące w fundacji nakazywały uzgadnianie wszelkich działań z policją. Należało wspomagać jej działania ale nie wchodzić w jej kompetencje. Z tego powodu Tadeusz zaczął od wizyty na komisariacie. Spotkał się z prowadzącą sprawę młodą panią podkomisarz, która zreferowała mu status sprawy.

                - Niestety, wiele  wskazuje na samobójstwo. To wrażliwy młody człowiek. Nie był nigdy formalnie zdiagnozowany ale z relacji ludzi, którzy go znali wynika, że cierpiał na pewną formę autyzmu. Nie miał przyjaciół, w ogóle unikał kontaktów z ludźmi. Był bardzo zdolny, żył pracą naukową. Ostatnio spotkało go wielkie rozczarowanie bo recenzenci odrzucili jego pracę doktorską. Podobno jego tezy były za bardzo odjechane. Przepraszam, że nie używam naukowego języka ale do tego się to sprowadza. Mówiąc potocznie, luminarze nauki uznali, że mu do reszty odbiło i że ten doktorat grozi ośmieszeniem uczelni.   Nie mnie to oceniać, jestem policjantką, a nie naukowcem.  Wygląda na to, że pan Kazimierz się załamał bo zawalił mu się jedyny świat, jaki miał. Są dwie możliwości. Albo uciekł gdzieś daleko, albo postanowił skończyć ze sobą. Mając na uwadze, że unikał kontaktów z ludźmi i nie miał do kogo uciekać, niestety bardziej prawdopodobna wydaje się ta druga możliwość.

                - Jego matka twierdzi, że został porwany, bo jego klucze zostały w mieszkaniu. Gdyby je opuścił z własnej woli, miałby  je ze sobą.

                - Bliscy zaginionych osób zawsze wypierają prawdę. – pokręciła głową policjantka. – Tworzą różne dziwne teorie żeby nie pogodzić się z najgorszym. Skąd wiadomo, że nie było jeszcze jednego kompletu kluczy, oprócz tego który został w mieszkaniu? Matka woli nie przyjmować tego do wiadomości i zaprzeczać, że był dodatkowy komplet.

                - Ale co z ciałem? – spytał Tadeusz. – Gdyby się zabił to ktoś by go znalazł.

                - Faktycznie, na razie ciała nie ma. – przyznała podkomisarz. – Dlatego sprawa ma status zaginięcia. Gdyby ciało się znalazło to przed stwierdzeniem samobójstwa musielibyśmy wykluczyć udział osób trzecich. Znalezienie ciała jednak nie zawsze jest takie proste. Nie ma z tym problemu jeśli ktoś skończy ze sobą w mieszkaniu. Być może jednak pan Kazimierz chciał  oszczędzić matce szoku i postanowił popełnić samobójstwo gdzie indziej. Gdyby wyskoczył z jakiegoś okna albo rzucił się pod pociąg to mielibyśmy ciało od razu.   Gorzej jeśli powiesił się gdzieś głęboko w jakimś lesie.  W takim przypadku też go pewnie znajdzie jakiś grzybiarz albo leśnik, ale to może potrwać. Natomiast całkiem źle to wygląda   jeśli ktoś przywiąże do siebie jakiś ciężar i skoczy do głębokiej wody. Wtedy ciało może nigdy nie wypłynąć. A przecież nie możemy przeszukać wszystkich głębokich akwenów w całym kraju.

                -Jak pani wspomniała sprawa na razie ma status zaginięcia. – rzekł Tadeusz. – Czyli, jak rozumiem, prowadzicie poszukiwania?

                - Oczywiście, prowadzimy. Pan Kazimierz figuruje na liście zaginionych, po komisariatach poszedł komunikat z rysopisem. Ale wie pan jak to jest z rysopisami. Średniego wzrostu, twarz owalna, włosy ciemne, brak znaków szczególnych. Pasuje do połowy mężczyzn. Jest też oczywiście zdjęcie, ale trudno oczekiwać, że patrol pozna na ulicy kogoś z fotografii. Tym bardziej, że takich komunikatów mamy w diabły i trochę. W praktyce najłatwiej znaleźć kogoś kto się pojawi w jakimś systemie informatycznym. Wystarczy, że kupi bilet lotniczy, podejmie legalną pracę objętą ubezpieczeniem albo po prostu użyje karty płatniczej i już jest zlokalizowany. Jednak jeśli ktoś chce zmienić swoje życie i zatrzeć za sobą ślady to nie jest łatwo go namierzyć. W Europie nie mamy granic, a mieszka tu pół miliarda ludzi. To nie Chiny, gdzie jest pełno kamer rozpoznających twarze. Może i dobrze, chociaż nam w policji pracy to nie ułatwia. Jeśli ktoś na przykład wyjedzie do Włoch i najmie się do pracy na czarno, wiosną przy zbiorze truskawek, później szparagów, a jesienią przy winobraniu i oliwkach to naprawdę trudno go odszukać, zwłaszcza gdy otrzymuje pieniądze z ręki do ręki  i posługuje się tylko gotówką.

                - Właśnie, - zapytał Tadeusz, - czy sprawdziliście stan jego konta? Podjął jakąś gotówkę, przy użyciu której mógłby się gdzieś ukrywać?   Było go na to stać?

                - Oczywiście, że sprawdziliśmy. Nie uniwersytecie nie zarabiał dużo. Ale z drugiej strony wiele nie wydawał, bo mieszkał z matką, nie miał samochodu, nie balował i nie stroił się do przesady. Miał oszczędności ale sporo z tego podjął z banku, tyle że nie bezpośrednio przed zniknięciem, tylko jakiś czas temu. Pytaliśmy o to jego matkę. Powiedziała, ze urządzał  w swoim pokoju jakieś laboratorium, bo nie pozwolono mu prowadzić badań na uczelni. Wydał sporo pieniędzy na  sprzęt.

***

                W następnej kolejności Tadeusz chciał porozmawiać z kimś na uniwersytecie, gdzie pracował zaginiony. Próbował umówić się  telefonicznie. Okazało się to nie takie proste. Każdy z profesorów, kiedy tylko usłyszał, że chodzi o Kazimierza oświadczał, że nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie i odkładał słuchawkę. Robiło to dziwne wrażenie. Dopiero gdy Tadeusz osobiście wybrał się na uczelnię sekretarka w jednym z instytutów poradziła mu aby porozmawiał z pewnym młodym asystentem, który był najbliżej z zaginionym. Tadeusz odszukał młodego naukowca, który zgodził się na rozmowę.

                - Był pan przyjacielem Kazimierza? – zapytał na wstępie.

                - To za dużo powiedziane. – odpowiedział asystent. – Kazimierz nie miał przyjaciół. On w ogóle unikał normalnych kontaktów z ludźmi. Mówiono, że jest autystyczny. Coś było na rzeczy. Ja go ceniłem, bo był bardzo zdolny ale nie udało mi się z nim zaprzyjaźnić, chociaż jakiś czas temu próbowałem.  

                - Słyszałem, że miał problemy z doktoratem? Podobno recenzje były negatywne?

                - To prawda, ale to nie takie proste. Kazimierz był bardzo uzdolnionym matematykiem. Powiedziałbym nawet geniuszem. Zajmował się rozwiązywaniem równań Maxwella, które opisują między innymi pola elektromagnetyczne. Mimo, że był młody, pracował starymi, klasycznymi metodami, to znaczy stosował czystą matematykę, szukał rozwiązań teoretycznych. Obecnie prawie nikt się w to nie bawi, bo to wymaga wielkiej wiedzy i talentu. Każdy teraz kupuje gotowe oprogramowanie komputerowe, które daje rozwiązania numeryczne. Ludzie zamieszczają w swoich pracach kolorowe wykresy generowane przez komputer i tyle. Natomiast Kazimierz podszedł to tego w sposób analityczny. Szukał rozwiązań teoretycznych przy określonych warunkach brzegowych i w przestrzeniach wielowymiarowych. My żyjemy w trójwymiarowym świecie. Lewo, prawo, przód, tył, góra, dół i tyle. A Kazimierz szukał rozwiązań dla kolejnych wymiarów i doszedł do interesujących wniosków. Udowodnił mianowicie, że w pewnych okolicznościach na rozwiązanie dotyczące rozkładu pola elektromagnetycznego ma wpływ układ współrzędnych, w którym zapisane są równania. Najczęściej stosowany układ współrzędnych to po prostu trzy prostopadłe osie, x, y, z. I okazało się, że w takim układzie niektóre rozwiązania równań Maxwella są niestabilne. Jeśli jednak zapisać je w innym układzie współrzędnych o wykrzywionych osiach to da się znaleźć stabilne rozwiązania. Kazimierz postawił bardzo śmiałą tezę. Skoro zakrzywienie układu współrzędnych opisującego przestrzeń wpływa na stabilność pola elektromagnetycznego, to może też obowiązywać zależność odwrotna, czyli że określone pole elektromagnetyczne  może wykrzywić przestrzeń i ułatwić wejście w wyższy wymiar. Taki, którego na co dzień nie znamy.

                - Jak rozumiem taka teza była zbyt śmiała i praca została odrzucona przez recenzentów?

                - Nie do końca o to chodziło. Taka teza była kontrowersyjna ale mieściła się granicach hipotez akceptowanych przez naukę. Natomiast Kazimierz posunął się dalej. Twierdził, że człowieka można przenieść w wyższy wymiar jeśli poddać go działaniu pola elektromagnetycznego o określonym natężeniu oraz przy spełnieniu kilku dodatkowych warunków. Mianowicie musi się to odbyć podczas pełni księżyca, który jego zdaniem odbija wtedy odpowiednią część widma promieniowania kosmicznego, a ponadto wszystkie komórki ciała osoby, która zamierza wejść w wyższy wymiar muszą ulec polaryzacji  czyli posiadać jednoznacznie określony kierunek pola emitowanego przez ich ładunki elektryczne.  I tu się zaczął problem, bo Kazimierz zaczął szukać sposobu jak spolaryzować komórki ciała. Gdy się o tym dowiedział szef instytutu to zabronił tych badań uważając, że jest to na granicy szarlatanerii i może narazić instytut na śmieszność. Kazimierz zaczął wtedy prowadzić badanie w swoim domu.  Mam w posiadaniu jego notatki. Poddawał kawałki mięsa działaniu różnych substancji i próbował je wysłać w wyższy wymiar. Twierdził, że skuteczne okazało się nasączenie mięsa olejem z wiesiołka. Tak spreparowana próbka znikła podczas pełni księżyca poddana polu elektromagnetycznemu wywołanemu przez prąd przepuszczony przez kable owinięte spiralnie wokół pokoju w jego mieszkaniu.  Napisał to w doktoracie. Wszyscy zaczęli go wyśmiewać . Pytali czy przypadkiem w trakcie eksperymentu nie było w pokoju psa, które zeżarł tę próbkę mięsa, i takie tam  żarty. W rezultacie doktorat został odrzucony. Nie ma go nawet w bibliotece bo panowie profesorowie uznali, że może ośmieszać uczelnie. Kazimierz w ogóle zaczął być traktowany w instytucie jak trędowaty.

                - Czy pana zdaniem mieli rację? - zapytał Tadeusz.

                - Nie całkiem. W tych końcowe rozdziały z pełnią księżyca i olejem z wiesiołka Kazimierz faktycznie posunął się za daleko. To brzmi jak opis pracy jakiegoś średniowiecznego alchemika. Ale początkowa część pracy poświęcona teorii pola jest błyskotliwa, niemal genialna. Podejrzewam, że to przerosło panów profesorów piszących recenzję. Nie chciało im się wgryzać w teorię cząstkowych równań różniczkowych i analizę przeprowadzoną przez autora. Zamiast tego woleli wyśmiać końcowe wnioski.      

                - Czy sądzi pan, że Kazimierz mógł zostać porwany? Tak twierdzi jego matka. Uważa, że porwał go jakiś obcy wywiad żeby wykorzystać wyniki jego pracy.

                - Gdyby ktoś chciał wykorzystać jego dorobek naukowy , to nie musiałby posuwać się do porwania. Kazimierz chętnie by kontynuował pracę gdyby ktoś chciał mu stworzyć do tego warunki, a instytut chętnie by się go pozbył.

                - Co w taki razie pana zdaniem stało się z Kazimierzem?

                - Nie wiem. Mam pewne podejrzenia, ale niech mnie pan nie cytuje. Nie chcę zostać uznany za wariata jak on.

                - Proszę się nie obawiać. To co pan powie zostanie miedzy nami.

                - Myślę, że on postanowił dowieść słuszności swoich wniosków wykonując eksperyment na sobie. Tego dnia kiedy zaginął przyszedł do mnie, dał mi egzemplarz tej swojej pracy doktorskiej oraz notatki ze swoich badań. Podziękował mi za wszystko, chociaż prawdę mówiąc, nie wiem za co. Może za to, że jako jedyny się z niego nie wyśmiewałem. Na pożegnanie podał mi rękę, czego nigdy wcześniej nie robił.

                - Jego matka mówi, że później tego dnia przyszedł do niej i ją przytulił, czego też nie miał w zwyczaju. – rzekł Tadeusz. – Wygląda to  jakby żegnał się z jedynymi osobami, jakie były mu przychylne. O w takim razie zamierzał?

                - Tego dnia była pełnia. Przypuszczam, że wypił tyle oleju z wiesiołka ile się dało i poddał się działaniu pola elektromagnetycznego.

                - I co z tego wynikło?

                - Są dwie możliwości. Albo miał rację i w takim przypadku jest teraz w wyższym wymiarze. Albo się mylił, a kiedy się o tym przekonał postanowił ze sobą skończyć. Nie wiem czym ten eksperyment się skończył.

                - Jest tylko jeden sposób aby się przekonać. Może mi pan pożyczyć ten doktorat i te notatki? – poprosił Tadeusz.

                Po powrocie do domu zadzwonił do matki Tadeusza z prośbą aby nie zmieniała niczego w laboratorium zbudowanym przez jej syna. Zaznaczył, że będzie chciał je obejrzeć, bo to może pomóc w ustaleniu co się stało z Kazimierzem.

                Następnie sprawdził w internecie kiedy będzie kolejna pełnia księżyca oraz gdzie można dostać olej z wiesiołka w większych ilościach.